Snippet
Lara Croft to niepokorna córka ekscentrycznego podróżnika, który zniknął, gdy dziewczyna miała kilkanaście lat. Teraz, jako 21-letnia kobieta, podąża własną ścieżką, odmawiając spełnienia woli ojca, który chciał dla niej spokojnego życia. Zostawia wszystko za sobą i udaje się w ostatnie znane miejsce jego pobytu. Poszukując śladów, musi odnaleźć osławiony grobowiec na mitycznej wyspie u wybrzeży Japonii. Jeśli nie przezwycięży własnych lęków, może nie przeżyć niezwykle niebezpiecznej wyprawy. Jak wiele poświęci, by poznać tajemnicę zniknięcia ojca i zyskać miano tomb raidera?

gatunek: Przygodowy
produkcja: USA, Wielka Brytania
reżyseria: Roar Uthaug
scenariusz: Geneva Robertson-Dworet, Alastair Siddons
czas: 1 godz. 58 min.
muzyka: Tom Holkenborg (Junkie XL)
zdjęcia: George Richmond
rok produkcji: 2018
budżet: 94 milionów $
ocena: 7,0/10















Współczesna Lara


Lara Croft to bohaterka dochodowej i popularnej serii gier. Pierwszy raz na ekranie mogliśmy ją zobaczyć w 2001 roku we wcieleniu Angeliny Jolie. Produkcja ta doczekała się nawet kontynuacji. Niestety filmy te nie dość, że prezentowały się słabo pod względem technicznym, to jeszcze nie miały zbyt wiele do zaoferowania. Taka czysta jazda po bandzie. Nigdy nie przepadałem zresztą za tymi filmami. Dlatego na wieść o reboocie nawet nie zareagowałem. Do kina natomiast się już wybrałem. A więc ciekawi czy tym razem jest inaczej?

Lara to zdolna i wysportowana młoda dziewczyna, która pomimo upływu 7 lat nadal nie może się pogodzić z odejściem swojego ojca. Nie korzysta z niebotycznego spadku i zarabia na życie jako kurier jedzenia. Gdy w końcu trafia na zapiski dotyczące ostatniej misji swego ojca, postanawia wyruszyć na bezludną wyspę, by odkryć, co stało się z jej tatą. Niestety nie wie, że właśnie wplątała się w niebezpieczną misję, której najtrudniejszym elementem będzie nie dać się zabić. Czy nasza bohaterka da sobie radę? Nic dziwnego, że postanowiono po raz kolejny sięgnąć po postać Lary Croft. W końcu to silna, odważna i niezłomna postać kobieca, która uwielbia lać mężczyzn i dobrze wyglądać. Ponadto jest to bohaterka gry niemalże kultowe. Sam film natomiast bazuje na odświeżonej wersji gry z 2011 roku. Dostajemy więc nową Larę, która zdecydowanie różni się od swojej poprzedniczki. Miało być inaczej i rzeczywiście tak jest. Widać to już dosłownie od pierwszych kadrów, kiedy to widzimy, gdy nasza Lara dostaje łomot na ringu, a następnie wsiada na rower i dostarcza jedzenie. Teraz to nie bogata i zabójcza bohaterka, ale wciąż szkoląca swoje zdolności debiutantka. Wszystko kręci się wokół ojca, który wyjechał i nigdy nie wrócił. Ustalając jego trasę, Lara pragnie dowiedzieć się, co się z nim stało. Tym samym sposobem twórcy zawiązują główny wątek produkcji, który jest jej motorem napędowym. Cała fabuła kręci się właśnie wokół tej dziwnej i skomplikowanej relacji, jaka łączyła bohaterkę z ojcem. Twórcy używają nawet retrospekcji, aby dokładniej nakreślić ich konflikt. Co prawda jak to na filmach akcji bywa, nie ma mowy o przesadnej głębi. Motyw jest nakreślona grubą krechą. Niezbyt subtelnie, ale wystarczająco przekonująco. Zresztą to nie jedyny wątek, jaki na nas w produkcji czeka. Obraz przede wszystkim stara się nas uwieść młodzieńczą brawurą, która lawiruje gdzieś między odwagą a czystym szaleństwem. Ucieleśnieniem tych wszystkich wartości jest właśnie sama Lara. Opowieść podąża tym schematem do samego końca. Raz radzi sobie lepiej, a raz gorzej. Najlepiej wypada sam wstęp, w którym to zaznajamiamy się z bohaterką i zostajemy wciągnięci wir akcji oraz tajemnic. Widać w nim powiew świeżości oraz ewidentny zwrot względem poprzednich części. Teraz inne rzeczy są dla twórców priorytetem oraz inne cechy postaci zostają uwypuklone. Kiedyś Lara kusiła nieskazitelnym wyglądem oraz brawurowymi popisami kaskaderskimi. Teraz jest natomiast cała umorusana i rozczochrana, a każda kolejna walka sprawia, że krwawi coraz więcej i zdobywa nowe siniaki. Tym radem zdecydowanie postawiono na większy realizm i równocześnie zmniejszono niebotyczne kaskaderskie wyczyny do minimalnego minimum. Albo przynajmniej takiego na granicy przyzwoitości, a nie science fiction czy wręcz też mistycznych czarów. Tym samym sposobem postanowiono zredukować nadprzyrodzone elementy do kompletnego zera, pozostawiając przy życiu jedynie zmyślne pułapki z grobowca, których obecność jak widać, mieści się dopuszczalnych granicach. Opowieść jest zaskakująco wartka, ciekawa i wciągająca. Potrafi nas urzec swoją surową naturą, która poniekąd odzwierciedla niedoszlifowane zdolności naszej bohaterki. Sam film okazuje się natomiast dosyć kameralny jak na wielkie hollywoodzkie widowisko. Nie mamy przesadnie rozbuchanych scen ani większych niż życie potyczek. Wbrew pozorom taki zabieg działa produkcji tylko na korzyść. Zamiast przytłaczającego obrazu ze zbyt dużym udziałem efektów, otrzymujemy całkiem skromne, ale nie mniej widowiskowe i emocjonujące potyczki. Trzeba jednak pamiętać, że to film rozrywkowy, który ma nas bawić. Wybierając się na seans, nie oczekiwałem zbyt wiele. Dostałem natomiast zgrabnie nakręcony, całkiem spójny, ciekawy i wciągający obraz, na którym się po prostu rewelacyjnie bawiłem.

Strona aktorska produkcji wybada bardzo dobrze, a to wszystko za sprawą głównej bohaterki granej przez fenomenalną Alicię Vikander. Aktorka rewelacyjnie wpisuje się w rolę nowej wersji tej lubianej postaci, ukazując nam niesamowitą charyzmę oraz wysiłek fizyczny. To zdecydowanie bohaterka z krwi i kości. Krwawi, ma siniaki i nie zawsze to ona wychodzi zwycięzco z pojedynku. Nie da się zaprzeczyć, że jest to największa zmiana w stosunku co do poprzednich części. Obcujemy z postacią młodą, niedoświadczoną i krnąbrną, która robi wszystko wbrew ustalonym regułom. Robi, to co chce i nie słucha nikogo innego. A jak ktoś jej coś doradza lub każe, to postępuje wręcz na odwrót. Jak my sami za młodu (dobra ja akurat nie jestem taki stary). No ale przede wszystkim Alicia ma piękną brytyjską wymowę, a nie ten kłamany akcent Jolie. Obsadę dopełniają Dominic West jako Sir Richard Croft, Daniel Wu jako Lu Ren, a także Kristin Scott Thomas i Derek Jacobi w mocno drugo albo nawet trzecioplanowych rolach. Głównym antagonistą jest natomiast Mathias Vogel w wykonaniu Waltona Gogginsa. Jak na złoczyńcę wypada średnio, ale to jest raczej wina scenariusza, który słabo nakreślił tę postać.

Pod względem technicznym jest dobrze. Mamy świetne zdjęcia, przyjemną w odsłuchu muzykę oraz dobre efekty specjalne. Uwagę można zwrócić również na scenografię, charakteryzację oraz wyczuwalne napięcie i dramaturgię w scenach akcji. Wspomniany wcześniej już zawadiacki klimat również świetnie się spisuje tak jak odrobina humoru.

"Tomb Raider" to nie jest kino wysokich lotów, ale jakimś cudem ta odświeżona wersja filmowa przypadła mi do gustu. Nie oczekiwałem od niej wiele i być może dlatego tak świetnie się na niej bawiłem. Produkcja urzekła mnie świetnie nakreśloną i zagraną bohaterką, wartką akcją, całkiem ciekawą i wciągającą fabułą, a także porządnym wykończeniem. To, co mnie dodatkowo ujęło to większy realizm oraz ograniczenie sił nadprzyrodzonych do przyjemnego minimum. Choć w trakcie trwania obrazu da się dostrzec, że nie wszystko zawsze świetnie ze sobą gra to i tak nie przeszkadza nam to w bardzo pozytywnym odbiorze. To po prostu rozrywka w czystej postaci, która mimo zgrzytów i tak wypada znacznie lepiej niż przekombinowane i sztuczne pierwowzory. Zdecydowanie taką Larę Croft wolę i z wielką chęcią po raz kolejny zobaczę ją na ekranie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

"Ciche miejsce" to wstrząsająca opowieść o czteroosobowej rodzinie Abbotów zmuszonej do porozumiewania się w całkowitej ciszy, bez używania słów, czy choćby najmniejszego dźwięku. Całe ich życie, życie w ciągłym, nieprzerwanym napięciu, koncentruje się na tym, by nie wydawać i nie generować żadnych dźwięków. Każdy bowiem może okazać się dla nich śmiertelny, po tym, jak tajemnicze istoty – reagujące na każdy dźwięk – zagrażają przetrwaniu ludzi. Jeśli cię usłyszą, wytropią cię...

gatunek: Horror
produkcja: USA
reżyseria: John Krasinski
scenariusz: John Krasinski, Scott Beck, Bryan Woods
czas: 1 godz. 35 min.
muzyka: Marco Beltrami
zdjęcia: Charlotte Bruus Christensen
rok produkcji: 2018
budżet: 17 milionów $
ocena: 7,8/10
















Jedno słowo i zginiesz!


Horrory to gatunek, który odkryłem stosunkowo niedawno. Wcześniej jakoś nie kręciły mnie krwawe masakry i strach wylewający się z ekranu. Ale to już przeszłość. Teraz zdarza mi się nawet oglądać jeden za drugim tylko by znaleźć opowieść, która mnie przestraszy, ale również zaintryguje. Każdy fan dobrych horrorów zgodzi się ze mną, że po pewnym czasie ciężko jest znaleźć dobry i naprawdę straszny horror. Albowiem ciągle wpada się na typowe średniaki. Aż tu nagle pojawia się John Krasinski i prezentuje nam "Ciche miejsce". Jednakże czy ta produkcja jest w stanie nas oczarować?

Lee Abbott to głowa pięcioosobowej rodziny, która żyje w post apokaliptycznym świecie. Przetrwanie w tej srogiej rzeczywistości wiąże się z ciągłym życiem w ciszy, albowiem gdzieś tam są potwory, które zwabia dźwięk. Zadanie okazuje się wyjątkowo trudne, albowiem przed stworami nie ma żadnej obrony. Jedyna możliwość to być cicho, ale to także nie jest takie proste. Czy nasza rodzina przetrwa zmasakrowany atak? W poszukiwaniu mocnych wrażeń i nie głupszej fabuły w końcu wylądujecie na seansie "Cichego miejsca". Albo wybierzecie się na film z czystej ciekawości, albowiem w internecie dosłownie o nim huczy. Jednakże czy ta wieka wrzawa wokół obrazu pozwoli nam wyjść usatysfakcjonowanym i przede wszystkim cało z seansu? Jak najbardziej. Niestety pośród tych wrzasków bardzo ciężko wychwycić słowa krytyki, które również mają prawo się pojawić. Ja jestem jedną z tych osób, która wam o nich opowie. Na samym początku muszę jednak pochwalić reżysera za ciekawy pomysł na film, który ma w sobie pewien powiew świeżości. Już sam opis fabuły intryguje i zdecydowanie zachęca, by sięgnąć po produkcje. Zwiastuny natomiast tylko wzbudzają apetyt. No i rzeczywiście filmowi Krasinskiego nie sposób się oprzeć. Kusi z każdej możliwej strony. Ciekawy pomysł, obsada no i do tego horror. Nic tylko kochać. Z tym kochaniem to bym się jednak wstrzymał, ale nie skłamię, mówiąc, że obraz rzeczywiście mi się podobał. Mam tylko wobec niego kilka, ale... jak to u mnie często bywa. Zacznijmy jednak od początku. Ten zaś jest bardzo enigmatyczny, intrygujący i cichy. Sam wstęp bardzo jasno określa reguły gry. Będzie niebezpiecznie, momentami krwawo, ale przede wszystkim nikt nie może się czuć bezpieczny. Jednakże, zanim przejdziemy do najlepszej części, twórca ukazuje nam życie i nawyki rodziny. Jakoś super ciekawie nie jest, ale da się czuć napięcie i zagrożenie wiszące w powietrzu, a więc nie ma mowy o krótkiej drzemce. Dużo lepiej wypada świat przedstawiony, który budzi respekt i ciekawi nas swoją niecodziennością. Natomiast groza przychodzi znienacka i wręcz zaskakuje nas swoją obecnością. Od tego momentu atmosfera momentalnie gęstnieje, napięcie buzuje i rośnie z każdą minutą, a nasi bohaterowie walczą o przetrwanie z krwiożerczymi bestiami, próbując nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Jest wartko, ciekawie i emocjonująco. Nie sposób wręcz oderwać wzrok od ekranu, albowiem produkcja dosłownie nas pochłania w tych konkretnych momentach. Sam reżyser natomiast okazuje się niesamowicie kompetentny w ukazywaniu grozy, a co najważniejsze zainteresowania nas ją i sprawienia, że będziemy siedzieć jak na szpilkach. A przed samym finałem dostajemy chwilę odpoczynku, by złapać oddech i ponownie móc skupić się na ekranie. Produkcja wypada najlepiej wtedy, kiedy gra na emocjach, buduje napięcie i dramaturgię oraz stara się nas przerazić połowicznym wizerunkiem stworów. Raz nam take coś mignie, raz ukarze tylko rękę, a kiedy indziej wyda tylko swój ryk. Niemalże jak w pieszym "Obcym". Czar jednak pryska, gdy kreatury zostają nam ukazane w całej okazałości. Jednakże mimo tego nadal nie przestają nas intrygować i przerażać. Od tego momentu po prostu wiemy już czego się spodziewać. A wiadomo, że to, co nieznane straszy jeszcze bardziej. Niestety nie nazwałbym "Cichego miejsca" horrorem. Nie jest to produkcja przesadnie straszna ani mająca nas celowo przestraszyć. Tutaj ewidentnie twórcy bazują na emocjach i empatii do ekranowych postaci. Opowiadają nam ich historię i sprawiają, że nam na nich zależy. Gdy zaczyna się jatka, jedyne czego chcemy to ich bezpieczeństwa. Reżyser zaś umiejętnie manipulując naszą sympatią do postaci, wykorzystuje to przeciwko nam. Albowiem produkcja przede wszystkim bazuje na dramaturgii, niemiłosiernie rosnącym napięciu i dusznej atmosferze, która przytłacza nas swoją obecnością. Świetnie działają również zdjęcia. Dom pomimo tego, że jest całkiem spory, sprawia wrażenie niesamowicie klaustrofobicznego, a wielkie pole kukurydzy okazuje się zaskakująco ciasne. Największą rolę w produkcji odgrywają natomiast dźwięki, które są tutaj na pierwszym planie. Sami aktorzy wypowiadają zaledwie kilka linijek, a więc cała narracja polega na obrazie i dźwiękach. I choć cały ten świat przedstawiony zachwyca nas pomysłem i realizacją, to niestety pewne scenariuszowe zabiegi mnie bardzo uwierają. Przede wszystkim tyczy się to potworów, które zdają się nie posiadać słabej strony. Wszystko byłoby fajnie, gdybym jakoś w trakcie seansu sam nie wpadł na rozwiązanie tegoż problemu, do którego bohaterowie doszli po znacznie dłuższym czasie. Poza tym kilka wydarzeń z filmu mogło potoczyć się zdecydowanie inaczej, ale w myśl lepszej dramaturgii i całościowego pomysłu potoczyły się, tak jak się potoczyły. Niezbyt zgrabnie pod względem logicznym, ale koniec końców zachowują spójną całość.

Aktorsko film stoi na wysokim poziomie, a to wszystko dzięki rewelacyjnej obsadzie, dobrze napisanym bohaterom oraz ograniczeniu słów do minimum. Tutaj liczy się wyłącznie mowa ciała no i przede wszystkim mimika twarzy. Właśnie wtedy widać z jak dobrą obsadą mamy do czynienia. Na pierwszym planie mamy Emily Blunt oraz jej męża Johna Krasinskiego, którzy prezentują świetną chemię między swoimi bohaterami. Jednakże to Blunt zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie. Jej rola jest przede wszystkim bardziej wymagająca, co też aktorka przekuwa na rewelacyjną kreację. Jednakże Krasinski nie wypada od niej wcale gorzej. Fenomenalnym dopełnieniem okazują się młodzi aktorzy. Świetny Noah Jupe ze średniego "Suburbiconu" oraz Millicent Simmonds odkryta w "Wonderstrucku".

Strona techniczna również onieśmiela. Przede wszystkim za sprawą świetnych zdjęć oraz budzącej niepokój i napięcie muzyki Marco Beltramiego. Niesłychanie ważny okazuje się mroczny i duszny klimat obrazu, który wręcz zwiastuje tragedię wiszącą w powietrzu. Ponadto oglądając film, mamy wrażenie klaustrofobii i ciasnoty, które potrafią być przytłaczające. Zaskakująco dobrze wypadają również efekty specjalne. Biorąc pod uwagę niewielki budżet, muszę przyznać, że ukazane w nim stwory oprócz tego, że są niesłychanie ciekawie zaprojektowane, to jeszcze wyglądają niesamowicie realistycznie. Lepiej niż w niejednym blockbusterze za 100 milionów dolarów. Jednakże najlepiej wypada zespół odpowiedzialny za nagłośnienie, albowiem odwalił przy tym filmie kawał dobrej roboty. Te wszystkie szmery, skrzypnięcia i inne dźwięki rewelacyjnie funkcjonują w obrazie i sprawiają wrażenie realnego zagrożenia. Jako że głosu pozbawiono aktorów, tak więc cała reszta mówi za nich.

"Ciche miejsce" to z pewnością jedno z największych zaskoczeń tego roku. Kto by się spodziewał po takim filmie tak wielkiego sukcesu komercyjnego, jak i uznania wśród licznych krytyków. I rzeczywiście nie da się zaprzeczyć, że film Krasinskiego ma w sobie to "coś". Jest świetnie nakręcony, zagrany, posiada fenomenalne wykończenie no i przede wszystkim potrafi nas porządnie chwycić za gardło. To bynajmniej nie horror, ale dreszczyk emocji to już potrafi wywołać. Niestety ma kilka mankamentów na poziomie pomysłu i scenariusza jednakże koniec końców nawet pomimo ich obecności z seansu zdecydowanie wyjdziemy zadowoleni. O to nie ma się nawet co martwić.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Paul Kersey jest chirurgiem, który co dzień ratuje ludzkie życie. Gdy nieznani sprawcy dokonują brutalnego napadu na jego rodzinę, po raz pierwszy sam musi zwrócić się o pomoc. Policja pozostaje jednak głucha na jego apele. Zdesperowany mężczyzna postanawia więc własnoręcznie wymierzyć sprawiedliwość. Gdy uwagę mediów przyciągają zabójstwa kolejnych gangsterów, wszyscy zadają sobie jedno pytanie: giną oni z ręki bohatera czy bandyty? Wiedziony pragnieniem zemsty Kersey dostrzega, że może pomóc także innym. Nie każdemu podoba się jednak to, że mężczyzna staje ponad prawem, policja zaś jest coraz bliżej odkrycia tożsamości mściciela.

gatunek: Sensacyjny
produkcja: USA
reżyseria: Eli Roth
scenariusz: Joe Carnahan
czas: 1 godz. 48 min.
muzyka: Ludwig Göransson
zdjęcia: Rogier Stoffers
rok produkcji: 2018
budżet: 30 milionów $
ocena: 6,9/10















Chciałeś, to masz!


Aby dojść do porozumienia, mamy do dyspozycji dwie różne ścieżki. Albo staramy się rozwiązać problem pokojowo lub sięgamy po bardziej drastyczne środki. Najgorzej, gdy ktoś wystawia naszą cierpliwość na próbę i pozwala nam gotować się w gniewie. A jak wszyscy wiemy, gniew musi mieć gdzieś swoje ujście. Dobrze wie o tym również bohater naszego filmu, który walczy nie tylko o sprawiedliwość, ale także o pewnego rodzaju satysfakcję. No a skoro ktoś sam się prosi o łomot, to czemu ma go nie dostać? W tym przypadku równanie jest zaskakująco proste. Jednakże czy to samo można powiedzieć o filmie?

Paul Kersey to szanowany chirurg, który ma szczęśliwą i kochającą rodzinę. Niestety pewnego dnia włamywacze podczas rabunku zabijają mu żonę i poważnie ranią córkę. Nasz bohater pogrąża się w smutku, jednakże liczy na to, że policja znajdzie sprawców. Niestety nie idzie im to najlepiej. Po pewnym czasie Paul postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Czu uda mu się coś zdziałać? Myślę, że fabuła "Życzenia śmierci" nikogo nie zaskoczy świeżością ani żadną nowatorszczyzną, ale być może będzie w stanie zaoferować nam coś innego. Ile razy już widzieliśmy, gdy głowie rodziny ktoś: a) zabił żonę, b) zabił córkę, c) porwał żonę, d) porwał córkę, e)zabił żonę i porwał córkę, f)zabił córkę i porwał żonę, g) zabił żonę i córkę, h) porwał żonę i córkę i tak dalej. W sumie do tego rysopisu pasowałby praktycznie każdy film z moim najulubieńszym aktorem Stevenem Segalem, którego jak tylko widzę, to mnie coś ściska wewnątrz. Tak czy siak, tym razem jest nieco inaczej. Nasz bohater to nie wyszkolony super tajny agent z milionem sekretnych tożsamości, ale chirurg, który nawet nie potrafi się bić, ani władać bronią. Nie jest bad-assem i nigdy nie zamierzał nim być. Włada nim wściekłość i niemoc, którą przekuwa na coś pożytecznego. A przynajmniej tak mu się wydaje. A więc łapie za broń, przywdziewa kaptur i zaczyna polować na morderców żony na ulicach Chicago. Brzmi absurdalnie, ale na ekranie wybada zaskakująco wiarygodnie. Jak można było przypuszczać, opowieść nie będzie przesadnie realistyczna, ale jak na film akcji całkiem dobrze mieści się w ramach gatunku oraz jego dopuszczalnych normach. Scenariusz całkiem nieźle jest w stanie wszystkie te niesamowitości i uproszczenia zamknąć w bardzo urzekającej i dosyć przekonującej formie akcyjniaka, którego zadanie jest proste: ma nas bawić. I dokładnie to robi. Ponadto stara się poruszyć kilka innych ciekawych kwestii, ale o tym potem. To, co tutaj wychodzi na pierwszy plan to nie drugie dno, główna postać ani nawet chęć zemsty, ale czysta rozrywka, jaka ma płynąć z seansu. Doprawdy nie oczekiwałem od produkcji niczego więcej, a więc wyszedłem całkiem zaskoczony, gdy otrzymałem coś: po 1. lepszego niż się spodziewałem, po 2. bardzo sprawnie nakręconego i po 3. posiadającego ambicje na więcej. Ale żeby nie było, fabuła obrazu wbrew pozorom jest bardzo prosta. Potrafi nas niemalże od samego początku zaintrygować, wciągnąć w wir zdarzeń i pozwolić opowieści po prostu płynąć. Całość koniec końców jest zaskakująco spójna i płynna, a twórcy konsekwentni w swojej narracji. Opowieść budują dosyć skrupulatnie i etapowo jak na gatunek, w którym się obracają. Oczywiście, że przemiana bohatera nie należy do najbardziej przekonujących, a jego zdolność samodzielnej nauki posługiwania się bronią budzi zachwyt to i tak dla mnie mieści się to w dopuszczalnych granicach. W końcu nie tego oczekiwałem po tym filmie. Racja, fajnie by było, gdyby film Eli Rotha to potrafił, ale bez tego przynajmniej nikogo nie oszukuje, ani nie próbuje naciągnąć na coś, czym nie jest. W swojej naturze jest zaskakująco prosty i w sumie oczekuje tego również od nas. Rodzina rodziną, ale dobra rozwałka zawsze bawi. Tak samo jest i w tym przypadku. Choć film nie posiada przesadnej brutalności ani zbyt wydumanych scen akcji, to jednak potrafi nas uwieść klasyczną strzelaniną. Ma to urok, któremu o dziwo nie sposób się oprzeć. Szczególnie gdy jest to świetnie nakręcone i zmontowane. Ale to nie wszystko. Produkcja o dziwo potrafi również w odpowiedni sposób wykorzystać napięcie zgromadzone na ekranie i całkiem nieźle zbudować wokół akcji wzrastającą dramaturgię. Dzięki temu seans potrafi zapewnić nam jakieś emocje, a nie okazać się tylko pustą nawalanką. Jednakże jak już wcześniej wspomniałem, film ma coś w rodzaju drugiego dna, które stara się przenieść całą fabułę na nieco inny poziom. Nie do końca się to udaje, ale cel był słuszny, pomysł dobry i realizacja też niezgorsza. Twórcy, kręcąc "Życzenie śmierci" postanowili odnieść się do aktualnych czasów, a w szczególności to Ameryki A.D., w której dostęp do broni jest powszechny. Jak mówi jedna z postaci to bułka z masłem. Kilka podpisów, ćwiczenia na strzelnicy i test bezpieczeństwa (którego nikt nie oblewa) i gotowe. Nic prostszego. A wszyscy przecież dobrze wiemy, ile krzywd wyrządziła broń palna w Stanach Zjednoczonych. Sam film, choć używa pistoletu jako głównego bohatera, stara się oprócz tego skłonić nas do refleksji, czy którekolwiek z tych zdarzeń miałoby miejsce, jeśli broń palna nie była tak powszechnie dostępna. Oprócz tego dochodzi również wiele ciekawych wstawek takich jak, chociażby radiowa debata na temat poczynań bohatera odnośnie do tego, czy wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę to słuszna i dobra decyzja. Ponadto twórcy pokazują nam, że na internecie można znaleźć dosłownie wszystko. Od instrukcji jak składać, czyścić i używać pistoletu po poradnik jak zniszczyć dysk, by nikt nie był w stanie odczytać jego danych. Całkiem fajnie to w filmie zagrało i rzeczywiście sprawia, że chwilkę nad tym zagadnieniem pomyślimy, ale na jakieś głębsze dewiacje nie ma szans. To samo tyczy się filmu. Jest fajnie, przyjemnie, wartko i w ogóle, ale to żadna rewolucja.

Aktorstwo to tylko dodatek do samej fabuły, która bawi, a więc aktorstwo również nie powinno wychodzić poza te ustalone granice. Takim oto sposobem trafiamy na naszych bohaterów lub też ściślej mówiąc bohatera, który sam biega po ekranie i wymierza sprawiedliwość. To dobry chirurg, kochający ojciec i spragniony sprawiedliwości samouk. Bruce Willis, choć nie doświadcza w tym filmie aktorskiego przełomu to i tak widać, że wkłada wiele pracy w swojego bohatera. Choć nie zawsze mu się to udaje, to jednak efekt końcowy jest całkiem zadowalający. Daleko za nim mamy świetnego Vincenta D'Onofrio na drugim planie, a także: Elisabeth Shue, Camilę Morrone, Deana Norrisa i Kimberly Elise.

Z całego filmu najlepiej wypada chyba strona techniczna, która stoi na zaskakująco wysokim poziomie. Przede wszystkim są to dobre zdjęcia, ciekawa muzyka oraz dynamiczny montaż. Ponadto film charakteryzuje się swoistym klimatem, który zaskakująco dobrze łączy ze sobą mroczną atmosferę i odrobinę krwawej jatki ze szczyptą humoru.

Przyznam szczerze, że od "Życzenia śmierci" nie oczekiwałem dosłownie niczego. Być może właśnie dlatego film nie tyle, co mnie zaskoczył, a raczej miło zabawił. Pozwolił mi spędzić przyjemnie czas i zadowolić się czystą rozrywkę bez zobowiązań. Aktorstwo jest ok, fabuła również, a wykończenie najlepsze. Dziwne proporcje no ale czasami tak bywa. Sam seans okazuje się niezwykle przystępny w swojej formie i potrafi nam się sprzedać w dosyć atrakcyjny sposób. Jest wartko, ciekawie i zgrabnie nakręcone. Szału nie ma, ale jak na film do obejrzenia w niedzielę wieczorem rewelacja.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Kiedy ginie Soczek, partner Majamiego, policjanci z wydziału terroru rozpoczynają dochodzenie. Schwytanie sprawcy uważają nie tylko za swój obowiązek, ale też punkt honoru. Niestety, wydział jest przetrzebiony zmianami organizacyjnymi i zwolnieniami. W tej sytuacji, aby stawić czoła gangsterom, stołeczny komendant ściąga do Warszawy rozproszonych po prowincji, doświadczonych policjantów. W stolicy pojawiają się Despero, Metyl oraz – prosto z Waszyngtonu – Nielat, zwany obecnie Quantico. Tymczasem w walce o dominację nad miastem, toczonej między gangami z Pruszkowa i Wołomina, pojawia się trzeci, znaczący gracz – Czarna Wdowa...

gatunek: Sensacyjny
produkcja: polska
reżyseria: Władysław Pasikowski
scenariusz: Władysław Pasikowski
czas: 2 godz.
muzyka: Radosław Łuka
zdjęcia: Maciej Lisiecki
rok produkcji: 2018
budżet: 37 milionów $
ocena: 7,5/10















Pitbull jakby pies


Pitbull to jedna z niewielu polskich marek, która może pochwalić się niesłabnącą popularnością. Choć jeszcze nie tak dawno temu o żadnej franczyzie nie było mowy tak teraz można już bez zbędnych wątpliwości uznać to za serię. Początki sięgają aż do 2005, kiedy to Patryk Vega nakręcił pierwszą część, by następnie przekształcić ją w trzy sezonowy serial. Następnie powrócił w 2016 roku i okazało się, że taka reaktywacja miała sens (w sensie pieniężnym). Teraz jednak to nie Patryk, a Władysław Pasikowski przejął pałeczkę Pitbulla. Jak więc prezentuje się "Ostatni Pies"?

Po śmierci jednego z policjantów detektywi wszczynają śledztwo w sprawie gangów mafijnych. W roli infiltratora umieszczają Despero, który ma za zadanie rozwiązać tajemniczą śmierć. Jednakże wkrótce sprawy przybierają na sile i zagadka staje się coraz trudniejsza, a rola podwójnego agenta coraz bardziej niebezpieczna. Czy naszemu bohaterowi uda się dowieść prawdy? Aby wszystko było jasne, jeszcze raz powtórzę, że tej części nie reżyseruje Patryk Vega tylko Władysław Pasikowski. Po serii nieporozumień Patryk musiał pożegnać się z Pitbullem, a więc na szczęście kto inny zajął się jego realizacją. Niestety, ale ostatnie dokonania Vegi to istna porażka. Jego Pitbulle to chyba jedyne filmy, które trzymają jakiś poziom. Niestety z tym też jest różnie. O ile "Nowe porządki" okazały się bardzo pozytywnym zaskoczeniem, tak "Niebezpieczne kobiety" to już zmierzanie do typowej dla Patryka Vegi pulpy. Jednakże to jeszcze nie ten poziom co "Botoks" i "Kobiety mafii". Tam jest jeszcze gorzej. I właśnie dlatego wahałem się przed seansem "Ostatniego psa" czy na pewno chcę ryzykować kolejną wtopę. Ku mojemu zaskoczeniu bardzo szybko przekonałem się jak bardzo, się myliłem. WŁADYSŁAW PASIKOWSKI – REŻYSERIA i SCENARIUSZ. Zapamiętajcie to sobie, bo właśnie tyle potrzebujecie, żeby wybrać się na film bez zbędnych obaw o utratę zdrowia psychicznego. To, co przede wszystkim wyróżnia "Ostatniego psa" to jego struktura, która w końcu nie przypomina kalejdoskopu pomyłek. Mamy wstęp, rozwiniecie i zakończenie. Wszystko jest na swoim miejscu i akcja bez żadnych problemów zmierza z punktu A do punktu B. Początek jest intrygujący, wciągający i pełen napięcia. Potrafi nas w momencie przykuć do ekranu i pozwolić z marszu zainteresować się ukazanymi wydarzeniami. Dalej jest jeszcze lepiej, albowiem produkcja bardzo sprawnie, ale bez chaotycznych zabiegów zmierza ku głównemu wątkowi. Ten zaś okazuje się wyjątkowo ciekawy i wciągający. Przede wszystkim mamy do czynienia z dobrze skonstruowaną historią, która wsparta porządnie napisanym scenariuszem jest w stanie nam zapewnić opowieść na wysokim poziomie. Główny wątek obrazu to bardzo dobrze poprowadzona intryga, która ciekawi, zaskakuje i szokuje. Czasem zdarza się jej złapać zadyszkę i niewielkie przestoje, ale koniec końców nie ma tragedii. Oprócz pierwszoplanowej intrygi mamy również kilka wątków pobocznych, które świetnie uzupełniają nie tylko samą opowieść, ale również poszczególnych bohaterów i ich historię. Dzięki nim możemy się dowiedzieć kilku ciekawych informacji, które istotnie wzbogacają fabułę widowiska. Ponadto twórca nie zapomina w trakcie trwania obrazu o jakimś napomkniętym wątku czy też niewyjaśnionej sprawie. Stara się wszystko doprowadzić do końca, najlepiej jak potrafi. Takim sposobem, nawet jeśli mamy wrażenie, że coś nie zostało jeszcze wyjaśnione, reżyser na samym końcu doprowadza to do końca tak, aby wszystko miało sens, było spójne i zrozumiałe przez wszystkich. Jednakże scenariusz nie jest wbrew pozorom tak oczywisty. Uknuta przez twórcę intryga jest przede wszystkim zawiła i niejednoznaczna w dużej mierze, aby nie dało się wszystkiego od razu przewidzieć. Stąd też płynie czysta przyjemność z podążania za wydarzeniami ekranowymi. To ten typ filmu, po którym nie do końca wiadomo czego się spodziewać i który może nas zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie. Oczywiście zdarza się nam raz czy dwa wpaść zawczasu na rozwiązanie niektórych wątków, ale koniec końców nie sprawia nam to tak dużego zawodu. Jedną z moich większych obaw był stosunek tej części to pozostałej reszty (oczywiście nie do oryginału). Bałem się, że film ten będzie w pewnym stopniu oderwany od rzeczywistości poprzednich "Pitbullów" tak jakby wręcz negował ich istnienie. To by było bardzo niefajne, ale na szczęście tak się nie stało. Twórca w bardzo sprytny sposób załatwił całą sprawę, nie musząc nawet pokazywać żadnego z bohaterów. To, co zrobił to po prostu kilkakrotne słowne wspomnienie postaci takich jak: Gebels, Majami czy Cukier, by zaspokoić nasze obawy. Co ciekawe wbrew pozorom cała fabuła obrazu to pokłosie wydarzeń z "Niebezpiecznych kobiet". Jednakże dzięki sprawnej reżyserii i dobremu scenariuszowi twórca potrafi wykreować przekonujący i wiarygodny świat, który rozbraja nas klimatem oraz swoją szczerością. To kino gangsterskie pełną parą. Bez przaśnych dodatków, żałosnej jakości żartów i przesadnej brutalności dla wzmocnienia "wrażeń". To przede wszystkim rewelacyjne napięcie, perfekcyjnie zbudowana dramaturgia oraz historia, która sama w sobie jest ciekawa. Nie potrzeba jej miliona innych wątków ani zwrotów akcji co minutę, żeby zaspokoić widza. Bo to właśnie rzetelne budowanie opowieści, jej klimatu i postaci jest najważniejsze. Oczywiście jak już wspomniałem, zdarzają się potyczki, do ideału mu daleko, jednakże to wciąż produkt wysokiej jakości.

Zaraz po fabule naszą uwagę przyciągają aktorzy oraz odgrywane przez nich postacie. Doborowa obsada oraz świetny scenariusz załatwiają sprawę na dzień dobry. Przede wszystkim mamy świetnie nakreślonych bohaterów, którzy są ciekawi, a zarazem tajemniczy. Mają swoje własne dylematy i problemy, ale nie boją się zadziałać, gdy jest taka potrzeba. Przede wszystkim to sylwetki z krwi i kości, dzięki czemu możemy w jakiś sposób odnieść się do ich poczynań bądź też nawet w pewnym stopniu utożsamić. Są wiarygodni i nie na wskroś przerysowani. Na pierwszym planie mamy fenomenalnego Marcina Dorocińskiego, który całą obsadę także poprzednich części zjada na śniadanie. Jest piekielnie przekonujący w roli podwójnego agenta, a przy okazji potrafi również oddać mnóstwo rozmaitych emocji, które w danym momencie targają jego postacią. Świetnie wypadają również Krzysztof Stroiński jako Metyl i Rafał Mohr jako Quantico. Równie dobrze prezentuje się Jacek Król jako Kowal, Adam Woronowicz jako Junior, a także Cezary Pazura jako Gawron. W końcu gra jak należy. Ponadto w obsadzie znaleźli się Marian Dziędziel, Agnieszka Kawiorska, Izabela Kuna i Michał Kula. Kontrowersją odbił się kasting Dody (Doroty Rabczewskiej) w jednej z głównych ról. Tu rzeczywiście można było mieć obawy co do jej aktorstwa, jednakże koniec końców wyszła obronną ręką. Zagrała, najlepiej jak potrafiła, czyli zagrała praktycznie samą siebie. Może i wypada najsłabiej z całej obsady, to jednak bynajmniej nie jest czynnikiem, który uprzykrza nam odbiór seansu.

Stronie technicznej nie ma co do zarzucenia. To świetnie zrealizowany obraz. Dobre zdjęcia, klimatyczna muzyka, zróżnicowana scenografia, kostiumy oraz wiarygodne efekty specjalne. To, co przede wszystkim nas uderza to wyśmienity klimat, który rewelacyjnie wpasowuje się w tę opowieść. Jest odrobinę mroczny, tajemniczy, nieoczywisty i gęsty. Ten film ma po prostu swoją duszę. Świetnie sprawuje się również napięcie i budowana dramaturgia, ale także odrobina humoru znajduje w filmie swoje miejsce.

"Pitbull: Ostatni pies" w reżyserii Władysława Pasikowskiego to Pitbull, na jakiego zasługiwaliśmy. Ciekawa i wciągająca fabuła, rewelacyjne aktorstwo i świetne wykończenie. Co prawda zdarzają się mu potyczki i przestoje, ale koniec końców seans jest w stanie zapewnić nam nie tylko świetną rozrywkę, ale również wiarygodną i rzetelnie opowiedzianą historię, która ma wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Ponadto posiada stopniowo budowaną dramaturgię, liczne zwroty akcji no i zawiłą intrygę, którą się świetnie ogląda. Innymi słowy, bardzo dobre rasowe kino.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Maks i Annie umawiają się raz w tygodniu z innymi parami na wspólne gry i zabawy. Aby nieco podgrzać atmosferę, podczas jednego z takich wieczorów charyzmatyczny brat Maksa, Brooks, organizuje zabawę w rozwiązanie sprawy tajemniczego morderstwa z podstawionymi zbirami i agentami federalnymi. Gdy sam Brooks zostaje porwany, wszyscy myślą, że to tylko część zabawy... ale czy na pewno? Kiedy szóstka uwielbiających rywalizację uczestników wyrusza, aby rozwiązać tę sprawę i odnieść zwycięstwo, stopniowo staje się jasne, że mylili się oni zarówno co do „gry”, jak i Brooksa. Gra, w której nie obowiązują żadne reguły, nie przyznaje się punktów i nie do końca wiadomo, kto w niej uczestniczy, może okazać się najlepszą grą w ich życiu albo… ostatnią.

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyseria: John Francis Daley, Jonathan Goldstein
scenariusz: Mark Perez
czas: 1 godz. 40 min.
muzyka: Cliff Martinez
zdjęcia: Barry Peterson
rok produkcji: 2018
budżet: 37 milionów $
ocena: 7,5/10













Wygraj lub zgiń


Kiedy przyjdzie mi się zastanowić nad gatunkiem filmów, który oglądam najrzadziej, to bez zbędnego pośpiechu przyznam, że jest to komedia. Nie bez powodu nawet częściej sięgam po romanse. Otóż większość komedii ma w sobie pewien czynnik, który mnie skutecznie odpycha. Jest to najzwyklejsza w świecie głupota, jaką takowa produkcja prezentuje. Często swoim poziomem obraża nawet ameby, które nie są w stanie śmiać się już z tak suchych i idiotycznych żartów. Jednakże raz na jakiś czas zdarzają się perełki bądź też całkiem niezłe komedie, które przynajmniej nie obrażają inteligencji samego widza. Czy w przypadku "Wieczoru gier" właśnie tak będzie?

Maks i Annie są entuzjastami wszelakiego rodzaju gier i zabaw. Co tydzień organizują u siebie wieczory gier, by wraz ze znajomymi rywalizować w rozmaitych konkurencjach, ale przede wszystkim się dobrze bawić. Pewnego dnia do ich domu przybywa brat Maksa, który proponuje im alternatywną formę w postaci interaktywnej gry. Niestety już na samym początku całość wymyka się spod kontroli twórcy. Jak więc zakończy się gra, która okazuje się nie być tylko grą? Czy trudno jest zrobić komedię? Nie. Parę żałosnych żartów, absurdalna fabuła i bohaterowie bez mózgu. Zawsze ktoś się uśmieje. Tylko wtedy mamy do czynienia z produktem komedio podobnym, który jest jak zaraza dla całego gatunku. Bo prawdziwą komedię jest bardzo trudno zrobić. To wbrew pozorom bardzo wymagający gatunek. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że twórcom "Wieczoru gier" udało się zaprezentować naprawdę niezły produkt. Takim oto sposobem film, który początkowo w ogóle nie znajdował się w moim grafiku, okazał się całkiem przyjemną niespodzianką, o której z pewnością nie zapomnę. Mogło być źle, a wyszło całkiem dobrze. No bo w końcu sama fabuła, jak i większość wątków pobocznych to dobrze znane nam klisze z wcześniej zaprezentowanych filmów. Jednakże, kiedy już zasiądziemy na sali kinowej, okaże się, że to coś więcej niż tylko udarte schematy i powielane po stokroć zabiegi. Albowiem twórcy potrafią bardzo zgrabnie pokierować tę historię na całkiem ciekawe tory. Sprawdzone i wyświechtane pomysły używają jako podkładki pod właściwą fabułę, która przybiera niesamowicie pomysłową i ciekawą formułę. Przede wszystkim udaje im się zaciekawić nas swoją opowieścią już na samym wstępie. Jest wartko, intrygująco i całkiem zabawnie. A kiedy przechodzimy do głównego wątku, wszystkie te elementy tylko przybierają na sile. Nasze zadanie jest proste: poddać się zwariowanej fabule i pozwolić twórcom zabawić nas przez cały czas trwania obrazu. Ci zaś swoje zadanie wykonują z zaskakująco dobrym rezultatem. Ich historia jest przede wszystkim wciągająca i intrygująca, dzięki czemu łatwo nam jest się w nią zaangażować. Sama fabuła jest bardzo przystępna i niesamowicie przyjemna w odbiorze. Podążanie za nią to po prostu formalność. Najbardziej jednak cieszy mnie fakt, że pomimo wielu zwariowanych scen i wyczynów kaskaderskich produkcja nadal mieści się w bezpiecznych granicach przyzwoitości. Twórcy bardzo ostrożnie dawkują nam absurdalność i irracjonalność, dzięki czemu udaje im się zachować świetną równowagę. Cenią sobie inteligencję widza oraz bardzo precyzyjnie kalkulują, jego odporność na idiotyzmy, dzięki czemu zwycięsko wychodzą ze starcia, nawet gdy raz za czasu pojawi się coś, co praktycznie nie miało szans się zdarzyć. To samo można powiedzieć o humorze. Natomiast sam film okazuje się świetną rozrywką, która zaskakująco potrafi trzymać nas w napięciu do ostatniego momentu. Produkcja jest bardzo żwawa i pełna akcji dlatego nie ma mowy o nudzie. Jednakże największą zaletą produkcji są liczne zwroty akcji, które skutecznie wprowadzają do opowieści zamieszanie oraz nie pozwalają nam się zbytnio znudzić jednym wątkiem. Ponadto bardzo podoba mi się to, w jaki sposób twórcy połączyli ze sobą komedię, film akcji oraz kryminał, że wyszedł im z tego bardzo przystępny produkt, który wypełnia swoją rolę na każdej z płaszczyzn.

Główną zaletą produkcji oprócz fabuły są aktorzy, którzy są w stanie wprowadzić masę pozytywnej energii do odgrywanych przez siebie postaci. Na pierwszym planie mamy oczywiście Jasona Batemana, który granie w komediach ma już we krwi. Jego idealnym dopełnieniem okazuje się Rachel McAdamas, która również potrafi być wyjątkowo zabawna. Jednakże "Wieczór gier" to nie tylko postacie pierwszoplanowe. To przede wszystkim bohaterowie okupujący drugi plan, którzy również dostają sporo czasu ekranowego. Jednakże przede wszystkim jest to zasługa aktorów, którzy ich odgrywają. Takim oto sposobem mamy świetnych: Sharon Horgan, Billy Magnussen, Lamorne Morris i Kylie Bunbury. Obsadę dopełnia również Kyle Chandler oraz fenomenalny Jesse Plemons jako Gary, który swoją obecnością kradnie dosłownie każdą scenę, w której się pojawia. Produkcja posiada również sprawną realizację, komatyczną muzykę oraz humor, który naprawdę bawi.

Początkowo zamierzałem ominąć "Wieczór gier" i ewentualnie zobaczyć go przy okazji, gdy pojawi się już na DVD czy w serwisach internetowych. Jednakże kilka pochlebnych recenzji sprawiło, że postanowiłem zaryzykować. Teraz już wiem, że warto było wybrać się do kina, albowiem film ten okazał się naprawdę dobrą komedią, która ma ciekawą fabułę, uroczych bohaterów, mnóstwo szalonych zwrotów akcji oraz bardzo dobry humor. Ponadto produkcja nie obraża inteligencji widza i nie wystawia jego zdrowia psychicznego na próbę. Takim oto sposobem na "Wieczorze gier" można wyjątkowo dobrze się bawić. 

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.