Snippet
Cezar i jego małpy uwikłane zostają w zbrojny konflikt z armią ludzi, na czele której stoi bezwzględny Pułkownik. Małpy ponoszą straszliwe straty, podczas gdy Cezar zmaga się z mrocznymi instynktami i wyrusza w drogę, by pomścić swych pobratymców. Gdy Cezar i Pułkownik stają twarzą w twarz, dochodzi do spektakularnej bitwy, w której stawką jest przyszłość obu gatunków i całej naszej planety.


gatunek: Dramat, Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: Matt Reeves
scenariusz: Mark Bomback, Matt Reeves
czas: 2 godz. 20 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Michael Seresin
rok produkcji: 2017
budżet: 150 milionów $

ocena: 9,0/10















Małpy Razem Silne!


Według wielu z nas małpy to zwierzęta stadne, które oprócz oglądania w zoo możemy dostrzec na antenie kanału Discovery Channel. Te egzotyczne i niegłupie zwierzęta łączy z ludźmi całkiem sporo, albowiem według wyznawanej przez Darwina teorii ludzie pochodzą właśnie od małp. Ta analogia nie pada tutaj przypadkiem, albowiem małpy mogą stać się ludźmi. W końcu człowiek to istota myśląca – homo sapiens – a więc myśląca samodzielnie małpa, która przejawia cechy ludzkie, też mogłaby się zaliczać do naszego gatunku. Poprzez "Genezę", a następnie "Ewolucję" mogliśmy zobaczyć, jak rodzi się cywilizacja małp na wzór ludzkiej. Teraz przyjedzie nam zobaczyć, jak naszym wątpliwym kuzynom idzie obrona tej cywilizacji.

Od wydarzeń z poprzedniej części minęły dwa lata. Od tego czasu małpy i ludzie są w nieustannym konflikcie wojennym, który zadecyduje o ich przetrwaniu. Po dotkliwej stracie, jaka napotyka Cezara oraz jego pobratymców główny bohater wyrusza w podróż, aby dokonać zemsty na niejakim Pułkowniku. Starcie to ma zadecydować o dalszych losach całego rodzaju inteligentnych małp. To już trzecia odsłona odnowionej "Planety małp", która już od samego początku budziła wiele zachwytów. Nie da się ukryć, że "Wojna o planetę małp" była długo wyczekiwanym zwieńczeniem trylogii. Czy jednak okazała się dobrym następcą poprzednich odsłon? Jak najbardziej. Prawdę mówiąc, jest to chyba najlepszy film z całej serii, co nie zdarza się zbyt często przy trylogiach. W czym więc tkwi sukces tej serii? Zdecydowanie jest to historia, jaką serwują nam twórcy. W tym przypadku jest to epickie zakończenie, które w swojej wielkości nieco odbiega od powszechnie znanych nam finałowych standardów. Produkcja już od pierwszej chwili potrafi nas niesłychanie zaintrygować i wciągnąć w wir zdarzeń, które inicjują główny wątek całego obrazu. Jest wartko, ciekawie i z polotem. Wszystko to, czego trzeba, aby zaangażować widza w produkcję. Dalej, jest jeszcze lepiej z tym że opowieść przybiera nieco inny ton. Twórcy drastycznie zmieniają narrację, przez co to, co z początku uważaliśmy za konieczność w filmie o wojnie, staje się raczej wątkiem marginalnym. Dzieje się tak, albowiem postanowiono słowo "wojna" wykorzystać w nieco innym kontekście. Tym razem nie chodzi o walki między małpami a ludźmi. Głównym zagadnieniem filmu jest to jak ocalić małpi gatunek przed wrogim spojrzeniem ludzi. Jest to wojna o przetrwanie, która nie potrzebuje widowiskowych bitew, aby udowodnić nam wiarygodność swoich idei. Wystarczy tylko siła woli, która potrafi przenosić góry oraz determinacja, która obali każe mury. W myśl tych idei twórcy prowadzą akcję obrazu, która polega na ocaleniu małp z rąk ludzi, którzy nie tylko chcą je wykorzystać, ale również się ich pozbyć. Ich motywacja okazuje się jednym z najciekawszych ewenementów natury, a z drugiej nad wyraz zrozumiałym powodem do obaw. Koniec końców wychodzi na to, że każda ze zwaśnionych stron walczy o to samo, czyli przetrwanie swojego rodzaju. Jednakże pomimo słusznego celu obydwu ras to właśnie małpom widz chętniej kibicuje. Już od pierwszej części serii twórcy byli w stanie wytworzyć w nas niesamowitą empatię wobec małpich bohaterów. Z czasem ta więź jedynie przybierała na sile, co świetnie pokazano w "Wojnie". Nawet wtedy, gdy intencje obu stron są takie same, ludzie i tak w desperacji będą walczyć wszelkimi dostępnymi środkami, aby postawić na swoim. Będą się również prześcigać w swoim okrucieństwie. Tym nawiązaniem twórcy porównują młodą, ledwo wykształconą cywilizację z tą należącą już do strych wyjadaczy, która znacznie więcej widziała i więcej nieszczęścia doświadczyła. Albowiem od samego początku seria ta jest niczym ilustrowany podręcznik, o tym, jak ewoluowała nasza rasa. Wszystko to choć ukryte pod płaszczem małpiej historii jest wręcz idealnym odwzorowaniem postępu każdej świadomej rasy i bardzo wymowną aluzją do nas samych. Jednakże film ten to także fenomenalnie nakreślona i przedstawiona opowieść, która potrafi zaintrygować, wzruszyć i zaskoczyć. Choć jej tempo jak na finał serii jest zaskakująco powolne, to jednak nie stanowi ono przeszkody do opowiedzenia nam najlepszej fabuły z całej serii. Jak już wcześniej wspomniałem, skupiono się na wojnie o przetrwanie, która potrafi być dużo bardziej intrygująca niż rozbuchane wojskowe potyczki. Twórcy wiele zaryzykowali, albowiem zabiegu tego widzowie nie mogli się spodziewać. Jednakże w żadnym stopniu nikogo z nas nie oszukali, albowiem w swoim filmie pokazują nam pełen wymiar walki o przetrwanie. Już od pierwszej części seria ta charakteryzowała się świetnym pomysłem oraz scenariuszem. Tym razem nie mogło być inaczej przez co "Wojna" to przede wszystkim rewelacyjny pomysł na zamknięcie trylogii, ale także piekielnie dobra robota scenopisarska, która gwarantuje opowieść na najwyższym poziomie. Wszystko jest tutaj rewelacyjnie rozplanowane, niesamowicie rozegrane oraz dopracowane do najmniejszych szczegółów. Dzięki temu całość sprawia wrażenie opowieści niesłychanie spójnej, płynnej no i przede wszystkim zaskakująco wiarygodnej. Przy tego typu filmach science-fiction staje się bardziej realne, niż moglibyśmy przypuszczać. Konsekwentna reżyseria Matta Reevesa, który w dużej mierze przyczynił się do oszałamiającego sukcesu "Ewolucji" pozwala nam cieszyć się każdą kolejną sceną. A produkcja, choć jest prawie dwuipółgodzinną przeprawą, mija niczym mrugnięcie oka i pozwala zapomnieć o bożym świecie. Istny majstersztyk.

Od strony aktorskiej produkcja po raz kolejny zachwyca. Wszystko to jest zasługą świetnie nakreślonych bohaterów, którzy następnie zostali rewelacyjnie sportretowani przez gwiazdorską obsadę. Największe laury należą się oczywiście Andyemu Serkisowi, który wprost fenomenalnie po raz trzeci wciela się w postać Cezara. Za każdym razem udowadniał, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Tak jest i teraz gdy przyszło mu zmierzyć się z niesłychanie emocjonującym skryptem. Jednakże jego poświęcenie i wysiłek, jaki włożył w granie głównego bohatera, jest wręcz nie do opisania. To coś znacznie więcej niż tarzający się Leo w "Zjawie". To prawdziwa sztuka. Andy udowadnia, że jego kreacja to coś więcej niż CGI, to przede wszystkim on jako postać, która tylko podlega obróbce komputerowej. Naprawdę wielkie brawa. Jestem pod wrażeniem i liczę na jakieś wyróżnienie za ten wyczyn. To samo mogę powiedzieć również o reszcie małpiej obsady, albowiem oni również włożyli wiele wysiłku w stworzenie swoich sylwetek. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to Cezar ma najbardziej rozwiniętą psychikę z nich wszystkich i to jemu poświęcono najwięcej czasu. W trzeciej części nowym nabytkiem jest Steve Zahan jako Zła Małpa. Wprowadza on do opowieści głównie wątek komediowy, jednakże to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania ta postać. W roli głównego antagonisty mamy świetnego Woodyego Harrelsona, który bez najmniejszego zawahania się portretuje bezwzględnego Półkownika. Jego postać, choć jest okrutna to jednak niesamowicie wiarygodna i posiadająca solidną motywację swoich wszystkich działań. Nie należy również zapomnieć o Amiach Miller w roli Novy - niemówiącej dziewczynki, która również świetnie prezentuje się na ekranie. W obsadzie znaleźli się również: Karin Konoval, Terry Notary, Ty Ollson i Sara Canning.

Wizualna oprawa to kolejna jaśniejąca część tego projektu. Oczywiście największe laury należą się specom od efektów specjalnych, których praca po raz kolejny oszałamia nas swoją niesamowitą dokładnością i naturalnością. Za te dokonania należy się w końcu Oskar. Jednakże najnowsza odsłona to nie tylko fenomenalne efekty. To również niesamowite scenografie i zapierające dech w piersiach kadry. Na to wszystko nakłada się również wyśmienicie dobra muzyka Michaela Giacchino, który po kilku ostatnich wpadkach wraca na sam szczyt. Nie należy zapomnieć również o wątku komediowym, który w głównej mierze generuje postać Złej Małpy. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to niesłychanie lekki i sytuacyjny poziom humoru, który idealnie wtapia się w dość poważną atmosferę obrazu gdzie niemalże z każdej strony wieje grozą. Warto również zwrócić uwagę na klimat produkcji, który zdecydowanie różni się od swoich poprzedników. Tak jakby każda cześć oprócz bycia spójną całością serii ponadto była na swój sposób wyjątkowa i oryginalna.

Dawno nie widziałem tak wysokobudżetowego filmu wakacyjnego, który przy okazji byłby tak wyciszonym i stonowanym obrazem, naciskającym głównie na opowieść, a nie tylko wyłącznie na samą akcję. Tej jednak tutaj też nie zabraknie. Do tego dochodzi jeszcze rewelacyjne aktorstwo i świetne wykończenie – przede wszystkim efekty specjalne. Wszystko to sprawia, że obraz jest jedyny w swoim rodzaju i nad wyraz spełniony. Zarówno jako finał trylogii, wakacyjny blockbuster, kino ambitne i pełen polotu obraz o nieugiętej woli walki o przetrwanie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Przez dziesięć spokojnych lat położony w górach Korei Południowej dom Miji jest schronieniem dla wielkiego zwierzęcia o imieniu Okja, które staje się największym przyjacielem dziewczynki. Sielanka nagle się kończy, gdy Okja zostaje uprowadzona przez wielkie międzynarodowe konsorcjum Mirando Corporation. Firma wywozi zwierzę do Nowego Jorku, gdzie - mająca obsesję na punkcie własnego wizerunku prezes korporacji Lucy Mirando - szykuje dla niego zupełnie inne plany. Mija, bez zastanowienia rusza swojemu przyjacielowi na odsiecz. Jej rozpaczliwa misja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że losem Okjy interesuje się wiele różnych środowisk walczących o swoje prawa... a Mija chce przecież tylko sprowadzić swojego przyjaciela do domu.

gatunek: Dramat, Przygodowy, Sci-Fi
produkcja: USA, Korea Południowa

reżyseria: Joon-ho Bong
scenariusz: Joon-ho Bong, Jon Ronson
czas: 2 godz.
muzyka: Jaeil Jung
zdjęcia: Darius Khondji
rok produkcji: 2017
budżet: 50 milionów $

ocena: 7,0/10











Cóż to za świnia!


Przyjaźń to coś więcej niż tylko więź pomiędzy grupką osób. To zbudowane latami bądź też doświadczeniami zaufanie, które przynosi korzyści obydwu stronom. Cały mechanizm polega na tym, że gdy jedna z osób jest w potrzebie, to ta druga czuje się zobowiązana pomóc jej w kryzysie. W myśl zasady jest nawet gotowa za nią oddać swoje życie. Czemu jednak o tym wspominam? Albowiem przyjaźń to nie tylko korzyści, ale także poświęcenia. Dobrze o tym wie pewna dziewczynka o imieniu Mi-ja, która jest gotowa zrobić wszystko, aby ocalić swoją najlepszą przyjaciółkę... świnię o imieniu Okja.

Produkcja opowiada o dziewczynce, która wyrusza w heroiczną wyprawę, aby uratować swoją przyjaciółkę Okję przed przerobieniem jej na mięsko. W zasadzie w tych słowach można by na pierwszy rzut oka opisać najnowszy film Joonh-ho Bonga. Prosta i familijna opowieść o przyjaźni i poświęceniu. Błąd. Nie dajcie się zwieść. Pod tą tandetną plandeką skrywa w sobie niesłychanie egzotyczną mieszankę, obok której nie można przejść obojętnie. Zaczynając jednak od początku, przypomnę (jakby koś czasem nie wiedział, ale o tym filmie było już tak głośno, że to chyba niemożliwe), że "Okja" to film pełnometrażowy wyprodukowany przez internetową platformę Netflix. Gigant zza oceanu już od jakiegoś czasu próbuje nie tylko zawładnąć rynkiem seriali, ale także filmów pełnometrażowych. Stąd też sięga po największe gwiazdy, wyszukanych twórców oraz wygórowane budżety. Czy Netflixowi wyszło coś z tego? Będąc z Wami szczery, muszę przyznać, że film zaskoczył mnie niesłychanie. Nie spodziewałem się, że produkcja ta okaże się taka... specyficzna, dziwna, drastyczna, ekstrawagancka, zaskakująco-szkująca, urocza, okrutna i o jejku. Naprawdę było dla mnie spore zaskoczenie. Jednakże całkiem pozytywne. Problem jednak leży w samej opowieści, a nie formule, jaką przyjmuje reżyser, aby ją opowiedzieć. To właśnie historia jest tutaj dla nas największym zaskoczeniem. Słowo "dziwny" w tym wypadku idealnie opisuje obraz, albowiem takiej mieszanki wybuchowej już dawno nie widziałem. Niecodziennością jest mieszanie ze sobą całkiem odmiennych gatunków. Ci twórcy, którzy się za to zabierają, muszą się liczyć z faktem, że ich pomysł może się nie udać, albowiem niekiedy ciężko jest znaleźć wspólny język dla odmiennych koncepcji. Tutaj mamy przypadek gdzie twórca wymieszał ze sobą kilka gatunków, które ewidentnie się ze sobą gryzą, ale jednak w tym filmie potrafią pójść na kompromis. Nie zawsze, ale to i tak jest według mnie spory sukces. Reżyser postanowił połączyć film przygody, z opowieścią o ratowaniu bliskiej osoby, ale nie zawahał się również dodać do niego drugiego dnia oraz dużej dawki goryczy, grozy, a także odrobiny kina ambitnego. To wszystko prezentuje się jak kompletnie niestrawna mieszanka, która ku naszemu zaskoczeniu jest całkiem znośna. Dla innych nieco lepiej, a innych zaś gorzej, ale koniec końców nie jest szkodliwa. Nie zmienia to jednak faktu, że film jest bardzo specyficznym tworem. Mówi nam o tym przede wszystkim sposób, w jaki reżyser operuje opowieścią. Najpierw spokojnie i z delikatnością, a następnie przybiera na zadziorności oraz grozie. I tak cały czas. Ciężko jest dokładnie scharakteryzować tę produkcję, albowiem ma w sobie zbyt wiele różnorakich wątków, z których każdy wnosi do opowieści coś nowego i innego. Niby rewelacja, ale zaś z drugiej strony tworzy się w nas pewnego rodzaju uczucie dystansu co do kolejnych ekranowych potyczek. Wynika to z nie oczywistości produkcji, która w bardzo szybkim czasie potrafi wywołać u nas milion sprzecznych emocji, przez co za pierwszym razem ciężko jest nam je wszystkie uporządkować. Dopiero z czasem udaje się je odrobinę "przetworzyć" co nie oznacza, że na sam koniec wszystko jest super klarowne. Zbyt wiele rzeczy w filmie po prostu nie powinno ze sobą współpracować, a mimo to jakoś są w stanie znaleźć złoty środek i to nas nieco deprawuje. Reżyser ewidentnie lubi szokować bądź eksperymentować czego przykładem jest nieustannie zmieniana narracja, ekstrawagancki sposób prowadzenia poszczególnych wątków, szalona dwoistość postaci, a także tempo akcji, które jest niesamowicie wyboiste. Ponownie, pomimo tego wszystkiego produkcja nadal jest całkiem zdatna do obejrzenia. Reżyser ma niesłychany dar do łączenia ze sobą wielu nieoczywistych i nieszablonowych pomysłów w celu otrzymania zaskakującego, a nawet nieco dziwnego efektu, który jednak ma w sobie to "coś" i jest całkiem przyjazny w odbiorze. Sama fabuła również odzwierciedla zwariowane pomysły reżysera. Z początku zapowiada się jak artystyczne kino z wielką świnią, pięknymi krajobrazami i sielanką w tle. Później jednak drastycznie zmienia ton, przybiera na prędkości i drapieżności. Na sam koniec wprowadza nawet odrobinę elementu grozy. Jest całkowicie nieszablonowa, nieoczywista i zaskakująca, ale z drugiej strony zaś troszkę przerażająca, niepokojąca oraz zaskakująco drastyczna. Jej dwoistość potrafi zmęczyć podczas seansu, albowiem widz szybko może się pogubić w stylistyce oraz klimacie opowieści. Szybkie zmiany narracyjne, jakie wprowadza twórca, nie do wszystkich przemawiają i mogą dla niektórych wydać się wręcz czynnikiem wprowadzającym chaos i zamieszanie do opowieści. Produkcja bardzo wolno się rozkręca i każe nam długo czekać na zawiązanie się jakiejkolwiek akcji. Jednakże będąc już po seansie, można szybko dojść do wniosku, że początek był tak właściwie jednym z "najnormalniejszych" fragmentów całego obrazu. Albowiem cała reszta wydaje się taka szalona, nieoczywista, bądź też nieszablonowa. Twórca w wielu scenach pozostawia pewne kwestie do samodzielnego wyjaśnienia. Nie skupia się na ich dopowiedzeniu, albowiem go nie interesują. Stąd też wiele rzeczy szokuje pod względem swojej wykonywalności. Bohaterowie znajdują rozwiązania na wiele problemów tak "po prostu" nie wiemy skąd ani jak. Nie mamy pojęcia również, jak przedostali się stąd, tam, ani w jaki sposób zdołali dostać się w miejsca, gdzie myśląc logicznie, nie udałoby się tak bez problemu trafić. Oprócz tego sama Okja okazuje się dla nas kolejną tajemnicą. Albowiem nie trudno dostrzec w niej coś "więcej" niż tylko "zwykłą" świnię. Stąd wprowadzenie jest takie bezproblemowe, albowiem stawia wszystko na jednej kacie i jest z nami szczere od początku aż do końca. Podsumowując jest całkiem pozytywnie, ale z dużą dozą rezerwy.

Od strony aktorskiej produkcja jest wyjątkowo "stabilna". Pisząc to, mam na myśli, że nie ukazuje nam takich rewelacji jak cała reszta. Aktorzy dostali do zagrania wiele ciekawych i nieszablonowych postaci, dzięki czemu na ekranie mamy w czym wybierać. Każdy z bohaterów ma w sobie odrobinę wiarygodności, a zarazem szczyptę szaleństwa czy też pewnego rodzaju sztuczności lub pewnej formy karykatury. Przez taki obrót spraw czyni je to bardzo ciekawymi, ale z drugiej strony niesamowicie złożonymi osobnikami. Przekłada się do to zarówno na opowieść, jak i na otaczający bohaterów świat. Nie da się ukryć, że pod pewnymi względami jest odrobinę dziwny, szalony, czy też w pewnym stopniu odrealniony. W tym galimatiasie jedynie Mi-ja grana przez Seo-hyeon Ahn sprawia wrażenie "normalnej". Niczego nie pozoruje, nie udaje, ani nawet nie stara się tego robić. Po prostu jest sobą, robi, co do niej należy, i nigdy nie zmienia metod swojego działania niezależnie od sytuacji. Nie można tego powiedzieć o reszcie obsady. Jednym z ciekawszych przypadków są tutaj obrońcy praw zwierząt ze świetnym Paulem Dano na czele. No i w końcu sama Okja jest dla nas zagadką. Czy to na pewno dalej jest świnia? Po zakończonym seansie mam nieco odmienne zdanie, aby to było wyłącznie "głupie" zwierzę. W obsadzie znaleźli się świetna Tilda Swinton, nieco przerysowany Jake Gyllenhaal, Hee-Bong Byun, Lily Collins, Giancarlo Esposito, Steven Yeun, Shirley Henderson, Daniel Henshall i Devon Bostick. Aktorsko film wypada rewelacyjnie.

Strona techniczna produkcji również zachwyca. Zaczynając od klimatycznej muzyki i dobrych zdjęć poprzez świetne kostiumy, bardzo dobrą scenografie i charakteryzację, a kończąc na wygenerowanej komputerowo Okji, która wygląda naprawdę realistycznie. Do tego dochodzi jeszcze szalona mieszanka humoru, sielanki i filmu familijnego z odrobiną grozy, dramaturgii oraz drastycznych obrazów.

Koniec końców produkcja jest dziełem wyjątkowym, specyficznym w odbiorze i zdecydowanie nie jest wyprawą dla każdego. Jednakże w pewnym stopniu obraz do mnie przemówił i doceniam w nim odwagę, brawurę, bezkompromisowość i nietuzinkową formę. Ponadto z pewnością zostanie w mojej pamięci przez swoją niespotykaną mieszankę gatunków. Czy jest to produkcja warta obejrzenia? Owszem, ale ostrzegam, że może Wam się nie spodobać. Ten film jest po prostu tak dwuznaczny, że aż trudno w to uwierzyć. Dla niektórych także trudno zdzierżyć.

P.S. Choć to nie film na podstawie komiksu, to jednak ma scenę po napisach, także warto obejrzeć bo co nieco nam jeszcze wyjaśnia. ;)

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


"Dunkierka" rozpoczyna się sceną, w której wroga armia otacza setki tysięcy Brytyjczyków i aliantów.  Uwięzieni na plaży między morzem a siłami przeciwnika muszą stawić czoła niemożliwemu.

gatunek: Dramat, Wojenny
produkcja: USA, Wielka Brytania, Holandia, Francja

reżyseria: Christopher Nolan
scenariusz: Christopher Nolan
czas: 1 godz. 46 min. 
muzyka: Hans Zimmer
zdjęcia: Hoyte Van Hoytema
rok produkcji: 2017
budżet: 150 milionów $

ocena: 9,0/10


















Przeżyj to sam


W kinematografii istnieje kilka takich nazwisk, które niemalże zawsze, bez względu na częstotliwość pojawiania się, czy też rozmach, wywołują wśród kinomanów wielkie poruszenie. Christopher Nolan jest jedną z tych osób, która się takim nazwiskiem może poszczycić. Już od kilku lat udowadnia i zachwyca swoich widzów coraz to śmielszymi i innowacyjnymi obrazami, które zawsze nakręcone są z niesamowitym rozmachem. Z jego kolejnym dziełem, nie mogło być inaczej. A że jest to opowieść o słynnej akcji ratunkowej, tym bardziej czekaliśmy na kolejne wyśmienite dzieło od reżysera. Jak większość z Was mogłaby przypuszczać, dostaliśmy je, ale nie do końca takie, jakiego się spodziewaliśmy. Czym więc zaskoczy nas "Dunkierka"?

Do najnowszej produkcji Christophera Nolana miałem nieco chłodne nastawienie, albowiem jego "Interstellar" skutecznie ostudził mój zachwyt po fenomenalnej trylogii o Mrocznym rycerzu oraz olśniewająco tajemniczej i zagadkowej "Incepcji". Jednakże koniec końców wylądowałem na sali kinowej typu IMAX i dałem się porwać tej niesamowicie opowiedzianej historii. Fabuła, jak można by się domyślać, opowiada o żołnierzach armii Brytyjskiej, którzy podczas II Wojny Światowej zostali otoczeni przez wrogie siły w okolicach francuskiego miasta o nazwie Dunkierka. Wtedy to odbyła się wielka akcja ratunkowa mająca na celu zabrać jak najwięcej żołnierzy z plaży i zawieźć do domu. Zadanie niesłychanie trudne, albowiem wróg czaił się niemalże z każdej strony. W tym przypadku zwycięstwem było przetrwanie. Filmy wojenne mają to do siebie, że cechują się stosunkowo dużą powtarzalnością. Ciężko jest trafić na coś nowego i świeżego, ale zarazem utrzymanego w duchu gatunku. Niestety, ale tylko co poniektóre propozycje mają szansę się tym pochwalić. Pomysł Nolana na "Dunkierkę" już od samego początku zakładał odświeżenie nieco tegoż gatunku. Efekt końcowy jest nie tyle, co zadowalający, a wręcz zachwycający. Na czym więc polega sukces tej produkcji? Przede wszystkim na sposobie opowiadania oraz odpowiedniej perspektywie. To, co w tym filmie robi reżyser to wprowadzenie kamery w sam środek akcji, abyśmy czuli się jak bohaterowie produkcji. To nie tyle, co podążanie za postaciami, ale niekiedy bycie wręcz na ich miejscu. Ktoś to nawet zgrabnie nazwał "experience cinema" – w wolnym tłumaczeniu "kino z wrażeniami". Zaraz, zaraz. To inne filmy nie dostarczają nam już wrażeń? Owszem, dostarczają, ale tutaj autor miał na myśli perspektywę, w jakiej ukazana jest akcja produkcji. Twórca postanawia więc "wsadzić" nas w kokpit myśliwca Spitfire, pozostawić na plaży ostrzeliwanej przez Messerchmitty oraz umieścić na pokładzie tonącego statku, w taki sposób, abyśmy byli w stanie poczuć to samo co nasi bohaterowie. Pomysł ciekawy, a efekt zamierzony, albowiem rzeczywiście działa. Okazuje się, że perspektywa, z jakiej ukazuje się historię, może mieć niesłychane znaczenie. Warunek jest jeden: trzeba umieć w odpowiedni sposób zamienić perspektywę na wciągającą opowieść. Na szczęście Christopher Nolan nie ma z tym żadnych problemów. Już z pierwszych kadrów potrafi wycisnąć maksimum emocji, które świetnie otwierają jego najnowsze dzieło. Fabuła obrazu koncentruje się na grupce żołnierzy, którzy desperacko próbują uciec z plaży, zanim będzie za późno. Przetrwanie jest tutaj najważniejsze i nasi bohaterowie zrobią wszystko, aby go dostąpić. Już ustaliliśmy, że nie jest to typowy film o wojnie, jednakże "Dunkierka" wyróżnia się na tym polu jeszcze pod wieloma względami. Przede wszystkim jest to opowieść o walce z przeciwnościami losu, które co po chwila spychają naszych bohaterów na kolejne przeszkody. Tak jakby musieli wywalczyć sobie możliwość przetrwania. W produkcji nie ma, żadnego wroga, ani osoby, z którą można by utożsamić wszystkie cierpienia naszych bohaterów. W obrazie Nolana wróg jest widzialny zaledwie poprzez jego czyny jak np.: bomby spadające na plaże, torpeda uszkadzająca statek czy też świszczące w powietrzu pociski. Czyli wszystko to, co sami byśmy dostrzegli, będąc z naszymi bohaterami. Nasze postacie w gruncie rzeczy zmagają się z tym, na co nie mają wpływu. Żywioły, materia i czas są ich największymi przeciwnikami. Ich przetrwanie zależy od stawienia czołu naturze, przezwyciężenia złośliwości rzeczy martwych, a także zrobieniu tego wszystkiego w odpowiednim czasie, aby nie przeoczyć swojej okazji na ocalenie. W tym niesłychanym chaosie nawet najmniejsza pomyłka czy też najbanalniejsza rzecz może okazać się dla nas kluczowa. Tym sposobem reżyser gra na naszych emocjach. Przeraża, buduje napięcie no i co najważniejsze wystawia nasze lęki i wytrzymałość na próbę. Wtedy nie tylko jesteśmy tam, gdzie nasi bohaterowie, ale również czujemy ten sam dreszczyk emocji co oni. Film wyróżniają również trzy linie czasowe oraz fabularne, które dopiero z czasem ujawniają nam swoje tajemnice. Całość została podzielona na części o nazwie: Plaża, Morze i Powietrze. Akcja produkcji rozgrywa się więc wyłącznie w tych trzech strefach. Jednakże dokonano jeszcze dodatkowego podziału na: tydzień, dzień i godzinę. Z samego początku to tylko nic nieznaczące informacje, jednakże z czasem przybierają na wadze i okazują się kluczowym elementem do odgadnięcia zagadki kryjącej się za majestatycznie ułożoną, jak i podzieloną fabułą zarówno pomiędzy trzy lokacje, ale także odrębne strefy czasowe. A wszystko to bez żadnych zgrzytów albo niedomówień, dzięki czemu pod koniec obrazu wszystko jest dla nas jasne. Istny majstersztyk. Całość jest świetnie nakręcona, pełna akcji, dynamizmu oraz niesamowitych wrażeń. Scenariusz jest napisany z niesłychaną precyzją, dzięki czemu w opowieści nie pojawiają się żadne dziury, a zważając na styl opowieści, nie byłoby o takie trudno. Już na pierwszy rzut oka da się dostrzec, że "Dunkierka" to szalenie przemyślany film, przy którym twórca nie mógł pozwolić sobie na żadne niedomówienia. Koniec końców całość jest niesłychanie przejrzysta, płynna oraz niesamowicie angażująca widza.

Strona aktorska produkcji nie zawodzi, ale nie wywołuje również żadnych zachwytów. Wszystko to spowodowane jest faktem, że reżyser nie przeznaczył zbyt wystarczającej ilości czasu, aby nakreślić złożone sylwetki naszych bohaterów. Większość z nich to po prostu postacie bez tła jak bohater Toma Hardyego. Reszta również nie zachwyca, ale prezentuje sobą przynajmniej wymagane minimum, które gwarantuje bezproblemowy odbiór. Takim sposobem w obsadzie znaleźli się: Cillian Murphy, Kenneth Branagh, Fionn Whitehead, Tom Glynn-Carney, Jack Lowden, Harry Styles, Aneurin Barnard, James D'Arcy oraz Barry Keoghan. Najlepiej z całej obsady zaprezentował się Mark Rylance, który zresztą mógł się pochwalić najlepiej zarysowaną postacią.

Od strony technicznej film Christophera Nolana zachwyca pod każdym względem i na każdym kroku. Sukces ten zagwarantowały rewelacyjne zdjęcia Hoyte Van Hoytema, rewelacyjne efekty specjalne oraz impulsywna i odmierzająca czas muzyka Hansa Zimmera. W połączeniu z obrazem wypada wprost fenomenalnie, dzięki czemu wręcz potęguje emocje podczas seansu. W samodzielnym odsłuchu wypada nieco słabiej, ale to i tak lepiej niż jego ostatnie kompozycje do "Inferno". Na ekranie zachwyci nas również rewelacyjna scenografia, świetna charakteryzacja oraz niesamowite widoki. Dużym zaskoczeniem jest również dosłowny brak drastycznych scen oraz tryskającej krwi. Tego w tym filmie nie ma, co nie znaczy, że nie jest on przejmujący.

"Dunkierka" to z pewnością jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów tego roku. Nic dziwnego, albowiem było na co czekać. Tylko ktoś taki jak Chrostopher Nolan mógł opowiedzieć nam o największej akcji ratunkowej w dziejach ludzkości w taki niesamowity sposób. Bez zbędnego patosu oraz gloryfikacji. Prosto, a zarazem z pazurem. Z odpowiednim klimatem oraz porządną dawką emocji. Ten film mógł się nie udać. Na szczęście dzięki świetnemu scenariuszowi, profesjonalnej reżyserii oraz odpowiedniemu budżetowi było to możliwe.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Młody Peter Parker/Spider-Man, poszukuje swojego nowego ego superbohatera. Zafascynowany przygodą z Avengersami, wraca do domu, gdzie mieszka wraz z ciotką May . Cały czas pozostaje pod czujnym okiem swego mentora – Tony’ego Starka. Próbuje wrócić do normalnego życia, unikając myśli, że jest kimś więcej niż tylko "Spider-Manem z sąsiedztwa". Jednak kiedy pojawia się Vulture , nowy groźny wróg, wszystko, co dla Petera ważne, staje się zagrożone.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: Jon Watts
scenariusz: John Francis Daley, Jonathan Goldstein, Jon Watts, Christopher Ford, Chris McKenna, Erik Sommers
czas: 2 godz. 13 min. 
muzyka: Michael Gicchino
zdjęcia: Salvatore Totino
rok produkcji: 2017
budżet: 175 milionów $

ocena: 7,0/10
















Here we go again...


Jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci uniwersum Marvela oprócz Iron Mana jest Spider-Man. Nie sposób temu zaprzeczyć, albowiem to właśnie człowieka-pająka mogliśmy oglądać najsampierw i to on doczekał się największej ilości solowych filmów. Aż ciężko uwierzyć, że to już trzecia generacja Spider-Mana i trzeci aktor wcielający się w tę samą postać. Mieliśmy świetnego Tobiego Maguirea (który nadal pojawia mi się jako pierwszy w głowie, gdy słyszę hasło "Spider-Man") i równie ciekawego Andrew Garfielda. Teraz przyszedł czas na Toma Hollanda i jego wersję tej samej postaci. Czy więc jest "Spider-Man: Homecoming"?

Peter Parker to zwykły nastolatek, który skrywa niezwykłą tajemnicę. Dzięki jednemu ukąszeniu pająka zyskał nadnaturalne zdolności, które wykorzystał Tony Stark podczas bitwy między podzieloną drużyną Avengersów. Jednakże ten okres nasz bohater ma już za sobą. Teraz jest Spider-Manem jedynie w obrębie swojego miasta. Jednakże on marzy o zostaniu jednym z mścicieli. Kiedy w jego okolicy pojawia się tajemniczy mężczyzna pod kostiumem metalowego ptaka. Peter dostrzega w nim sposobność dostania się w szeregi Avengersów, jednakże nie bierze pod uwagę opcji, że ta sprawa może go przerosnąć. Czy uda mu się zatem osiągnąć sukces? Przyznam szczerze, że nie miałem zbytniej ochoty zobaczyć najnowszej odsłony tego samego i dobrze mi już znanego bohatera. Głównie ze względu na to, że zwiastuny niezbyt przypadły mi do gustu oraz kolejny film o człowieku-pająku wydawał mi się po prostu czystą przesadą. No bo ileż można w kółko opowiadać to samo. Będąc teraz po seansie wiem, że nie wszystko, co przewidywałem się sprawdziło, jednakże nie oznacza to, że jestem wniebowzięty. Najnowsza odsłona przygód o Spider-Manie jest wyjątkowa pod kilkoma względami, jednakże jeden zdecydowanie wyróżnia się spośród wszystkich. Tym czynnikiem jest studio, które produkuje film. Wcześniej to było wyłącznie Sony, które ma wykupione prawa do tejże postaci. Jednakże za sprawą ugody Marvel może tworzyć filmy o człowieku-pająku, ale zyski z niego idą do Sony. Różnica ta, choć wydawać się może niewielka, tak naprawdę ma kolosalne znaczenie dla głównej postaci, czyli Petera Parkera. Wszyscy dobrze wiemy jaki styl opowiadania preferuje Marvel, a więc uważam, że nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że najnowszy film studia jest dokładnie taki jakiego można było się spodziewać. Lekki, pełen akcji i oczywiście wypełniony po brzegi humorem. Tak więc na tym polu jak na razie nic nas nie zaskakuje. Jednakże twórcy robią jeden dobry ruch, który ochrania ich przed powtórką z rozrywki, której najprawdopodobniej nikt by już nie zdzierżył. Mowa o przemilczeniu wątku wujka Bena oraz pominięciu typowego "origin story". Tego w "Homecoming" nie ma. I choć cała produkcja przypomina trochę historię o początkach Petera Parkera jako Spider-Mana, to jednak ma już całkiem inny posmak, niż wcześniejsze odsłony. Przede wszystkim opowieść próbuje odczarować poprzednie wizerunki filmowe tej postaci poprzez prezentowanie nam czegoś całkiem nowego i zdecydowanie wyróżniającego się na tle całej reszty. Dzięki temu ich produkcja jest po prostu inna i zachowuje pewnego rodzaju oryginalność oraz świeżość. Nie stara się iść tą samą drogą co poprzednicy, co już jest ogromnym sukcesem, albowiem widać, że nie jest to jedynie bezczelny skok na kasę. Jednakże nie liczcie na to, że film okaże się czymś całkiem nowym w gatunku superhero. Bynajmniej. To produkcja, którą widzieliśmy już kilkakrotnie, co ostatecznie jest jej największym negatywem. Na szczęście jak to u Marvela odpowiedni poziom zostaje zachowany, dzięki czemu wciąż się to przyjemnie ogląda. Fabuła potrafi być naprawdę intrygująca i wciągająca, a wydarzenia ekranowe pełne akcji i dreszczyku emocji. Film jest świetnie wyważony, co daje nam odpowiednią dawkę zarówno scen pełnych akcji oraz tych nieco wolniejszych, które koncentrują się na naszych bohaterach. Choć znaczna część fabuły jest do przewidzenia, to jednak twórcom udaje się nas parokrotnie zaskoczyć, wprowadzając porządne zwroty fabularne do swojej opowieści. Seans jest niesamowicie lekki oraz bardzo przejrzysty co pozwala mu być wręcz idealnym dla młodszych widzów. Starsi również mają co w nim dla siebie znaleźć, jednakże nie gwarantuję, że produkcja zadowoli każdego. Dla wielu obraz może się wydać zbyt dziecięcy i pretensjonalny jak na film o człowieku-pająku z nadludzkimi zdolnościami. No ale koniec końców po raz pierwszy jest to opowieść o nastolatku z prawdziwego zdarzenia, a nie jak to wcześniej bywało, że słowo "nastolatek" opisywało dwudziesto paro letniego aktora, którego postać w zachowaniu również owego "nastolatka" nie przypominała. Jak widać, nie można mieć wszystkiego. Całość prezentuje się całkiem nieźle i bez większych zgrzytów, ale rewelacji też nie ma.

Od strony aktorskiej produkcja wypada bardzo dobrze. Jej największym atutem jest Tom Holland jako Peter Parker/ Spider-Man. Aktor ma w sobie dużo uroku i świetnie go wykorzystuje do sportretowania niesamowicie radosnej i pozytywnej postaci. Jego postać może być dla nas nieco wkurzająca, ale nie zapominajmy, że przecież jest nastolatkiem, a więc głupie pomysły i wybryki w tym okresie to standard. Jak już to przełkniemy, dalej jest już z górki. Zaraz obok Hollanda pojawiają się: Jacob Batalon jako Ned, Laura Harrier jako Liz, Tony Revolori jako Flash Zendaya jako Michelle, Marisa Tomei jako ciocia May oraz Jon Favreau jako Happy i Robert Downey Jr. jako Tony Stark. Postacie drugoplanowe nie są zbytnio rozbudowane i przede wszystkim sprawują za tło dla głównego bohatera, którego jest wszędzie pełno. Szkoda, albowiem kilka z nich zapowiadało się naprawdę ciekawie. Największym zaskoczeniem okazał się jednak czarny charakter w wykonaniu Michaela Keatona. Przed pójściem na seans to właśnie tej postaci obawiałem się najbardziej. Jakoś nie do końca przekonywał mnie wizerunek człowieka z metalowymi skrzydłami sępa. Zalatywał mocną tandetą. Na szczęście okazał się bardzo ciekawym no i przede wszystkim niezwykle wiarygodnym bohaterem. Doświadczony przez życie, zamiast się załamać, po prostu dostosował się do świata, w jakim przyszło mu żyć. Natomiast jego motywy nie były diabolicznie złe. Wręcz przeciwnie, prostsze być nie mogły, jednakże właśnie takie ją najbardziej wiarygodne. Wygląda na to, że po serii niemrawych złoczyńców od Marvela, w końcu coś zmienia się na dobre. Oby tak dalej.

Produkcja charakteryzuje się również solidnym wykończeniem. Głównie ze względu na świetnie wykreowany klimat, który wyróżnia się spośród dotychczas powstałych filmów o Spider-Manie. Humor jest na porządku dziennym, ale na szczęście nie nadużyto go, tak jak to miało miejsce w "Strażnikach Galaktyki vol. 2" gdzie po prostu tego było już za dużo. Tutaj twórcom w miarę udało się znaleźć złoty środek, jednakże według mnie mogłoby być go jeszcze mniej. Muzyka Michaela Giacchino podczas seansu jest niemalże niesłyszalna, co może wynikać z jej niesłychanej nijakości, albo po prostu mamy do czynienia z okropnym montażem dźwięku. Ciężko stwierdzić, albowiem nie udało mi się jeszcze zaznajomić z soundtrackiem. Efekty specjale wypadają świetnie do momentu, kiedy na ekranie pojawia się totalna rozwałka i wszystko zlewa się w strasznie nijaką papkę. Szczególnie da się to dostrzec przy finale, który oglądamy jakby przez okulary przeciwsłoneczne. Innymi słowy, tak jakbyśmy oglądali film 3D, (gdzie ekran jest automatycznie ciemniejszy) a tak naprawdę jesteśmy na 2D. Wnioskując więc z tego przypadku, nie polecam seansów w trójwymiarze.

"Spider-Man: Homecoming" choć jest kolejną próbą ukazania nam losów człowieka-pajaka, to jednak nie powtarza sprawdzonych już przez poprzedników tematów. Próbuje opowiedzieć nam wszystko jakby od całkiem innej strony, przez co film sprawia wrażenie świeżego i oryginalnego. Niestety to tylko pozory. Pod tą taflą odnowionej stylistyki, masy akcji oraz jeszcze większej ilości humoru skrywa się ta sama i dobrze znana nam opowieść z gatunku superhero. Produkcja nie jest więc niczym nowym ani rewolucyjnym, a jedynie, albo aż, porządnie zrobionym filmie, który się niesamowicie przyjemnie ogląda. Niestety nie sądzę, aby ta produkcja na długo została w mojej pamięci.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Trzej najlepsi kumple – Willie, Joe i Al decydują się przełamać stereotyp spokojnych emerytów i po raz pierwszy w życiu zejść ze ścieżki prawości, kiedy ich fundusz emerytalny zostaje zlikwidowany. Aby samodzielnie opłacać swoje rachunki i nie stać się ciężarem dla najbliższych, trzej zdesperowani przyjaciele stawiają wszystko na jedną kartę i postanawiają napaść na ten sam bank, który pozbawił ich pieniędzy.

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyseria: Zach Braff
scenariusz: Theodore Melfi
czas: 1 godz. 36 min. 
muzyka: Rob Simonsen
zdjęcia: Rodney Charters
rok produkcji: 2017
budżet: 25 milionów $

ocena: 7,0/10













Starość nie radość


Zapewne żadne z Was nie zastanawiało się jak będzie wyglądać ich życie za kilkadziesiąt lat. W dzisiejszych czasach żyje się chwilą i nie myśli się "na zapas". Dopiero kiedy znajdziemy się w takiej sytuacji, będziemy w stanie odnieść się do naszych wcześniejszych przemyśleń. Czy okres młodości będziemy wspominać z uśmiechem, czy raczej z pogardą zależy wyłącznie od nas samych. Jednakże najważniejsze jest to, aby na starość nie zgubić w natłoku lat samego siebie i do końca pozostać wiernym swoim instynktom. Właśnie taką drogę obrali bohaterowie naszego filmu.

Willie, Joe i Albert to mężczyźni w podeszłym wieku, którzy oprócz wspólnej pracy dzielą się również gorliwą przyjaźnią. Naszym bohaterom zostało już niewiele czasu do wymarzonej emerytury, kiedy nagle ich zakład splątuje i zamraża wszystkie odkładane przez lata emerytury w postaci funduszu. Ich rozgoryczenie nie trwa długo, albowiem wpadają na pewien plan. Postanawiają obrabować bank. Ja wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale dajmy naszym postaciom odrobinę zaufania. To, że nie są już pierwszej młodości, nie powinno ich przecież wykluczać z życia społeczeństwa. A skoro w tym wypadku ich udział koncertuje się na obrobieniu banku, który przechowywał ich pieniądze, to nie powinniśmy mieć z tym przecież żadnego problemu. Sam pomysł na film z początku wydaje się mocno naciągany, ale z czasem nasza opinia bardzo łatwo ulega zmianie. Główną tego przyczyną jest wielowątkowość produkcji, która w bardzo zgrabny sposób rozwija wątek skoku na bank. Fabuła obrazu nie koncentruje się więc wyłącznie na tym w jaki sposób trzech prawie-emerytów obrabuje bank, ale raczej na tym, czego chcą nasi bohaterowie. Wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste. Wraz z trwaniem obrazu wielokrotnie się o tym przekonamy. W większości filmów tego typu najważniejszy jest skok i pieniądze. Nie będę zaprzeczać, że tym razem taż tak jest, jednakże nie mogę nie wspomnieć o tym, że film Zacha Braffa to coś znacznie więcej niż sama kasa. Przez większość czasu nasi bohaterowie zmagają się barierami, które na siebie sami nałożyli. A więc to już nie tylko skok na bank i zemsta. To przede wszystkim przełamanie wmówionej sobie niedołężności, która wyklucza z ich życia wiele możliwości. To również determinacja, aby sięgnąć po to, co powinno należeć do nich oraz udowodnienie samym sobie, że nie nadają się jeszcze do wyrzucenia. Albowiem kiedy usłyszymy słowo babcia czy dziadek w naszej głowie już pojawia się stereotypowy obraz osób na emeryturze, które wiele do szczęścia nie potrzepują. Najwyższy czas zerwać z tą wytartą już kliszą, która niepotrzebnie zagraca nam pamięć. W końcu starość to druga młodość. Film posiada sprawne, treściwe i wartkie rozpoczęcie, które momentalnie wprowadza nas w akcję obrazu. Bez zbędnych i rozwleczonych wątków, twórcy bardzo szybko przechodzą do tematu skoku na bank. Jednakże do samego czynu jest jeszcze sporo czasu. Jak już wcześniej wspomniałem, twórcy skupiają się na swoich bohaterach, dzięki czemu produkcja nabiera rumieńców za sprawą charyzmatycznych i skonfliktowanych postaci. Natomiast sam skok zajmuje zaskakująco niewiele czasu ekranowego. Jest wręcz zepchnięty na bok, albowiem cała uwaga reżysera koncentruje się na tym, jak nasi "emeryci" dokonają skoku oraz przekonają samych siebie, że wciąż się do czegoś nadają. Fabuła obrazu jest ciekawa, wciągająca i niesamowicie urzekająca. Doprawdy niewiele czasu nam trzeba, aby polubić naszych bohaterów i w pełni poprzeć ich nieco zwariowany pomysł napadu na bank. Ale hej, wszyscy potrzebujemy odrobiny szaleństwa. Produkcja jest świetnie nakręcona, dzięki czemu bardzo przyjemnie się ją ogląda. Jest lekka i niesłychanie przystępna. Wręcz idealna na ciekawy i niezobowiązujący seans. Dzięki bardzo sprawnej reżyserii produkcja jest w stanie nas urzec niesamowicie płynną i zgrabną narracją oraz odrobiną świeżości w postaci naszych bohaterów, którzy ukazują nam skok na bank z całkiem nowej perspektywy. Twórcom udaje się tego dokonać pomimo tego, że fabuła posiada wiele sprawdzonych schematów i klisz. "W starym, dobrym stylu" jest kolejnym filmem udowadniającym nam, że można zrobić naprawdę dobry film na bazie nieco odgrzewanych schematów. Ostatnim tego typu recenzowanym przez nas przypadkiem jest "Baby Driver", który świetnie obrazuje proces refabrykacji.

W obsadzie filmu pierwszy plan zajęły same gwiazdy. Mowa oczywiście o Morganie Freemanie, Michaelu Cainie oraz Alanie Arkinie. Cała trójka rewelacyjnie sprawdziła się w swoich rolach dostarczając nam naprawdę ciekawych i wiarygodnych bohaterów. Jak już wielokrotnie wspominałem, ten film jest przede wszystkim o pierwszoplanowych postaciach. Tak się akurat składa, że twórcy poświęcili sporo czasu na kreowanie filmowych sylwetek, dzięki czemu potrafią być tak wiarygodne i niesamowicie urzekające. Ich motywy są zrozumiałe, a czyny jak najbardziej uzasadnione. Ten film po prostu stoi postaciami. W obsadzie znaleźli się również: Christopher Lloyd, Ann-Margret, Joey King, Peter Serafinowicz, Maria Dizzia, Siobhan Fallon Hogan, John Ortiz oraz Matt Dillon. Trio aktorskie spisało się rewelacyjnie, a cała reszta świetnie dopełniła ich kreacje.

"W starym, dobrym stylu" jest filmem bardzo krótkim, ale za to bardzo lekkim, niesamowicie przystępnym no i przede wszystkim naprawdę zabawnym. Jego głównym atutem jest również to, że nie skupia się jedynie na skoku, ale w bardzo obszerny sposób nakreśla nam sylwetki głównych bohaterów. Ponadto jest niesamowicie płynny i konkretny. Bez zbędnego owijania w bawełnę i przeciągania na siłę. Wszystko to pozwala mu stać się bardzo przystępną komedią, po którą zdecydowanie warto sięgnąć.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.