Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rebecca Ferguson. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rebecca Ferguson. Pokaż wszystkie posty
Szef elitarnej ekipy detektywów prowadzi skomplikowane śledztwo. Wraz z nadejściem zimy ginie kolejna osoba. Detektyw boi się, że do miasta powrócił seryjny morderca. Z pomocą znakomitej rekrutki zaczyna łączyć stare sprawy kryminalne z nowymi brutalnymi zdarzeniami. Wie, że musi rozwiązać zagadkę, zanim spadnie kolejny pierwszy śnieg.

gatunek: Dramat, Kryminał
produkcja: Szwecja, USA, Wielka Brytania
reżyseria: Tomas Alfredson
scenariusz: Søren Sveistrup, Hossein Amini, Peter Straughan
czas: 1 godz. 59 min.
muzyka: Marco Beltrami
zdjęcia: Dion Beebe
rok produkcji: 2017
budżet: 35 milionów $

ocena: 3,0/10
















Czy ulepimy dziś bałwana?


Jo Nesbø to jeden z najpopularniejszych i najchętniej czytanych pisarzy kryminałów. Jego powieści już dawno zostały uznane za wybitnie dobre, a w szczególności wielotomowy cykl przygód komisarza policji z Osol Harry'ego Hole'a, którego początki sięgają 1997 roku. To całkiem spory szmat czasu. Do tej pory powstało już jedenaście tomów, a kolejne z pewnością są w przygotowaniu. Jednakże mimo tak znanego autora, jak i światowego sukcesu jego powieści dopiero teraz mamy okazję zobaczyć słynnego detektywa na kinowym ekranie. Czy opłacało się czekać na ekranizację tyle czasu?

Harry Hole, choć jest wyśmienitym detektywem, to niestety jest również wrakiem człowieka. Nie radzi sobie z normalnym życiem, przez co nadużywa alkoholu. Jedynym ratunkiem jest dla niego nowe śledztwo, które wyrwie go z letargu. Jak na zawołanie pojawia się nowa sprawa, która powoli wciąga naszego detektywa. Wkrótce rozpocznie się walka z czasem, kiedy ofiary tajemniczego mordercy zaczną się zwiększać w zaskakującym tepie. Czy bohaterowi uda się przechytrzyć złoczyńcę skoro do tej pory ten zawsze wyprzedzał go o kilka kroków? "Pierwszy śnieg" to siódmy tom w cyklu przygód detektywa. Jednakże to właśnie tę powieść twórcy postanowili zekranizować najpierw. Czemu? Nie mam pojęcia. Najprawdopodobniej komuś po prostu najbardziej się spodobała i postanowił od niej rozpocząć. Przyznam, że całkiem dziwnie rozpoczyna budowę swojego uniwersum, ale co tam. Koniec końców wszystko da się zrobić, jeśli posłuży się odpowiednimi narzędziami. Mamy Thomasa Alfredsona, reżysera świetnego "Szpiega", trójkę scenarzystów, Hollywodzki budżet i gwiazdorską obsadę. Czyli jak to mówią przepis na sukces. Do tego później doszły klimatyczne i rewelacyjnie zmontowane zwiastuny, które tylko wzmocniły nasz apetyt na produkcję. Tym bardziej ciężko jest przyjąć do wiadomości fakt, że produkcja jest strasznie słaba. Niestety, ale Jo Nesbø miał rację, mówiąc kiedyś w jednym z wywiadów, że ten film się nie uda, czego przykładem jest tragiczny seans ekranizacji jego (zakładam, że świetnej) powieści. Z początku ciężko dostrzec, że coś może być z produkcją nie tak. Zaczyna się tajemniczo i niejednoznacznie. Potrafi nas zaintrygować, dzięki czemu początek jest całkiem zjadliwy. Niestety im dalej w las, tym gorzej. Powoli, ale zaskakująco systematycznie film zaczyna tracić i staje się coraz bardziej nieracjonalny, rozciągnięty do granic możliwości i nudny. A więc, zamiast ekscytować się pogonią za mordercą, my sami zamieniamy się powoli w morderców, którzy chętnie zadźgaliby twórców tego obrazu. Wszystko przez fabułę, która jest niemiłosiernie długa i nudna, przez co seans wydaje się wręcz niekończącą się opowieścią, która na każdym kroku daje nam do zrozumienia, że lepiej już nie będzie. Historia, choć z początku miała szansę nas zaintrygować, niestety koniec końców przyprawia nas o senność. Słowo daję, mało co nie zasnąłem na tym seansie. Oczy to mi się tak kleiły, że z trudem dotrwałem do napisów końcowych, które były niczym wybawienie. To zaskakujące, że rasowy thriller Nesbø, twórcom produkcji udało się przerobić na tak nijaką i bezsensowną papkę, która poraża swoją wtórnością i straszną szablonowością. A wydawać by się mogło, że mając taką historię, wręcz nie sposób ją zepsuć. Nic bardziej mylnego. Największym problemem filmu Alferdsona jest właśnie opowieść, która nie jest w stanie nas zaintrygować w żaden sposób. Już sama jej szablonowa konstrukcja pozostawia wiele do życzenia, a co dopiero ciekawa, ale nieumiejętnie ukazana treść. Na łzy się aż człowiekowi zbiera, kiedy widzi, że zmarnowano opowieść z takim potencjałem. Pierwszoplanowa intryga naprawdę miała szansę zapisać się w naszej pamięci przez swoją mroczność, złożoność oraz tajemniczość. Niestety, zapamiętamy ją jako przeraźliwie nudną, strasznie przewidywalną i kompletnie nieangażującą opowieść, która praktycznie już nie mogła być gorsza. Nie zapominając również o licznych dziurach, nieścisłościach oraz uproszczeniach, jakie w niej zastosowano. Tutaj nawet każdy zwrot akcji jest niczym przewracanie naleśnika na patelni na drugą stronę. Bez napięcia, bez zaskoczeń oraz bez polotu. Kolejna mechaniczna czynność niczym z taśmociągu. Jednakże jak już się idzie na dno to z hukiem, a więc zepsujmy nawet wątki poboczne. Uczyńmy z nich mało ciekawe i niejasne zapchaj dziury, które nie mają ani większego znaczenia, ani zbyt wielkiego sensu istnienia. Po prostu są i jakoś w tej opowieści funkcjonują. Nie pytajcie mnie, czy jest w nich jakiś ukryty zamysł, bo nie mam bladego pojęcia. O ile wątek rodziny głównego bohatera jeszcze da się zrozumieć, jak i historię postaci Katerine to niestety cała reszta jest jedną wielką katastrofą. Nie wiadomo czemu w opowieści się te wątki w ogóle znalazły ani jaki jest ich cel, albowiem twórcom ewidentnie nie udało się tego wyjaśnić. Ponadto angażowane słynnych aktów do tak niewielkich i nic nieznaczących ról to czysta kpina. Koniec końców opowieść jest strasznie nierówna, niespójna oraz mało przekonująca. Wykłada się nawet na najprostszych zabiegach, przez co zaprzepaszcza szansę na świetną opowieść, jaką zapowiadały zwiastuny. Jest naprawdę bardzo źle.

Od strony aktorskiej jest zdecydowanie lepiej. Przede wszystkim bohaterowie są w mniejszym lub większym stopniu nakreśleni, przez co nie wypadają niczym papierowe wycinanki. Niestety zasada ta tyczy się jedynie części z nich. Większość to po prostu tło, które nic nie wnosi, ani nie posiada żadnej znaczącej wartości. Ci bohaterowie po prostu w filmie są i tyle. Ich obecność jest bezsensowna i trudna do wyjaśnienia, ale są. Najlepszym tego przykładem jest J.K. Simmons, którego sylwetka jest tak tajemnicza, że chyba sami twórcy obrazu nie wiedzą, jaką w filmie tak naprawdę ma rolę. Znacznie lepiej jest z Rebeccą Ferguson, której obecność jest uzasadniona. Tak właściwie to ona jest po części elementem napędowym całej produkcji, ale niestety reżyser zmniejszył wartość tej bohaterki, przez co na ekranie prezentuje się mało intrygująco i ciężko nam jest się przejmować jej losem. Mówiąc szczerzej mamy ją gdzieś. Zresztą to tyczy się raczej każdej z postaci. Nawet Harry'ego Hole'a granego przez Michaela Fassbendera. Hole zdecydowanie nie jest typem bohatera, którego lubi się od pierwszego spotkania. Niestety wraz z ostatnim kadrem ja nadal nie jestem pewien czy go przez ten cały czas trwania obrazu choć trochę polubiłem. Jest to z pewnością ciekawa, niejednoznaczna, poturbowana przez los i posiadające liczne problemy osoba, która niestety nie jest w stanie dać się lubić. Twórcy ewidentnie zawalili, jeśli chodzi o wytworzenie więzi między widzami a swoimi bohaterami. Odbiorca powinien przejąć się ich losem lub dostatecznie się nim zaciekawić, aby obchodziło go przynajmniej to, co się z nimi stanie. Tutaj tego niestety nie doświadczymy. W obsadzie ponadto znaleźli się: Charlotte Gainsburg, Jonas Karlsson, Michael Yates, Ronan Vibert, Val Kilmer, a także Toby Jones. Wow. Taka gwiazdorska obsada, a tak niepotrzebna. Straszne to marnotrawstwo.

Technicznie film sprawuje się najlepiej ze wszystkich pozostałych elementów, ale niestety nie wszystko działa tak jak trzeba. Na pierwszy rzut oka wyróżniają się świetnie zdjęcia, surowe i mroźne krajobrazy, a także ciekawa i nieszablonowa muzyka Marco Beltrami'ego. Niestety kuleje dramaturgia i napięcie. Nie to jest jednak najgorsze. Serce się kraje, kiedy klimat produkcji okazuje się tak strasznie nijaki. Skandynawskie kryminały zawsze mają swój niepowtarzalny i unikatowy styl. Nie do podrobienia wręcz. Niestety w filmie tego nie doświadczymy, albowiem go najzwyczajniej w świecie brakuje. Nie czuć tego mrozu, mroku, tajemniczości, a nawet brutalności. Natomiast da się dostrzec typowo Hollywoodzką nijakość.

"Pierwszy śnieg" to film, który miał wszystko. Rewelacyjnych twórców, gwiazdorską obsadę, Hollywoodzki budżet, a także solidne fundamenty w postaci bestsellerowej powieści. Niestety Jo Nesbo miał rację, nie wierząc w sukces produkcji, czego teraz jesteśmy świadkami. Nudna, przydługawa, pełna dziur i niejasności fabuła, której brakuje logiki, a także polotu. Obsada niby na plus, ale zaś postacie kuleją. Strona techniczna niby najlepsza, ale zaś brakuje napięcia, dramaturgii no i tego specyficznego klimatu. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze zakończenie, które jest tak nieemocjonujące, tak proste i poniekąd tak głupie, że aż ciężko w to uwierzyć. Słabo, oj słabo...

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Film opowiada historię sześcioosobowej ekipy kosmonautów Międzynarodowej Stacji Kosmicznej na chwilę przed ogłoszeniem światu przełomowego dla ludzkości odkrycia: pierwszego dowodu życia na Marsie. Badania, jakie prowadzą, będą miały jednak nieoczekiwane konsekwencje. Forma życia, którą odkrywają, jest bardziej inteligenta niż ktokolwiek przypuszczał.

gatunek: Thriller, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Daniel Espinosa
scenariusz: Rhett Reese, Paul Wernick
czas: 1 godz. 43 min.
muzyka: Jon Ekstrand
zdjęcia: Seamus McGarvey
rok produkcji: 2017
budżet: 58 milionów $
ocena: 7,0/10












W poszukiwaniu życia


Zastanawialiście się kiedyś czy poza nasza piękną, niebieską planetą istnieje życie? Czy gdzieś w odległych odmętach galaktyki znajduje się cywilizacja podobna do nas? Zapewne nie raz zaprzątaliście sobie głowę tymi pytaniami. Jednakże jak na razie są to pytania bez konkretnych odpowiedzi. Jednakże według twórców filmu "Life", życie istnieje poza naszą planetą. Jedyną rzeczą, którą należy zrobić, aby je odnaleźć jest dobrze szukać. Jednakże na pewnym etapie tego procesu zawsze pojawi się pytanie czy warto jest szukać życia poza naszą planetą? To samo pytanie zadaje również recenzowana dzisiaj produkcja.

Na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej pracują naukowcy z całego świata. Celem ich misji jest szukanie pozaziemskich form życia. Dzięki nowym próbkom z Marsa naukowcy dokonują przełomu. Życie na czerwonej planecie istnieje. Radość jednak nie trwa długo, albowiem tajemnicza forma życia wymyka się spod kontroli naukowców. Rozpoczyna się walka o przetrwanie. Załoga kontra obcy. Nie bez powodu użyłem tego bardzo sugestywnego porównania do klasyku sci-fi Ridleya Scotta. Albowiem fabuła obrazu Daniela Espinosa całkiem przypomina pierwszego "Obcego". Jest załoga na wielkim statku/stacji kosmicznej, a ich sielankowy pobyt/podróż zakłóca pojawienie się nowego pasażera na gapę. I właśnie tak zaczyna się jatka. Jednakże "Life" to nie tylko "Obcy". Produkcja posiada również odnośniki do wielu innych filmów sci-fi takich jak "Apollo 18" czy chociażby "Grawitacja". Można by rzec, że to takie "Przedziwne zjawiska" w kosmosie. Ta sama reguła i podobny efekt. Pozostaje tylko pytanie czy potrzeba nam było takiego filmu? Nie będę was oszukiwał, że produkcja ta nie jest idealna. Prawdę mówią ma sporo rzeczy do których można by się przyczepić. Jednakże pod tą całą masą klisz, stereotypów i banalnych rozwiązań kryje się niezwykle emocjonująca opowieść. Brzmi to dziwnie, ale w istocie produkcja jest dla nas jednym wielkim zaskoczeniem. Nie mówię tutaj o prostej, przewidywalnej fabule, która poraża nas masą nawiązań do klasyków kina jak i wykorzystaniem tylu znanych nam już klisz. Nie mam na myśli również wydarzeń ekranowych, które porażają nas głupotą postaci oraz prostolinijnością fabularnych rozwiązań. Wszystkie te wymienione cechy można by zaliczyć do negatywów, które powinny pogrążyć tę produkcję. Jednakże tak się nie stało. Tak właściwie to film został całkiem nieźle przyjęty zarówno przez widzów jak i krytyków. Gdzie więc leży jego sekret? Odpowiedź: w twórcach produkcji. Nie trudno jest stworzyć film bazujący na sprawdzonych schematach i kliszach. Sztuką jest stworzyć taki film i sprawić, aby te wielokrotnie powielane schematy i motywy wyglądały w nim świeżo i oryginalnie. Choć twórcom filmu "Life" nie do końca udaje się osiągnąć taki efekt to jednak ich intencje skierowane były w ta dobrą stronę. Pierwszym sukcesem produkcji jest sam fakt, że pomimo tylu klisz i sprawdzonych schematów film nie jest odtwórczy. Wydarzenia ekranowe choć bazują na znanych nam zabiegach potrafią, nas jednak wciągnąć w wir akcji i zaciekawić przedstawianymi zdarzeniami. Oglądając na ekranie potyczki naszych bohaterów nie sposób wyczuć w nich "odgrzewanego kotleta", którym tak naprawdę są. Tak jakby ktoś zaserwował by nam dobrze znane danie, ale w całkiem nowej i odświeżonej formie. Właśnie tak można się poczuć podczas oglądanie filmu "Life". Albowiem mamy produkt, który z jednej strony dobrze znamy, ale z drugiej strony zaś jesteśmy zaskoczeni nową formą w jakiej został nam zaprezentowany. Niby nic wielkiego, ale tak naprawdę robi różnicę. Co ciekawe tyczy się to całego filmu, a nie jednego wątku czy też fragmentu. Obraz jest bardzo lekki, przejrzysty i niesamowicie przyjemny w odbiorze co dostarcza nam wiele radości. Twórcy obrazu w tak świetny sposób ograli sprawdzone już pomysły, że udało im się ukazać tę historię w bardzo przystępny no i przede wszystkim intrygujący sposób. Odświeżona opowieść potrafi wciągnąć i dostarczyć nam całej masy przednich emocji, które pozwolą nam cieszyć się z seansu od samego początku, aż do końca. Nie ma mowy o nudzie czy też przestojach w narracji. Całość jest niesamowicie płynna i rewelacyjnie opowiedziana dzięki czemu zamiast zastanawiać się ile motywów zerżnięto by zrobić ten film my po prostu bezproblemowo oddajemy się w ręce twórców by nas zabawili przez te dwie godziny. A trzeba przyznać, że wychodzi im to całkiem nieźle.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się dobrze, ale bez zbędnych rewelacji. Gwiazdorska obsada nie jest od tego by zdobywać nagrody na festiwalach, ale żeby pokazać nam poprawnie zbudowane postaci oraz ich trudne zmagania z kosmitą. Są to bohaterowie z krwi i kości, którzy potrafią walczyć o swoje i pokazać na co ich stać. Jednakże są to również bohaterowie, którzy pomimo wysokiego ilorazu IQ są w stanie podjąć wiele bezsensownych decyzji oraz wykazać się zaskakującą głupotą w krytycznych przypadkach zagrożenia życia. Tak więc suma summarum ich działania się zerują, a więc nie ma tragedii lecz niesmak pozostaje. W obsadzie znaleźli się Jake Gyllenhaal, Rebecca Ferguson, Ryan Reynolds, Olga Dykhovichnaya, Ariyon Bakare, Hiroyuki Sanada oraz Naoko Mori. W ramach Międzynarodowej Stacji Sosmicznej mamy międzynarodową obsadę. A więc mamy Amerykanów, Rosjan, Chińczyków i Afroamerykanina jako wisienkę na torcie.

Strona wizualna produkcji prezentuje się rewelacyjnie. Mamy świetne efekty specjalne, dobre zdjęcia oraz scenografię. Warto również zwrócić uwagę na ciekawą muzykę oraz przeszywający klimat, który świetnie łączy w sobie elementy sci-fi oraz kina grozy. W opowieści nie zabraknie również napięcia oraz skrupulatnie zbudowanej dramaturgii, która świetnie podgrzeje atmosferę na sam koniec produkcji. Natomiast osobie, która odpowiadała za tłumaczeni filmu należy się medal i słownik polsko-angielski, w którym na pewno znajdzie, że z ang. life oznacza życie. Naprawdę tak trudno było to przetłumaczyć? Ja wiem, że angielski tytuł może brzmieć lepiej, ale do jasnej cholery żyjemy w Polsce a nie w Ameryce czy też Wielkiej Brytanii.

Film "Life" choć nie zrewolucjonizuje kina ma szansę zapisać się choć na chwilę w popkulturze gatunku sci-fi. To dobrze nakręcony film, który pomimo przewidywalnej i zbudowanej na schematach fabule potrafi nas zaskoczyć i zaintrygować. Potrafi wciągnąć nas w wir akcji i przytrzymać aż do samego końca seansu pełnego emocji. Brawa dla twórców, którzy potrafili opowiedzieć nam historię ze świeżym spojrzeniem na wszystkie te sprawdzone motywy i wykorzystane w filmie klisze. Na plus zdecydowanie należy zaliczyć również zakończenie, które wbrew pozorom potrafi zaskoczyć.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.