Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mark Hamill. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mark Hamill. Pokaż wszystkie posty
W najnowszej produkcji Lucasfilm „Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi" bohaterowie "Przebudzenia Mocy" wraz z legendarnymi postaciami gwiezdnego uniwersum odkrywają zaskakujące sekrety przeszłości
i niezgłębione dotąd tajemnice Mocy…

gatunek: Przygodowy, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: Rian Johnson
scenariusz: Rian Johnson
czas: 2 godz. 30 min.
muzyka: John Williams
zdjęcia: Steve Yedlin
rok produkcji: 2017
budżet: -
ocena: 7,8/10





















Iskra wzniecająca pożar


Nadzieja. Coś, czego nie można się nauczyć ani zdobyć. Do nadziei trzeba się przekonać i mieć ją w sercu. Bo tylko wtedy tak naprawdę da się pojąć jej niesamowitą moc. Moc, która jest w stanie wzniecić pożar jedną małą iskierką. W najnowszej odsłonie kultowej serii jest to wręcz nieustannie powtarzający się motyw, albowiem większości bohaterów tylko ona pozostała. Nadzieja. Natomiast nasze ekranowe postacie są przysłowiową iskrą. Do pożaru niestety albo stety jeszcze daleko.

Ruch oporu ostatnimi siłami broni się przed morderczym uściskiem Najwyższego Porządku. Od ich przetrwania zależą losy wolnej galaktyki. W międzyczasie Rey odwiedza Luke'a Skywalkera na odległej planecie, by zasięgnąć jego pomocy przy walczeniu z oprawcą. Czy misja powiedzie się sukcesem i czy rebelia przetrwa to starcie? Poprzednia część serii oprócz wprowadzenia nas w nieco odświeżoną rzeczywistość, z wieloma nowymi postaciami i lokalizacjami okazała się tak jakby powtórką z rozrywki. Nie tylko mi to przeszkadzało, a więc Disney zarzekł się, że tym razem będzie inaczej. Niestety i tak otrzymujemy powtórkę z "Imperium kontratakuje". Żart. Tym razem reżyser filmu, Rian Johnson rzucił się na głęboką wodę, albowiem postanowił pokazać nam dobrze znaną galaktykę od całkiem innej strony. Zdecydował się odczarować niesmak poprzednika, czyniąc jego obraz najbardziej odrębnym i najważniejszym elementem najnowszej trylogii. Krótko mówiąc "Ostatni Jedi" jest tym, czym było "Imperium kontratakuje" dla oryginalnej serii. W mniejszym lub większym stopniu. Produkcja posiada zatrważająco wartki wstęp, który dosłownie nie pozostawia nam ani chwili, by nacieszyć się nostalgią szybujących po ekranie napisów. Jest ostro, szybko i widowiskowo. Produkcja rozpoczyna się z przytupem i z odpowiednią dawką adrenaliny. Gładko wprowadza nas w fabułę obrazu i pozwala już na samym początku wciągnąć się w wir wydarzeń. Ciekawe jest jednak to, co dzieje się później, albowiem po krótkim, ale bardzo emocjonującym wstępie następuje spowolnienie akcji, które trwa praktycznie do samego finału. Twórcy nie powtarzają tego samego błędu, co ostano i postanawiają znacząco zdjąć nogę z gazu. Tym razem produkcja nie pędzi na załamanie karku, ale spokojnie przebywa drogę, jedynie okazjonalnie przyspieszając bieg zdarzeń. Albowiem tym razem co innego staje się priorytetem. W tej części położono nacisk na bohaterów oraz na targające nimi emocje. Twórcy starają się rozwinąć swoje postacie tak bardzo, jak to tylko możliwe, ażeby przy finale nie trudzić się tym zadaniem. Trzeba przyznać, że idzie im to rewelacyjnie. Przede wszystkim nie pomijają żadnej z głównych sylwetek. Starają się opowiedzieć o każdym, w taki sposób, aby wyjawić nam ich prawdziwe oblicze oraz przyszłe cele. Na pierwszym planie mamy oczywiście wątek Rey i Luke'a, który jest pełen zaskoczeń i niespodziewanych zwrotów akcji. Choć wydawać by się mogło, że będzie całkiem oczywisty, to jednak ku naszemu zdziwieniu potrafi być bardzo pokręcony i niejednoznaczny. Jest to intryga, która okazuje się czymś całkiem innym, niż moglibyśmy przypuszczać. Ogólnie rzecz biorąc cała fabuła "Ostatniego Jedi" jest dosłowną przeciwnością, tego, co mogliśmy zobaczyć w materiałach promocyjnych. Oglądając produkcję, bardzo szybko pojmujemy, że wszystko, czego mogliśmy się po filmie spodziewać, nie sprawdza się. Muszę przyznać, że ten epizod jest najbardziej zaskakujący, najbardziej nieoczywisty i najbardziej nieszablonowy z całej serii. Twórcy obrali taktykę zaprzeczania oczywistościom. Wszystko to, co wiemy, zostanie poddane wątpliwości, abyśmy mogli spojrzeć na świat "Gwiezdnych wojen" z całkiem nowej perspektywy. Widać to już na samym początku w sekwencji bombardowania statku. To nie są "GW" jakie znamy. Odwracanie tego utartego już wizerunku okazuje się niesamowicie fascynującym i intrygującym doświadczeniem. To tak jak czytanie tej samej książki, ale z innym podejściem. Jest to niezwykle budujące, że postanowiono tak radykalnie zabrać się do przebudowy całego uniwersum. Zresztą ten ekstremizm da się tu dostrzec praktycznie wszędzie. Od fabuły, przez postacie, aż do wykończenia. Twórcy w ciekawy sposób również ukazują nam, że każdy ma dwa oblicza. Pokazuje, że nie każdy kto robi złe rzeczy z założenia musi być zły. Ponadto uwypukla problem każdego z konfliktów gdzie każdy od nas oczekuje opowiedzenia się po którejś ze stron. Dla większości wszystko musi być czarno białe. Jednakże twórcy przypominają nam, że istnieje coś takiego jak neutralność, czyli lawirowanie pomiędzy zwaśnionymi stronami. Nie opowiadanie się po żadnej z nich, by najzwyczajniej w świecie uniknąć nieprzyjemności. Pod wieloma względami ta część eksploruje dobrze znany nam świat, by ukazać nam drugą stronę medalu albo rzeczy, które zawsze były pomijane. Teraz wychodząc na światło dzienne, odczarowują zatwardziały wizerunek serii, czyniąc ją na nowo fascynującą. To właśnie teraz zorientujemy się, że coś nas może jeszcze zaskoczyć. Przy oglądaniu poprzedniej części nie miałem takiego uczucia. Niestety pomimo tak wielkiego i słusznego wysiłku, by zmienić nieco wizerunek serii, nie wszystko się w obrazie udało. Najwięcej można mieć zarzutów o płynność akcji oraz poszczególne wątki. Szczególnie w samym środku opowieść potrafi być bardzo nierówna, przez co historia traci na płynności i lekkości. Ponadto niektóre wątki okazują się nie tak bardzo intrygujące, jak byśmy tego chcieli. Niby coś się w nich dzieje, ale tak naprawdę zbyt wiele emocji to nam nie zapewniają. Jednakże dużo bardziej frustrujące okazują się pytania bez odpowiedzi, które zadał J.J. Abrams, a Rian Johnson nie spróbował nawet na nie odpowiedzieć. Kim jest ten cały Snoke? Skąd się wziął? Jak powstał zakon Ren? Jakim cudem nagle powstał Najwyższy Porządek? I wiele więcej. Najgorsze w tym wszystkim jednak jest to, jak potraktowano niektóre wątki. Twórcy bez żadnej skruchy są w stanie ukrócić życie wielu postaciom, które tak naprawdę jeszcze na dobre się w uniwersum nie zadomowiły. Nieładnie.

Jak już wcześniej wspomniałem, tym razem dużą wagę przyłożono do postaci, które w tej części są na głównym celowniku twórców. Albowiem każdy z nich przeżywa okres kryzysu bądź też zostaje poddany jakiejś próbie. Na pierwszym planie mamy Rey, która pragnie pobierać nauki Jedi, ale zarazem nieustannie przeżywa konflikt wewnętrzny, albowiem pragnie poznać swoich rodziców. Jej słabością jest to, że nie jest w stanie odciąć się od przeszłości. Daisy Ridley dostaje tym razem dużo większą rolę do zagrania, w której pokazuje się od jak najlepszej strony. Równie mocno uwaga twórców skupiona jest na postaci Luke'a, który powraca do słynnej roli. Jednakże jego bohater okazuje się kimś innym niż dobrze znanym nam Lukiem. Na tym polu twórcy również nas zaskakują i starają się ukazać degradację, poczucie winy oraz niespełnienia słynnego mistrza Jedi. Mark Hamill świetnie radzi sobie z rozegraniem każdej z poszczególnych emocji w bardzo przekonujący sposób, co wynagradza ten cały czas, gdy na niego czekaliśmy. Równie mocno zaakcentowano wątek Kylo Rena, który tak jak Rey zmaga się sam ze swoimi uczuciami. Nie wie, jak powinien postąpić oraz jak położyć kres wszystkim swoim wątpliwościom. Adam Driver dużo lepiej radzi sobie z graniem niż poprzednio i zdecydowanie lepiej portretuje rozdarcie bohatera niż tę nijaką złość z "Przebudzenia mocy". Równie ciekawymi losami może się pochwalić Poe Dameron, w którego wciela się Oscar Issac. Dużo gorzej wypada John Boyega jako Finn, głównie przez to, że jego wątek nie jest zbytnio porywający. Carrie Fisher również nie nagrała się za dużo. Przez większość czasu zajmuje drugi plan. Ciekawie prezentuje się natomiast Domnhall Gleeson portretujący Generała Huxa. Nieustannie rywalizujący z Kylo Renem o przychylność Snoka jest w stanie zrobić dosłownie wszystko, aby zostać u władzy. Ponadto w obsadzie znaleźli się Andy Serkis jako Snoke, Laura Dern jako Amilyn Haldo i Benicio Del Tor jako DJ. Nie zapominając również o Anthonym Danielsie jako C-3PO oraz Peterze Mayhew jako Chewbacce.

Strona techniczna nie zawodzi i dostarcza nam tego, co w "Gwiezdnych wojnach" najlepsze. Świetne zdjęcia, rewelacyjne scenografie, wyśmienite efekty specjalne, klimatyczną muzykę oraz niepowtarzalny klimat. Ponadto "Ostatni Jedi" jest bezsprzecznie najładniejszym obrazem z całej serii. Zachwyca fenomenalnymi kadrami, niesamowitymi pomysłami inscenizacyjnymi oraz niezwykłą paletą barw. Niestety w obrazie pojawia się również strasznie duża dawka humoru, która bardzo często zaburza narzucony rytm. W "Gwiezdnych wojnach" humor był zawsze, jednakże teraz jego ilość zwiększono do takich rozmiarów, że momentami potrafi naprawdę drażnić. Szczególnie gdy ktoś rzuci strasznym sucharem. Nie wiedzieć wtedy, czy się śmieć, czy płakać. Strasznie mnie to denerwowało, albowiem bardzo łatwo takie posunięcia wybijały nas z rytmu. Nachalność ta przedostała się nawet do najbardziej emocjonujących i drastycznych części obrazu. Aj ja jaj.

Iskra nie zgasła, ale pożaru nadal na horyzoncie nie widać. Tymi słowami można idealnie podsumować "Ostatniego Jedi". Film, w którym wiele się dzieje, ale na znacznie innych płaszczyznach niż dotychczas. Pędzącą akcje zamieniono na potyczki bohaterów, a wybuchy i eksplozje na napięte relacje między postaciami. Ponadto zdecydowano się odrestaurować nieco wizerunek serii, podchodząc do niego od całkiem innej strony. Niby stare, ale ogląda się jak nowe. W działaniach twórców widać determinację, brawurę oraz dużo odwagi. Za to należą się brawa. Niestety film potrafi być także nierówny, momentami mało intrygujący oraz zbyt rozciągnięty. Nie wspominając już humorze, którego jest zdecydowanie za dużo. Niemniej jednak jest to opowieść, w której dokonuje się największy postęp w narracji. Historia ta daje nam dwa razy więcej informacji niż poprzednia i świetnie zamyka pewien rozdział w opowieści. Można mieć co do niego mieszane uczucia, jednakże według mnie to i tak lepiej niż "Przebudzenie mocy". Nieznacznie, ale lepiej.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Siódma część sagi "Gwiezdnych wojen" rozgrywająca się 30 lat po wydarzeniach z "Powrotu Jedi".

gatunek: Przygodowy, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: J.J. Abrams
scenariusz:Lawrence Kasdan, J.J. Abrams, Michael Arndt
czas: 2 godz. 15 min.
muzyka: John Williams
zdjęcia:Daniel Mindel
rok produkcji: 2015
budżet: 200 milionów $
ocena: 7,6/10













 
Moc wciąż jest z nami


Dawno, dawno temu w odległej galaktyce... George Lucas stworzył niesamowity i ponadczasowy świat, który zapisał się na kartach historii oraz pomimo upływu kilkunastu lat wciąż jest dobrze kojarzony nawet wśród młodych. Dzięki niekonwencjonalnemu podejściu, bujnej wyobraźni i odwadze twórcy serii mamy możliwość podziwiać dzieło, które już w 1977 zrobiło furorę. A ich czas jeszcze nie dobiegł końca. Najlepszym przykładem tego stwierdzenia jest fakt, że Hollywood znowu zapragnęło powrócić do świata "Gwiezdnych wojen". Chociaż George Lucas dopowiedział nam w prequelach co miało miejsce przed Darthem Vaderem oraz Gwiazdą Śmierci, to jednak światu nigdy dość. A więc powstała kolejna część cyklu, ale tym razem z J.J. Abramsem na czele, który porzuciwszy stworzoną na nowo serię "Star Treka" postanowił spróbować swoich sił w innym dziele sci-fi. Czy moc sprzyjała reżyserowi?

Na samym początku pragnę zaznaczyć, że właściwie wybrałem się na nowe "Gwiezdne wojny" nie mając praktycznie pojęcia o czym one będą. Niestety nie była to moja wina spowodowana poprzez niedopatrzenie, a celowy zabieg twórców. Z jednej strony podziwiam Disney'a, całą obsadę i Abramsa, że udało im się uniknąć wycieków na temat produkcji, ale z drugiej strony strzęp informacji jaki podano nam w opisie, w którym możemy przeczytać, że jest to siódma część sagi mająca miejsce 30 lat po oryginalnej trylogii, to jednak jest jakieś nieporozumienie. Przynajmniej najmniejszy zarys fabularny byłby już na miejscu. Niestety nawet tym nas nie uradzono co według mnie jest nie w porządku wobec widzów. Niemniej jednak twórcy wyszli z dobrego założenia, że na nowy film z serii i tak się wybierzemy. A więc pojawia się logo Lucasfilm. Cisza na sali. Krótka przerwa i nikt nie oddycha. Zwątpienie czy film w ogóle się zacznie. I w efekcie – ulga –  pojawia się logo "Gwiezdnych wojen" i słynna muzyka Johna Williamsa. To co widzimy na ekranie to nic innego jak tradycyjne i pojawiające się we wszystkich częściach intro ze spłaszczonymi i szybującymi ku górze napisami, które równie dobrze mógłby być opisem filmu. Jednakże co dalej?

Fabuła produkcji to połączenie rozpędzonego pociągu, który przystaje zaledwie na kilka chwil na stacji by znowu ruszyć niczym Struś pędziwiatr. Jest ciekawa, wciągająca i dobrze poprowadzona. Najlepiej prezentuje się z samego początku tak do jednej trzeciej filmu. Wtedy to przedstawieni nam są nowi bohaterowie, nowe zagrożenie i nowa misja. Później niestety całość przybiera zatrważającego tempa jakbyśmy spuścili psa ze smyczy, który w pogoni za zwierzyną nie jest w stanie się zatrzymać. Tutaj właśnie tak jest. Akcja jest niezwykle warka przez co nie ma mowy o nudzie w najnowszych "Gwiezdnych wojnach". Z drugiej strony niestety nie ma mowy także o chwili przerwy, podczas której zaznajomilibyśmy się ze światem przedstawionym. Wszechobecny pęd sprawia, że przez większość czasu nie wiadomo za co się przysłowiowo "złapać", aby nadążyć za pędzącą akcją. Ma to oczywiście swój urok, ale niestety momentami zaczyna być męczące. Choć po pewnym czasie dostajemy garstkę informacji, to jednak nie wyjaśniają one wszystkiego i pozostawiają wiele do myślenia. Na przykład: jakim cudem nastał Nowy Porządek, albo skąd wziął się zakon Ren. Te niewiadome są zbyt intrygujące by odkładać je na kolejne części. J.J. Abrams przyznał w którymś z wywiadów, że zdecydowanie jest fanem "starych" części cyklu niż "nowych" stworzonych na przestrzeni 1999-2005 roku. Tą fascynację widać, aczkolwiek nie zawsze. W oryginalnej trylogii Lucasa nie było takiego pędu. Pomimo bitew i zniszczenia Gwiazdy Śmierci wszystko i tak było rozegrane na spokojniejszych nutach przez co lepiej się to oglądało, a poza tym świat przedstawiony był znacznie lepiej wykreowany. Tutaj tego trochę brakuje, ale za to mamy świetną (co prawda bardzo krótką) scenę w pewnym pubie, która przypomina tę z "Powrotu Jedi". Niestety "Przebudzenie mocy" od pewnego momentu zaczyna łudząco przypominać fabułę "Nowej nadziei". I nie jest to bynajmniej mruganie okiem do fanów. Wygląda to tak jakby powielono pewną część scenariusza pierwszego filmu z cyklu. Choć zabieg ten nie razi tak bardzo dzięki dobrze wykonanej otoczce z postaci, efektów itp. no ale ile razy można rozwalać broń pokroju Gwiazdy Śmierci? Nawet sami bohaterowie przyznają, że to już było. Tak czy siak "Przebudzenie mocy" to w miarę solidne dzieło, które niezwykle lekko i przyjemnie się ogląda. Dodatkowo z kilkoma niespodziewanymi zwrotami akcji i sentymentem zarówno do serii jak i starych bohaterów po prostu nie da się go całkowicie przekreślić.

Bohaterowie "Gwiezdnych wojen" to z reguły silne, dobrze napisane i sportretowane charaktery będące zarówno jedną z najważniejszych elementów produkcji. Nie bez powodu seria jest kojarzona z Darthem Vaderem, Obi Wanem Kenobim czy Yodą. To właśnie dzięki nim filmy Lucasa są lepiej kojarzone. Tak samo zapewne będzie z "Przebudzeniem mocy", w którym znowu mamy do czynienia se świetnie stworzonymi i zagranymi bohaterami, którzy nie dają sobie w kaszę dmuchać. Na pierwszym planie mamy rewelacyjną Daisy Ripley, której Ray jest postacią niezwykle silną, zaradną, pomysłową i sprytną. Koniec z nieporadnymi i czekającymi na ratunek damami. Czas na silne i radzące sobie w trudnych sytuacjach postacie kobiece. To lubię. Duży plus dla twórców. Zaraz obok Ripley mamy Johna Boyega w roli Finna. Choć z początku martwiłem się o tego bohatera, to na szczęście okazało się, że to ciekawie przedstawiona sylwetka z dużą ilością lekkiego humoru. Mamy również świetnego Oscara Isaaca jako Poe Damerona, który według mnie powinien dostać znacznie więcej czasu ekranowego. Niestety inni okazali się ważniejsi. Wraz z powrotem "Gwiezdnych wojen" nie mogło oczywiście zabraknąć starych, dobrze nam znanych bohaterów, którzy przeszli już do legendy. Dzięki opatrzności mocy na ekranach kin znowu pojawiają się Harrison Ford, Carrie Fisher, Peter Mayhew oraz Mark Hamill (na którego kazano nam długo czekać), którzy przywracają nam wspomnienia o dawnych dziejach. W roli szwarc charakterów mamy Kylo Rena, Generała Hux'a oraz głównodowodzącego Snoke'a. Wszyscy trzej przypominają znane nam wszystkim trio w postaci Dartha Vadera, Porucznika Tarkina oraz Imperatora. Niestety "stare" trio prezentowało się znacznie lepiej. Kylo Ren to postać pewna siebie, pyszna, ale za to rozdarta wewnętrznie i niestabilna emocjonalnie. Popada w niekontrolowane furie, a do tego bez maski spędza nam sen z powiek, że mógłby być godnym następcą Vadera. A jako filmowy złoczyńca prezentuje się mizernie. Adam Driver jako Ren wypada w miarę przekonująco, ale rewelacji też nie ma. To samo tyczy się głównodowodzącego Snoke'a (Andy Serkis), który jest postacią stworzoną dzięki CGI i muszę przyznać, że nie wygląda za dobrze. Z całej trójki najlepiej wypada Domhnall Gleeson, który portretuje bezwzględnego, pewnego siebie, a przede wszystkim rozsądnego w działaniach generała Hux'a. Choć jest to postać lekko przeszarżowana i odgrywana w furii i bezwzględności (nie bez powodu po internecie krążą jego nawiązania do Hitlera) to jednak wypada dwa razy lepiej niż reszta anty bohaterów. Ma charyzmę i szał w oczach, a do tego jest rewelacyjnie zagrany. Nie należy zapominać także o droidach: jak zawsze pokręcony C-3PO, komiczny R2-D2 oraz nowy nabytek serii czyli BB-8. Niezwykle pocieszny, zabawny, poręczny i wielofunkcyjny robot, którego z marszu pokochamy.

Jednakże nowe "Gwiezdne wojny" to nie tylko ciekawe postacie oraz fabuła. W dziele J.J.Abramsa znajdziemy również pełne werwy sceny pościgów, które zostały nakręcone z niebywałą lekkością i płynnością. Zresztą to tyczy się wszystkich scen akcji. Na uwagę zasługują również świetne zdjęcia Daniela Mindela, które dodają produkcji werwy oraz bardzo dobra muzyka Johna Williams'a. Twórcy zarzekali się, że odchodzą od dominacji efektów komputerowych w filmie i skupią się także na tych tworzonych w starym stylu. Dzięki temu mamy świetnie wykreowany świat, który przepięknie się prezentuje. Do tego jeszcze odrobina humoru w stylu Abramsa oraz świetnie potyczki na miecze. W naszej pamięci pozostaną również rewelacyjne kadry takie jak ten przedstawiający oddział szturmowców lecących przy zachodzie słońca, które po prostu "chwytają" za gardło.

Dnia 18 grudnia 2015 roku miało miejsce przebudzenie. Czy wy też je poczuliście? Ja muszę przyznać, że chociaż film mnie jakoś specjalnie nie zachwycił, to jednak ma w sobie to "coś", które sprawiło, że całkiem przyjemnie mi się go oglądało. Oczywiście posiada swoje wady, szczególnie na poziomie fabularnym, to jednak ma w zamian ciekawe i dobrze sportretowane postacie, bardzo dobre efekty, ciekawe zdjęcia, jak zawsze klimatyczną muzykę oraz pociesznego BB-8. Dzięki nim ocena filmu rośnie. Teraz tylko pytanie co dalej? Albowiem "Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy" to zaledwie pierwsza część z zapowiadanej trylogii. Do tego dojdą jeszcze filmy: "Rogue One" oraz produkcja o Hanie Solo. Nie wiem jak wy, ale ja mam wrażenie, że taka taktyka bardzo szybko uśmierci całą sagę, która poprzez nadmiar obrazów wszystkim się znudzi. A czy rzeczywiście tak będzie przekonamy się w niedalekiej przyszłości.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.