Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lily Collins. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lily Collins. Pokaż wszystkie posty
Ellen, 20-letnia anorektyczka, rozpoczyna niekonwencjonalną terapię, która jest dla niej początkiem trudnej, choć momentami też zabawnej drogi do samopoznania.

gatunek: Dramat
produkcja: USA

reżyseria: Marti Noxton
scenariusz: Marti Noxton
czas: 1 godz. 47 min.
muzyka: Fil Eisler
zdjęcia: Richard Wong
rok produkcji: 2017
budżet: -

ocena: 4,0/10


















Zostań z nami


Życie to dar i każdy z nas o tym wie. Jednakże niektórzy z nas zapominają jak z tego daru korzystać oraz co zrobić, żeby go nie zmarnować. Na pierwszy rzut oka zadanie to wydaje się banalne, jednakże, gdy zastanowimy się nad zagadnieniem nieco dłużej, okaże się, że nie każdy postrzega sens życia tak jak my oraz nie każdy jest w stanie dostrzec to, że ten dar marnuje. Podobnie jest z bohaterką filmu "Aż do kości" opowiadającym o problemie anoreksji.

Netflix nie tylko próbuje swoich sił na polu filmów pełnometrażowych, ale od jakiegoś czasu stara się "dotknąć" wielu palących problemów dotyczących naszego społeczeństwa. Było już niesłychanie popularne "13 powodów" teraz jest "Aż do kości" i niedawno zaprezentowany "Atypowy". Każda z tych produkcji oprócz bycia nowością platformy internetowej stara się również opowiedzieć nam o kłopotliwych zagadnieniach społeczeństwa. Do seriali powrócimy w odrębnych recenzjach, a dzisiaj skupimy się filmie Marti Noxton.

Ellen to 20-latka, która cierpi na anoreksję. Do tej pory żadna z kuracji nie dała zadowalających efektów. Rodzina bohaterki wysyła ją na ekstremalną terapię, która ma pomóc jej wrócić do zdrowia. Czy uda jej się przezwyciężyć chorobę? Film Marti Noxton rozpoczyna się, gdy nasza bohaterka jest już w zaawansowanym stadium choroby. Nie wiemy, jak do tego doszło, ani czemu do tej pory nie udało jej się poprawić. Wiemy jedynie, że jest to prawdopodobnie jej ostatnia szansa na wyzdrowienie. W trakcie trwania obrazu zaczynamy powoli zagłębiać się w świat głównej bohaterki i odkrywać jej kłopoty. Problem jednak w tym, że nasza bohaterka jest źle skonstruowana, przez co cała historia prezentuje się mizernie. Zresztą to nie tylko wina złego nakreślenia postaci, ale także słabego scenariusza, który stara się nam opowiedzieć historię o wszystkim i o niczym. Z początku wszystko jeszcze prezentuje się całkiem zgrabnie. Jest nakreślony problem, który trzeba rozwiązać. Jednakże, kiedy nasza bohaterka rozpoczyna "ekstremalną" terapię wszystko zaczyna się sypać. Największy problem sprawia struktura obrazu, która nie wiedzieć czemu jest bardzo szablonowa, żeby nie powiedzieć prymitywna. Wydarzenia ekranowe twórczyni podaje z nam z pewną dozą niepewności i dystansu, jakby sama nie była pewna czy to, co nam prezentuje, jest tym, co chce nam pokazać. Kolejne kadry tylko nas w tym przekonaniu uświadamiają. Ta bez obojętna forma powoduje, że film sprawia wrażenie sztywnego, bezpłciowego i nas wyraz sztucznego. Reżyserka stara się uchwycić niepokój i brak komfortu bohaterki w nowym miejscu, jednakże, zamiast to uczynić, miota się niemiłosiernie i robi film, który jest dla nas niekomfortową przygodą. Ten dystans sprawia, że problemy naszej bohaterki oraz pobocznych sylwetek stają się dla nas jeszcze bardziej odległe i nierealne niż naprawdę są. Dla wielu z nas problem anoreksji jest już na pograniczu abstrakcji, albowiem większości trudno zrozumieć ideę głodzenia się dla super smukłej sylwetki. Jednakże z filmem Marti Noxton problemy te przybierają iście kosmiczną formę. W tym przypadku na pewnym etapie nawet nie mamy już ochoty dociekać, czemu nasza bohaterka to robi. Po prostu życzymy sobie podania nam odpowiedzi na srebrnej tacy. Sytuacji nie ułatwia scenariusz, który w niesamowicie łopatologiczny sposób próbuje ukazać nam problem anoreksji oraz przemianę bohaterki. Już od samego początku próbuje różnych sztuczek, aby wyjaśnić nam to zagadnienie, jednakże za każdym razem tylko jeszcze bardziej się pogrąża. A im dalej w las, tym gorzej. Twórczyni dosłownie nie wie, o czym chce nam opowiedzieć, ani jak wyciągnąć swoją bohaterkę z opresji. Zamiast skupić się na jednej czy też dwóch strategiach, woli pokazać nam dziesięć różnych i żadnej z nich nie doprowadzić do końca. Tak jakby nie była pewna, która z nich będzie wystarczająco przekonująca. A więc wybór zostawia samemu widzowi. Ten zaś, zamiast wybrać jeden z nich, prędzej załamie się nad ilością rozwiązań dostępnych do wyboru. Tak nie można robić, albowiem wprowadza to do opowieści więcej zamieszania, niż to jest konieczne. Takim sposobem przetrwanie przez niektóre fragmenty obrazu jest naprawdę trudne. Albowiem oprócz anoreksji twórczyni nagle do opowieści wrzuca wątek nastoletniej miłości, homoseksualizmu, samobójstwa, poronienia, zaprzepaszczonych szans itd. Lista się nie kończy. Każdy z wątków poruszony jest jednie powierzchownie, co potrafi wywołać w nas niezłą frustrację. Natomiast nasza obojętność co do bohaterów sięga zenitu. Oprócz tego scenariusz w bardzo ciekawy sposób zagina czasoprzestrzeń, albowiem w wielu momentach odniosłem wrażenie, że co poniektóre sceny miały miejsce w odstępie czasu przynajmniej kilku miesięcy, a przedstawione zostały, jakby to było zaledwie kilka dni. Taki niezgrabny montaż potrafi nieźle zbić z tropu, przez co opowieść traci sens. Natomiast sam problem anoreksji jest w filmie potraktowany karygodnie, albowiem, nie mówi nam zbyt wiele o problemie anoreksji, a jedynie stara się pokazać jak najwięcej przypadków anorektyków. Zero rozwiązań ani jakichkolwiek wniosków z seansu nie wyciągniemy. Jedyna dobra rzecz, jaką porusza obraz to problem samej istoty życia. Mówi, że nie warto rezygnować z życia dla smukłej sylwetki. Wiecie co, organizm spala, gdy nie mamy tkanki tłuszczowej? Mięśnie. Proces ten nie tyle, ile osłabia organizm, co doprowadza go na skraj wyczerpania. Później jest już tylko śmierć. Dlatego spodobała mi się metoda leczenia naszej bohaterki, której nie wpychano posiłków do buzi, a jedynie starano się jej uświadomić, że nie jedząc, nie będzie żyła. Niestety pomimo słuszności tego wątku i tak mam wobec niego poważne zastrzeżenia. Zbyt szablonowy, nierówny i ze zmarnowanym potencjałem. Całość natomiast prezentuje się jako mało spójna, szalenie zawiła i nieprzekonująca opowieść, która potrafi niesłychanie nas zmęczyć. Chyba nie tak miało to wyglądać.

Storna aktorska produkcji prezentuje się znacznie lepiej, ale o żadnych rewelacjach nie ma mowy. Zacznijmy od tego, że w opowieści zamiast bohaterów z krwi i kości mamy papierowe sylwetki, które nie potrafią nas do niczego przekonać. I choć aktorzy bardzo się starają, aby to zmienić, to niestety kiepski scenariusz ma nad nimi przewagę. Jednakże wiele dałoby się wybaczyć, gdyby chociaż pierwszoplanowa postać jako tako się prezentowała. W "Aż do kości" nawet tego brakuje. Bohaterka grana przez Lily Collins jest strasznie nijaka i niezdecydowana, przez co jej wiarygodność na ekranie jest niewielka. Jej motywy działania są tak pogmatwane i tajemnicze, że wręcz nie sposób je odgadnąć. Ale to mnie nie martwi tak bardzo, albowiem jestem w stanie sobie wyobrazić, że postępowanie osób dotkniętych anoreksją może być nieracjonalne i niekiedy wręcz niemożliwe do odgadnięcia. Martwi mnie jednak fakt, że reżyserka nie potrafi pokierować swoją bohaterką, aby w racjonalny sposób uświadomić jej sedno problemu. Miota się niepotrzebnie po zbyt wielu wątkach i próbuje wszystkiego po trochu. Traci na to cenny czas i naszą cierpliwość. Natomiast jej bohaterka sama gubi się w niekonsekwencji własnych wyborów. Lilly Collins, choć prezentuje się w tej roli nieźle, to niestety twórczyni nie pozwala tej postaci rozwinąć skrzydeł. To samo tyczy się reszty jak: Liana Liberato, Lilly Taylor, Carrie Preston, Alex Sharp, Ciara Bravo, Brooke Smith, Kathrynn Prescot, Hana Hayes, Maya Eshet no i w końcu Kenau Reeves.

Technicznie film nie zachwyca. Szablonowa narracja przekłada się na wiele prostych i sztywnych kadrów, a wspominany wcześniej montaż wprowadza do opowieści zamieszanie i niekonsekwencje. Klimat obrazu został zbudowany niesystematycznie, humor rzadko trafia w punkt, a niekiedy zbytnia cukierkowość obrazu każde nam myśleć, że chyba pomyliliśmy filmy.

Idea Netflixa jest słuszna, albowiem powinno poruszać się tematy tabu bądź zagadnienia trudne dla społeczeństwa na dużo większą skalę. Niestety słuszność idei nie zawsze przekłada się na jakość ostatecznego produktu. Tak też stało się z filmem Marti Noxton, który miał opowiedzieć o problemie anoreksji. Koniec końców mówi nam o wszystkim i o niczym, a o anoreksji to w ogóle najmniej. Słaby scenariusz, źle skonstruowana opowieść, papierowi bohaterowie i strona techniczna nie zachwycają. Najgorsze w tym wszystkim jednak jest to, że zagadnienie anoreksji jest przedstawione w karygodny sposób. Nie mówiąc już o samym zakończeniu, które trochę spada na nas jak grom z jasnego nieba i zamiast wywołać wzruszenie i łzy, powoduje u nas śmiech i wrażenie okropnej tandety. To zdecydowanie nie miało tak wyglądać.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Przez dziesięć spokojnych lat położony w górach Korei Południowej dom Miji jest schronieniem dla wielkiego zwierzęcia o imieniu Okja, które staje się największym przyjacielem dziewczynki. Sielanka nagle się kończy, gdy Okja zostaje uprowadzona przez wielkie międzynarodowe konsorcjum Mirando Corporation. Firma wywozi zwierzę do Nowego Jorku, gdzie - mająca obsesję na punkcie własnego wizerunku prezes korporacji Lucy Mirando - szykuje dla niego zupełnie inne plany. Mija, bez zastanowienia rusza swojemu przyjacielowi na odsiecz. Jej rozpaczliwa misja komplikuje się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, że losem Okjy interesuje się wiele różnych środowisk walczących o swoje prawa... a Mija chce przecież tylko sprowadzić swojego przyjaciela do domu.

gatunek: Dramat, Przygodowy, Sci-Fi
produkcja: USA, Korea Południowa

reżyseria: Joon-ho Bong
scenariusz: Joon-ho Bong, Jon Ronson
czas: 2 godz.
muzyka: Jaeil Jung
zdjęcia: Darius Khondji
rok produkcji: 2017
budżet: 50 milionów $

ocena: 7,0/10











Cóż to za świnia!


Przyjaźń to coś więcej niż tylko więź pomiędzy grupką osób. To zbudowane latami bądź też doświadczeniami zaufanie, które przynosi korzyści obydwu stronom. Cały mechanizm polega na tym, że gdy jedna z osób jest w potrzebie, to ta druga czuje się zobowiązana pomóc jej w kryzysie. W myśl zasady jest nawet gotowa za nią oddać swoje życie. Czemu jednak o tym wspominam? Albowiem przyjaźń to nie tylko korzyści, ale także poświęcenia. Dobrze o tym wie pewna dziewczynka o imieniu Mi-ja, która jest gotowa zrobić wszystko, aby ocalić swoją najlepszą przyjaciółkę... świnię o imieniu Okja.

Produkcja opowiada o dziewczynce, która wyrusza w heroiczną wyprawę, aby uratować swoją przyjaciółkę Okję przed przerobieniem jej na mięsko. W zasadzie w tych słowach można by na pierwszy rzut oka opisać najnowszy film Joonh-ho Bonga. Prosta i familijna opowieść o przyjaźni i poświęceniu. Błąd. Nie dajcie się zwieść. Pod tą tandetną plandeką skrywa w sobie niesłychanie egzotyczną mieszankę, obok której nie można przejść obojętnie. Zaczynając jednak od początku, przypomnę (jakby koś czasem nie wiedział, ale o tym filmie było już tak głośno, że to chyba niemożliwe), że "Okja" to film pełnometrażowy wyprodukowany przez internetową platformę Netflix. Gigant zza oceanu już od jakiegoś czasu próbuje nie tylko zawładnąć rynkiem seriali, ale także filmów pełnometrażowych. Stąd też sięga po największe gwiazdy, wyszukanych twórców oraz wygórowane budżety. Czy Netflixowi wyszło coś z tego? Będąc z Wami szczery, muszę przyznać, że film zaskoczył mnie niesłychanie. Nie spodziewałem się, że produkcja ta okaże się taka... specyficzna, dziwna, drastyczna, ekstrawagancka, zaskakująco-szkująca, urocza, okrutna i o jejku. Naprawdę było dla mnie spore zaskoczenie. Jednakże całkiem pozytywne. Problem jednak leży w samej opowieści, a nie formule, jaką przyjmuje reżyser, aby ją opowiedzieć. To właśnie historia jest tutaj dla nas największym zaskoczeniem. Słowo "dziwny" w tym wypadku idealnie opisuje obraz, albowiem takiej mieszanki wybuchowej już dawno nie widziałem. Niecodziennością jest mieszanie ze sobą całkiem odmiennych gatunków. Ci twórcy, którzy się za to zabierają, muszą się liczyć z faktem, że ich pomysł może się nie udać, albowiem niekiedy ciężko jest znaleźć wspólny język dla odmiennych koncepcji. Tutaj mamy przypadek gdzie twórca wymieszał ze sobą kilka gatunków, które ewidentnie się ze sobą gryzą, ale jednak w tym filmie potrafią pójść na kompromis. Nie zawsze, ale to i tak jest według mnie spory sukces. Reżyser postanowił połączyć film przygody, z opowieścią o ratowaniu bliskiej osoby, ale nie zawahał się również dodać do niego drugiego dnia oraz dużej dawki goryczy, grozy, a także odrobiny kina ambitnego. To wszystko prezentuje się jak kompletnie niestrawna mieszanka, która ku naszemu zaskoczeniu jest całkiem znośna. Dla innych nieco lepiej, a innych zaś gorzej, ale koniec końców nie jest szkodliwa. Nie zmienia to jednak faktu, że film jest bardzo specyficznym tworem. Mówi nam o tym przede wszystkim sposób, w jaki reżyser operuje opowieścią. Najpierw spokojnie i z delikatnością, a następnie przybiera na zadziorności oraz grozie. I tak cały czas. Ciężko jest dokładnie scharakteryzować tę produkcję, albowiem ma w sobie zbyt wiele różnorakich wątków, z których każdy wnosi do opowieści coś nowego i innego. Niby rewelacja, ale zaś z drugiej strony tworzy się w nas pewnego rodzaju uczucie dystansu co do kolejnych ekranowych potyczek. Wynika to z nie oczywistości produkcji, która w bardzo szybkim czasie potrafi wywołać u nas milion sprzecznych emocji, przez co za pierwszym razem ciężko jest nam je wszystkie uporządkować. Dopiero z czasem udaje się je odrobinę "przetworzyć" co nie oznacza, że na sam koniec wszystko jest super klarowne. Zbyt wiele rzeczy w filmie po prostu nie powinno ze sobą współpracować, a mimo to jakoś są w stanie znaleźć złoty środek i to nas nieco deprawuje. Reżyser ewidentnie lubi szokować bądź eksperymentować czego przykładem jest nieustannie zmieniana narracja, ekstrawagancki sposób prowadzenia poszczególnych wątków, szalona dwoistość postaci, a także tempo akcji, które jest niesamowicie wyboiste. Ponownie, pomimo tego wszystkiego produkcja nadal jest całkiem zdatna do obejrzenia. Reżyser ma niesłychany dar do łączenia ze sobą wielu nieoczywistych i nieszablonowych pomysłów w celu otrzymania zaskakującego, a nawet nieco dziwnego efektu, który jednak ma w sobie to "coś" i jest całkiem przyjazny w odbiorze. Sama fabuła również odzwierciedla zwariowane pomysły reżysera. Z początku zapowiada się jak artystyczne kino z wielką świnią, pięknymi krajobrazami i sielanką w tle. Później jednak drastycznie zmienia ton, przybiera na prędkości i drapieżności. Na sam koniec wprowadza nawet odrobinę elementu grozy. Jest całkowicie nieszablonowa, nieoczywista i zaskakująca, ale z drugiej strony zaś troszkę przerażająca, niepokojąca oraz zaskakująco drastyczna. Jej dwoistość potrafi zmęczyć podczas seansu, albowiem widz szybko może się pogubić w stylistyce oraz klimacie opowieści. Szybkie zmiany narracyjne, jakie wprowadza twórca, nie do wszystkich przemawiają i mogą dla niektórych wydać się wręcz czynnikiem wprowadzającym chaos i zamieszanie do opowieści. Produkcja bardzo wolno się rozkręca i każe nam długo czekać na zawiązanie się jakiejkolwiek akcji. Jednakże będąc już po seansie, można szybko dojść do wniosku, że początek był tak właściwie jednym z "najnormalniejszych" fragmentów całego obrazu. Albowiem cała reszta wydaje się taka szalona, nieoczywista, bądź też nieszablonowa. Twórca w wielu scenach pozostawia pewne kwestie do samodzielnego wyjaśnienia. Nie skupia się na ich dopowiedzeniu, albowiem go nie interesują. Stąd też wiele rzeczy szokuje pod względem swojej wykonywalności. Bohaterowie znajdują rozwiązania na wiele problemów tak "po prostu" nie wiemy skąd ani jak. Nie mamy pojęcia również, jak przedostali się stąd, tam, ani w jaki sposób zdołali dostać się w miejsca, gdzie myśląc logicznie, nie udałoby się tak bez problemu trafić. Oprócz tego sama Okja okazuje się dla nas kolejną tajemnicą. Albowiem nie trudno dostrzec w niej coś "więcej" niż tylko "zwykłą" świnię. Stąd wprowadzenie jest takie bezproblemowe, albowiem stawia wszystko na jednej kacie i jest z nami szczere od początku aż do końca. Podsumowując jest całkiem pozytywnie, ale z dużą dozą rezerwy.

Od strony aktorskiej produkcja jest wyjątkowo "stabilna". Pisząc to, mam na myśli, że nie ukazuje nam takich rewelacji jak cała reszta. Aktorzy dostali do zagrania wiele ciekawych i nieszablonowych postaci, dzięki czemu na ekranie mamy w czym wybierać. Każdy z bohaterów ma w sobie odrobinę wiarygodności, a zarazem szczyptę szaleństwa czy też pewnego rodzaju sztuczności lub pewnej formy karykatury. Przez taki obrót spraw czyni je to bardzo ciekawymi, ale z drugiej strony niesamowicie złożonymi osobnikami. Przekłada się do to zarówno na opowieść, jak i na otaczający bohaterów świat. Nie da się ukryć, że pod pewnymi względami jest odrobinę dziwny, szalony, czy też w pewnym stopniu odrealniony. W tym galimatiasie jedynie Mi-ja grana przez Seo-hyeon Ahn sprawia wrażenie "normalnej". Niczego nie pozoruje, nie udaje, ani nawet nie stara się tego robić. Po prostu jest sobą, robi, co do niej należy, i nigdy nie zmienia metod swojego działania niezależnie od sytuacji. Nie można tego powiedzieć o reszcie obsady. Jednym z ciekawszych przypadków są tutaj obrońcy praw zwierząt ze świetnym Paulem Dano na czele. No i w końcu sama Okja jest dla nas zagadką. Czy to na pewno dalej jest świnia? Po zakończonym seansie mam nieco odmienne zdanie, aby to było wyłącznie "głupie" zwierzę. W obsadzie znaleźli się świetna Tilda Swinton, nieco przerysowany Jake Gyllenhaal, Hee-Bong Byun, Lily Collins, Giancarlo Esposito, Steven Yeun, Shirley Henderson, Daniel Henshall i Devon Bostick. Aktorsko film wypada rewelacyjnie.

Strona techniczna produkcji również zachwyca. Zaczynając od klimatycznej muzyki i dobrych zdjęć poprzez świetne kostiumy, bardzo dobrą scenografie i charakteryzację, a kończąc na wygenerowanej komputerowo Okji, która wygląda naprawdę realistycznie. Do tego dochodzi jeszcze szalona mieszanka humoru, sielanki i filmu familijnego z odrobiną grozy, dramaturgii oraz drastycznych obrazów.

Koniec końców produkcja jest dziełem wyjątkowym, specyficznym w odbiorze i zdecydowanie nie jest wyprawą dla każdego. Jednakże w pewnym stopniu obraz do mnie przemówił i doceniam w nim odwagę, brawurę, bezkompromisowość i nietuzinkową formę. Ponadto z pewnością zostanie w mojej pamięci przez swoją niespotykaną mieszankę gatunków. Czy jest to produkcja warta obejrzenia? Owszem, ale ostrzegam, że może Wam się nie spodobać. Ten film jest po prostu tak dwuznaczny, że aż trudno w to uwierzyć. Dla niektórych także trudno zdzierżyć.

P.S. Choć to nie film na podstawie komiksu, to jednak ma scenę po napisach, także warto obejrzeć bo co nieco nam jeszcze wyjaśnia. ;)

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.