Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gal Gadot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gal Gadot. Pokaż wszystkie posty
Zainspirowany ofiarnym czynem Supermana Bruce Wayne odzyskał wiarę w ludzkość. Prosi swojego nowego sprzymierzeńca, Dianę Prince, o pomoc w pokonaniu jeszcze potężniejszego wroga. Nie tracąc czasu, Batman i Wonder Woman starają się znaleźć i przekonać do współpracy grupę metaludzi, która ma stanąć do walki z nowym zagrożeniem. Jednak mimo utworzenia jedynej w swoim rodzaju ligi superbohaterów, złożonej z Batmana, Wonder Woman, Aquamana, Cyborga i Flasha, może być już za późno na uratowanie planety przed atakiem katastroficznych rozmiarów.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA, Kanada, Wielka Brytania
reżyseria: Zac Snyder
scenariusz: Chris Terrio, Joss Whedon
czas: 2 godz.
muzyka: Danny Elfman
zdjęcia: Fabian Wagner
rok produkcji: 2017
budżet: 300 milionów $

ocena: 5,0/10














Zbieranina


To, że superbohaterowie są na topie, wiadomo nie od dziś. Obecnie wszystko praktycznie kręci się wokół nich. Gdzie by nie spojrzeć, tam ktoś w przebraniu ratuje świat. A to jeszcze nie koniec. Marvel już za niedługo zjednoczy się najprawdopodobniej po raz ostatni z okazji "Infinity War", a tymczasem jego konkurencja nie śpi. DC pod szyldem Warner Bros. wypuszcza do kin swoją wersję słynnych "Avengersów". Ponoć sukces tego filmu ma zaważyć nad losami całego uniwersum. Pozostaje pytanie, czy to dobrze, czy źle?

Produkcja jest bezpośrednią kontynuacją filmu "Batman v Superman" i w dużej mierze opowiada o pokłosiu wielkiej bitwy z Doomsday'em, a także poświęceniu, na jakie zdobył się Superman. Minione wydarzenia dały Batmanowi do myślenia i teraz postanawia znaleźć grupkę wyjątkowych ludzi, którzy tak jak on będą gotowi stanąć w obronie planety. Nie musi długo czekać, albowiem wróg pojawia się błyskawicznie. Teraz trzeba się tylko zjednoczyć, aby nie stawiać mu czoła w pojedynkę. DC nie ma ostatnio zbyt wiele szczęścia, jeśli chodzi o ekranizacje swoich komiksów. Po Nolanie dopiero Patty Jenkins i jej "Wonder Woman" była w stanie zyskać więcej niż ponadprzeciętną widownię i dużo lepsze recenzje krytyków. Reszcie niestety zawsze się obrywało. Jednakże żaden film nie miał tak trudnej drogi na ekran, jak recenzowana dzisiaj "Liga sprawiedliwości". Można by wręcz powiedzieć, że limit pecha wyczerpała. Już od początku patrzono na produkcję z przymrużeniem oka. Później były plotki o wątłej jakości obrazu, a następnie film opuścił sam reżyser ze względu na rodzinną tragedię, jaka go spotkała. Zastąpiono go Jossem Whedonem, który odpowiadał za dwie pierwsze części "Avengersów". Pan ten przerobił scenariusz, przemontował obraz, a także zorganizował kosztowne dokrętki (25 milionów $), które miały na celu dopełnić ubytki w obrazie. Wszystko po to, aby nie sięgnąć dna. W polityce Warnera da się dostrzec desperację i próbę zmiany na lepsze za wszelką cenę. Szkoda tylko, że sam film za tą ideą się nie opowiada. Mówcie co chcecie o "BvS", ale ja zdecydowanie wolę poprzednie dzieło Snydera (szczególnie w wersji Extended) niż taką strasznie nijaką papkę, jaką zaserwował nam teraz. Wcześniej widać było jego konsekwencję i zdecydowanie. Teraz wszystko jest dwojakie i nijakie. Fabuła obrazu naprzemiennie jest mroczna i pogodna, a zdarzenia ekranowe raz próbują nam zawiać grozą z kolei inne zaś pretensjonalnie sobie śmieszkują niczym u Marvela. Ta niekonsekwencja w stylu prowadzenia akcji, choć nie jest największym problemem filmu to i tak pozostawia nas w wielkiej konsternacji. Czujemy się nią przytłoczeni i zniesmaczeni, albowiem tak naprawdę na sam koniec ciężko jest nam dojść do wniosku, jaki film oglądaliśmy. U konkurencji przynajmniej od początku do końca wszystko jest jasne. Niemniej jednak fakt ten jest jeszcze do przebolenia. To, co boli nas bardziej to fabuła albo tak właściwie jej brak. Cała akcja obrazu kręci się właściwie wokół tego, że jest sobie jakiś tam zły gostek, który jest zły i chce przerobić sobie ziemię, aby przypominała jego dawny dom. Nie śmierdzi wam tu trochę "Człowiekiem ze stali", bo mi tak? Poza tym ten zły ktoś (czytaj Steppenwolf) nie ma żadnych racjonalnych motywów. Tak po prostu mu się zachciało rozwalić ziemię. Pomińmy jednak ten wątek, albowiem daleko na nim nie zajedziemy. Nasza uwaga powinna się skupić wokół głównej intrygi, która jest strasznie źle rozplanowana. Po pierwsze film rozpoczyna się w bardzo dziwnym momencie. Tak jakbyśmy mieli już jakieś zaplecze w postaci co najmniej kilku innych filmów. A nie tylko jednego. Później też nie jest kolorowo. Batman zbiera swoją ekipę, a Steppenwolf zbiera magiczne pudełka, aby dzięki ich mocy przerobić ziemię. Wszystko byłoby fajnie, gdyby to wszystko miało ręce i nogi. Wszystko dzieje się zatrważająco szybko. Twórcy serwują nam masę informacji, które przydałoby się podać przy okazji osobnych produkcji o każdym z członków ligi. Tracą na to sporo czasu, którego później brakuje na samą akcję, która w tym filmie strasznie kuleje. Wbrew temu, co napisałem wcześniej, film jest bardzo powściągliwy w ukazywaniu nam jakiejkolwiek rozróby. A kiedy już do niej dojdzie, to nawet nie ma na co patrzeć. Kuleje akcja, która nie potrafi znaleźć złotego środka, a także sam pomysł na potyczki bohaterów. Mają w sobie tyle widowiskowości co kot skaczący z dachu na ziemię. Oczywiście wszystko jest przesadnie duże i masywne, ale niestety wyzbyte jakichkolwiek emocji i napięcia, przez co ogląda się to jak prognozę pogody. Nie wspominając już o tym, że cały ten film to jest jedno wielkie wprowadzenie do prawdziwej ligi. Produkcja ta jest jednym wielkim wstępem, do czegoś, co ma nastąpić później. Nie widzimy ani pełnego potencjału bohaterów, ani opowieści, która tak jakby celowo ukazuje nam za mało. Jednakże, zamiast chcieć więcej, czujemy rozczarowanie i złość z takiego obrotu spraw. Po raz kolejny wychodzą na jaw braki w strukturze całej opowieści. Scenariusz próbuje upchać do opowieści, co się tylko da, przez co w pewnych momentach na ekranie mamy niezły miszmasz. Zdecydowanie przydałyby się nam wcześniej zaprezentowane solowe przygody reszty bohaterów. Zaoszczędzono by przynajmniej nasz czas i nerwy.

Co innego można powiedzieć o bohaterach, których mamy możliwość oglądać na ekranie. Ci, choć zdecydowanie lepiej radzą sobie niż fabuła, to niestety żadną rewelacją nie są. W ich działaniach da się dostrzec pewne motywy, ale niestety są one zbyt rozwinięte. Wszystko sprowadza się do tego, że świat potrzebuje więcej Supermanów (Henry Calvill), albo ludzi postępujących tak jak on. Będących wyznacznikiem pewnych wartości. Szkoda tylko, że reszta stara się usilnie być jak Superman. Podążając za jego ideami, gubią gdzieś swoją wyjątkowość, przez co prezentują się raczej mizernie. Stąd też to całe tworzenie "ligi" nie wychodzi im najlepiej. Nie pomaga również fakt, że każdy z bohaterów dostaje swoje własne scenki, zanim zobaczymy ich wszystkich razem na ekranie. Najgorsze jest to, że pomimo tego wszystkiego nasza liga, choć się jednoczy to niestety nie widać w niej ducha grupy. Bardziej pojedyncze jednostki, które wręcz na każdym kroku próbują pokazać nam, że reszta grupy nie istnieje. Aquaman (Jason Momoa) jest niczym hardrockowiec z dobrym sercem, Batman (Ben Affleck) to ponurak, który tym razem tylko snuje się po ekranie (aczkolwiek miał bardzo ciekawy wątek, który niestety porzucono), Wonder Woman (Gal Gadot)wszyscy dobrze znamy, Flash (Erza Miller) to prawdziwe uosobienie wszystkich zalet Marvela, a Cyborg (Ray Fisher) chyba sam nie wie, co w tym filmie robi. Zresztą można by to powiedzieć o wszystkich. Zamiast grupy mamy zbieraninę. W obsadzie znaleźli się również Amy Adams, Diane Lane, Connie Nielsen i Jeremy Irons. J.K. Simmons jako Gordon to istna porażka, albowiem równie dobrze mógłby się wcale nie pojawić. Jego całkowity czas ekranowy to może z dwie minuty? Albo nawet mniej. Jest jeszcze ten Steppenwolf, który jest zły, bo tak mu się przywidziało. Poza tym spece od efektów chyba też go nie za bardzo polubili, bo buźkę to mu okropną zrobili.

Od strony technicznej film radzi sobie nieźle, ale tylko w niektórych przypadkach. Efekty specjalne prezentują się raczej słabo (gdzie podziało się te 300 milionów?), zdjęcia mogą być, scenografie są raczej tandetne i stworzone bez wyobraźni, a klimat produkcji po prostu nie istnieje. Sprawdza się muzyka Danny'ego Elfmana (ciekawe motywy, ale za często wpada w masówkę), humor oraz pojedyncze sceny. Reszta raczej do zapomnienia.

Nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Problem pojawia się jednak gdy nasza kura umrze śmiercią naturalną. Z taką sytuacją mamy tutaj miejsce. "Liga sprawiedliwości" okazała się niezdrową mieszanką, której niekonsekwencja, brak fabuły i zero sensu poskutkowało w marnym seansie. Niestety tak to jest, gdy zaczyna się budować uniwersum od końca. Poza tym nie bardzo łapię przekaz filmu, który ewidentnie nam pokazuje, że ta pseudo grupa nie miałaby szans, gdyby Superman nie pojawił się w trzecim akcie. Wszystko sprowadza się do tego, że pan "S" nie potrzebuje ligi. Wystarczy, że jest sam. To, po co w ogóle się jednoczyli?

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Zanim stała się Wonder Woman, była Dianą, księżniczką Amazonek wyszkoloną na niepokonaną wojowniczkę. Wychowała się na odległej, rajskiej wyspie. Pewnego dnia rozbił się tam amerykański pilot, który opowiedział Dianie o wielkim konflikcie ogarniającym świat. Księżniczka porzuciła więc swój dom przekonana, że może powstrzymać zagrożenie. W walce u boku ludzi, w wojnie ostatecznej, Diana odkrywa pełnię swojej mocy... i swoje prawdziwe przeznaczenie.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA, Chiny, Hongkong 
reżyseria: Patty Jenkins 
scenariusz: Allan Heinberg 
czas: 2 godz. 21 min. 
muzyka: Rupert Gregson-Williams
zdjęcia: Matthew Jensen
rok produkcji: 2017
budżet: 149 milionów $
ocena: 8,0/10










 
Bohaterka na jaką nie zasługujemy

Adaptacje filmowe z uniwersum DC od jakiegoś czasu mają pod górkę. Najpierw był "Batman v Superman", a następnie "Legion samobójców", który miał naprawić błędy, ale koniec końców wszystko pogorszył. A więc produkcja kinowej wersji "Wonder Woman" od początku była skazana na porażkę. Choć wszyscy chcieli aby film się udał to niestety na jego drodze nieustanie stawiano przeszkody. Zarzucano mu niekompetencję reżyserki, kłopoty studia Warner Bros., a także wiele innych rzeczy, które skutecznie sprawiały, że nawet najwięksi fani zaczęli powątpiewać w słuszność ukazania się obrazu. Dlatego tym większym zaskoczeniem okazał się sukces produkcji aniżeli jego klęska. Ale czy film rzeczywiście jest taki dobry jak twierdzą zagraniczni recenzenci?

Diana to księżniczka Amazonek, która od najmłodszych lat jest trenowana na wojowniczkę. Z dala od otaczającego ją świata. Jednakże gdy pewnego dnia niedaleko wyspy rozbija się samolot z amerykańskim pilotem życie naszej bohaterki ulega drastycznej zmianie. Postanawia ona wyruszyć z rozbitkiem do Londynu, aby stawić czoła I Wojnie Światowej i przywrócić na świecie pokój. Podczas podróży nie tylko odkrywa swoje liczne zdolności, ale również poznaje swoje prawdziwe oblicze. Produkcja jest typowym filmem z gatunku origin story. Ukazuje nam losy naszej bohaterki, które doprowadziły ją do momentu, w którym właśnie obecnie się znajduje (czyli do wydarzeń z "Batman v Superman"). Film rozpoczyna się w czasach rzeczywistych, aby następnie zaserwować nam jedną wielką retrospekcję do wydarzeń z samego początku jej życia. Obraz zalicza bardzo dobry start, który świetnie wprowadza nas w historię Diany. Już z samego początku potrafi nas zaintrygować i bezgranicznie pochłonąć. Narracja jest niezwykle lekka, a wydarzenia ekranowe zaskakująco wciągające. Wszystko to sprawia, że jeszcze bardziej pragniemy zagłębić się w historię Diany. W końcu przychodzi na to czas gdy w życiu bohaterki nadchodzi potężny zwrot akcji. Od tego momentu opowieść przybiera całkiem inny ton narracji. Do tego momentu fabuła obrazu ciągle przyspieszała i serwowała nam coraz to więcej ciekawych wydarzeń. Kiedy natomiast nasza bohaterka trafia do Londynu opowieść zdecydowanie zwalnia tempa i pozwala jej zaznajomić się z całkiem nową perspektywą życia. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że najciekawsze w tej części są szczegóły, które pozornie nie powinny mieć żadnego znaczenia. W Londynie tak naprawdę nic wielkiego się nie dzieje jeśli chodzi o akcję produkcji. To co się dokonuje na naszych oczach to powolna i systematyczna przemiana naszych bohaterów, którzy coraz lepiej się poznają. Jednakże proces ten jest dużo bardziej skomplikowany i trwa aż do samego końca. To co natomiast najbardziej ujmuje nas w tej części obrazu to konfrontacja naszej bohaterki z realiami XX wieku. To jak wyzwolona, dumna i pewna siebie kobieta nie potrafi odnaleźć się w świecie, który kobiety traktuje wręcz z pogardą. W tym niesłychanie frapującym zestawieniu znajdzie się cała masa scen, które nie tylko nas rozbawią, ale również skłonią do rozmyśleń dlaczego takie sytuacje miały miejsce. Prawdziwa jatka zaczyna się kiedy nasza grupka bohaterów dociera na front. Obraz przepełnia cała masa niesłychanie wartkich i rewelacyjnie nakręconych scen akcji, które potrafią zaserwować nam niesamowite wrażenie. Co ciekawe nawet w momentach takich jak walka na froncie twórcy są w stanie znaleźć chwilę, aby ponownie skupić się na samych postaciach. Szczególnie zapada w pamięć scena tańcu Diany i Trevora, podczas którego ewidentnie da się dostrzec chemię jaka się między nimi wytworzyła. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że w żadnym stopniu nie wpływa to na płynność akcji. Całość jest zaskakująco spójna oraz bardzo przejrzysta przez co nie ma mowy o żadnych niedopowiedzeniach czy niedociągnięciach. Najbardziej wyróżniającym się i odstającym od całej reszty wątkiem jest finał produkcji, który stanowczo zmienia narrację pod sam koniec obrazu. Jest on niesamowicie widowiskowy i po brzegi wypełniony efektami specjalnymi. Niektórzy uważają go za najsłabszy punkt obrazu, który jednoznacznie nawiązuje do końcowej walki z "Batman v Superman", jednakże dla mnie jest on całkiem dobrym zwieńczeniem tej historii. Co prawda mógłby on być odrobinę mniej przesadzony, ale koniec końców wydaje mi się, że twórcy chcieli w bardzo dosadny sposób pokazaćli możliwości pierwszoplanowej postaci. Albowiem przez cały film pomimo niesamowitych zdolności Diany nie pokazano nam jej całego potencjału. A więc najlepsze postanowiono zostawić na koniec i jak to się mówi "zaorać". I rzeczywiście cel został osiągnięty, albowiem Woner Woman pokazała nam, że nie warto z nią zadzierać. Ponadto finał po raz kolejny pokazuje nam siłę postaci w filmie Patty Jenkins. Albowiem po raz kolejny zaserwowano nam scenę z niezwykle kameralną interakcją między postaciami, która znajduje się w samym środku konfrontacji z głównym antagonistą. Nie dość, że prezentuje się ona rewelacyjnie to jeszcze w żaden sposób nie wpływa na przebieg akcji. Właśnie takie sceny czynią z "Wonder Wonam" obraz wyjątkowy, który wyróżnia się na tle całej reszty.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się rewelacyjnie. Nie tylko ze względu na świetny dobór aktorów, ale także na rewelacyjne kreacje. W tym filmie króluje Gal Gadot jako Diana. Aktorka wręcz rewelacyjnie sprawdziła się w roli wojowniczej księżniczki, która pragnie ponownie przywrócić pokój na ziemi. Jej Diana jest olśniewająca, zabójczo piękna oraz śmiertelnie niebezpieczna. Postać ta jednakże nie tylko odznacza się tymi typowymi czy wręcz szablonowymi cechami. Im dłużej zagłębiamy się w film tym bardziej poznajemy naszą bohaterkę. Okazuje się, że oprócz odwagi i dumy postać ta potrafi byś również niesłychanie naiwna i łatwowierna. W zderzeniu z rzeczywistym światem jest tak samo nieporadna jak Steve Trevor, który trafił w ręce Amazonek. Jednakże postać ta nieustannie się rozwija i ciągle uczy na swoich błędach dzięki czemu jest taka intrygująca. Wracając natomiast to Stevea trzeba powiedzieć, że jest to zaraz po Dianie druga najciekawsza postać w tym filmie. Chris Pine świetnie czuje się w tej roli i rewelacyjnie portretuje kapitana, który natrafił na niezwykłą kobietę na swojej drodze. Miedzy Stevem i Dianą wyraźnie czuć chemię dzięki czemu ich ekranowa relacje nie wygląda sztucznie. Na ekranie pojawili się również świetna Robin Wright jako Antiopa, równie dobra Connie Nielsen jako Hippolita, Danny Huston jako Ludendorff, David Thewlis jako Sir Patrick, Saïd Taghmaoui jako Sameer, Ewen Bremner jako Charlie, Eugene Brave Rock jako Wódz, Lucy Davis jako Etta oraz Elena Anaya jako Dr Maru. Obsada zaprezentowała się naprawdę dobrze i nie można powiedzieć o niej niczego złego. Główny antagonista jest dużo bardziej nieoczywisty niż można było się spodziewać co bardzo mi przypadło do hustu. Poza tym prezentuje się zaskakująco wiarygodnie. I choć nie ma w produkcji zbyt dużej roli to uważam, że świetnie pasuje do całej opowieści oraz postaci Diany.

Strona wizualna obrazu niesłychanie zachwyca. Szczególnie sceny mające miejsce na Themiscyrze. Niesamowite widoki i przepiękne palety barw. Nie oznacza to jednak, że na tym się kończy wyjątkowość produkcji. Praktycznie cały obraz odznacza się rewelacyjnymi efektami specjalnymi, które potrafią zrobić na nas niemałe wrażenie. Co prawda w finale robi się na ekranie nieco ciężko od CGI to i tak nie można mówić o jakiejkolwiek wtopie. Na uwagę zasługują zdecydowanie zdjęcia oraz muzyka. Warto również pamiętać o nienachalnym humorze i świetnie nakręconych scenach akcji. To czym się wyróżnia ten film to zdecydowanie kolory, które rewelacyjnie uzupełniają produkcję. Można by wręcz powiedzieć, że są jej nieodzownym składnikiem.

Patty Jenkins odwaliła kawał dobrej roboty dzięki czemu "Wonder Woman" triumfuje w kinach. Jednakże do sukcesu przyczyniło się znacznie więcej czynników. Przede wszystkim solidnie napisany scenariusz, brawurowo poprowadzona akcja produkcji, ciekawa i wciągająca fabuła, rewelacyjne aktorstwo i intrygujący bohaterowie. Nie należy zapomnieć również o fenomenalnym wykończeniu, które idealnie dopełnia dzieło. Wszystko to sprawiło, że produkcja ta jest bardzo dobrym nowym początkiem dla filmów od DC. Ponadto film robi jeszcze jedną dobrą rzecz. Jest idealny do obejrzenia dla wszystkich. Nie tylko kobiet, ale także mężczyzn. Twórcy uniknęli sytuacji jak w przypadku filmu "Ghostbusters. Pogromcy duchów" gdzie każdy samiec był albo głupkiem albo gburem. Oczywiście wszystko to mieściło się w konwencji komediowej co i tak nie zmienia faktu, że strasznie zawężono tym potencjalną grupę odbiorców. Tutaj tego problemu uniknięto przez co świetna rozrywka gwarantowana jest dla każdego.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

W obawie przed poczynaniami nieposkromionego superbohatera o boskich rysach i zdolnościach, najznamienitszy obywatel Gotham City, a zarazem zaciekły strażnik porządku, staje do walki z otaczanym czcią współczesnym wybawcą Metropolis, podczas gdy świat usiłuje ustalić, jakiego bohatera naprawdę potrzebuje. Wobec konfliktu, który rozgorzał między Batmanem i Supermanem, na horyzoncie szybko pojawia się nowy wróg, stawiając ludzkość w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa, z jakim jeszcze nigdy nie musiała się mierzyć.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Zack Snyder
scenariusz: Chris Terrio, David S. Goyer
czas: 2 godz. 31 min.
muzyka: Hans Zimmer, Junkie XL
zdjęcia: Larry Fong
rok produkcji: 2016
budżet: 250 milionów $
ocena: 6,8/10








 
Bóg kontra człowiek


Marvel i DC. Dwa równe światy, które wbrew pozorom więcej rzeczy łączy niż dzieli. A jednak wielu z nas jest w stanie dostrzec różnicę pomiędzy produkcjami, które pojawiają się w kinach pod szyldami innych komiksów. Czy jest to idea filmów superbohaterskich? Nie. A może chodzi o to, że jedni mają lepszych bohaterów niż tamci drudzy? Też nie. A więc co tak naprawdę sprawia, że te dwa universa, które bezsprzecznie posiadają wiele wspólnych cech tak bardzo są w stanie się od siebie różnić? Odpowiedź na to pytanie kryje się pod hasłami: klimat oraz ton prowadzenia opowieści. Właśnie te rzeczy sprawiają, że Marvel i DC to dwa różne światy. I choć wydawać by się mogło, że różnice te idealnie kontrastują oba światy, to jednak wiele osób uznało je za minus najnowszego widowiska Zacka Snydera pt: "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości". Ja się pytam dlaczego?

Zapewne zgodzicie się ze stwierdzeniem, że trylogia "Mrocznego rycerza" w reżyserii Christophera Nolana to mroczna i stworzona w poważnej tematyce saga. A jednak uważana jest za jedną z najlepszych superbohaterskich trylogii w historii. Co więc stoi na przeszkodzie, aby "Batman v Superman" też taki był? Spróbujmy rozpatrzeć problem od początku. Już na samym wstępie do tego dwu i pół godzinnego filmu reżyser przedstawia nam śmierć rodziców Brucea Waynea we wspaniale zmontowanym intro. Początek ten nie wyróżniałby się niczym nadzwyczajnym gdyby nie fakt, że ojciec Brucea zamiast osłonić rodzinę przed sprawcą spróbował bezskutecznie stawić mu czoła. Ta scena daje nam jasno do zrozumienia, że nowy Batman będzie się znacznie różnić od wcześniej ukazywanych nam już wersji. Jednakże o tym sobie jeszcze powiemy. Skupmy się teraz na rzeczy najważniejszej czyli na fabule.

Ta zaś cierpi na chorobę dwubiegunową, albowiem posiada prawie tyle samo zalet co wad. Do jej mocnych stron z pewnością jesteśmy w stanie zaliczyć całkiem ciekawą, wciągającą i zaskakującą historię, natomiast do wad zaliczymy chaos oraz zbyt dużą ilość wątków. Opowieść już na samym wstępie jest w stanie nas zaintrygować oraz sprawić, że wydarzenia ekranowe bardzo szybko przykują nasza uwagę. Mówię tu w szczególności o wstępie oraz wydarzeniach z Metropolis. Te pierwsze 10 może 15 minut to duży zastrzyk akcji oraz emocji. Niestety później cała akcja spada prawie do zera i zostaje od nowa sukcesywnie odbudowana. Sceny pełne akcji przeplatają się z tymi, w których króluje dialog oraz napięcie między postaciami. Z kolei dialogi okazują się jedną z mocniejszych stron tego filmu. Nie mówię o wszystkich, albowiem niektóre są zbyt patetyczne i sztuczne by brać je na poważnie, ale w filmie znajdziemy kilka świetnych konwersacji, w których czuć napięcie i moc. Wydarzenia ekranowe potrafią zaskoczyć tak samo jak i decyzje niektórych postaci dzięki czemu film nie jest aż tak oczywisty jak można było się tego spodziewać. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy oczekiwać arcydzieła, albowiem reżyser nie uniknął banałów w postaci fabularnej drogi na skróty oraz braku spójności niektórych wydarzeń. Największą wadą całej produkcji jest zbyt duża ilość wątków, która generuje wszechobecny chaos. Stało się tak, albowiem DC postanowiło jednym filmem nadrobić wszystkie stracone lata, w których Marvel sukcesywnie wprowadzał swoje produkcje do kin. Sama idea tego pomysłu nie była wcale taka zła, ale efekt końcowy okazał się być niezbyt satysfakcjonujący. Szczególnie dla osób kompletnie nie znających komiksów, które podczas scen ukazujących sny Batmana oraz camea nowych postaci będą się łapać za głowy (nie zapominając o niespodziewanym pojawieniu się Flasha). Dopiero po krótkiej lekturze zaznajamiającej nas z tym jak świat ukazany w "Batman v Superman" funkcjonuje jesteśmy w stanie w miarę racjonalnie poskładać wszystko do kupy. Niestety pierwsze wrażenie zmieszania zostaje.

Najnowszy film Snydera oprócz bogatej puli wątków może się również pochwalić prawie taką samą ilością różnorakich bohaterów.  Postacie ukazane w produkcji to w większości silne i zdecydowane sylwetki, które twardo stąpają po ziemi. Nie boją się mówić prawdy czy też stanąć w obronie wyznawanych przez siebie ideałów. Niestety w obrazie wypełnionym samymi komiksowymi postaciami ciężko jest poświęcić każdej z nich wystarczającą ilość uwagi. Bardzo często w takich filmach niektórzy bohaterowie są poszkodowani. Tym razem padło na Supermana, którego rola w filmie została znacząco uszczuplona na rzecz nowego Batmana. Niestety, ale nie da się ukryć faktu, że Superman jest jednym z najgorzej napisanych bohaterów w tej produkcji. Jedyne co robi to przechadza się przed oraz nieznacznie rzuca pojedynczymi zdaniami. Wszystko to sprawia wrażenie jakby Clark Kent był ładnie pomalowanym kawałkiem drewna. Bez emocji i charyzmy, ale za to z ładnym wyglądem. Sprawa ma się kompletnie inaczej z Batmanem, który dostał dużo więcej czasu ekranowego. Jest to postać dużo lepiej napisana, z większym doświadczeniem jak i bardziej rozwiniętą psychiką (tutaj nawiązanie do sceny początkowej). Nasza postać jest już zmęczona ratowaniem świata co widać po sposobie jego walki oraz stosunku do przestępców. Ewidentnie pan Wayne ma swoje początki bycia superbohaterem za sobą. Sam Ben Affleck w roli mrocznego rycerza sprawdza się wyśmienicie. Widać wyraźnie jego gniew, porywczość, a zarazem elegancję i klasę jak to na miliardera przystało. Nie ma co go nawet porównywać do drewnianego Henryego Cavilla. Mamy również wyśmienitego Jeremyego Ironsa, który okazał się strzałem w dziesiątkę jako postać Alfreda. Na ekranie pojawiają się również Amy Adams, Diane Lane, Holly Hounter i Laurence Fishburne. Warto również zwrócić uwagę na oszałamiająca Gal Gadot jako Wonder Woman. W roli głównego antagonisty mamy świetnego Jessego Eisenberga jako Lexa Luthora. Kompletnie nie rozumiem tego całego zamieszania związanego z tą postacią. Nie zgadzam się, że jest to źle napisany i zagrany bohater. Wręcz przeciwnie sądzę, że jest to jedna z sylwetek na którą warto zwrócić uwagę. Szalona, psychodeliczna i z zadatkami na psychopatę. Do tego nieprzeciętny geniusz oraz niezwykle sprytny intrygant. Ma motyw (nieco wydumany, ale ma) dzięki, któremu wypada bardziej przekonująco niż cała potyczka Batmana i Supermana gdzie tak naprawdę nie wiadomo czemu obaj panowie się biją. Ich pobudki do walki są błahe, a całość przybiera formę nadętego spektaklu bez żadnego sensu. Nie wiem jak wy, ale ja zdecydowanie wolę Luthora.

Pod względem technicznym film prezentuje się bardzo dobrze. Mamy dobre zdjęcia Larryego Fonga oraz klimatyczną muzykę Hansa Zimmera i Junkie XL. Efekty specjalne prezentują się bardzo dobrze za wyjątkiem postaci Doomsdaya, gdzie można dostrzec przysłowiowy "plastik". Warto również zwrócić uwagę na kostiumy, scenografie i ogólną kompozycję artystyczną filmu. Jednakże to co w obrazie najlepsze to jego klimat. Niezwykle mroczny i gęsty. Atmosfera sprawia wrażenie ciężkiej i dusznej jakby nieszczęście wisiało w powietrzu. Oprócz tego cała opowieść jest rozegrana na poważnych tonach bez żarcików rzucanych na prawo i lewo jak to ma miejsce u Marvela. Dla wielu mrok i powaga zdyskredytowały film, jednak według mnie to tak naprawdę jego duży atut. Jest niezwykle magnetyczny co pozwala mu wyróżnić się na tle innych produkcji superbohaterskich.

Koniec końców "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" to film niezwykle kontrastowy. Posiada zarówno wiele wad jak i zalet co czyni go jeszcze bardziej trudnym do ocenienia.  Z pewnością dla wielu z was elementem, który przeważy szalę na niekorzyść produkcji będzie mało widowiskowa i satysfakcjonująca walka pomiędzy tytułowymi herosami. Jednakże zaś z drugiej strony starcie to okazało się być całkiem ciekawe z całkiem innej perspektywy. Ta dwoistość obrazu Zacka Snydera doprowadza mnie do szału. A to co mnie w filmie najbardziej urzekło to klimat, który wyraźnie ukazuje nam różnicę pomiędzy obydwoma universami. Sam film zaś nie jest taki zły jak o nim mówią. Za drugim razem lepiej wchodzi – wiem to z własnego doświadczenia dlatego też może warto dać filmowi drugą szansę? Co wy na to? ;)


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.