Film opowiada o wojownikach Sojuszu Rebeliantów, którzy po utworzeniu Imperium Galaktycznego wyruszają na desperacką misję wykradzenia planów Gwiazdy Śmierci, zanim zostanie ona wykorzystana przez zwolenników Imperatora Palpatine’a.
gatunek: Przygodowy, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Gareth Edwards
scenariusz: Chris Weitz, tony Gilroy
czas: 2 godz. 13 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Greig Fraserrok produkcji: 2016
budżet: 200 milionów $
ocena: 8,0/10
Ocalić
nadzieję
Kiedy Disney poinformował nas o reaktywacji najsłynniejszej sagi science-fiction świat dosłownie oszalał. W końcu mówimy o "Gwiezdnych wojnach" czyli serii na której wielu z nas się wychowało. Czy to na starej bądź nowej trylogii. To co nas w nich ujmuje to ciekawie wykreowany świat, humor, postacie oraz niezastąpiony klimat. A zeszłoroczna premiera "Przebudzenia mocy" udowodniła tylko niesamowitą popularność sagi. Jednakże to nie koniec, albowiem wraz z nową trylogią obiecano nam kilka spin-offów z uniwersum "Gwiezdnych wojen". Pierwszy z nich zawitał właśnie na ekrany naszych kin. Jednakże czy zasługuje on na przynależność do serii?
Jyn Erso to młoda kobieta, która wiele w swoim życiu przeszła. Jednakże najważniejszy rozdział jeszcze przed nią. Dzięki pomocy rebeliantów udaje jej się zbiec z iperialnego obozu pracy, ale jak szybko wychodzi na jaw Rebelia chce od niej czegoś w zamian. Pragnie odbić ojca Jyn, który odpowiada za budowę Gwiazdy Śmierci. Wraz pomocą nasza bohaterka wyrusza by odzyskać ojca i powstrzymać Imperium przed dominacją w galaktyce. Jak powszechnie wiadomo ich misja się powidła. Inaczej nie mielibyśmy "Nowej nadziei", a tym bardziej "Przebudzenia mocy". Albowiem to właśnie rebelianci odpowiadali za przekazanie księżniczce Lei planów broni masowego rażenia. I tu pojawia się pytanie czy "Łotr 1" był nam potrzebny? Nie ukrywajmy, że produkcja filmów z serii "Gwiezdnych wojen" to niezwykle opłacalne przedsięwzięcie. Pokazała to premiera "Przebudzenia mocy" co tylko utwierdziło studio Disneya, że jak najbardziej opłaca się im tworzyć kolejne obrazy z serii. Takim oto sposobem zostaniemy zasypani coraz to nowszymi historiami z uniwersum co spowoduje, że cała to szopka wyjdzie nam uszami. No chyba, że twórcy zdołają ugryźć produkcje od całkiem innej strony. Tak jak to zrobił Gareth Edwards.
Pamiętacie premierę "Przebudzenia mocy"? Słynną sentencję na początku filmu, pompatyczną muzykę Johna Williamsa i napisy szybujące po ekranie? Jedna wielka nostalgia. No i jeszcze fabuła do złudzenia przypominająca tą z "Nowej nadziei". W przypadku "Łotra 1" tego nie doświadczymy co widać już po samym wstępie, którym reżyser podkreśla, że ta historia jest całkiem innego kalibru. I rzeczywiście tak jest. Zapomnijcie o mieczach świetlnych, rycerzach Jedi, a nawet mocy. To nie ten rodzaj opowieści. Fabuła opowiada o rebeliantach. To ich dziedzictwo. Twórcy wyraźnie to podkreślają każdą kolejną sceną i nie pozwalają nam o tym zapomnieć ani na chwilę. Albowiem ich obraz ukazuje nam prawdziwe oblicze wojny galaktycznej. Jest zaskakująco realistyczny, niesłychanie brutalny oraz pełen niespodziewanych zwrotów akcji. Ukazuje nam bitwy z całkiem nowej perspektywy. Rebeliantów, którzy walczą na ziemi. Nie w powietrzu, ani w kosmosie. Twórcy bardzo dosadnie to podkreślają skupiając się właśnie na tych konkretnych potyczkach. Ewidentnie zresztą widać, że reżyser znacznie lepiej radzi sobie z ukazaniem przyziemnych konfrontacji niż tych umieszczonych w przestrzeni kosmicznej. Da się w nich wyczuć napięcie, gęstniejącą atmosferę, a także emocje jakie towarzyszą tym wydarzeniom. Te z pozoru większe i bardziej widowiskowe nie dostarczają nam takiej samej satysfakcji. Najlepszym potwierdzeniem tego jest akcja na plaży, której towarzyszy szturm w kosmosie. Ostatecznie rzecz biorąc każda potyczka w "Łotrze 1" to rewelacyjnie skonstruowana oraz nakręcona scena akcji, która potrafi zrobić na nas niesamowite wrażenie. Niektóre po prostu prezentują się znacznie lepiej od innych. Jednakże wszystkie przepełnione są szalonymi operacjami, zwariowanymi i często improwizowanymi potyczkami, a także całą masą strzelanin oraz wybuchów, które jeszcze bardziej przybliżają nas do tego bardziej "namacalnego" obrazu wojny. Twórcy starają się nam przekazać wszystko w jak najbardziej przystępny, realistyczny i ludzki sposób. Niestety już na samym początku zaliczają niezłą wtopę. We wstępie szło im całkiem nieźle. Jednakże później z fabułą dzieje się coś niedobrego. Wkrada się do niej chaos, który potrafi nas nieźle zdezorientować. Akcja szaleńczo skacze z kwiatka na kwiatek i nie jest w stanie skupić się ani na chwilę na jednym konkretnym wątku. Kolejne sceny ukazują się przed naszymi oczami, a my nadal czujemy się zagubieni i nie mamy pojęcia co się dzieje. Twórcy wyraźnie chcieli wspomnieć nam o każdym nawet najdrobniejszym aspekcie fabuły, aby nie pozostawić nawet najmniejszych niedomówień, ale niestety chcieli zbyt dużo rzeczy przedstawić w tak krótkim czasie. Całe to zamieszanie sprawia, że początek obrazu jest bardzo zagmatwany, nierówny i niezrozumiały. Wiem, że intencje były dobre, ale wyszło jak zawsze. Na szczęście później sytuacja znacznie się poprawia. Fabuła w końcu zostaje sprowadzona na odpowiednie tory i daje się się prowadzić bez większych przeszkód. Przygody naszych bohaterów to niesamowicie wciągająca mieszanka strzelanin, gonitw, wybuchów, a także walki wręcz, które idealnie wpisują się w konwencję obrazu, która to z kolei osadzona jest bardziej przy ziemi, aniżeli w kosmosie. Czemu tak często o tym wspominam? Albowiem jest to klucz do zrozumienia natury obrazu Edwardsa. Im szybciej się z tym oswoimy tym lepiej na tym wyjdziemy. Jak już wspominałem to być może jest ten sam świat, ale zdecydowania inna rzeczywistość bohaterów. To czyni obraz wyjątkowym spośród całej serii. Wręcz jedynym w swoim rodzaju, albowiem zdecydowanie odbiega on od fantastycznej aury serii. Tym razem mamy bardzo mało "Gwiezdnych wojen" w "Gwiezdnych wojnach". Co ciekawe jest to największa zaleta tej produkcji.
Prod względem nakreślenia postaci produkcja wypada całkiem dobrze. Bohaterów widowiska cechuje niezłomność, hart ducha oraz nadzieja na lepsze jutro. Nie boją się podejmować trudnych decyzji, ani niebezpiecznych czy wręcz niewykonalnych operacji. Albowiem są oni na tyle zdeterminowani, że są w stanie zaryzykować wszystko nawet jeśli istnieje najmniejsza szansa na sukces. To szalenie odważne oraz nieszablonowe sylwetki, które niejeden raz wykażą się sprytem bądź męstwem. Tak jak główna bohaterka Jyn Erso, w którą wcieliła się świetna Felicity Jones. Na pierwszym planie zobaczymy również: Diego Lunę jako Cassiana Andora, Donnie Yena jako Chirrut Îmwea, Wen-Janga jako Baze Malbusa, a także usłyszymy głos Alana Tudyka wydobywający się z robota K-2SO. W filmie duży udział mają również Ben Mendelson jako Orson Krennic, Riz Ahmed jako Bodhi Rook oraz Alistair Petrie jako Generał Draven. Oczywiście podczas oglądania seansu natkniemy się również na Madsa Mikkelsena czy Foresta Whitakera jednakże ich postacie posiadają niewielki udział w fabule obrazu. Obsada natomiast spisała się bardzo dobrze.
Od strony technicznej "Łotr 1" zachwyca. Największe wrażenie robią przede wszystkim zdjęcia Grega Fraisera, który potrafi uchwycić rebelię z ziemskiej jak i kosmicznej perspektywy. W obydwu tych przypadkach mamy do czynienia z niezwykle płynnymi, lekkimi, ale także bardzo dynamicznymi ujęciami. Muzyka Michaela Giacchino nie zachwyca, ale całkiem nieźle pobrzmiewa w tle. Na uwagę zasługuje również genialna scenografia oraz charakteryzacja. Natomiast efekty specjalne jak można by przypuszczać prezentują się wyśmienicie. No może poza jednym wyjątkiem. Twórcy posłużyli się techniką motion-capture, aby przywrócić do uniwersum kilka szalenie ważnych postaci ze starej trylogii. W jednym z tych przypadków (nie powiem o kogo chodzi) wypada to niestety strasznie sztucznie i nienaturalnie co widać gołym okiem. Jednakże najważniejszym elementem obrazu jest jego wyjątkowy klimat, który kompletnie różni się od tego co mogliśmy do tej pory zobaczyć w całym uniwersum. Czyni on film jedynym w swoim rodzaju.
Produkcja "Łotra 1. Gwiezdne Wojny – Historie" już od samego początku stała pod wielkim znakiem zapytania. Wszyscy zastanawiali się czy naprawdę potrzebujemy tego filmu skoro jego głównym celem jest aspekt finansowy. Kiedy jednak obraz w końcu zawitał na ekranach naszych kin okazało się, że w uniwersum "Gwiezdnych wojen" da się jeszcze zrobić całkiem świeży i oryginalny film. Twórcy udowodnili nam, że pomimo paru potknięć są w stanie opowiedzieć nam ciekawą, wciągającą i kompletnie inną historię. Udało im się na nowo zdefiniować uniwersum stworzone przez Georgea Lucasa, które potrzebowało powiewu świeżości i niespotykanego dotąd spojrzenia. Do tego dochodzi jeszcze dobra obsada i rewelacyjne wykończenie. Ponadto, twórcom udało się odpowiedzieć na kilka istotnych pytań dotyczących fabuły "Nowej nadziei" co skutecznie niweluje wszelkie niedomówienia. A największą zaletą filmu jest sam fakt, że koncentruje się na zwykłych rebeliantach. To pozwala nam wczuć się w ich rolę i być świadkiem ich niesamowitego poświęcenia, które jak wiadomo nie poszło na marne. Jednakże trzeba również pamiętać, że jest to wyjątkowo mocno oddziałujący na nas obraz z wyraźnym przesłaniem mówiącym, że nadzieja istnieje dzięki ludziom, którzy mieli odwagę o nią zawalczyć.
Jyn Erso to młoda kobieta, która wiele w swoim życiu przeszła. Jednakże najważniejszy rozdział jeszcze przed nią. Dzięki pomocy rebeliantów udaje jej się zbiec z iperialnego obozu pracy, ale jak szybko wychodzi na jaw Rebelia chce od niej czegoś w zamian. Pragnie odbić ojca Jyn, który odpowiada za budowę Gwiazdy Śmierci. Wraz pomocą nasza bohaterka wyrusza by odzyskać ojca i powstrzymać Imperium przed dominacją w galaktyce. Jak powszechnie wiadomo ich misja się powidła. Inaczej nie mielibyśmy "Nowej nadziei", a tym bardziej "Przebudzenia mocy". Albowiem to właśnie rebelianci odpowiadali za przekazanie księżniczce Lei planów broni masowego rażenia. I tu pojawia się pytanie czy "Łotr 1" był nam potrzebny? Nie ukrywajmy, że produkcja filmów z serii "Gwiezdnych wojen" to niezwykle opłacalne przedsięwzięcie. Pokazała to premiera "Przebudzenia mocy" co tylko utwierdziło studio Disneya, że jak najbardziej opłaca się im tworzyć kolejne obrazy z serii. Takim oto sposobem zostaniemy zasypani coraz to nowszymi historiami z uniwersum co spowoduje, że cała to szopka wyjdzie nam uszami. No chyba, że twórcy zdołają ugryźć produkcje od całkiem innej strony. Tak jak to zrobił Gareth Edwards.
Pamiętacie premierę "Przebudzenia mocy"? Słynną sentencję na początku filmu, pompatyczną muzykę Johna Williamsa i napisy szybujące po ekranie? Jedna wielka nostalgia. No i jeszcze fabuła do złudzenia przypominająca tą z "Nowej nadziei". W przypadku "Łotra 1" tego nie doświadczymy co widać już po samym wstępie, którym reżyser podkreśla, że ta historia jest całkiem innego kalibru. I rzeczywiście tak jest. Zapomnijcie o mieczach świetlnych, rycerzach Jedi, a nawet mocy. To nie ten rodzaj opowieści. Fabuła opowiada o rebeliantach. To ich dziedzictwo. Twórcy wyraźnie to podkreślają każdą kolejną sceną i nie pozwalają nam o tym zapomnieć ani na chwilę. Albowiem ich obraz ukazuje nam prawdziwe oblicze wojny galaktycznej. Jest zaskakująco realistyczny, niesłychanie brutalny oraz pełen niespodziewanych zwrotów akcji. Ukazuje nam bitwy z całkiem nowej perspektywy. Rebeliantów, którzy walczą na ziemi. Nie w powietrzu, ani w kosmosie. Twórcy bardzo dosadnie to podkreślają skupiając się właśnie na tych konkretnych potyczkach. Ewidentnie zresztą widać, że reżyser znacznie lepiej radzi sobie z ukazaniem przyziemnych konfrontacji niż tych umieszczonych w przestrzeni kosmicznej. Da się w nich wyczuć napięcie, gęstniejącą atmosferę, a także emocje jakie towarzyszą tym wydarzeniom. Te z pozoru większe i bardziej widowiskowe nie dostarczają nam takiej samej satysfakcji. Najlepszym potwierdzeniem tego jest akcja na plaży, której towarzyszy szturm w kosmosie. Ostatecznie rzecz biorąc każda potyczka w "Łotrze 1" to rewelacyjnie skonstruowana oraz nakręcona scena akcji, która potrafi zrobić na nas niesamowite wrażenie. Niektóre po prostu prezentują się znacznie lepiej od innych. Jednakże wszystkie przepełnione są szalonymi operacjami, zwariowanymi i często improwizowanymi potyczkami, a także całą masą strzelanin oraz wybuchów, które jeszcze bardziej przybliżają nas do tego bardziej "namacalnego" obrazu wojny. Twórcy starają się nam przekazać wszystko w jak najbardziej przystępny, realistyczny i ludzki sposób. Niestety już na samym początku zaliczają niezłą wtopę. We wstępie szło im całkiem nieźle. Jednakże później z fabułą dzieje się coś niedobrego. Wkrada się do niej chaos, który potrafi nas nieźle zdezorientować. Akcja szaleńczo skacze z kwiatka na kwiatek i nie jest w stanie skupić się ani na chwilę na jednym konkretnym wątku. Kolejne sceny ukazują się przed naszymi oczami, a my nadal czujemy się zagubieni i nie mamy pojęcia co się dzieje. Twórcy wyraźnie chcieli wspomnieć nam o każdym nawet najdrobniejszym aspekcie fabuły, aby nie pozostawić nawet najmniejszych niedomówień, ale niestety chcieli zbyt dużo rzeczy przedstawić w tak krótkim czasie. Całe to zamieszanie sprawia, że początek obrazu jest bardzo zagmatwany, nierówny i niezrozumiały. Wiem, że intencje były dobre, ale wyszło jak zawsze. Na szczęście później sytuacja znacznie się poprawia. Fabuła w końcu zostaje sprowadzona na odpowiednie tory i daje się się prowadzić bez większych przeszkód. Przygody naszych bohaterów to niesamowicie wciągająca mieszanka strzelanin, gonitw, wybuchów, a także walki wręcz, które idealnie wpisują się w konwencję obrazu, która to z kolei osadzona jest bardziej przy ziemi, aniżeli w kosmosie. Czemu tak często o tym wspominam? Albowiem jest to klucz do zrozumienia natury obrazu Edwardsa. Im szybciej się z tym oswoimy tym lepiej na tym wyjdziemy. Jak już wspominałem to być może jest ten sam świat, ale zdecydowania inna rzeczywistość bohaterów. To czyni obraz wyjątkowym spośród całej serii. Wręcz jedynym w swoim rodzaju, albowiem zdecydowanie odbiega on od fantastycznej aury serii. Tym razem mamy bardzo mało "Gwiezdnych wojen" w "Gwiezdnych wojnach". Co ciekawe jest to największa zaleta tej produkcji.
Prod względem nakreślenia postaci produkcja wypada całkiem dobrze. Bohaterów widowiska cechuje niezłomność, hart ducha oraz nadzieja na lepsze jutro. Nie boją się podejmować trudnych decyzji, ani niebezpiecznych czy wręcz niewykonalnych operacji. Albowiem są oni na tyle zdeterminowani, że są w stanie zaryzykować wszystko nawet jeśli istnieje najmniejsza szansa na sukces. To szalenie odważne oraz nieszablonowe sylwetki, które niejeden raz wykażą się sprytem bądź męstwem. Tak jak główna bohaterka Jyn Erso, w którą wcieliła się świetna Felicity Jones. Na pierwszym planie zobaczymy również: Diego Lunę jako Cassiana Andora, Donnie Yena jako Chirrut Îmwea, Wen-Janga jako Baze Malbusa, a także usłyszymy głos Alana Tudyka wydobywający się z robota K-2SO. W filmie duży udział mają również Ben Mendelson jako Orson Krennic, Riz Ahmed jako Bodhi Rook oraz Alistair Petrie jako Generał Draven. Oczywiście podczas oglądania seansu natkniemy się również na Madsa Mikkelsena czy Foresta Whitakera jednakże ich postacie posiadają niewielki udział w fabule obrazu. Obsada natomiast spisała się bardzo dobrze.
Od strony technicznej "Łotr 1" zachwyca. Największe wrażenie robią przede wszystkim zdjęcia Grega Fraisera, który potrafi uchwycić rebelię z ziemskiej jak i kosmicznej perspektywy. W obydwu tych przypadkach mamy do czynienia z niezwykle płynnymi, lekkimi, ale także bardzo dynamicznymi ujęciami. Muzyka Michaela Giacchino nie zachwyca, ale całkiem nieźle pobrzmiewa w tle. Na uwagę zasługuje również genialna scenografia oraz charakteryzacja. Natomiast efekty specjalne jak można by przypuszczać prezentują się wyśmienicie. No może poza jednym wyjątkiem. Twórcy posłużyli się techniką motion-capture, aby przywrócić do uniwersum kilka szalenie ważnych postaci ze starej trylogii. W jednym z tych przypadków (nie powiem o kogo chodzi) wypada to niestety strasznie sztucznie i nienaturalnie co widać gołym okiem. Jednakże najważniejszym elementem obrazu jest jego wyjątkowy klimat, który kompletnie różni się od tego co mogliśmy do tej pory zobaczyć w całym uniwersum. Czyni on film jedynym w swoim rodzaju.
Produkcja "Łotra 1. Gwiezdne Wojny – Historie" już od samego początku stała pod wielkim znakiem zapytania. Wszyscy zastanawiali się czy naprawdę potrzebujemy tego filmu skoro jego głównym celem jest aspekt finansowy. Kiedy jednak obraz w końcu zawitał na ekranach naszych kin okazało się, że w uniwersum "Gwiezdnych wojen" da się jeszcze zrobić całkiem świeży i oryginalny film. Twórcy udowodnili nam, że pomimo paru potknięć są w stanie opowiedzieć nam ciekawą, wciągającą i kompletnie inną historię. Udało im się na nowo zdefiniować uniwersum stworzone przez Georgea Lucasa, które potrzebowało powiewu świeżości i niespotykanego dotąd spojrzenia. Do tego dochodzi jeszcze dobra obsada i rewelacyjne wykończenie. Ponadto, twórcom udało się odpowiedzieć na kilka istotnych pytań dotyczących fabuły "Nowej nadziei" co skutecznie niweluje wszelkie niedomówienia. A największą zaletą filmu jest sam fakt, że koncentruje się na zwykłych rebeliantach. To pozwala nam wczuć się w ich rolę i być świadkiem ich niesamowitego poświęcenia, które jak wiadomo nie poszło na marne. Jednakże trzeba również pamiętać, że jest to wyjątkowo mocno oddziałujący na nas obraz z wyraźnym przesłaniem mówiącym, że nadzieja istnieje dzięki ludziom, którzy mieli odwagę o nią zawalczyć.