Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bryan Cranston. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bryan Cranston. Pokaż wszystkie posty
Film "Disaster Artist" opowiada prawdziwą, tragikomiczną historię początkującego twórcy filmowego i niesławnego wyrzutka Hollywoodu, Tommy’ego Wiseau — artysty, który realizował swoją pasję w co najmniej dyskusyjny sposób. Reżyser James Franco uczynił z niej afirmację przyjaźni, ekspresji artystycznej i pogoni za marzeniami na przekór przeciwnościom losu. Komediodramat "Disaster Artist" oparty jest na bestsellerze Grega Sestero opisującym proces powstawania kultowego „najgorszego filmu na świecie” Tommy’ego Wiseau "The Room". Ta niesamowita i przezabawna historia udowadnia, że legendą można zostać z różnych powodów. Nawet nie mając pojęcia o tym, co się robi, można zajść bardzo daleko.

gatunek: Dramat, Biograficzny, Komedia
produkcja: USA
reżyseria: James Franco
scenariusz: Scott Neustadter, Michael H. Weber
czas: 1 godz. 43 min.
muzyka: Dave Porter
zdjęcia: Brandon Trost
rok produkcji: 2017
budżet: 10 milionów $
ocena: 7,5/10












Tragiczny artysta


Sława, pieniądze i wielka kariera. Któż z nas chociaż przez chwilę nie zapragnął choć jednej z tych trzech rzeczy? Zapewne niewielu się takich osób znajdzie, albowiem głęboko we wnętrzu każdego z nas jest takie pragnienie. Taka chęć, by zostać kimś i coś osiągnąć. Niestety świat nie sprzyja nam w dążeniu do naszych pragnień. Ciągle tylko rzuca nam kłody pod nogi i sprawia, że nasze marzenia zamiast być coraz bliżej jeszcze bardziej się od nas oddalają. A co jeśli wyjdziemy światu naprzeciw i zaskoczymy go tak, że nawet on nie będzie w stanie nas powstrzymać? Tak właśnie stało się w przypadku Tommy'ego Wiseau i Grega Sestero, którzy zamiast wystąpić w kogoś filmie, postanowili nakręcić własny.

Greg marzy o karierze aktorskie, jednakże wstydzi się występować. Pewnego dnia spotyka na swojej drodze Tommy'ego, który nie tylko pomaga mu przezwyciężyć strach, ale także zachęca go do wyjazdu do Los Angeles, by ziścić marzenia o karierze. Niestety obydwoje szybko się przekonują, że nie jest łatwo o rolę. Znużeni i wyzbyci nadziei wpadają na pomysł nakręcenia własnego filmu. Czy uda im się odnieść sukces i czy ich bezgraniczna przyjaźń przetrwa? Są takie filmy, które usilnie próbują opowiedzieć jakąś prawdziwą historię. Niestety bardzo często się okazuje, że daleko im do prawdy, albowiem większość scen to fikcja. My Polacy dobrze to wiemy, albowiem nie kot inny niż sam Patryk Vega serwuje nam takie puste frazesy. Jednakże w przypadku "Disaster Artist" jest inaczej. Tutaj, choć nieważne jak bardzo bym się starał napisać, że to nie jest prawda to i tak polegnę, albowiem ta historia naprawdę, wydarzyła się naprawdę. Mam nadzieję, że jak jeszcze nie dostrzegacie kuriozalności mojego wyrażenia, to w bardzo krótkim czasie zrozumiecie, co miałem na myśli. Albowiem historii Tommy'ego i Grega nie da się opisać w innych słowach. Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, film opowiada o powstawaniu najgorszego filmu w dziejach kinematografii, który mimo swojej ubogiej wartości zyskał miano filmu kultowego. Scenariusz powstał na podstawie książki tego Grega Sestero, który opowiedział w niej, jak powstawał ten koszmarny klasyk. A teraz James Franco nakręcił na podstawie tegoż skryptu film. Efekt jest porażający. Sam pomysł, żeby nakręcić film o tym, jak powstawał najgorszy film w historii, z samego początku mogłoby się wydawać nietrafionym zagraniem. Tak naprawdę okazuje się, że za tym koszmarkiem kryje się naprawdę niesamowita opowieść. I piszę to bez cienia ironii. Produkcja już od samego początku potrafi nas wciągnąć i zaintrygować, dzięki czemu twórcom z marszu udaje się zaangażować nas w opowiadaną przez nich historię. Nie tracą czasu na niepotrzebne dyrdymały i zdecydowanie przechodzą do konkretów. Nim się obejrzymy, a nasi bohaterowie są w drodze do Los Angeles. I choć przyjaźń naszych postaci zakiełkowała w San Francisco, to ich prawdziwa przygoda rozpoczyna się w LA. Dopiero od tego momentu obraz nabiera tempa, ukazując nam kulisy powstawania "The Room". Fabuła ciekawi, zaskakuje, wzrusza, szokuje i śmieszy jednocześnie. Jest niczym kulminacja wszystkiego, co nam znane w jednym. Tak jak te wszystkie reklamy mówiące, że kupując jeden produkt, tak naprawdę otrzymujemy 5w1. To właśnie coś w tym stylu. Istna mieszanka wybuchowa, która teoretycznie nie powinna się udać, a jednak okazuje się całkiem zjadliwa. Twórcom wybornie udało się połączyć komediową naturę obrazu z licznymi wstawkami dramatycznymi, które odzwierciedlają nastoje bohaterów. Będąc po seansie, nie da się im odmówić geniuszu, albowiem inaczej nie dało się opowiedzieć tej historii. Gdyby to zrobiono na poważnie, nie dałoby się tego oglądać. Tak to dzięki świetnemu wyczuciu mamy możliwość oglądać komedie i dramat jednocześnie, które o dziwo bronią się pod obydwoma względami. Komedia ukazuje nam kuriozalne kulisy produkcji, a dramat pokazuje desperacką chęć i determinacje, by stworzyć coś swojego i odnieść sukces. Chcąc czy nie chcąc Tommy i Greg nieświadomie napisali jedną z najlepszych tragikomicznych historii. Dopiero teraz wraz z premierą "Disaster Artist" mamy okazję dostrzec jej niezwykłość. James Franco jako reżyser zaskakująco dobrze prowadzi tę opowieść i jest w stanie konsekwentnie doprowadzić całość do celu. Jest spójnie, przejrzyście i ciekawie. Biorąc pod uwagę jego wkład jako reżyser, producent i aktor muszę przyznać, że spisał się na medal. Szczególnie jeśli chodzi o popis aktorski. Jednakże w filmie zdarzają się sporadyczne przestoje, które potrafią wytrącić nas z płynności obrazu. Na szczęście twórcy potrafią równie szybko zaintrygować nas z powrotem fabułą obrazu, przez co wspomniane przeze mnie dziury nie są tak drażniące, jak zwykle to bywa. Ponadto oglądając produkcję, oprócz wątku głównego da się dostrzec kilka pobocznych historii, które zostały, albo zbyt szybko porzucone, albo nie do końca wyjaśnione. Niekiedy poszczególnym scenom brak odpowiedniego wydźwięku, przez co prezentują się dobrze, ale nie wywołują w nas jakiś większych emocji. I to jest chyba mój największy zarzut wobec tego filmu. Pomimo jego uniwersalności i możliwości utożsamienia się z bohaterami produkcji, niestety film okazuje się całkiem sterylny. Być może to moje widzimisię, ale będąc po seansie, właśnie tak się czuję. Zadowolony, ale rozczarowany jednocześnie tym, że nie otrzymałem czegoś więcej, z większymi emocjami i głębią.

Warstwa aktorska nie tylko prezentuje się najlepiej z całej produkcji, ale także wywołuje najwięcej uśmiechów na naszej twarzy. Wszystko to dzięki brawurowej grze aktorskiej, która jest sporą częścią fundamentów obrazu. Oczywiście najwięcej reflektorów skupionych jest na Jamesie Franco, który wciela się w słynnego Tommy'ego Wiseau. Postać niesamowicie złożoną, nieoczywistą i na wskroś kontrowersyjną. Ściślej mówiąc, nie do pomylenia z nikim innym. Franko dzięki rewelacyjnej charakteryzacji dosłownie wchodzi w ciało Tommy'ego i pokazuje nam najwyższą jakość swoich aktorskich wyczynów. Jest na swój sposób hipnotyczny, ale także odpychający. Potrafi rozśmieszyć praktycznie każdym tekstem, ale kiedy chce, potrafi być poważny. Jednakże pod jego maską pełnej odwagi i pewności siebie kryje się skryta i samotna osoba, która nie tyle, co pragnie sukcesu, ale bycia zaakceptowaną i lubianą. Drugą najważniejszą osobą w filmie jest Greg, którego rewelacyjnie odgrywa Dave Franco – brat Jamesa. Jego postać w równym stopniu jest spragniona kariery, a Tommy jest poniekąd do niej przepustką. Film w dużym stopniu skupia się również na relacji między nimi. Nakreślona zostaje ich przyjaźń, ale także konflikty, które ich podzieliły. W obsadzie znaleźli się także: Seth Rogen, Alison Brie, Jacki Weaver oraz Ari Graynor. W epizodycznych rolach pojawili się również: Zac Efron, Josh Hutcherson oraz Brian Cranston. Strona techniczna również wypada na plus. Mamy dobre scenografie, kostiumy oraz klimatyczną muzykę. Dodatkowo film posiada niesamowity klimat oraz całą masę humoru.

Kto by pomyślał, że kulisy powstawania najgorszego filmu w dziejach okażą się tak intrygujące. "The Room" przeszedł do historii. "Disaster Artist" również ma taką szansę ze względu na sam temat, jaki obiera. Nie da się jednak zaprzeczyć, że sam film potrafi się obronić. Jest ciekawy, wciągający, pełen humoru i lekkości. Wsparty świetnym scenariuszem, doborową obsadą i fenomenalnym aktorstwem zdecydowanie zapadnie wam w pamięć. Choć prezentuje się nieco sterylnie, jest naprawdę płynny i przejrzysty. Ponadto opowiada o pięknej przyjaźni, niezłomnej wierze w marzenia oraz o tym, że amerykański sen nadal żyje. Jest jeszcze jedno. Od filmu jak zarazem jego przekazu bije czysta i najprawdziwsza szczerość intencji naszych bohaterów. Ta szczerość natomiast okazuje się nie tyle, co budująca, jak dająca nadzieję, że marzenia naprawdę mogą się spełnić. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że ich efekt nie zawsze może nas zadowolić, jak to było w przypadku naszych bohaterów.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Piątka nastolatków staje przed wyzwaniem na miarę superbohaterów, gdy dowiadują się, że świat stoi u progu zagłady. Zagrożenie o niewyobrażalnej mocy pochodzi z najdalszych krańców wszechświata, a przeciwstawić mu się może tylko ktoś o nadludzkich zdolnościach. Piątka bohaterów wybranych przez przeznaczenie musi pokonać swe lęki i słabości, by stanąć ramię w ramię jako Power Rangers.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Dean Israelite
scenariusz: John Gatins
czas: 2 godz. 4 min.
muzyka: Brian Tyler
zdjęcia: Matthew J. Lloyd
rok produkcji: 2017
budżet: 100 milionów $
ocena: 6,7/10














Wojownicy Mocy


Dla większości z nas dzieciństwo to najwspanialszy okres z życia. Często nam się kojarzy z beztroską, masą wolnego czasu oraz żadnymi zobowiązaniami. Zawsze z sentymentem do niego powracamy i wspominamy "stare dobre czasy". Często odwołując się do naszej młodości powołujemy się na pop kulturalne wyznaczniki, które w obecnym czasie były na topie. Morza tak powiedzieć o komiksach, grach czy też serialach. Jednym z seriali telewizyjnych, który większość z nas powinna kojarzyć (nawet jeśli się na nim nie wychowała) to "Power Rangers". Tak, to ci co byli ubrani w te tandetne lateksowe stroje oraz zawsze walczyli z kosmitami przy użyciu gigantycznego robota. Tak, to właśnie ci. Jednakże wraz z nową erą przychodzi czas na nowych strażników ziemi. Czy nowi "Power Rangers" godni są naszej uwagi?

Power Rangersi to międzygalaktyczni wojownicy, którzy stoją na straży pokoju w galaktyce. Tak przynajmniej było kiedyś. Jednakże za sprawą grupy niesfornych nastolatków te czasy ponownie nadejdą. Albowiem wchodzą oni w posiadanie tajemniczych kamieni, które wybrały ich na następne pokolenie wojowników mocy. Jednakże nie dane jest im nacieszyć się zbytnio tym faktem, albowiem ziemi grozi niebezpieczeństwo. Grupa jednoczy się by razem pokonać Ritę Repulsę. Czy uda im się dokonać niemożliwego? Cóż, chyba nie ma się nad tym pytaniem za bardzo rozwodzić, albowiem nie ważne jak źle by było Power Rangersi i tak zwyciężą. Chyba. Tak czy siak od pewnego czasu na ekranach kin możemy zobaczyć nową wersję tego serialowego hitu. Jest to film, którego nikt nie wyczekiwał oraz którego za bardzo nikt nie chciał oglądać. Ja sam na produkcję nie czekałem i nie wiedziałem czy się na nią w ogóle wybiorę. Kiedy w końcu już się zdecydowałem moje oczekiwania względem obrazu były niewielkie. Nie będę kłamał, że spodziewałem się strasznej klapy. Dlatego tym większe było moje zaskoczenie kiedy film się nią nie okazał. "Power Rangers" rozpoczynają się niezwykle widowiskową sceną, która wyjaśnia nam jakim cudem na ziemi znalazły się gigantyczne roboty oraz skąd w ogóle wziął się koncept na wojowników mocy. Dzięki temu krótkiemu, ale bardzo wartościowemu początkowi twórcy wyjaśnili nam już jeden z kluczowych wątków serii. Fabuła produkcji startuje od potężnego kopa i już w pierwszych minutach potrafi nas wciągnąć w akcję obrazu. Reżyser bardzo szybko zaznajamia nas z grupką pierwszoplanowych bohaterów przez co udaje mu się zaoszczędzić czasu na inne rzeczy. Tak samo twórcy poczynili z wątkiem głównym do którego postanowili przejść bez zbędnego ociągania się. Początek jest niezwykle wartki, dobrze rozegrany oraz potrafi nas zaintrygować co należy odczytać jako spory sukces. Najsłabszym punktem filmu jest natomiast jego rozwinięcie, które niestety odrobinę się dłuży. Wydarzenia ekranowe potrafią zaciekawić, ale nie są na tyle wciągające, aby pochłonąć nas bez reszty. Akcja jest bardzo nierówna i raz serwuje nam pełne emocji zdarzenia, a raz potrafi zaś nieźle przynudzić. Koniec końców jednak rozwinięcie jest tak naprawdę o samych postaciach i ich zmaganiach z otaczającym je światem. Twórcy skupiają się przede wszystkim na nich, a nie na scenach masowej rozwałki. Pokazują nam, że najważniejsi są dla nich bohaterowie, których być może jeszcze niejeden raz spotkamy. Oczywiście Power Rangeri nie byli by sobą gdyby nie odeszli z hukiem, a więc ostateczna rozgrywka pomiędzy nimi a Ritą jest całkiem widowiskowa. Nie można nazwać jej spełnieniem marzeń, ale koniec końców wypada nieźle. Jednakże cały film jak i jego zakończenie pokazują nam jak bardzo twórcy skupili się na swoich postaciach, a nie na całej reszcie. Albowiem tak naprawdę w filmie stosunkowo niewiele się dzieje. Dla niektórych może być to bardzo rozczarowujące, że przez dwie godziny filmu akcji właściwie nic się nie dzieje. Dla mnie jest to jednak zaleta tego filmu, która jest celowym zamierzeniem twórców. W ich działaniach widać rozsądek oraz jakiś większy plan kryjący się na horyzoncie. Nowi "Power Rangers" w dużej mierze przypominają zeszłoroczny "Warcraft: Początek", który jak sugeruje sam tytuł jest zaledwie wstępem do znacznie większej opowieści. Tak samo jest z filmem Deana Israelitea, który stanowi pewnego rodzaju wprowadzenie do całej serii filmów. Oczywiście na razie nie wiadomo czy tak się stanie, ale trzeba przyznać, że pomysł był całkiem niezły. Twórcy bardzo konsekwentnie zrealizowali produkcję dzięki czemu ich obraz jest bardzo spójny, przejrzysty oraz porządnie zrobiony. Duża zasługa tu przede wszystkim niezłego scenariusza, który bardzo sprawiedliwie podzielił czas ekranowy co pozwoliło zaserwować nam wszystkiego po trochu. Produkcja również w dużej mierze zachowuje naturalność zdarzeń, co z kolei przekłada się na bardzo pozytywny odbiór obrazu.

Jak już wcześniej wspominałem twórcy przede wszystkim skupili się na dokładnym przedstawieniu swoich bohaterów co wyszło im bardzo dobrze. Główni członkowie drużyny Power Rangers to przede wszystkim porządnie nakreślone sylwetki, które potrafią na niejednokrotnie zaskoczyć. I choć nasi bohaterowie nie są chodzącymi przykładami do naśladowania to jednak ciężko pracują, aby stać się choć odrobinę lepszymi. Dzięki temu nie wpadają w schematy oraz utarte stereotypy. Jednym z najważniejszych wątków w opowieści jest ich przeszłość, która w dużej mierze ich ukształtowała i sprawia, że znaleźli się w miejscu, w którym teraz są. W obsadzie znaleźli się: Dacre Montgomery jako Jason Lee Scott/Czerwony Wojownik, Naomi Scott jako Kimberly Hart/Różowa Wojowniczka, J Cyler jako Billy Cranston/Niebieski Wojownik, Ludi Lin jako Zack Taylor/Czarny Wojownik oraz Becky G. jako Trini/Żółta Wojowniczka. Twórcy postanowili porzucić przedpotopowe stereotypy w wyniku czego Afroamerykanin nie jest Czarnym Wojownikiem ale Niebieskim a Chińczyk nie jest Żółtym Wojownikiem lecz Czarnym. Dodatkowo w filmie powiła się postać homoseksualna pod kostiumem Żółtego Wojownika. Bardzo ciekawie wyszła twórcom ta zamiana i muszę przyznać, że cieszy mnie fakt, że tak się stało. W rolach drugoplanowych mamy Bryana Cranstona jako Zordona oraz Billa Hardera jako Alphę 5. Natomiast jako głównego antagonistę mamy Elizabeth Banks odgrywającą rolę Rity Repulsy. Banks jak Repulsa prezentuje się rewelacyjnie, ale niestety nie mogę tego samego powiedzieć o pomyśle na jej postać. Mam wrażenie, że jest to na tyle mroczna postać, że powinna pojawić się w dalszych częściach aniżeli na samym początku przygody, albowiem czuję, że nie wykorzystano jej całego potencjału. Poza tym oglądając Banks na ekranie można odnieść wrażenie, że urwała się z jakiegoś całkiem innego filmu, albowiem klimatem kompletnie nie przypomina nowych Rangersów.

Strona techniczna produkcji również prezentuje się od bardzo dobrej strony. Przede wszystkim mamy dobre efekty specjalne, ciekawą scenografię oraz zapadającą w ucho muzykę. Całość świetnie dopełnia charakteryzacja Rity Repulsy oraz lekki i przyjemny humor. Bardzo podoba mi się sposób w jaki stworzono nowych Power Rangersów. Zero tandety. Kostiumy wojowników są rewelacyjnie zaprojektowane i bardzo podoba mi się koncept, w którym pojawiają się one na ciele naszych bohaterów. Ogólnie rzecz biorąc w porównaniu z oryginalnym serialem ta wersja sprawia wrażenie strasznie designerskiej. W filmie wykorzystano wiele ciekawych pomysłów, które bardzo dobrze prezentują się na ekranie przez co film w pewnym sensie odcina się od karykatury jaką był serial.

Po nowych "Power Rangersach" można było się spodziewać wszystkiego tylko nie tego, że koniec końców okażą się bardzo przyzwoitym filmem. Mamy porządnie opowiedzianą historię, ciekawych bohaterów oraz świetne wykończenie. Choć akcja nie zawsze jest płynna, a wydarzenia ekranowe nie zawsze potrafią nas zaintrygować to i tak jest to nic w porównaniu do tego jak bardzo pozytywnie może wypaść produkcja w naszych oczach. To po prostu świetny film typu "guily pleasure", który się przyjemnie ogląda i o którym się przyjemnie zapomina.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.