Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andy Serkis. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andy Serkis. Pokaż wszystkie posty
T'Challa po śmierci ojca wraca do rodzinnego kraju, by objąć tron. Wkrótce Wakanda zostaje napadnięta przez dawnego wroga. Młody władca zbiera sojuszników, aby pokonać przeciwnika i ochronić swój lud. Jako Czarna Pantera staje w obronie nie tylko swojej ojczyzny, ale i całego świata.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: Ryan Coogler
scenariusz: Joe Robert Cole, Ryan Coogler
czas: 2 godz. 14 min.
muzyka: Ludwig Göransson
zdjęcia: Rachel Morrison
rok produkcji: 2018
budżet: 210 milionów $
ocena: 7,0/10
















Czarny rodowód


Jakby ktoś się jeszcze zastanawiał, co kolejny film Marvela robi, na ekranach naszych kin to odpowiem, że chyba sobie żarty stroi. No bo jak brać takiego człowieka na poważnie. Albo był w więzieniu przez ostatnie pięć lat, albo spędził zdecydowanie za długo czasu w tybetańskiej świątyni. Rozrost tegoż uniwersum jest tak potężny, że za chwilę aż ciężko będzie za nim nadążać. Ledwo w kinach był "Thor: Ragnarok", teraz jest "Czarna Pantera", a już za rogiem czai się trzecia część "Avengers". Jednakże z biegiem czasu poszczególne filmy zaczynały przypominać siebie nawzajem. Te same żarty, struktura obrazu i duża powtarzalność. Czy z najnowszym filmem studia jest tak samo?

T'Challa obejmuje władzę po zamachu na jego ojca. Wstępuje na tron, ale nie wie, że jego przeciwnicy nie zwalniają tempa i chcą jak najszybciej się go pozbyć. Świeżo upieczony monarcha nie ma nawet sekundy, by rozkoszować się pokojem i tronem, albowiem jego władza momentalnie zostaje wystawiona na próbę. Czy okaże się godzien tytułu Czarnej Pantery i króla Wakandy? Ostatnio przy recenzji "Ragnaroku" narzekałem, jak mnie kino super bohaterskie zaczyna nudzić. Wszystko jest praktycznie takie samo, a poszczególne filmy przez tak zwane "standardy Marvela" niczym się od siebie nie różnią. Bałem się, że w przypadku najnowszego filmu będzie podobnie. Ku mojemu niesamowicie wielkiemu zaskoczeniu tak nie jest. Wow. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem. Film Ryana Cooglera okazuje się bardzo pozytywnym skokiem w bok, którego cała seria desperacko potrzebowało. Jest to pewien rodzaj świeżości oraz nadziei na to, że jednak może Marvel nie wszystko będzie robić na jedno kopyto. "Czarna Pantera" jest idealnym przykładem na to, jak kiedyś wyglądały filmy studia. Posiadały swój własny unikatowy klimat, miały ugruntowany rodowód, a także całą masę poszczególnych wątków bądź też zabiegów stylistycznych, które wyróżniały je spośród innych. Ta granica ostatnio się drastycznie zatarła, przez co kolejne filmy studia zaczynały powoli parodiować same siebie. Oczywiście dalej to była całkiem niezła forma rozrywki, ale co za dużo to niezdrowo. Tym razem twórcy postawili na inność, co im się zdecydowanie opłaciło. Ich filmu nie pomylicie z żadną inną produkcją studia. I nie dlatego, że 90% obsady jest czarnoskóra. Ten obraz po prostu ma swoją duszę. Widać to już od samego początku. Mamy inny klimat, inną historię oraz nowy sposób prowadzenia akcji. Jest świeżo, ciekawie i przede wszystkim inaczej. Oczywiście pojawia się także humor, ale tym razem jest zaskakująco stonowany i niewymuszany przy każdej możliwej okazji. Po prostu jest tam, gdzie go trzeba. Gdy "heheszki" są zbędne, humor się nie pojawia. Czyli tak jak to powinno być. Niestety nie obędzie się bez kilku uwag, które o ironio skrytykują przed chwilą chwaloną przeze mnie inność. Przede wszystkim tyczy się to sposobu, w jaki przedstawiono samą Wakandę. Niesamowicie zaawansowane technologicznie miasto, które i tak w dużej mierze przypomina niekiedy typową afrykańską wioskę. Ja wiem, że twórcy chcieli uchwycić etniczność społeczności Wakandy, niestety czasami przez ten przesyt kostiumowo-wizualno-efekciarski produkcja ociera się o pewnego rodzaju odpustowość niczym z jakiegoś regionalnego bazaru. Jest po prostu za dużo wszystkiego, przez co niekiedy całość zlewa się ze sobą, tworząc wizualnie piękną, ale nijaką pulpę, która swoimi rozmiarami przytłacza samą fabułę obrazu. Świat przedstawiony jest ważny, ale nie ważniejszy niż to, co twórcy chcą nam przekazać. Tło samo w sobie ma być dopełnieniem, a nie elementem, który wysuwa się wręcz na pierwszy plan. Natomiast jeśli chodzi o samą fabułę produkcji, to jest ona całkiem ciekawa i wciągająca. Twórcy wychodzą z ciekawym pomysłem i ogromnym potencjałem, którego wbrew pozorom nie wykorzystują. Historia pomimo tego, że potrafi zaangażować, to niestety sprawia wrażenie w jakimś stopniu niekompletnej. Szczególnie to widać po sposobie prowadzenia akcji. Produkcja na przemian zwalnia i przyspiesza, przez co jej fabuła jest strasznie nierównomierna i wyboista. Twórcom trudno złapać odpowiedni rytm, a gdy już im się udaje, to po pewnym czasie i tak go tracą. Niestety, ale pod tym względem film jest dosyć pokraczny. Ostatecznie nie przeszkadza nam to tak bardzo, albowiem reżyser zgrabnie pcha całą machinę do przodu, niestety nie da się nie zauważyć tych poszczególnych zgrzytów. To samo tyczy się filmowych starć, które pomimo swojej efektowności i sprawnemu montażowi nie potrafią nas w pełni zaangażować. Brak im emocji, które sprawiłyby, że całość okazałaby się całkiem fajną formą rozrywki. Tak niestety się nie dzieje. Ponadto odnoszę wrażenie, że film czasami niebezpiecznie dryfuje ku pewnemu rodzaju infantylności zamkniętej w pretensjonalnej formie. Naprawdę nie wiem co mam o tym filmie sądzić. Niby dobrze, że to pewnego rodzaju powiew świeżości, ale koniec końców okazuje się, że zaś inne rzeczy w filmie po prostu nie zagrały. Twardy orzech do zgryzienia.

Twórcom zdecydowanie udają się postacie, które wbrew pozorom okazują się najlepszą rzeczą w tym filmie. Dzięki świetnie napisanemu scenariuszowi mają szansę pokazać prawdziwą dwuznaczność oraz moc swoich kreacji. Są przede wszystkim niesamowicie ciekawe i intrygujące. Potrafią nas niesamowicie zahipnotyzować, przez co podążanie za ich dalszymi losami to czysta formalność. Na pierwszym planie mamy T'Challę, który ledwo co objął tron, a już musi się zmierzyć z całą masą przeciwników. Główny bohater to człowiek, który samemu dochodzi do tego, co jest właściwe a co słuszne. Z czasem zaczyna rozumieć czego ludziom potrzeba, a nie co trzeba im dać. W tym krótkim czasie przechodzi niemalże szkołę życia, która ukazuje mu całkiem nową drogę nie tylko dla niego, ale także dla całego państwa. W tej roli bardzo dobrze prezentuje się Chadwick Boseman. Po przeciwnej stronie ringu mamy Erika Killmongera, którego można spokojnie zaliczyć do jednego z najlepszych złoczyńców filmowego uniwersum Marvela. Jego gniew jest świetnie umotywowany, a pragnienie zemsty nad wyraz przejrzyste. To jeden z tych czarnych charakterów, który naprawdę ma racje, a nawet prawo do walki o swoje. Nie wiem czemu, ale to właśnie ta postać zaskarbiła moją uwagę i to poniekąd z nią się utożsamiłem. Było mi jej żal i szkoda, albowiem jak zwykle trafia w świat, który nie akceptuje takich osób i bardzo chętnie się ich pozbywa. Ponadto produkcja ta pokazuje, że każdy z nas jest w połowie dobry, a w tej drugiej zły. Każdy dokonał złych wyborów i zrobił coś niewłaściwego, nawet gdy uważał, że postępuje słusznie. Nie ma czegoś takiego jak dobro i zło. Każdy tkwi gdzieś pośrodku. W roli Killmongera mamy rewelacyjnego Michaela B. Jordan. W obsadzie ponadto znaleźli się: Lupita Nyong'o, Angela Basset, Letita Wright, Danai Gurira, a także Martin Freeman i Forest Whitaker. Dodatkowo w produkcji znajdziemy Andiego Serkisa, który za każdym razem, gdy się pojawia na ekranie, kradnie całe show dla siebie. Aktor rewelacyjnie bawi się swoją rolą, a my razem z nim.

Od strony technicznej produkcja po prostu onieśmiela. Mamy fenomenalne efekty specjalne, rewelacyjne i pomysłowe scenografie, a także niesamowicie intrygującą i nietypową jak na kino superbohaterskie muzykę. Ponadto warto również zwrócić uwagę na świetne kostiumy, zdjęcia oraz humor. To, co jednak się tutaj wyróżnia to niesamowita pomysłowość twórców w sposobie, jaki ukazano nam świat Wakandy.

"Czarna Pantera" to zdecydowanie krok do przodu, jeśli chodzi o świat przedstawiony i porzucenie typowych Marvelowskich zabiegów, jednakże jest to również kilka kroków w tył pod względem prowadzenia opowieści, akcji oraz czystej frajdy, jaka powinna płynąć z seansu. Z jednej strony fajnie, że postawiono na inność, a z drugiej strony szkoda, że zaprzepaszczono potencjał całej opowieści. Źle nie jest, ale rewelacji też nie ma. Niemniej jednak istnieje jeszcze nadzieja na to, że uniwersum nie jest jednak stracone. Czas pokaże, co wymyślili bracia Russo, a na razie jest całkiem pozytywnie. 

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Cezar i jego małpy uwikłane zostają w zbrojny konflikt z armią ludzi, na czele której stoi bezwzględny Pułkownik. Małpy ponoszą straszliwe straty, podczas gdy Cezar zmaga się z mrocznymi instynktami i wyrusza w drogę, by pomścić swych pobratymców. Gdy Cezar i Pułkownik stają twarzą w twarz, dochodzi do spektakularnej bitwy, w której stawką jest przyszłość obu gatunków i całej naszej planety.


gatunek: Dramat, Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: Matt Reeves
scenariusz: Mark Bomback, Matt Reeves
czas: 2 godz. 20 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Michael Seresin
rok produkcji: 2017
budżet: 150 milionów $

ocena: 9,0/10















Małpy Razem Silne!


Według wielu z nas małpy to zwierzęta stadne, które oprócz oglądania w zoo możemy dostrzec na antenie kanału Discovery Channel. Te egzotyczne i niegłupie zwierzęta łączy z ludźmi całkiem sporo, albowiem według wyznawanej przez Darwina teorii ludzie pochodzą właśnie od małp. Ta analogia nie pada tutaj przypadkiem, albowiem małpy mogą stać się ludźmi. W końcu człowiek to istota myśląca – homo sapiens – a więc myśląca samodzielnie małpa, która przejawia cechy ludzkie, też mogłaby się zaliczać do naszego gatunku. Poprzez "Genezę", a następnie "Ewolucję" mogliśmy zobaczyć, jak rodzi się cywilizacja małp na wzór ludzkiej. Teraz przyjedzie nam zobaczyć, jak naszym wątpliwym kuzynom idzie obrona tej cywilizacji.

Od wydarzeń z poprzedniej części minęły dwa lata. Od tego czasu małpy i ludzie są w nieustannym konflikcie wojennym, który zadecyduje o ich przetrwaniu. Po dotkliwej stracie, jaka napotyka Cezara oraz jego pobratymców główny bohater wyrusza w podróż, aby dokonać zemsty na niejakim Pułkowniku. Starcie to ma zadecydować o dalszych losach całego rodzaju inteligentnych małp. To już trzecia odsłona odnowionej "Planety małp", która już od samego początku budziła wiele zachwytów. Nie da się ukryć, że "Wojna o planetę małp" była długo wyczekiwanym zwieńczeniem trylogii. Czy jednak okazała się dobrym następcą poprzednich odsłon? Jak najbardziej. Prawdę mówiąc, jest to chyba najlepszy film z całej serii, co nie zdarza się zbyt często przy trylogiach. W czym więc tkwi sukces tej serii? Zdecydowanie jest to historia, jaką serwują nam twórcy. W tym przypadku jest to epickie zakończenie, które w swojej wielkości nieco odbiega od powszechnie znanych nam finałowych standardów. Produkcja już od pierwszej chwili potrafi nas niesłychanie zaintrygować i wciągnąć w wir zdarzeń, które inicjują główny wątek całego obrazu. Jest wartko, ciekawie i z polotem. Wszystko to, czego trzeba, aby zaangażować widza w produkcję. Dalej, jest jeszcze lepiej z tym że opowieść przybiera nieco inny ton. Twórcy drastycznie zmieniają narrację, przez co to, co z początku uważaliśmy za konieczność w filmie o wojnie, staje się raczej wątkiem marginalnym. Dzieje się tak, albowiem postanowiono słowo "wojna" wykorzystać w nieco innym kontekście. Tym razem nie chodzi o walki między małpami a ludźmi. Głównym zagadnieniem filmu jest to jak ocalić małpi gatunek przed wrogim spojrzeniem ludzi. Jest to wojna o przetrwanie, która nie potrzebuje widowiskowych bitew, aby udowodnić nam wiarygodność swoich idei. Wystarczy tylko siła woli, która potrafi przenosić góry oraz determinacja, która obali każe mury. W myśl tych idei twórcy prowadzą akcję obrazu, która polega na ocaleniu małp z rąk ludzi, którzy nie tylko chcą je wykorzystać, ale również się ich pozbyć. Ich motywacja okazuje się jednym z najciekawszych ewenementów natury, a z drugiej nad wyraz zrozumiałym powodem do obaw. Koniec końców wychodzi na to, że każda ze zwaśnionych stron walczy o to samo, czyli przetrwanie swojego rodzaju. Jednakże pomimo słusznego celu obydwu ras to właśnie małpom widz chętniej kibicuje. Już od pierwszej części serii twórcy byli w stanie wytworzyć w nas niesamowitą empatię wobec małpich bohaterów. Z czasem ta więź jedynie przybierała na sile, co świetnie pokazano w "Wojnie". Nawet wtedy, gdy intencje obu stron są takie same, ludzie i tak w desperacji będą walczyć wszelkimi dostępnymi środkami, aby postawić na swoim. Będą się również prześcigać w swoim okrucieństwie. Tym nawiązaniem twórcy porównują młodą, ledwo wykształconą cywilizację z tą należącą już do strych wyjadaczy, która znacznie więcej widziała i więcej nieszczęścia doświadczyła. Albowiem od samego początku seria ta jest niczym ilustrowany podręcznik, o tym, jak ewoluowała nasza rasa. Wszystko to choć ukryte pod płaszczem małpiej historii jest wręcz idealnym odwzorowaniem postępu każdej świadomej rasy i bardzo wymowną aluzją do nas samych. Jednakże film ten to także fenomenalnie nakreślona i przedstawiona opowieść, która potrafi zaintrygować, wzruszyć i zaskoczyć. Choć jej tempo jak na finał serii jest zaskakująco powolne, to jednak nie stanowi ono przeszkody do opowiedzenia nam najlepszej fabuły z całej serii. Jak już wcześniej wspomniałem, skupiono się na wojnie o przetrwanie, która potrafi być dużo bardziej intrygująca niż rozbuchane wojskowe potyczki. Twórcy wiele zaryzykowali, albowiem zabiegu tego widzowie nie mogli się spodziewać. Jednakże w żadnym stopniu nikogo z nas nie oszukali, albowiem w swoim filmie pokazują nam pełen wymiar walki o przetrwanie. Już od pierwszej części seria ta charakteryzowała się świetnym pomysłem oraz scenariuszem. Tym razem nie mogło być inaczej przez co "Wojna" to przede wszystkim rewelacyjny pomysł na zamknięcie trylogii, ale także piekielnie dobra robota scenopisarska, która gwarantuje opowieść na najwyższym poziomie. Wszystko jest tutaj rewelacyjnie rozplanowane, niesamowicie rozegrane oraz dopracowane do najmniejszych szczegółów. Dzięki temu całość sprawia wrażenie opowieści niesłychanie spójnej, płynnej no i przede wszystkim zaskakująco wiarygodnej. Przy tego typu filmach science-fiction staje się bardziej realne, niż moglibyśmy przypuszczać. Konsekwentna reżyseria Matta Reevesa, który w dużej mierze przyczynił się do oszałamiającego sukcesu "Ewolucji" pozwala nam cieszyć się każdą kolejną sceną. A produkcja, choć jest prawie dwuipółgodzinną przeprawą, mija niczym mrugnięcie oka i pozwala zapomnieć o bożym świecie. Istny majstersztyk.

Od strony aktorskiej produkcja po raz kolejny zachwyca. Wszystko to jest zasługą świetnie nakreślonych bohaterów, którzy następnie zostali rewelacyjnie sportretowani przez gwiazdorską obsadę. Największe laury należą się oczywiście Andyemu Serkisowi, który wprost fenomenalnie po raz trzeci wciela się w postać Cezara. Za każdym razem udowadniał, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Tak jest i teraz gdy przyszło mu zmierzyć się z niesłychanie emocjonującym skryptem. Jednakże jego poświęcenie i wysiłek, jaki włożył w granie głównego bohatera, jest wręcz nie do opisania. To coś znacznie więcej niż tarzający się Leo w "Zjawie". To prawdziwa sztuka. Andy udowadnia, że jego kreacja to coś więcej niż CGI, to przede wszystkim on jako postać, która tylko podlega obróbce komputerowej. Naprawdę wielkie brawa. Jestem pod wrażeniem i liczę na jakieś wyróżnienie za ten wyczyn. To samo mogę powiedzieć również o reszcie małpiej obsady, albowiem oni również włożyli wiele wysiłku w stworzenie swoich sylwetek. Nie da się jednak zaprzeczyć, że to Cezar ma najbardziej rozwiniętą psychikę z nich wszystkich i to jemu poświęcono najwięcej czasu. W trzeciej części nowym nabytkiem jest Steve Zahan jako Zła Małpa. Wprowadza on do opowieści głównie wątek komediowy, jednakże to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania ta postać. W roli głównego antagonisty mamy świetnego Woodyego Harrelsona, który bez najmniejszego zawahania się portretuje bezwzględnego Półkownika. Jego postać, choć jest okrutna to jednak niesamowicie wiarygodna i posiadająca solidną motywację swoich wszystkich działań. Nie należy również zapomnieć o Amiach Miller w roli Novy - niemówiącej dziewczynki, która również świetnie prezentuje się na ekranie. W obsadzie znaleźli się również: Karin Konoval, Terry Notary, Ty Ollson i Sara Canning.

Wizualna oprawa to kolejna jaśniejąca część tego projektu. Oczywiście największe laury należą się specom od efektów specjalnych, których praca po raz kolejny oszałamia nas swoją niesamowitą dokładnością i naturalnością. Za te dokonania należy się w końcu Oskar. Jednakże najnowsza odsłona to nie tylko fenomenalne efekty. To również niesamowite scenografie i zapierające dech w piersiach kadry. Na to wszystko nakłada się również wyśmienicie dobra muzyka Michaela Giacchino, który po kilku ostatnich wpadkach wraca na sam szczyt. Nie należy zapomnieć również o wątku komediowym, który w głównej mierze generuje postać Złej Małpy. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to niesłychanie lekki i sytuacyjny poziom humoru, który idealnie wtapia się w dość poważną atmosferę obrazu gdzie niemalże z każdej strony wieje grozą. Warto również zwrócić uwagę na klimat produkcji, który zdecydowanie różni się od swoich poprzedników. Tak jakby każda cześć oprócz bycia spójną całością serii ponadto była na swój sposób wyjątkowa i oryginalna.

Dawno nie widziałem tak wysokobudżetowego filmu wakacyjnego, który przy okazji byłby tak wyciszonym i stonowanym obrazem, naciskającym głównie na opowieść, a nie tylko wyłącznie na samą akcję. Tej jednak tutaj też nie zabraknie. Do tego dochodzi jeszcze rewelacyjne aktorstwo i świetne wykończenie – przede wszystkim efekty specjalne. Wszystko to sprawia, że obraz jest jedyny w swoim rodzaju i nad wyraz spełniony. Zarówno jako finał trylogii, wakacyjny blockbuster, kino ambitne i pełen polotu obraz o nieugiętej woli walki o przetrwanie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.