Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tom Holland. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Tom Holland. Pokaż wszystkie posty
Spektakularne starcie na śmierć i życie, obejmujące cały świat bohaterów Marvel Studios. Avengersi ramię w ramię z superbohaterami muszą być gotowi poświęcić wszystko, jeśli chcą pokonać potężnego Thanosa, zanim jego plan zniszczenia obróci wszechświat w ruiny.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely
czas: 2 godz. 29 min.
muzyka: Alan Silvestri
zdjęcia: Trent Opaloch
rok produkcji: 2018
budżet: 300 milionów $
ocena: 8,7/10



















Marvel Playgroud 2.0


W dzisiejszych czasach nie sposób nie znać komiksowych widowisk. Gdzie by nie spojrzeć, tam atakują nas praktycznie z każdej strony. To zaskakujące biorąc pod uwagę, że 10 lat temu nikt nie przypuszczał takiego scenariusza. Nikt nawet nie ośmielił się tak pomyśleć. Teraz można powiedzieć, że Hollywood trzepie kasę głównie na filmach typu super hero. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że powoli tego rodzaju filmy są już pewnego rodzaju przesytem. A im więcej powstaje, tym bardziej nijakie się stają. Natomiast dostarczenie emocjonującego i dobrze napisanego widowiska okazuje się nie lada wyzwaniem. Szczególnie gdy masz zamiar wykorzystać 20+ postaci oraz rozsiać je po całym uniwersum. Czy niemożliwe jest możliwe? Na to pytanie odpowiadają nam bracia Russo "Wojną bez granic".

Spokojne życie dotychczasowych postaci Marvela zostaje przerwane przez niespodziewany najazd Thanosa, który poszukuje kamieni nieskończoności. Pragnie zdobyć je wszystkie, aby móc zaprowadzić równowagę w kosmosie. W tym celu chcą przeszkodzić mu Avengersi oraz nowo poznani superbohaterowie, którzy łączą siły, by pokonać wspólnego wroga. Jeszcze nigdy stawka nie była tak wysoka, a zagrożenie tak realne. Czy naszym herosom tym razem też uda się zwyciężyć? To bardzo ciekawe pytanie biorąc pod uwagę, że "Wojna bez granic" to tak naprawdę początek końca. Większość bohaterów znajduje się w stadium zakończonych trylogii bądź też praktycznie domkniętych wątków. Trzecia część "Avengersów" jest więc dla nich swoistym pożegnaniem z dotychczasowym uniwersum. Ale czy na pewno? Niczego nie zdradzę, mówiąc, że produkcja swoją akcję zawiązuje zaraz po wydarzeniach z "Ragnaroka" i jest jakby bezpośrednią ich kontynuacją. Oczywiście dla każdej postaci to całkiem odrębny moment w ich życiu, ale bardzo szybko ich plany ulegają zmianie, a nieznani dotąd bohaterowie muszą szybko zawiązać współpracę. Twórcy nie dają nam praktycznie żadnego wytchnienia i bez ogródek i zbędnych wstępów wprowadzają nas w główny wątek obrazu. W końcu nie trzeba już nikogo przedstawiać ani kreślić od początku jego wątku, albowiem wszystkich już dobrze znamy. I to będzie jeden z największych atutów całego obrazu. W końcu wszystkie poprzednie części uniwersum prowadziły właśnie do tego momentu. To widać już od pierwszych scen. Reżyserzy z powodzeniem wprowadzają tak liczną grupkę postaci i potrafią w momencie nawiązać między nimi interakcje. Mają świetne wyczucie stylu każdego z poszczególnych bohaterów, dzięki czemu udaje im się wpakować ich wszystkich do jednego pudełka i tak świetnie poprowadzić. Często przemycają znaki firmowe poszczególnych obrazów, co jednak nie zmienia jednak faktu, że "Wojna bez granic" pozostaje niesamowicie wyjątkowa w sowiej strukturze. Posiada własną tożsamość i nie próbuje naśladować niczego innego. Ponadto opowieść posiada swój styl i grację, co pozwala wszystkim postaciom po prostu robić swoje. Przy premierze filmu da się dostrzec jak bardzo potrzebna była "Wojna bohaterów", aby rozeznać się w sprawie więcej niż trzech bohaterów na ekranie. Ten zabieg się popłacił, albowiem twórcy z powodzeniem zaadaptowali ten schemat, jeszcze bardziej go udoskonalając, co pozwoliło im opowiedzieć losy praktycznie wszystkich obecnych postaci. Braciom Russo należy się uznanie za to, że byli w stanie ogarnąć tak duży nawał materiału oraz tak wiele bohaterów i jeszcze stworzyć z tego świetne widowisko. Udało im się tak rozdzielić czas ekranowy, że praktycznie żaden z superbohaterów nie może czuć się pokrzywdzony. Albowiem każdy z nich dostał wystarczającą ilość czasu. Ponadto twórcy bardzo ciekawie wymieszali ze sobą całą drużynę, dzięki czemu udało im się stworzyć całkiem nowe relacje między dotąd nieznającymi się bohaterami. Super ciekawie i niesamowicie gładko im to wyszło. Sama fabuła obrazu skupia się natomiast na postaci Thanosa oraz jego pragnieniu równowagi we wszechświecie. Każdy superbohater ma jednak inne zadanie, plan bądź pomysł jak go pokonać. Wszyscy działają na różnych frontach i starają się dokonać niemożliwego. Oczywiście niektóre z tych wątków wypadają ciekawiej niż reszta, ale tak naprawdę są to niewielkie różnice, albowiem każdy z nich ma nam coś do zaoferowania. Produkcja nie posiada żadnego wstępu, przez co od razu zabiera się do roboty i uruchamia lawinę zdarzeń. Przez taki obrót spraw praktycznie cały czas na ekranie coś się dzieje. Twórcy tylko czasami pozwalają produkcji na chwilę zwolnić, aby przygotować nas na kolejne niesamowitości. Jest niesłychanie dynamicznie i wciągająco, ale bynajmniej nie kosztem wartości samej opowieści. Ta natomiast nie pozwala nam o sobie zapomnieć nawet podczas krwawej jatki. Tona efektów specjalnych i widowiskowość obrazu nie przytłacza samej opowieści oraz jej moralnych wartości. Oglądając film cały czas mamy w pamięci jak wielka jest stawka tej bitwy. To już nie tylko głupia nawalanka dla uciechy, ale także pełne emocji, napięcia oraz uniesień dzieło, które w zaskakujący sposób jest w stanie wszystkie te elementy połączyć ze sobą w spójną całość. Ponadto twórcom udaje się zachować konsekwencję w narracji, spójność oraz przejrzystość kolejnych zdarzeń, dzięki czemu film ogląda się wręcz fenomenalnie. Tak więc "Wojna bez granic" jest tylko potwierdzeniem tego, że da się osiągnąć i jedno i drugie, ale trzeba się trochę postarać.

Bohaterowie to jedna z najważniejszych cech "Wojny bez granic", albowiem to właśnie oni napędzają akcję obrazu. Są to postacie dobrze już nam znane, które świetnie czują się na ekranie i są w stanie oczarować nas już kilkoma kwestiami. Co więcej, gdy reżyserzy świetnie je poprowadzą, nie pozostaje nam nic innego jak tylko przyjemnie oglądać ich wspólne interakcje. Te natomiast okazują się niesamowicie ciekawe i dynamicznie pomimo tego, że większość z postaci widzi się pierwszy raz. Rewelacyjnie potrafią się zgrać i szybko wypracowują fajną relację, którą niesamowicie dobrze się ogląda. Rozterki poszczególnych bohaterów są wiarygodne, a ich motywacje prawdziwe i szczere. Nie da się ukryć, że brzemię superbohatera jest poniekąd już obowiązkiem. Wszyscy obecni na ekranie zdają sobie z tego sprawę. Jednakże nie da się ukryć, że najnowszym nabytkiem serii jest sam Thanos, o którym niewiele wiemy. Co ciekawe twórcy ukazują nam go od bardzo ciekawej strony. Tyrana, który ma swoje własne problemy i moralne rozterki. Ku mojemu zaskoczeniu Thanos okazał się niezwykle złożoną postacią, która nie jest zła do szpiku kości, bo tak, ale dlatego, że ma ku temu racjonalne powody. Jest rozdarty emocjonalnie pomiędzy przeszłością, swoim przeznaczeniem, a także nieskrywaną sympatią i poniekąd wyrozumiałością do swojej adoptowanej córki. To spore zaskoczenie biorąc pod uwagę to, że Marvel bardzo często miał problem z dobrymi czarnymi charakterami. W obsadzie znaleźli się: Robert Downey Jr., Chris Evans, Benedict Cumberbatch, Scarlett Johansson, Chris Pratt, Chris Hemsworth, Mark Ruffalo, Josh Brolin, Elizabeth Olsen, Zoe Saldana, Sebastian Stan, Paul Bettany, Dave Bautista, Bradley Cooper, Vin Diesel, Benedict Wong, Pom Klementieff, Tom Holland, Danai Gurira, Anthony Mackie, Karen Gillan, Tom Hiddleston, Chadwick Boseman, Don Cheadle, Gwyneth Paltrow, Letitia Wright, Idris Elba oraz Peter Dinklage.

Strona techniczna również ukazuje nam się od jak najlepszej strony. Gigantyczny budżet pozwolił na stworzenie wielkiego i widowiskowego dzieła, które pod względem efektów specjalnych oszałamia. Tak na marginesie taki sam budżet miała "Liga sprawiedliwości", ale tam osiągnięto niestety znacznie gorszy efekt. Dziwne. Tak czy siak, mamy do czynienia ze świetnymi i dynamicznymi zdjęciami, klimatyczną muzyką oraz świetnymi scenografiami. Na plus również kostiumy i charakteryzacja. Zdecydowanie należy wyróżnić niesamowity klimat obrazu, a także napięcie i dramaturgię, jakie płyną z ekranu. Wszystkie te emocje generują przede wszystkim potyczki, ale także postacie, które lubimy i na których nam zależy. Standardowo w filmie pojawia się humor, ale już w znacznie zmienionej formie. To już nie są te same heheszki jak ostatnio, ale bardziej wysublimowane żarciochy, których obecność w filmie jest stosunkowo niewielka do poprzedników. Ponadto wszystkie kąśliwe uwagi i komiczne akcenty nie umniejszają powagi widowiska, które stara się zachować wyjątkowo poważne klimaty. W końcu realna wizja zagłady nikomu nie jest do śmiechu.

Wszystko ma swój początek i koniec. Dziesięć lat kinowego uniwersum Marvela przeleciało szybciej, niż można było się spodziewać. Jednakże ich upór i trud opłacił się. "Avengers: Wojna bez granic" to bezsprzeczny sukces kina typu super hero. Mamy mnóstwo postaci, dużo emocji i frajdy, ale także ujmującą i przekonującą fabułę, która wciąga i nie pozwala wyjść z seansu w trakcie, nawet jeśli mielibyśmy tam umrzeć, bo tak nam się chce do toalety (true story). Jednakże przede wszystkim to potwierdzenie tego, że da się zrobić obraz, który oprócz zabawy dostarczy nam ciekawej fabuły i ujmujących postaci. Jednakże żeby to osiągnąć trzeba się nieźle postarać. Bracia Russo pokazali, że to jest możliwe i chwała im za to. Teraz nie pozostaje nam nic innego jak przeczekać rok, by zobaczyć ostateczny koniec tego rozdziału historii. Wszystko musi mieć swój koniec, a ta historia na takowy zasługuje. 

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Młody Peter Parker/Spider-Man, poszukuje swojego nowego ego superbohatera. Zafascynowany przygodą z Avengersami, wraca do domu, gdzie mieszka wraz z ciotką May . Cały czas pozostaje pod czujnym okiem swego mentora – Tony’ego Starka. Próbuje wrócić do normalnego życia, unikając myśli, że jest kimś więcej niż tylko "Spider-Manem z sąsiedztwa". Jednak kiedy pojawia się Vulture , nowy groźny wróg, wszystko, co dla Petera ważne, staje się zagrożone.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: Jon Watts
scenariusz: John Francis Daley, Jonathan Goldstein, Jon Watts, Christopher Ford, Chris McKenna, Erik Sommers
czas: 2 godz. 13 min. 
muzyka: Michael Gicchino
zdjęcia: Salvatore Totino
rok produkcji: 2017
budżet: 175 milionów $

ocena: 7,0/10
















Here we go again...


Jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci uniwersum Marvela oprócz Iron Mana jest Spider-Man. Nie sposób temu zaprzeczyć, albowiem to właśnie człowieka-pająka mogliśmy oglądać najsampierw i to on doczekał się największej ilości solowych filmów. Aż ciężko uwierzyć, że to już trzecia generacja Spider-Mana i trzeci aktor wcielający się w tę samą postać. Mieliśmy świetnego Tobiego Maguirea (który nadal pojawia mi się jako pierwszy w głowie, gdy słyszę hasło "Spider-Man") i równie ciekawego Andrew Garfielda. Teraz przyszedł czas na Toma Hollanda i jego wersję tej samej postaci. Czy więc jest "Spider-Man: Homecoming"?

Peter Parker to zwykły nastolatek, który skrywa niezwykłą tajemnicę. Dzięki jednemu ukąszeniu pająka zyskał nadnaturalne zdolności, które wykorzystał Tony Stark podczas bitwy między podzieloną drużyną Avengersów. Jednakże ten okres nasz bohater ma już za sobą. Teraz jest Spider-Manem jedynie w obrębie swojego miasta. Jednakże on marzy o zostaniu jednym z mścicieli. Kiedy w jego okolicy pojawia się tajemniczy mężczyzna pod kostiumem metalowego ptaka. Peter dostrzega w nim sposobność dostania się w szeregi Avengersów, jednakże nie bierze pod uwagę opcji, że ta sprawa może go przerosnąć. Czy uda mu się zatem osiągnąć sukces? Przyznam szczerze, że nie miałem zbytniej ochoty zobaczyć najnowszej odsłony tego samego i dobrze mi już znanego bohatera. Głównie ze względu na to, że zwiastuny niezbyt przypadły mi do gustu oraz kolejny film o człowieku-pająku wydawał mi się po prostu czystą przesadą. No bo ileż można w kółko opowiadać to samo. Będąc teraz po seansie wiem, że nie wszystko, co przewidywałem się sprawdziło, jednakże nie oznacza to, że jestem wniebowzięty. Najnowsza odsłona przygód o Spider-Manie jest wyjątkowa pod kilkoma względami, jednakże jeden zdecydowanie wyróżnia się spośród wszystkich. Tym czynnikiem jest studio, które produkuje film. Wcześniej to było wyłącznie Sony, które ma wykupione prawa do tejże postaci. Jednakże za sprawą ugody Marvel może tworzyć filmy o człowieku-pająku, ale zyski z niego idą do Sony. Różnica ta, choć wydawać się może niewielka, tak naprawdę ma kolosalne znaczenie dla głównej postaci, czyli Petera Parkera. Wszyscy dobrze wiemy jaki styl opowiadania preferuje Marvel, a więc uważam, że nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że najnowszy film studia jest dokładnie taki jakiego można było się spodziewać. Lekki, pełen akcji i oczywiście wypełniony po brzegi humorem. Tak więc na tym polu jak na razie nic nas nie zaskakuje. Jednakże twórcy robią jeden dobry ruch, który ochrania ich przed powtórką z rozrywki, której najprawdopodobniej nikt by już nie zdzierżył. Mowa o przemilczeniu wątku wujka Bena oraz pominięciu typowego "origin story". Tego w "Homecoming" nie ma. I choć cała produkcja przypomina trochę historię o początkach Petera Parkera jako Spider-Mana, to jednak ma już całkiem inny posmak, niż wcześniejsze odsłony. Przede wszystkim opowieść próbuje odczarować poprzednie wizerunki filmowe tej postaci poprzez prezentowanie nam czegoś całkiem nowego i zdecydowanie wyróżniającego się na tle całej reszty. Dzięki temu ich produkcja jest po prostu inna i zachowuje pewnego rodzaju oryginalność oraz świeżość. Nie stara się iść tą samą drogą co poprzednicy, co już jest ogromnym sukcesem, albowiem widać, że nie jest to jedynie bezczelny skok na kasę. Jednakże nie liczcie na to, że film okaże się czymś całkiem nowym w gatunku superhero. Bynajmniej. To produkcja, którą widzieliśmy już kilkakrotnie, co ostatecznie jest jej największym negatywem. Na szczęście jak to u Marvela odpowiedni poziom zostaje zachowany, dzięki czemu wciąż się to przyjemnie ogląda. Fabuła potrafi być naprawdę intrygująca i wciągająca, a wydarzenia ekranowe pełne akcji i dreszczyku emocji. Film jest świetnie wyważony, co daje nam odpowiednią dawkę zarówno scen pełnych akcji oraz tych nieco wolniejszych, które koncentrują się na naszych bohaterach. Choć znaczna część fabuły jest do przewidzenia, to jednak twórcom udaje się nas parokrotnie zaskoczyć, wprowadzając porządne zwroty fabularne do swojej opowieści. Seans jest niesamowicie lekki oraz bardzo przejrzysty co pozwala mu być wręcz idealnym dla młodszych widzów. Starsi również mają co w nim dla siebie znaleźć, jednakże nie gwarantuję, że produkcja zadowoli każdego. Dla wielu obraz może się wydać zbyt dziecięcy i pretensjonalny jak na film o człowieku-pająku z nadludzkimi zdolnościami. No ale koniec końców po raz pierwszy jest to opowieść o nastolatku z prawdziwego zdarzenia, a nie jak to wcześniej bywało, że słowo "nastolatek" opisywało dwudziesto paro letniego aktora, którego postać w zachowaniu również owego "nastolatka" nie przypominała. Jak widać, nie można mieć wszystkiego. Całość prezentuje się całkiem nieźle i bez większych zgrzytów, ale rewelacji też nie ma.

Od strony aktorskiej produkcja wypada bardzo dobrze. Jej największym atutem jest Tom Holland jako Peter Parker/ Spider-Man. Aktor ma w sobie dużo uroku i świetnie go wykorzystuje do sportretowania niesamowicie radosnej i pozytywnej postaci. Jego postać może być dla nas nieco wkurzająca, ale nie zapominajmy, że przecież jest nastolatkiem, a więc głupie pomysły i wybryki w tym okresie to standard. Jak już to przełkniemy, dalej jest już z górki. Zaraz obok Hollanda pojawiają się: Jacob Batalon jako Ned, Laura Harrier jako Liz, Tony Revolori jako Flash Zendaya jako Michelle, Marisa Tomei jako ciocia May oraz Jon Favreau jako Happy i Robert Downey Jr. jako Tony Stark. Postacie drugoplanowe nie są zbytnio rozbudowane i przede wszystkim sprawują za tło dla głównego bohatera, którego jest wszędzie pełno. Szkoda, albowiem kilka z nich zapowiadało się naprawdę ciekawie. Największym zaskoczeniem okazał się jednak czarny charakter w wykonaniu Michaela Keatona. Przed pójściem na seans to właśnie tej postaci obawiałem się najbardziej. Jakoś nie do końca przekonywał mnie wizerunek człowieka z metalowymi skrzydłami sępa. Zalatywał mocną tandetą. Na szczęście okazał się bardzo ciekawym no i przede wszystkim niezwykle wiarygodnym bohaterem. Doświadczony przez życie, zamiast się załamać, po prostu dostosował się do świata, w jakim przyszło mu żyć. Natomiast jego motywy nie były diabolicznie złe. Wręcz przeciwnie, prostsze być nie mogły, jednakże właśnie takie ją najbardziej wiarygodne. Wygląda na to, że po serii niemrawych złoczyńców od Marvela, w końcu coś zmienia się na dobre. Oby tak dalej.

Produkcja charakteryzuje się również solidnym wykończeniem. Głównie ze względu na świetnie wykreowany klimat, który wyróżnia się spośród dotychczas powstałych filmów o Spider-Manie. Humor jest na porządku dziennym, ale na szczęście nie nadużyto go, tak jak to miało miejsce w "Strażnikach Galaktyki vol. 2" gdzie po prostu tego było już za dużo. Tutaj twórcom w miarę udało się znaleźć złoty środek, jednakże według mnie mogłoby być go jeszcze mniej. Muzyka Michaela Giacchino podczas seansu jest niemalże niesłyszalna, co może wynikać z jej niesłychanej nijakości, albo po prostu mamy do czynienia z okropnym montażem dźwięku. Ciężko stwierdzić, albowiem nie udało mi się jeszcze zaznajomić z soundtrackiem. Efekty specjale wypadają świetnie do momentu, kiedy na ekranie pojawia się totalna rozwałka i wszystko zlewa się w strasznie nijaką papkę. Szczególnie da się to dostrzec przy finale, który oglądamy jakby przez okulary przeciwsłoneczne. Innymi słowy, tak jakbyśmy oglądali film 3D, (gdzie ekran jest automatycznie ciemniejszy) a tak naprawdę jesteśmy na 2D. Wnioskując więc z tego przypadku, nie polecam seansów w trójwymiarze.

"Spider-Man: Homecoming" choć jest kolejną próbą ukazania nam losów człowieka-pajaka, to jednak nie powtarza sprawdzonych już przez poprzedników tematów. Próbuje opowiedzieć nam wszystko jakby od całkiem innej strony, przez co film sprawia wrażenie świeżego i oryginalnego. Niestety to tylko pozory. Pod tą taflą odnowionej stylistyki, masy akcji oraz jeszcze większej ilości humoru skrywa się ta sama i dobrze znana nam opowieść z gatunku superhero. Produkcja nie jest więc niczym nowym ani rewolucyjnym, a jedynie, albo aż, porządnie zrobionym filmie, który się niesamowicie przyjemnie ogląda. Niestety nie sądzę, aby ta produkcja na długo została w mojej pamięci.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.