Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Matt Dillon. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Matt Dillon. Pokaż wszystkie posty
Trzej najlepsi kumple – Willie, Joe i Al decydują się przełamać stereotyp spokojnych emerytów i po raz pierwszy w życiu zejść ze ścieżki prawości, kiedy ich fundusz emerytalny zostaje zlikwidowany. Aby samodzielnie opłacać swoje rachunki i nie stać się ciężarem dla najbliższych, trzej zdesperowani przyjaciele stawiają wszystko na jedną kartę i postanawiają napaść na ten sam bank, który pozbawił ich pieniędzy.

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyseria: Zach Braff
scenariusz: Theodore Melfi
czas: 1 godz. 36 min. 
muzyka: Rob Simonsen
zdjęcia: Rodney Charters
rok produkcji: 2017
budżet: 25 milionów $

ocena: 7,0/10













Starość nie radość


Zapewne żadne z Was nie zastanawiało się jak będzie wyglądać ich życie za kilkadziesiąt lat. W dzisiejszych czasach żyje się chwilą i nie myśli się "na zapas". Dopiero kiedy znajdziemy się w takiej sytuacji, będziemy w stanie odnieść się do naszych wcześniejszych przemyśleń. Czy okres młodości będziemy wspominać z uśmiechem, czy raczej z pogardą zależy wyłącznie od nas samych. Jednakże najważniejsze jest to, aby na starość nie zgubić w natłoku lat samego siebie i do końca pozostać wiernym swoim instynktom. Właśnie taką drogę obrali bohaterowie naszego filmu.

Willie, Joe i Albert to mężczyźni w podeszłym wieku, którzy oprócz wspólnej pracy dzielą się również gorliwą przyjaźnią. Naszym bohaterom zostało już niewiele czasu do wymarzonej emerytury, kiedy nagle ich zakład splątuje i zamraża wszystkie odkładane przez lata emerytury w postaci funduszu. Ich rozgoryczenie nie trwa długo, albowiem wpadają na pewien plan. Postanawiają obrabować bank. Ja wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale dajmy naszym postaciom odrobinę zaufania. To, że nie są już pierwszej młodości, nie powinno ich przecież wykluczać z życia społeczeństwa. A skoro w tym wypadku ich udział koncertuje się na obrobieniu banku, który przechowywał ich pieniądze, to nie powinniśmy mieć z tym przecież żadnego problemu. Sam pomysł na film z początku wydaje się mocno naciągany, ale z czasem nasza opinia bardzo łatwo ulega zmianie. Główną tego przyczyną jest wielowątkowość produkcji, która w bardzo zgrabny sposób rozwija wątek skoku na bank. Fabuła obrazu nie koncentruje się więc wyłącznie na tym w jaki sposób trzech prawie-emerytów obrabuje bank, ale raczej na tym, czego chcą nasi bohaterowie. Wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste. Wraz z trwaniem obrazu wielokrotnie się o tym przekonamy. W większości filmów tego typu najważniejszy jest skok i pieniądze. Nie będę zaprzeczać, że tym razem taż tak jest, jednakże nie mogę nie wspomnieć o tym, że film Zacha Braffa to coś znacznie więcej niż sama kasa. Przez większość czasu nasi bohaterowie zmagają się barierami, które na siebie sami nałożyli. A więc to już nie tylko skok na bank i zemsta. To przede wszystkim przełamanie wmówionej sobie niedołężności, która wyklucza z ich życia wiele możliwości. To również determinacja, aby sięgnąć po to, co powinno należeć do nich oraz udowodnienie samym sobie, że nie nadają się jeszcze do wyrzucenia. Albowiem kiedy usłyszymy słowo babcia czy dziadek w naszej głowie już pojawia się stereotypowy obraz osób na emeryturze, które wiele do szczęścia nie potrzepują. Najwyższy czas zerwać z tą wytartą już kliszą, która niepotrzebnie zagraca nam pamięć. W końcu starość to druga młodość. Film posiada sprawne, treściwe i wartkie rozpoczęcie, które momentalnie wprowadza nas w akcję obrazu. Bez zbędnych i rozwleczonych wątków, twórcy bardzo szybko przechodzą do tematu skoku na bank. Jednakże do samego czynu jest jeszcze sporo czasu. Jak już wcześniej wspomniałem, twórcy skupiają się na swoich bohaterach, dzięki czemu produkcja nabiera rumieńców za sprawą charyzmatycznych i skonfliktowanych postaci. Natomiast sam skok zajmuje zaskakująco niewiele czasu ekranowego. Jest wręcz zepchnięty na bok, albowiem cała uwaga reżysera koncentruje się na tym, jak nasi "emeryci" dokonają skoku oraz przekonają samych siebie, że wciąż się do czegoś nadają. Fabuła obrazu jest ciekawa, wciągająca i niesamowicie urzekająca. Doprawdy niewiele czasu nam trzeba, aby polubić naszych bohaterów i w pełni poprzeć ich nieco zwariowany pomysł napadu na bank. Ale hej, wszyscy potrzebujemy odrobiny szaleństwa. Produkcja jest świetnie nakręcona, dzięki czemu bardzo przyjemnie się ją ogląda. Jest lekka i niesłychanie przystępna. Wręcz idealna na ciekawy i niezobowiązujący seans. Dzięki bardzo sprawnej reżyserii produkcja jest w stanie nas urzec niesamowicie płynną i zgrabną narracją oraz odrobiną świeżości w postaci naszych bohaterów, którzy ukazują nam skok na bank z całkiem nowej perspektywy. Twórcom udaje się tego dokonać pomimo tego, że fabuła posiada wiele sprawdzonych schematów i klisz. "W starym, dobrym stylu" jest kolejnym filmem udowadniającym nam, że można zrobić naprawdę dobry film na bazie nieco odgrzewanych schematów. Ostatnim tego typu recenzowanym przez nas przypadkiem jest "Baby Driver", który świetnie obrazuje proces refabrykacji.

W obsadzie filmu pierwszy plan zajęły same gwiazdy. Mowa oczywiście o Morganie Freemanie, Michaelu Cainie oraz Alanie Arkinie. Cała trójka rewelacyjnie sprawdziła się w swoich rolach dostarczając nam naprawdę ciekawych i wiarygodnych bohaterów. Jak już wielokrotnie wspominałem, ten film jest przede wszystkim o pierwszoplanowych postaciach. Tak się akurat składa, że twórcy poświęcili sporo czasu na kreowanie filmowych sylwetek, dzięki czemu potrafią być tak wiarygodne i niesamowicie urzekające. Ich motywy są zrozumiałe, a czyny jak najbardziej uzasadnione. Ten film po prostu stoi postaciami. W obsadzie znaleźli się również: Christopher Lloyd, Ann-Margret, Joey King, Peter Serafinowicz, Maria Dizzia, Siobhan Fallon Hogan, John Ortiz oraz Matt Dillon. Trio aktorskie spisało się rewelacyjnie, a cała reszta świetnie dopełniła ich kreacje.

"W starym, dobrym stylu" jest filmem bardzo krótkim, ale za to bardzo lekkim, niesamowicie przystępnym no i przede wszystkim naprawdę zabawnym. Jego głównym atutem jest również to, że nie skupia się jedynie na skoku, ale w bardzo obszerny sposób nakreśla nam sylwetki głównych bohaterów. Ponadto jest niesamowicie płynny i konkretny. Bez zbędnego owijania w bawełnę i przeciągania na siłę. Wszystko to pozwala mu stać się bardzo przystępną komedią, po którą zdecydowanie warto sięgnąć.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Agent specjalny Ethan Burke przybywa do Wayward Pines w stanie Idaho w poszukiwaniu dwóch zaginionych agentów federalnych. Tuż po tym, jak przekacza granice miaste, rozpędzona ciężarówka taranuje jego auto. Zdezorientowany budzi się w lesie nieopodal Wayward Pines bez portfela, ani żadnych dokumentów. Szybko jednak zauważa, że w miasteczku dzieją się dziwne rzeczy, a kontakt ze światem zewnętrznym jest niemożliwy. W prowadzonym przez Ethana śledztwie mnożą się pytania, z których każde prowadzi do najważniejszego: "Co jest nie tak z Wayward Pines?".


oryginalny tytuł: Wayward Pines
twórca: Chad Hodge
na podstawie: trylogii "Wayward Pines" Blakea Croucha
gatunek: Thriller, Sci-Fi
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 20
sezonów: 2
muzyka: Charlie Clouser
zdjęcia: Gregory Middleton, Jim Denault, Amy Vincent
produkcja: Fox
średnia ocena: 7,9/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 16 lat (wg. KRRiT)








Miasteczko warte poświęcenia



Ocena sezonu: 8,7

Sięgając po serial, nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać. Nie wiedziałem nawet konkretnie, o czym będzie opowiadać, gdyż zacząłem go oglądać w ramach impulsu, który powiedział mi, że skoro tytuł brzmi intrygująco, to historia także może okazać się zajmująca. Muszę przyznać, że instynkt mnie nie zawiódł.

Fabuła serialu okazała się niezwykle wciągającą i intrygującą opowieścią o agencie Secret Service, Ethanie Burke’u, który z nadzieją odnalezienia zaginionych towarzyszy trafił przez przypadek do miasteczka Wayward Pines, które okazuje się być bardzo specyficznym miejscem. Już od pierwszego odcinka zostajemy zalani masą niewyjaśnionych informacji oraz tajemniczych zdarzeń, które nie tylko potęgują nasze zaintrygowanie serią, ale także dają nam dużo do myślenia. Albowiem z czasem okazuje się, że ta niewielka mieścina skrywa jeszcze więcej tajemnic, niż mogło nam się wydawać. Co rusz dochodzi w niej do niewyjaśnionych zdarzeń, które budzą grozę i przyprawiają o dreszcze. Stwierdzenie, że z tym miastem jest coś nie tak, okazuje się najprostszą rzeczą na świecie, ale ustalenie, co jest tego przyczyną, niestety nie jest już takie proste. Śledząc razem z Ethanem przebieg śledztwa, trafiamy na rozmaite poszlaki, które zdają się powoli ujawniać nam wzór. Niestety ta sprawa jest jeszcze bardziej zagmatwana, a kolejne przesłanki ciągle zbijają nas z tropu. Zdarzenia ekranowe wywołują u nas burzę mózgów mającą dać nam wyjaśnienie tego, co widzimy. Jednakże mimo że wydaje nam się, że dotarliśmy do prawdy, twórcy nagle serwują wyjaśnienie nie z tej ziemi, które dosłownie zwala nas z nóg. Dają nam prawdę jeszcze bardziej szokującą, niż moglibyśmy sobie wymarzyć. Tempo produkcji jest niezwykle wartkie, a w trakcie jednego odcinka dzieje się cała masa zdarzeń. Dochodzą do tego jeszcze liczne retrospekcje, mające na celu wprowadzić nas w zakłopotanie, oraz równorzędnie przebiegająca akcja w innym miejscu (do czasu). Niektóre wydarzenia jawią się jak z jakiegoś horroru, przez co można dostać niezłej schizy. Wielokrotnie będziemy pytać się samych siebie:
"Co do jasnej cholery tu się dzieje!?". Scenariusz jest niezwykle dokładny i świetnie napisany, więc nie ma mowy o zgrzytach w produkcji. Wszystko jest świetnie wyważone i w jak najlepszym stopniu ze sobą współgra. Twórcom udało się zgrabnie ze sobą połączyć rozmaite gatunki, dzięki czemu otrzymujemy niecodzienny miks, który urzeka nas swoją oryginalnością. Warto jeszcze wspomnieć, że całość powstała na podstawie trylogii napisanej przez Blake’a Croucha. Pierwsze pięć odcinków nawiązuje do początku serii, czyli powieści "Pines", a kolejnych pięć jest wariacją o wydarzeniach z książek "Wayward" i "The Last Town" – następnych tomów. W Polsce seria ukazała się pod tytułami: "Wayward Pines: Szum" (tom 1), "Bunt" (tom 2) i "Krzyk" (tom 3).

Pod względem aktorskim produkcja również prezentuje się na bardzo wysokim poziomie. Na pierwszym planie mamy świetnego Matta Dillona, który jako agent Secret Service bada zaginięcia kolegów. Jest to postać niezwykle złożona, z burzliwą przeszłością, o której nie tak łatwo zapomnieć. Równie dobrze prezentuje się Malissa Leo jako budząca grozę pielęgniarka oraz Carla Gugino – chwilowa miłostka Burke’a. W bardziej epizodycznych rolach pojawiają się: Toby Jones jako tajemniczy Dr. Jenkins, Shannyn Sossamon jako żona Ethana, Terrence Howard w roli demonicznego szeryfa Pope’a, Hope Davis jako dziwaczna nauczycielka, Siobhan Fallon jako sekretarka szeryfa oraz Reed Diamond jako mąż Kate. Charlie Tahan oraz Sarah Jeffrey jako przedstawiciele młodszej części obsady również prezentują się świetnie.

Produkcja wyróżnia się niesamowitym klimatem, który z początku balansuje na granicy grozy i psychozy. Świetnie buduje napięcie i wprowadza mrok do opowieści. Efekty specjalne prezentują się na wysokim poziomie wraz z klimatyczną muzyka i dobrymi zdjęciami. Całość jest bardzo solidnie wykończona.

Przygoda z "Miasteczkiem Wayward Pines" okazała się dla mnie niesamowitym zaskoczeniem, gdyż nie podejrzewałem, że serial tak mnie wciągnie. Oczywiście stoi za tym ciekawa i intrygująca fabuła, wartka akcja, oryginalny klimat i szokujące zdarzenia ekranowe. Choć zakończenie nadal nie daje mi spać spokojnie (ponoć różni się od książkowego), to wraz z upływem czasu zaczynam się do niego coraz to bardziej przekonywać. Dostrzegam w nim genialne posunięcie, które mimo że jest naprawdę szokujące, to jednak może okazać się prawdziwe. Być może cały ten zgiełk został spowodowany faktem, że przywykliśmy już do szczęśliwych zakończeń, przez co ciężko nam zaakceptować inne. Dla mnie jest to przynajmniej miła odmiana.







Miasteczko wymagające poświecenia



Ocena sezonu: 7,1

Dr. Theodore Yedlin to człowiek sukcesu. Ma dobrze płatną pracę, piękną żonę oraz to czego sobie zapragnie. Choć jego życie nie jest idealne, to jednak stara się robić co w jego mocy, aby nie zostać sam. Pewnego dnia dr. Yedlin budzi się w dziwmy miasteczku o nazwie Wayward Pines, które jest w trakcie rebelii. Zagubiony i pełen nurtujących pytań doktor będzie musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości, która wcale nie jest kolorowa...

Niezwykle enigmatyczne oraz pełne grozy miasteczko o dumnej nazwie Wayward Pines po raz pierwszy pojawiło się na kartach powieści Blakea Croucha, który w stworzonej przez siebie trylogii ukazał nam miejsce, w którym dzieje się wiele rzeczy sprzecznych z jakimikolwiek zasadami. Krytycy ochrzcili jego serię mianem nowego Twin Peaks, z racji niezwykle tajemniczej atmosfery, zawiłej fabuły oraz grozy wylewającej się z ekranu. Właśnie taki był pierwszy sezon "Miasteczka Wayward Pines" stworzonego przez stację Fox, który okazał się jednym z lepszych zeszłego roku. Choć z początku serial był przewidziany jako jedno sezonowa przygoda, to jednak z czasem włodarze stacji postanowili kontynuować tę historię. Wysoka oglądalność i dobre recenzje zrobiły swoje, ale czy druga seria okaże się godnym następcą?

Na to pytanie będzie mi trudno odpowiedzieć, albowiem nowa seria zdecydowanie różni się od poprzedniej. W sezonie pierwszym królowała, tajemnica, intryga, schizowy klimat, charyzmatyczni bohaterowie oraz groza, która nieustannie nam towarzyszyła. Jednakże z końcem opowieści wszystko zostało nam już wyjaśnione, a wątki zostały zamknięte w satysfakcjonujący sposób. Nawet pomimo tak szokującego i otwartego zakończenia trzeba przyznać, że seria sprawiała wrażenie kompletnej. Jednakże wraz z decyzją o przedłużeniu serialu zrodziło się wiele pytań odnośnie tego w jakim kierunku potoczy się ta historia. Trzeba przyznać, że twórcy niejeden raz są nas zaskoczą, ale potencjału opowieści nie wykorzystali. Zacznijmy od tego, że głównym bohaterem nowego sezonu nie jest Ethan Burke, ale dr. Theodore Yedlin, który pojawia się w miasteczku w czasie rebelii prowadzonej przez Bena Burkea. Skołowany i zagubiony doktor powoli odnajduje się w tym małym miasteczku, ale nie dane mu będzie zaznać spokoju... Zmiana głównego bohatera na innego to strzał w kolano, ale niestety twórcy nie mieli innego wyjścia. Wraz z nowym sezonem dochodzi również do obsady wiele nowych twarzy, a postacie znane z pierwszej serii schodzą na drugi plan okazyjnie pojawiając się raz za czasu. Jednakże główny wątek dotyczy potyczek dr. Yedlina oraz w dużym stopniu skupia się na samym mieście. We wcześniejszej serii prym wiodły inne wątki. Teraz liczy się przetrwanie miasta oraz ochrona mieszkańców przed zagrożeniem z zewnątrz. Fabuła prezentuje znacznie słabiej niż poprzednio, ale nie można mówić o wielkiej tragedii. Jest ciekawa, wciągająca i pełna zaskakujących zdarzeń, które nie dość, że napędzają serial, ale również tworzą coraz to więcej nowych i szokujących zdarzeń. Niestety to już nie to samo co mogliśmy oglądać w sezonie pierwszym. Wielka tajemnica, którą było samo miasteczko została już odkryta, a więc życie w Wayward Pines odbywa się na całkiem innych warunkach. To samo tyczy się nas widzów, albowiem nic nie jest już takie samo. Ta drastyczna zmiana może być dla niektórych ciężkim orzechem do zgryzienia, albowiem klimat poprzednich epizodów już do nas nie powróci. Pomimo faktu, że akcja dzieje się w tym samym miasteczku cała reszta jest już czymś zupełnie innym. To całkiem nowa historia. Opierająca się na innych zasadach, poruszająca inne wątki oraz charakteryzująca się odmiennym klimatem. Przyznam szczerze, że ciężko jest się odnaleźć po całkowitym przemianowaniu serialu na coś całkiem nowego, ale z drugiej strony nowe oznacza tajemnicze. I rzeczywiście drugi sezon "Miasteczka Wayward Pines" jest niezwykle zagadkowy, ale pod kompletnie innym względem. Choć wątek ten nie może się równać z tym już dobrze nam znanym, to jednak okazuje się być na tyle intrygujący by bez większego problemu zachęcić nas do sięgnięcia po kolejne epizody. Oprócz tego twórcy szczegółowo wchodzą w problematykę miasteczka oraz jego mieszkańców dzięki czemu mamy ukazane mechanizmy jakie rządzą miastem. Tematy te posiadają dużą rozpiętość od problemu z żywnością, aż po "obowiązki" młodego pokolenia, które jest zmuszane do robienia rzeczy wbrew własnej woli. Na plus zdecydowanie należy zaliczyć również liczne retrospekcje ukazujące nam Davida Pilchera oraz jego pogoń za niemożliwym, które pokazują nam historię miasteczka w jeszcze bardziej szczegółowy sposób niż poprzednio. Zresztą w pierwszym sezonie nie byłoby na to czasu. Niestety nowy sezon nie jest tak dobry jak pierwszy i to jesteśmy w stanie pojąć już z samego początku. Fabuła pomimo płynności i lekkości daje wyraźnie do zrozumienia, że jest o poziom niższa niż ostatnio oraz jest znacznie mniej bogatsza w treść. Zaskakujące zwroty akcji choć potrafią nieźle namieszać, to niestety czasem sprowadzają historię na manowce. Niektóre wątki zakończyły się zbyt szybko i niedbale przez co trudno mówić o nich, że były wiarygodne, albowiem sprawiają wrażenie stworzonych na odczep się. A znani z pierwszej serii bohaterowie pojawiają się na ekranie z reguły po to, aby definitywnie zakończyć ich wątek. Te bolączki stwarzają ogromną przepaść pomiędzy dwoma seriami co automatycznie sprowadza się do tego, że pomimo wielu plusów drugi sezon jednak rozczarowuje. Choć twórcom udaje się utrzymać opowieść w dobrym tonie, to jednak mam wrażenie, że nie do końca dopracowali scenariusz produkcji. Szkoda, ponieważ mogło być lepiej. Potencjał był, ale go nie wykorzystano.

Bohaterowie nowego sezonu również różnią się od sylwetek z poprzedniej serii, albowiem w ich głowach krążą zdecydowanie inne zmartwienia niż poprzednio. Jednakże od tamtego czasu wiele się zmieniło co w efekcie doprowadziło do takiego stanu rzeczy. Dr. Yedlin to ciekawa postać, która tak samo jak Ethan Burke nieco zamiesza w Wayward Pines, jednakże nie oczkujcie po tej postaci charyzmy jak u Burkea. To bardziej stonowana i sztywniejsza sylwetka, która jednak potrafi zawalczyć o swoje oraz przysłowiowo wgryźć się komuś w skórę. Ostatecznie bohater odgrywany przez Jasona Patricka da się lubić, a z czasem można się nawet do niego przekonać. Zaraz opok Patricka mamy Toma Stevensa jako Jasona Higginsa – przywódce miasta, który jest spadkobiercą Pilchera. Poczynania tej postaci są bardzo intrygujące, albowiem nasz bohater ewidentnie nie radzi sobie z narzuconym na niego brzemieniem. Na pierwszym planie mamy również Nimrat Kaur jako Rebeccę Yedlin, żonę Theo, która odegrała znaczącą rolę dla miasteczka. Na ekranie pojawiają się również Josh Helman jako Xander Beck, Kacey Rohl jako Kerry Campbell, Hope Davis jako Megan Fisher oraz Djimon Honsou jako Christoper "C.J." Mitchum. Pod względem aktorskim serial prezentuje się dobrze, ale do jakości znanej z pierwszej serii dużo mu brakuje.

Od strony technicznej nowy sezon prezentuje się bardzo dobrze. Mamy dobre zdjęcia, ciekawą muzykę oraz dobre efekty specjalne. Na uwagę zasługują również scenografia oraz kostiumy. Niestety to co charakteryzowało serial czyli gęsty, mroczny, pełen grozy i tajemnicy klimat bezpowrotnie zniknął. Jako że produkcja stała się całkiem inną bądź nową opowieścią co innego odpowiada za budowę serialowej atmosfery. Ta nowa choć nie jest taka zła, to jednak to już nie to samo. Na uwagę zasługuje jeszcze lekki i dobrze wyważony humor.

Podsumowując drugi sezon "Miasteczka Wayward Pines" to całkiem lekka, przyjemna i intrygująca opowieść, która potrafi nas wciągnąć w wir wydarzeń ekranowych. Niestety nie jest to już to samo miasteczko znane nam z poprzedniego sezonu. Tym razem fabuła jest znacznie słabsza i uboższa w treść, akcja nie tak porywająca jak ostatnio, a wątek główny nie może się równać z tym z serii pierwszej. Do tego mamy jeszcze całkiem nową obsadę, inny klimat oraz nie do końca dopracowane niektóre wątki. Wszystko to sprawia wrażenie jakby sezon nie był do końca przemyślany. Jednakże pomimo tego wszystkiego oglądając serial można się całkiem dobrze bawić. To już nie ten sam poziom co przy pierwszym sezonie, ale wciąż jest to przyjemny serial. Czuję do niego pewnego rodzaju sentyment i być może dlatego też staram się dostrzec w nim jak najwięcej pozytywów. Jednym z ostatnich plusów serii jest dla mnie zakończenie, które ciekawie kończy tę opowieść, a z drugiej strony jest tak samo otwarte jak końcówka zeszłego sezonu. Gdzieś przeczytałem, że producent M. Night Shyamalan ma pomysł na trzeci, a zarazem ostatni sezon. Czy coś z tego wyjdzie, wkrótce się przekonamy.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.