Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sally Hawkins. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sally Hawkins. Pokaż wszystkie posty
Baśń dla dorosłych, której akcja rozgrywa się u szczytu zimnej wojny, w Stanach Zjednoczonych około roku 1962. Elisa wiedzie monotonną, samotną egzystencję, a całą noc pracuje w pilnie strzeżonym, sekretnym laboratorium rządowym. Jej życie zmienia się na zawsze, gdy wraz z koleżanką z pracy, Zeldą, odkrywa, że w laboratorium przeprowadzany jest otoczony ścisłą tajemnicą eksperyment, który zaważyć może na przyszłych losach świata.

gatunek: Fantasy
produkcja: USA
reżyseria: Guillermo Del Toro
scenariusz: Guillermo Del Toro, Vanessa Taylor
czas: 1 godz. 59 min.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Dan Laustsen
rok produkcji: 2017
budżet: 19,5 milionów $
ocena: 8,0/10
















Miłość bez granic


Wszyscy dobrze wiemy, że miłość nie zna granic oraz że istnieje ponad podziałami. Jednakże prawda jest taka, że i tak nasze pojmowanie miłości jest bardzo oczywiste. W dzisiejszych czasach miłość uważana jest nawet jako pusty frazes, który oznacza złudne uczucie, którego nie cechuje nic nadzwyczajnego. Nie ma mowy już nawet o czymś takim jak miłość od pierwszego wejrzenia. A tu nagle przychodzi Guillermo Del Toro i serwuje nam opowieść, która te wszystkie "puste" i "banalne" frazesy mocno przytula i kreuje na ich bazie fantastyczną historię, która przekracza każde możliwe granice.

Koniec zimnej wojny w Stanach Zjednoczonych. Elisa, wiedzie monotonne życie nocnej sprzątaczki w tajnym laboratorium rządowym. Jednakże wszystko ulega zmianie, gdy w ośrodku pojawia się tajemniczy stwór, z którym nasza bohaterka nawiązuje więź. Teraz pragnie go uwolnić, zanim zostanie przeprowadzona na nim sekcja. Guillermo Del Toro znany jest ze specyficznych oraz niekonwencjonalnych projektów. Jego produkcje przede wszystkim skupiają się na inności jako na cesze, która nas wyróżnia, a nie kategoryzuje jako coś gorszego. Ponadto lubuje się w różnego rodzaju potworach, co wiadomo od czasów "Labiryntu Fauna". Teraz ponownie mówi o inności i po raz kolejny umieszcza w filmie potwora. Tym razem jednak jest to miłosna baśń dla dorosłych. A więc co z tego wyszło? Produkcja przede wszystkim posiada rewelacyjny wstęp, który bardzo szybko i zgrabnie wprowadza nas w świat naszej bohaterki. Twórca już od samego początku jest w stanie zaintrygować nas przedstawianymi wydarzeniami, dzięki czemu nie musi nas specjalnie zmuszać, by dalej podążać za następującymi wydarzeniami. Te zaś dosłownie same z siebie płyną do przodu. Fabuła obrazu jest bardzo ciekawa i wciągająca, jednakże przede wszystkim odznacza się niesamowitą lekkością, dzięki czemu potrafi być niesamowicie przyswajalna. Wydarzenia ekranowe, nawet gdy powoli zmierzają do przodu, potrafią nas uwieść swoim urokiem oraz wyjątkową charyzmą. Del Toro w bardzo umiejętny sposób intryguje nas swoimi bohaterami oraz sprawia, że oglądanie ich na ekranie to czysta przyjemność. Tak samo, jak zaangażowanie się w ich wątki, które pomimo braku niespodziewanych zwrotów akcji i skomplikowanych powiązań są niesamowicie zajmujące. Być może w tym tkwi sedno sprawy. Reżyser (zresztą nie po raz pierwszy) opowiada nam o prostym i nieskomplikowanym życiu postaci, których losy nagle przybierają nieoczywisty i fantastyczny zwrot, którego się nie spodziewali. Takim oto sposobem łączy się stagnacja i prostota z pełnym cudów i niespodzianek światem wyjętym niemalże z innego wymiaru. Ne bez powodu film nosi miano baśni dla dorosłych, albowiem przedstawia on wyśnioną rzeczywistość, której każdy chciałby być częścią. Sam Del Toro jest takim marzycielem. Lubi się zanurzać w nieszablonowych opowieściach z pogranicza wyobraźni, by następnie ubrać je w szaty codzienności i zobaczyć jak są w stanie wzbogacić otaczającą nas codzienność. Często jego pomysły są pewnego rodzaju ucieczką nie tylko dla bohaterów, ale również dla nas w lepsze, wymyślone miejsce, w którym w końcu poczujemy się dobrze. Poczujemy, że jesteśmy akceptowani i że też mamy szansę być szczęśliwi. Bardzo to urzekające i podnoszące na duchu. Ponadto w "Kształcie wody" twórca ponownie miesza ze sobą wiele odmiennych konwencji i składa wszystko w niesamowicie ciekawą całość, która na pierwszy rzut oka nie powinna się kleić. To, co reżyser szczególnie sobie upodobał to pewnego rodzaju dziwność i inność, która wychodzi na pierwszy plan. Sam koncept połączony jest również z brakiem akceptacji oraz wyjątkową osobowością/aparycją naszych bohaterów, którzy uznawani są za pewnego rodzaju "dziwaków". Co ciekawe myśl ta rozszerza się nawet na wątki poboczne. Jednakże to nie wszystko, albowiem w filmie mamy również wątek szpiegowski, odrobinę krwawego kina, a także liczne odnośniki do panujących obyczajów w Ameryce. Wszystko to udało się zaskakująco dobrze ze sobą połączyć, dzięki czemu nie czuć tych wszystkich barier między poszczególnymi gatunkami. Oczywiście należy pamiętać, że sama opowieść jest bardzo naiwna i swój baśniowy koncept przedkłada nade wszystko. Jednakże właśnie ta naiwność i prostota okazują się niesamowicie urzekające. Ponadto obraz jest bardzo uroczy i niewinny, jeśli chodzi o jego treść. Szczególnie gdy na ekranie dzieje się coś, czego wykonywalność graniczy z cudem. Jednakże tak jak mówię całość i tak się broni w myśl idei Del Toro. Jedyne czego nie rozumiem to kilka wątków pobocznych, które ewidentnie zostały wciśnięte do obrazu na siłę, a które nie wnoszą do niego kompletnie nic. Tak sobie w produkcji są, ale równie dobrze obyłoby się i bez nich. Problem robi się dopiero, wtedy gdy twórca zaczyna kreślić taki wątek, ale następnie go bezpowrotnie porzuca, a ten aż się prosi o jakiekolwiek wyjaśnienie. Jednakże pomijając to wszystko, jest bardzo dobrze.

Strona aktorska produkcji zachwyca głównie ze względu na ciekawie nakreśloną bohaterkę pierwszoplanową oraz jej relację ze stworem i oddanym przyjacielem. Widzimy jej samotność oraz pragnienie nie tylko miłości, ale także bycia zauważonej jako osoby niezwykłej. Elisa nieustannie pragnie i marzy o zrobieniu lub przeżyciu czegoś niesamowitego, co wzbogaciłoby jej nudne i monotonne życie. W tej roli mamy rewelacyjną Sally Hawkins, która fenomenalnie oddaje emocje swojej postaci. Jest to rola szczególna, albowiem aktorka gra niemowę, a więc cały jej występ polega na graniu mimiką twarzy oraz całym ciałem. Na drugim planie towarzyszy jej świetny Richard Jenkins, który tak samo, jak Elisa czuje się w pewien sposób pokrzywdzony. Oczywiście na swój sposób. Z bohaterką łączy go nietypowa i przyjazna więź, która z czasem tylko zyskuje na sile. Ponadto na drugim planie mamy bardzo dobrą Octavię Spencer, która (tak jak już ktoś to dobrze powiedział) gra Octavię Spencer. Nie zrozumcie mnie źle. Jest to dobra rola, ale po raz kolejny niepokazująca niczego nowego w jej emploi. W roli antagonisty mamy świetnego Michaela Shannona, który po raz kolejny udowadnia, że potrafi grac więcej niż jednego złoczyńcę. Natomiast w roli stwora mamy Duga Jonesa, który już wielokrotnie współpracował z Del Toro.

Od strony technicznej "Kształt wody" onieśmiela. Przede wszystkim mamy ciekawe zdjęcia oraz intrygującą i ujmującą muzykę Alexandre Desplata. Jednakże film ten przede wszystkim cechuje się rewelacyjną scenografią, świetnymi kostiumami fenomenalną charakteryzacją oraz wybornymi efektami specjalnymi. Ponadto równie ważny okazuje się klimat obrazu, który świetnie łączy ze sobą odrobinę dramatu z baśniowym romansem na przekór wszystkiego i wszystkich.

Guillermo Del Toro swoim "Kształtem wody" przypomina nam, że prawdziwa miłość istnieje oraz że miłość taka nie zna żadnych granic. Choć to wszystko jest takie banalne i wtórne nie da się odmówić mu niesłychanego uroku, z jakim opowiada swoją historię. Albowiem potrafi on te wszystkie banały przekuć w coś, co się niesamowicie przyjemnie ogląda oraz nie trąci nas kiczem, nawet gdy zdajemy sobie sprawę, że on gdzieś tam sobie jest. Obraz ten przede wszystkim urzeka nas swoją prostotą, która jest tutaj kluczowa. Te wszystkie wątki i motywy, koniec końców sprowadzają się do tego samego, czyli pragnienia bycia akceptowanym oraz prawdziwego uczucia. Całość natomiast zamknięta w baśniowej formie potrafi nas uwieść przez całe dwie godziny nawet, wtedy gdy coś tam się reżyserowi nie klei lub też jest tak banalne i nieoczywiste, że aż szkoda gadać. Tutaj to wszystko działa, zapewniając nam nietuzinkowy seans, który pozwala nam się uwieść i pomarzyć o odległym i fantastycznym świecie, w którym i my też bylibyśmy szczęśliwi.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

"Maudie" to wzruszająca opowieść oparta na życiu malarki Maud Lewis, dziś uważanej za jedną z najważniejszych kanadyjskich artystek. Niesamowita historia o romansie pomiędzy samotnikiem, a kruchą, ale pełną energii kobietą, która pragnie niezależności, by móc z wielką pasją malować swoje wyjątkowe obrazy.

gatunek: Dramat, Romans
produkcja: Irlandia, Kanada
reżyseria: Aisling Walsh
scenariusz: Sherry White
czas: 1 godz. 55 min.
muzyka: Michael Timmins
zdjęcia: Guy Godfree
rok produkcji: 2016
budżet: 5,6 miliona $

ocena: 8,5/10

















Niezwykłość w codzienności


Nasze życie dla ziemi to niemalże nic nieznaczący czas, który jest znacznie krótszy, niż moglibyśmy przypuszczać. A przynajmniej tak nam się wydaje. Albowiem wbrew pozorom nasze nudne, stereotypowe i wyzbyte ekstremalnych przeżyć życie może mieć na kogoś pozytywny wpływ. Nie trzeba być osobą niezwykłą, aby zapisać się na kartach historii. Wystarczy swoją niezwykłość zamknąć w codzienności i okaże się, że takim sposobem możemy przekazać przepis na szczęście. Tak właśnie stało się z życiem słynnej kanadyjskiej artystki ludowej Maud Lewis.

Maud to schorowana osoba, która nieustannie żyje pod opieką swojej ciotki. Zmęczona jednak rygorem i brakiem swobody zatrudnia się jako sprzątaczka u niejakiego Everetta znanego z wybuchowego temperamentu. Ich początkowa relacja jest trudna i bardzo burzliwa. W wolnym czasie Maud maluje obrazy. Wszystko się zmienia, kiedy pewna młoda kobieta z Nowego Jorku dostrzega jej prace. Od tego momentu już nic nie będzie takie samo. Na samym wstępie muszę powiedzieć, że bardzo cieszę się, że powstał film o tej kanadyjskiej artystce. Jej historia jest niezwykła, dlatego jak najwięcej osób powinno ją zobaczyć i dostrzec, że szczęście można znaleźć na każdym kroku i w każdej najmniejszej rzeczy. To w pewny stopniu film ku pokrzepieniu serc bądź też naładowany masą pozytywnej energii. Wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale opowieść ta dosłownie unosi nas na duchu i pozwala nam ponownie przemyśleć nie tylko nasze priorytety, ale także zastanowić się nad naszym życiem i tego, czego od niego oczekujemy. Warto mierzyć wysoko, ale nie należy zapominać również, że nie tylko kariera jest najważniejsza. W przypadku Maud sytuacja jest całkiem odwrotna. Artystka poszukiwała wolności i swobody, a także pragnęła udowodnić wszystkim, że będąc w mniejszym lub większym stopniu kaleką, jest w stanie sama o siebie zadbać i nie potrzebuje stałej opieki. Oczywiście nie zawsze wszystko szło po jej myśli, co nie zmienia faktu, że osiągnęła swój cel i dodatkowo zapisała się na kartach historii. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie było to w jej zamiarze, a nawet, wtedy gdy była już rozpoznawalną ikoną dalej pozostała szczera w swojej skromności. Produkcja bardzo ciekawie się rozpoczyna i bardzo szybko wprowadza nas do filmowej opowieści. Potrafi nas zaintrygować już na samym wstępie, przez co niesłychanie łatwo jest nam zaangażować się w dalszą akcję obrazu. Fabuła jest bardzo intrygująca i niesamowicie wciągająca. To zaskakujące, że twórcy byli w stanie tak nas zaciekawić losem pojedynczej osoby, której życie na pierwszy rzut oka wydaje się niezbyt porywające. W tym jednak tkwi siła produkcji, która w 100% koncentruje się na bohaterach i ich przeżyciach. Jednakże ich wspólne życie w żadnym stopniu nie jest niezwykłe, jeśli będziemy myśleć w narzucanych przez społeczeństwo kategoriach. Dla nich każdy dzień był na swój sposób niespotykany i nowy. Każda wspólna rozmowa przeradzała się w coraz to inną i bardziej złożoną konwersację, aż w końcu ich znajomość przeszła na całkiem nowy poziom. Jako widzowie jesteśmy świadkami ich wspólnej drogi, a także nieustannie budowanej relacji, która wydawać by się mogło, od samego początku była skazana na porażkę. Jednakże tak się złożyło, że tej dwójce udało się naleźć wspólny język i koniec końców rozumieć się niemalże bezgranicznie. Jednakże nie jest to historia, która od samego początku do końca jest ukazana w ciepłych barwach i z pozytywnym nastawieniem. W życiu tej dwójki, a w szczególności Maud było również dużo cierpienia nie tylko spowodowanego częściowym kalectwem bohaterki. Na sam przód wysuwa nam się wątek rodziny głównej postaci, która zamiast ją wesprzeć, wolała o niej zapomnieć i usunąć z jej drogi wszelkie potencjalne "niedogodności". Oczywiście w domyśle działając na jej korzyść, przysporzyli jej jeszcze więcej cierpienia. W tym przypadku rodzina nawet na zdjęciu jest ciężarem. Jednakże pomimo tych wszystkich przeciwności losu nasza bohaterka znalazła szczęście i pokazała reszcie, że jest warta więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Radość nie tylko dawało jej malowanie, ale również przebywanie z Everettem, który po pewnym czasie również odwzajemniał je uczucie. Niezwykła historia opowiedziana w skromny sposób niczym w myśl kina niezależnego. Jest ciekawie, płynnie i wzruszająco.

Na takie same zachwyty zasługuje aktorstwo, które jest wprost wybitne. A wszystko to dzięki głównej parze aktorskiej, która w fenomenalny sposób portretuje parę wyrzutków. W ich rolach nie ma ani przesadnej ekspresji, ani próby wyśrubowania Oscarowych kreacji na siłę. Aktorzy skupiają się po prostu na swoich postaciach i starają się je przedstawić, jak najlepiej potrafią, pozostając przy tym w 100% skupionym na swoim zadaniu. Dzięki temu udaje im się nakreślić fenomenalne kreacje aktorskie, które na długo zostaną w naszej pamięci. To, co nas w nich poraża to niewymuszona naturalność oraz wybitny kunszt aktorski pozwalający im oddać każdą, nawet najmniejszą z dostrzegalnych emocji. W roli Maudie mamy wybitną Sally Hawkins, której ekspresja twarzy, a także całego ciała zachwycają w praktycznie każdej scenie. To jest wręcz pewna nominacja do Oscara jak już nie nawet statuetka w rękach aktorki. Podobnie jest z Ethanem Hawke, który w roli Everetta dostarcza nam jedną z najlepszych kreacji od ostatnich kilku lat. Zachwyca szczerością oraz naturalnością swojej postaci. Tutaj również można śmiało przewidywać nominację. W pozostałych rolach mamy: Kari Matchett, Gabrielle Rose, Zachary Benneta i Billy'ego MacLellana.

Od strony technicznej produkcja również zachwyca. Przede wszystkim są to świetne zdjęcia, przepiękne i surowe krajobrazy, scenografia, a także muzyka. Na pierwszy plan wysuwa się również specyficzny klimat obrazu oraz odrobina dramatu pomieszanego z komedią.

Twórcy filmu "Maudie" odwalili kawał dobrej roboty. W niesamowicie lekki, przystępny, ciekawy i zaskakująco wciągający sposób byli w stanie opowiedzieć nam niezwykłą opowieść o nietuzinkowej parze. Udało im się uniknąć uproszczeń oraz klisz, dzięki czemu całość jest niesłychanie oryginalna i świeża. Całość dopełnia fenomenalne aktorstwo i świetna strona wizualna. Produkcja ta również pokazuje nam, jak należy czerpać radość z codzienności oraz we wszystkim doszukiwać się pozytywów. W bardzo ciekawy sposób przedstawia nam również sylwetki bohaterów oraz ich wspólne relacje. Mamy odrobinę dramatu, romansu, a także pokrzepiającego serce materiału. Wszystko to świetnie się ze sobą komponuje, dając nam niesłychanie kompletny obraz, który wzrusza nas nie tylko historią, ale także pozytywną energią, jaka bije od głównej bohaterki. Seans zdecydowanie godny polecenia.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.