Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cara Delevingne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cara Delevingne. Pokaż wszystkie posty
Valerian i Laurelina to kosmiczni agenci, odpowiedzialni za utrzymanie porządku na terytoriach zamieszkałych przez ludzi. Podczas misji w Mieście Tysiąca Planet – kulturowym i politycznym centrum galaktyki – przyjdzie im zmierzyć się ze złowrogą siłą, która zagraża bezpieczeństwu całego wszechświata.


gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: Frnacja

reżyseria: Luc Besson
scenariusz: Luc Besson
czas: 2 godz. 17 min.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Thierry Arbogast
rok produkcji: 2017
budżet: 209 milionów $

ocena: 6,6/10
















Dwa światy


Dzisiejsza kinematografia bardzo różni się od tej sprzed pięćdziesięciu lat. Postęp w tej dziedzinie przerósł chyba oczekiwania najśmielszych marzycieli. Technologie komputerowe weszły w tak zaawansowane stadium, że pozwalają na dosłowne tworzenie nierealnych rzeczywistości, które jednak wydają się nam bardzo realistyczne i wiarygodne. I choć kino bez problemu radzi sobie bez efektów specjalnych, to jednak powstanie niektórych filmów bez ich użycia byłoby niemożliwe. Pierwszy lepszy przykład z brzegu to "Avatar" Jamesa Camerona. Wymarzony obraz twórcy, którego realizację ograniczały możliwości technologiczne. W tym roku na ekrany kin wszedł kolejny obraz będący kolejnym długoletnim marzeniem reżysera. Jednakże czy pogoń za efektami specjalnymi jest dobre dla kina? I tak i nie. "Valerian i miasto tysiąca planet" jest najlepszym przykładem na ukazanie dwoistości tego sformułowania.

Valerian i Laureile to międzygalaktyczni agenci, których zadaniem jest utrzymywanie porządku na zamieszkałych terenach. Będąc w Mieście Tysiąca Planet, otrzymują nowe zadanie. Mają ocalić metropolię przed zbliżającym się kataklizmem. Czy dwójka agentów będzie w stanie ocalić tętniące życiem miasto? "Valerian" to projekt marzeń Luca Bessona i szumnie zapowiadany "najdroższy film wyprodukowany poza granicami USA". Rzeczywiście jest się czym chwalić, albowiem europejskie budżety prawie nigdy nie są w stanie dorównać amerykańskim standardom. Wyżej wymieniony film miał być udowodnieniem, że na starym kontynencie też możemy się na takie szaleństwo szarpnąć. Szkoda tylko, że ten pierwszy raz będzie taki bolesny. Produkcja startuje od niesamowitego i fenomenalnie nakręconego wstępu, który ukazuje nam powstanie tytułowego "Miasta Tysiąca Planet". Ta oszałamiająca sekwencja rozgrywająca się w rytmie "Space Oditty" Davida Bovie jest jedną z tych scen, których się szybko nie zapomni. Jest to wręcz sekwencja na miarę ikonicznej, albowiem jej spektrum niesamowitości jest wręcz nie do opisania. Nie sposób mi się przestać nią zachwycać. To samo zresztą można by powiedzieć o kilku innych scenach z filmu. Niestety jak się po seansie okazuje, są to tylko "światełka w tunelu", które raz na jakiś czas rozświetlają niezbyt zachwycająca opowieść. W czym jednak tkwi problem? Z samego początku nie sposób jeszcze niczego stwierdzić, albowiem akcja rozwija się całkiem żwawo i płynnie. Jest dość ciekawie, a więc czas leci stosunkowo szybko. Kiedy w końcu (po dość długim czasie) poznajemy głównych bohaterów, całość nadal prezentuje się całkiem dobrze. Niestety całość zaczyna się sypać, gdy nasze postacie trafiają na Alfę (Miasto Tysiąca Planet). Nagle z fabułą widowiska zaczyna się dziać coś niedobrego. Do opowieści wkrada się chaos, który potrafi nieźle namieszać w całej opowieści. A wszystko to wzięło się od reżysera, który chciał nam pokazać o kilka rzeczy za dużo. Już od pierwszej minuty filmu da się dostrzec, że twórca wręcz rozpływa się nad swoim dziełem. Gdy tylko dochodzimy to sekwencji z dużym użyciem efektów specjalnych, aż nie sposób jest nie zwrócić uwagi na admirację materiału przez swego twórcę. Będąc z wami szczery, nie mam nic przeciwko zachwycaniu się swoimi tworami, ale zawsze należałoby pamiętać o dopuszczalnych granicach. W tym przypadku wielokrotnie czułem się przytłoczony tym samozachwytem, który bardzo negatywnie wpływa na odbiór obrazu. Zamiast samemu zachwycać się rewelacyjnymi efektami specjalnymi, często łapałem się na tym, że z obrazu bije zbyt wielką dumą, abym mógł je oglądać. Strasznie to przytłaczające i zdecydowanie nieodprężające. Sztuczne pokazywanie czegoś na siłę czy też rozciąganie danego momentu do maksimum, aby ukazać jego majestatyczność to zwykłe przegięcie. W końcu to ja mam się obrazem zachwycać czy reżyser? Kwestia ta, choć problematyczna jest jeszcze całkiem znośna w porównaniu do niesystematycznej i chaotycznej natury fabuły, która po prostu nie może się zdecydować, o czym chce nam opowiedzieć. Wydawać by się mogło, że wątek ratowania miasta jest tutaj najważniejszy, jednakże nie przeszkadza to opowieści kilkakrotnie zboczyć z kursu, aby zająć się średnio ciekawymi i mało zajmującymi wątkami pobocznymi. Ich jedynym celem jest ukazanie różnorodności przedstawionego świata. Pomysł szlachetny, ale kompletnie niedopracowany, albowiem efekt końcowy pozostawia wiele do życzenia. Wygląda to tak, jakby reżyser na siłę chciał nam pokazać, jak najwięcej z Alfy, abyśmy wiedzieli, jaka jest wspaniała. Problem w tym, że da się do zrobić na wiele innych sposobów oraz tak, że nie będzie to wyglądało tandetnie. Albowiem z każdym takim wątkiem cała opowieść nagle zmienia priorytety i wątek poboczny zamienia się na główny. Takim sposobem historia ciągle dekoncentruje widza, zwodzi i pokazuje to, czego widz, praktycznie rzecz biorąc, nie chce oglądać. Pierwszoplanowa intryga, choć ciekawa niestety zostaje przykryta całą resztą. Szkoda, że tak sobie z nią pograno, albowiem miała naprawdę niesamowity potencjał. Zamieszanie w warstwie fabularnej negatywnie wpływa również na akcję obrazu, która raz po raz traci i zyskuje na tempie. Po pewnym czasie staje się to wręcz nieznośne. Nie pomaga również finał, który został rozegrany na dość chłodnych nutach i do tego z niepasującą do dotychczasowego stylu produkcji "detektywistyczną" manierą. Niestety, ale scenariusz obrazu to jedna wielka katastrofa, która tylko czasami pokazuje nam prawdziwy potencjał opowieści jak np. scena rozgrywająca się na Wielkim Bazarze. Brak mu spójności, płynności i przede wszystkim wciągającej i porywającej opowieści. Ta przedstawiona, jest co najwyżej ze średniej półki. Co ciekawe fakt ten nie przeszkodził twórcy naszpikować obrazu odnośnikami do współczesnego świata. Przede wszystkim Europy, Unii Europejskiej, problemu imigrantów itp. Czyli tego, z czym obecnie przyszło nam się mierzyć. I choć motywy te świetnie współgrają z resztą obrazu i tak nie są w stanie ocalić całości, która po prostu rozczarowuje.

Strona aktorska prezentuje się zdecydowanie lepiej, ale nie ma mowy o fajerwerkach. Głównie ze względu na to, że tylko dwie postacie mają jakąkolwiek szansę zaistnienia. Są to oczywiście Valerian i Laureile. Tylko oni dostają wystarczającą ilość czasu ekranowego, abyśmy sobie o nich wyrobili jakieś zdanie. Zresztą scenariusz produkcji w miarę dokładnie nakreśla tylko ich. Ci zaś nieco obiegają od komiksowych pierwowzorów. Wyglądem nie przypominają bohaterów, a raczej jakiś duet wolnych strzelców. Nie przeszkadza to im jednak być zaskakująco skutecznym w wykonywaniu swoich misji. Relacja między głównymi bohaterami często jest napięta, jednakże ma w sobie dużo uroku. Pozwala to im pomimo uprzedzeń wspólnie dojść to porozumień i koniec końców wyjść na prostą. W roli Valeriana mamy Dane DeHanna, który dalej trochę przypomina mi Lockharta z "Lekarstwa na życie". Niemniej jednak do jego postaci z czasem da się przekonać. Co innego jest z Carą Delevinge, która już od początku da się lubić jako Laureline. Jest zaskakująco autentyczna, przekonująca i lekka w tej roli, dzięki czemu świetnie się ją ogląda na ekranie. W obsadzie znalazło się jeszcze mnóstwo innych gwiazd takich jak Clive Owen, Ethan Hawke czy Rihanna jednakże są to jedynie dodatki, które nie zabawiają na ekranie zbyt długo.

Luc Besson w niemalże każdym wywiadzie chwalił jak to w "Valerianie" jest mnóstwo efektów specjalnych i jak technologia umożliwiła mu stworzenie świata przedstawionego. W tym wypadku nie trudno się z reżyserem nie zgodzić, albowiem strona wizualna obrazu wręcz onieśmiela. Efekty specjalne rzeczywiście są niesamowite i kilkakrotnie zapierają dech w piersiach. Do tego dochodzą jeszcze świetne zdjęcia, kostiumy i scenografie. Muzyka Alexandre Desplata jest lewo słyszalna i mało wyrazista, przez co przytłaczają ją sceny akcji oraz efekty. Całość rozegrana jest w komediowo-poważnej stylistyce, która niestety nie zawsze się sprawdza. Głównie ze względu na to, że wiele scen wydaje się kompletnie nie pasować do atmosfery całego obrazu. Niemniej jednak humor wypada całkiem nieźle.

"Valerian i miasto tysiąca planet" to wizualnie piękny, ale chaotyczny film, z pogmatwaną fabułą i słabym scenariuszem. I choć aktorsko i technicznie film nadrabia, to niestety admiracja tego to cyfrowe nie zastąpi historii, której tutaj brakuje. Skakanie między wątkami i rozpraszanie się błahostkami bardzo źle wpływa na odbiór produkcji, która traci na klimacie, płynności oraz naszym zainteresowaniu. Efekty specjalne nie naprawią wszystkiego i nic nie poradzą na niewykorzystany potencjał. Niemniej jednak w świecie "Valeriana" jest coś niesamowicie intrygującego i pociągającego. Pewnego rodzaju magnetyzm, który mnie kupił w 100%. Ten sam, który sprawia, że z chęcią zobaczyłbym dalszą część. Tym razem jednak z lepszą opowieścią. Niestety raczej się tak nie stanie, albowiem produkcja Bessona bardzo szybko została uznana za box-officeową wtopę. Szkoda. Mogłoby z tego powstać całkiem ciekawe uniwersum.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Jak dobrze być złym… Zebrać drużynę złożoną z najbardziej niebezpiecznych pojmanych superprzestępców. Następnie przekazać im najpotężniejszą broń, jaką dysponuje rząd. Wreszcie wysłać ich na misję, której celem jest pokonanie tajemniczego, nieprzeniknionego bytu. Amanda Waller, oficer amerykańskiego wywiadu, doszła do wniosku, że do takiego zadania nada się jedynie zbieranina łotrów, którzy nie mają absolutnie nic do stracenia. Co zrobi Legion Samobójców, gdy jego członkowie zorientują się, że nie zostali wybrani dlatego, iż mają szansę wygrać, ale dlatego, że nikt nie będzie ich żałował, gdy poniosą klęskę? Czy dadzą z siebie wszystko, choćby mieli zginąć, czy będą walczyć o własne przetrwanie?

gatunek: Akcja
produkcja: USA
reżyser: David Ayer
scenariusz: David Ayer
czas: 2 godz. 10 min.
muzyka: Steven Price
zdjęcia: Roman Vasyanov
rok produkcji: 2016
budżet: 175 milionów $
ocena: 7,3/10





 
Najgorsi z najgorszych


Kinowe uniwersum DC rozrasta się. Jeszcze nie tak dawno temu nie można było mówić o jakimkolwiek uniwersum, a teraz Warner zaczyna nas zasypywać kolejnymi filmami ze stajni komiksów DC. Chęć dogonienia potentata tego rynku czyli Marvela wydaje się rozsądną decyzją i dobrze wiedzieć, że wytwórnie chcą konkurować o widzów. My natomiast mamy szansę zobaczyć dwa odrębne światy. Dla niektórych Marvel się już przejadł więc Warner i ich filmy najwidoczniej spadły im wręcz z nieba. Niestety premiera "Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" mocno podzieliła kinomanów co w efekcie doprowadziło do wielkiego zamieszania w świeżo planowanym uniwersum. Przełomem mającym zapewnić lepszy wizerunek kreującemu się światu miał być "Legion samobójców" Davida Ayera, który jak zapewniano wprowadzi całkiem nową jakość. Czy tak się rzeczywiście stało?

Omawiając film "Batman v Superman" podkreślałem, że tak naprawdę niewiele różni obraz Snydera od tych ze stajni Marvela. Mamy ciekawych bohaterów, mega rozróby i masę akcji. Z tym, że u Snydera postawiono na mrok i tajemniczą aurę, która moim zdaniem świetnie się sprawdziła i tak naprawdę stworzyła realną barierę pomiędzy DC i Marvelem. Chłodne kadry, więcej powagi mniej żartów itp. Choć starcie dwóch najważniejszych postaci od DC Comics nie okazało się tak wielkim hitem, to jednak uspokojono nas, że film Ayera wszystko naprawi. Szkoda, że to były tylko puste słowa, ale zacznijmy omawianie od początku. Nie muszę chyba wszystkim przypomnieć, że sam pomysł na "Legion samobójców" to strzał w dziesiątkę. Jak na razie na ekranach pojawiali się sami superbohaterowie w rolach głównych, a tu nagle taka drastyczna zmiana. To mogło przynieść całkiem nową jakość do świata herosów z tym, że trzeba było podejść do tego z rozwagę. Nic dziwnego, że "Deadpool" okazał się takim hitem. To była pierwsza tego typu produkcja, która pomimo swoich niewielkich błędów okazała się świetnym widowiskiem. Twórcy "Legionu.." zapewne liczyli na to samo. Niestety nie wszystko poszło po ich myśli. Pomysł swoją drogą, ale liczy się jeszcze to w jaki sposób go wykorzystamy, aby opowiedzieć błyskotliwą i pełną zaskakujących zwrotów akcji historię o samych antagonistach. Tutaj zdecydowanie nie wykorzystano potencjału opowieści. Fabuła produkcji z początku nie zachwyca. Nieco wolno się rozkręca przez co nie do końca jest nas w stanie zaintrygować tym co może być dalej. Twórcy ukazują nam wtedy przeszłość większości z postaci, która pomimo bycia ważną częścią dla całego obrazu okazuje się również elementem nieco spowalniającym akcję produkcji. Dopiero po pewnym czasie następuje tak zwane "zwolnienie blokady" i akcja rusza z kopyta. Fabuła od tego momentu okazuje się być całkiem wciągająca, pełna akcji oraz humoru. Wydarzenia ekranowe ukazują nam ciekawe potyczki naszych bohaterów, albo raczej antybohaterów, a oglądanie ich to czysta przyjemność. Równie dobrze prezentują się ciekawie ukazane sceny walk oraz perypetie naszych postaci nieustannie walczących ze swoją przeszłością. Niestety czas ekranowy wyraźnie rozdzielono pomiędzy bohaterów przez co dosyć pokaźny skład Legionu samobójców nie zostaje nam ukazany w pełnej krasie. Bohaterowie ulegli podzieleniu przez co niektórych jest więcej, a innych zaś mniej. Szkoda, ponieważ postacie są jednym z lepszych punktów tej produkcji. Niestety muszę przyznać, że oczekiwania wobec tego filmu okazały się zbyt wysokie przez co produkcja Ayera ewidentnie im nie sprostowała. Jednakże byłbym w stanie wybaczyć twórcom prawie wszystko gdyby nie miałki i nijaki główny wątek produkcji, który, aż poraża swoją prostotą. Jest zbudowany ze standardów i utartych szablonów przez co twórcom nie udaje się nas zbyt często zaskoczyć, albowiem większość zdarzeń jesteśmy w stanie przewidzieć sami. To duży minus dla produkcji, która powinna wręcz kipieć od skomplikowanych, brawurowych i niespodziewanych zwrotów akcji. W końcu to sami złoczyńcy... A tu jednak się okazuje, że najgorsi z najgorszych potrafią również zrobić coś dobrego dla innych. Tym akurat mnie zaskoczono, albowiem ukazano nam naszych bohaterów w całkiem nowym świetle. Gdyby trzymano się takiej taktyki całościowo produkcja wypadłaby znacznie lepiej. Teraz nie wiadomo kogo za to winić. Reżysera czy studio, które po premierze "BvS" postanowiło nieco zamieszać przy "Legionie...", aby nie powstało wokół produkcji takiego samego zamieszania. Sam nie wiem co o tym sądzić, ale muszę przyznać, że oglądając film ewidentnie da się wyłapać celowo zatarte granice pomiędzy różnymi sposobami narracji produkcji. Kogo to wina oceńcie sami. Ja natomiast poruszę jeszcze kwestię głównego antagonisty filmu (jakbyście nie wiedzieli nie są to nasi bohaterowie), który również prezentuje się słabo. Zacznijmy od tego, że złoczyńca takiego kalibru jak w "Legionie samobójców" powinien stanąć raczej do walki z Ligą sprawiedliwości, a nie z paczką złych zbirów. Historia tej postaci jak i jej zdolności wydają się zbyt potężne dla naszej zbieraniny. Być może się mylę, ale takie właśnie odniosłem wrażenie. Oprócz tego podejrzewałem, że produkcja opowie o bardziej przyziemnym przeciwniku legionu, a nie niemalże wyciągniętym z kart powieści fantasy... ale to chyba kwestia gustu.

Postacie w "Legionie samobójców" jak już wcześniej wspominałem są najlepszym elementem filmu. Choć nie wszyscy dostali tyle czasu ekranowego co trzeba to i tak świetnie ogląda się ich perypetie na ekranie. Pierwsze skrzypce gra Deadshot czyli świetny Will Smith oraz całkiem pokręcona Harley Quinn czyli fenomenalna Margot Robbie. To właśnie ona z całej obsady zaprezentowała się najlepiej. Jej wersja Harley jest niezwykle urzekająca oraz pełna humoru przez co ilekroć widzimy ja na ekranie nie możemy powstrzymać się od uśmiechu. Jej wątek okazuje się być najbardziej rozbudowanym, albowiem to ona jest tą jedyną Pana J. - Jokera, który nie może bez niej żyć dlatego ciągle jej szuka. Z kolei Joker występuje w produkcji jako drugoplanowa postać, która tak naprawdę nie ma nic wspólnego z głównym wątkiem obrazu. Ale trzeba przyznać, że jego obecność niezmiernie cieszy. W roli Pana J. mamy świetnego Jareda Leto, który ukazał nam tę ikoniczną postać od całkiem nowej strony. Joker Leto prezentuje się niczym baron narkotykowy z tym, że jest mocno stuknięty. Jego kreacja różni się od tych stworzonych przez Nicholsona i Ledgera, ale jest równie godna uwagi szczególnie, że Joker ma się pojawić w kolejnych produkcjach. Natomiast na pierwszym planie pojawiają się jeszcze: Joel Kinnaman jako kapitan Rick Flag, świetny Jai Courtney jako sprośny Kapitan Boomerang, Jey Hernandez jako Diablo, Adewale Akinnuoye-Agbaje jako Krokodyl, Cara Delevingne jako June Moone / Enchantress, Karen Fukuhara jako Katana oraz Viola Davis jako Amanda Waller. Oprócz nich możemy dostrzec jeszcze: Scotta Eastwooda, Commona, Davida Harboura oraz Erzę Millera jako Flasha i Bena Afflecka jako Batmana. Aktorzy naprawdę się spisali dzięki czemu są pewnego rodzaju podporą produkcji.

Od strony technicznej film prezentuje się bardzo dobrze. Efekty specjalne są na wysokim poziome, zdjęcia są dynamiczne, a muzyka wartka i energiczna. Klimat lekki i niezwykle przyjemny, a do tego mamy świetny humor. Oprócz tego mamy jeszcze dobrą scenografię, ciekawe kostiumy oraz dobrze dopasowane utwory muzyków.

"Legion samobójców" w reżyserii Davida Ayera miał być pewnego rodzaju przełomem w kinowym uniwersum DC. Miał puścić w niepamięć złe przyjęcie "Batmana v Supermena" i wprowadzić nową jakość do twego świata. Niestety tak się nie stało, albowiem najnowsza produkcja Warnera nie była w stanie sprostać oczekiwaniom fanów, ani zapewnieniom wytwórni. Zwiastuny zapewniały satysfakcjonujące widowisko, ale tak się nie stało. Film ma ogromne niedociągnięcia fabularne, które głównie tyczą się wątku głównego (sprawia wrażenie dodatku do całości) oraz czarnego charakteru, a zaś jego najjaśniejszym punktem są postacie, aktorzy oraz strona techniczna. Jednakże pomimo tego, że fabuła nie jest najwyższych lotów można się na filmie nieźle bawić. Jako, że wątek główny jest tak oklepany można na niego prawie nie zwracać uwagi i skupić się na naszych postaciach i relacjach jakie między nimi się tworzą. To właśnie one są tematem tej produkcji i one napędzają całość. Jeśli pominiemy tę nieszczęsną intrygę i zlekceważymy czarny charakter okaże się, że "Legion samobójców" co bardzo przyjemna, lekka, pełna humoru oraz dobrej zabawy produkcja, z którą możemy przyjemnie spędzić czas.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.