11 Minut
Obsesyjnie zazdrosny mąż, jego seksowna żona – aktorka, podstępny hollywoodzki reżyser, kurier rozwożący narkotyki, sprzedawca hot dogów z mroczną przeszłością, sfrustrowany uczeń w ryzykownej misji, alpinista naprawiający hotelowe okna, uliczny malarz, ekipa pogotowia ratunkowego z zaskakującym problemem, dziewczyna z psem, grupa zakonnic. Przekrój mieszkańców wielkiego miasta, których życie i pasje przeplatają się ze sobą. Nieoczekiwany łańcuch zdarzeń przypieczętuje losy wielu z nich w ciągu zaledwie jedenastu minut.
gatunek: Thriller, Psychologiczny
produkcja:Polska
reżyser: Jerzy Skolimowski
scenariusz: Jerzy Skolimowski
czas: 1 godz. 21 min.
muzyka: Paweł Mykietyn
zdjęcia: Mikołaj Łebkowskirok produkcji: 2015
budżet: 9 milionów zł
ocena: 5,0/10
Przeznaczenie
czai się za rogiem
Jerzy Skolimowski to znany i ceniony reżyser nie tylko w Polsce, ale również za granicą. Na jego kolejny film po "Essential Killing" przyszło czekać nam aż pięć lat. Czy Opłacało się tak długo wyczekiwać nowego dzieła od tegoż reżysera? Zdania zarówno wśród recenzentów jak i widzów są niezwykle podzielone. Jedni uważają "11 Minut" za rewelacyjne kino, a inni zaś mieszą film z błotem. Jak jest naprawdę?
Fabuła filmu Skolimowskiego na pierwszy rzut oka jest strasznie chaotyczna, niezrozumiała i zagmatwana. Kiedy reżyser ukazuje nam pierwsze sceny filmu w ogóle nie mamy pojęcia o co w nich chodzi, ani czego dotyczyć będzie fabuła. Dopiero po trzydziestu minutach ujawnia nam się zarys całej produkcji. Niestety nawet wtedy kiedy wiemy co dzieje się na ekranie nie jesteśmy w stanie odgadnąć w jakim celu twórca opowiada nam historię tych postaci. Trzeba zaznaczyć, że bohaterami "11 Minut" są postacie, których życie się ze sobą nie łączy. Wygląda to tak jakbyśmy wybrali z tłumu pięć przypadkowych osób i zaczęli opowiadać ich historię, do momentu w którym wszystkie spotkały się w tym samym miejscu o tej samej porze. Muszę przyznać, że sam pomysł prezentuje się całkiem obiecująco niestety z wcieleniem konceptu w życie jest już trochę gorzej. Z powodu natłoku postaci Skolimowski rozgranicza bohaterów na tych ważnych i mniej ważnych po czym skupia swoją uwagę na tych, które mają większy wpływ na fabułę pozostawiając jednocześnie innych w tyle. W efekcie większa część fabuły składa się z niepotrzebnych wątków, które tylko zapełniają dziury w produkcji. To samo tyczy się postaci, których pojawienie się w filmie nie ma najmniejszego sensu. No może tylko po to, aby zakończenie było bardziej dramatyczne i widowiskowe. Oprócz tego przez cały czas trwania filmu mamy dziwne wrażenie, że nasi bohaterowie zmierzają do nieuchronnego finału będącego końcem filmu. Jakby nie wiedzieć czemu czekała na nich jakaś ogromna tragedia. Jak się później okazuje nasze przeczucia okazują się prawdą, a film kończy się jedną wielką sceną wypełnioną po brzegi efektami specjalnymi. Niestety, ale to właśnie pod koniec filmu wychodzi na jaw jego przewidywalność i prymitywizm, który od samego początku polegał tylko na tej jednej, finalnej scenie. Oprócz wątku zazdrosnego męża, jego pięknej żony, hollywoodzkiego reżysera oraz sprzedawcy hot dogów nie znajdziemy w produkcji już żadnej historii godnej uwagi. Co ciekawe sam reżyser przyznał, że cała fabuła opiera się tak naprawdę na zakończeniu, które pierwsze pojawiło się w jego głowie, a resztę dobudował by pasowało do finału. Niestety, ale taka technika tworzenia filmów jest bardzo niebezpieczna, gdyż można się na niej nieźle przejechać.
Jednym z pozytywów w "11 Minutach" są aktorzy, którzy starają się wyciągnąć ze swoich tajemniczych i słabo nakreślonych postaci jak najwięcej, aby wypaść w miarę przekonująco. Takim oto sposobem mamy ciekawie prezentujących się: Wojciecha Macwaldowskiego. Paulinę Chapko, Richarda Dormer'a oraz Andrzeja Chyrę. Reszta obsady to: Piotr Głowacki, Agata Buzek, Dawid Ogrodnik, Ifi Ude i Łukasz Sikora. Niestety z powodu ograniczenia i ról do kilku scen nie mają oni szans zaprezentować nam swoich umiejętności przez co ciężko ich w ogóle jakkolwiek ocenić.
Pod względem technicznym najnowszy film Skolimowskiego to wręcz perełka. Mamy do czynienia ze świetną muzyką Pawła Mykietyna oraz z rewelacyjnymi zdjęciami Mikołaja Łebkowskiego, które potrafią przenieść nas w środek akcji. Do tego dochodzi jeszcze bardzo dobry montaż i dobre efekty specjalne. Pisząc o dobrych efektach mam na myśli oczywiście wybrane sceny, które realizatorsko wypadają dobrze i jak je pierwszy raz widzimy nie trącą kiczem. Niestety kiedy reżyser nadwyręża naszą cierpliwość i męczy nas zbyt długo jednym i tym samym efektem (spadanie w dół) to niestety, ale na dłuższą metę wypada tragicznie. Osoby, które widziały seans zapewne wiedzą o czym piszę. Niemniej jednak pod względem wizualny produkcja stoi na wysokim poziomie.
Całościowo "11 Minut" wypada przeciętnie zważywszy na niezbyt atrakcyjną fabułę i dobre wykończenie. Ewidentnie widać, że Jerzy Skolimowski usilnie próbował opowiedzieć nam swoim dziełem coś więcej niż tylko kilka historii z drastycznym zakończeniem, ale niestety nie wyszło. Reżyser przedobrzył z ekspresją przez co całość przybrała formę pozornie "mądrego" dzieła z przesłaniem, a tak naprawdę nie ma co silić się na jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie tego co zaszło na ekranie. Wygląda to tak jak byśmy oglądali W11 gdzie zbieżność nazwisk, miejsc i osób jest przypadkowa.
Fabuła filmu Skolimowskiego na pierwszy rzut oka jest strasznie chaotyczna, niezrozumiała i zagmatwana. Kiedy reżyser ukazuje nam pierwsze sceny filmu w ogóle nie mamy pojęcia o co w nich chodzi, ani czego dotyczyć będzie fabuła. Dopiero po trzydziestu minutach ujawnia nam się zarys całej produkcji. Niestety nawet wtedy kiedy wiemy co dzieje się na ekranie nie jesteśmy w stanie odgadnąć w jakim celu twórca opowiada nam historię tych postaci. Trzeba zaznaczyć, że bohaterami "11 Minut" są postacie, których życie się ze sobą nie łączy. Wygląda to tak jakbyśmy wybrali z tłumu pięć przypadkowych osób i zaczęli opowiadać ich historię, do momentu w którym wszystkie spotkały się w tym samym miejscu o tej samej porze. Muszę przyznać, że sam pomysł prezentuje się całkiem obiecująco niestety z wcieleniem konceptu w życie jest już trochę gorzej. Z powodu natłoku postaci Skolimowski rozgranicza bohaterów na tych ważnych i mniej ważnych po czym skupia swoją uwagę na tych, które mają większy wpływ na fabułę pozostawiając jednocześnie innych w tyle. W efekcie większa część fabuły składa się z niepotrzebnych wątków, które tylko zapełniają dziury w produkcji. To samo tyczy się postaci, których pojawienie się w filmie nie ma najmniejszego sensu. No może tylko po to, aby zakończenie było bardziej dramatyczne i widowiskowe. Oprócz tego przez cały czas trwania filmu mamy dziwne wrażenie, że nasi bohaterowie zmierzają do nieuchronnego finału będącego końcem filmu. Jakby nie wiedzieć czemu czekała na nich jakaś ogromna tragedia. Jak się później okazuje nasze przeczucia okazują się prawdą, a film kończy się jedną wielką sceną wypełnioną po brzegi efektami specjalnymi. Niestety, ale to właśnie pod koniec filmu wychodzi na jaw jego przewidywalność i prymitywizm, który od samego początku polegał tylko na tej jednej, finalnej scenie. Oprócz wątku zazdrosnego męża, jego pięknej żony, hollywoodzkiego reżysera oraz sprzedawcy hot dogów nie znajdziemy w produkcji już żadnej historii godnej uwagi. Co ciekawe sam reżyser przyznał, że cała fabuła opiera się tak naprawdę na zakończeniu, które pierwsze pojawiło się w jego głowie, a resztę dobudował by pasowało do finału. Niestety, ale taka technika tworzenia filmów jest bardzo niebezpieczna, gdyż można się na niej nieźle przejechać.
Jednym z pozytywów w "11 Minutach" są aktorzy, którzy starają się wyciągnąć ze swoich tajemniczych i słabo nakreślonych postaci jak najwięcej, aby wypaść w miarę przekonująco. Takim oto sposobem mamy ciekawie prezentujących się: Wojciecha Macwaldowskiego. Paulinę Chapko, Richarda Dormer'a oraz Andrzeja Chyrę. Reszta obsady to: Piotr Głowacki, Agata Buzek, Dawid Ogrodnik, Ifi Ude i Łukasz Sikora. Niestety z powodu ograniczenia i ról do kilku scen nie mają oni szans zaprezentować nam swoich umiejętności przez co ciężko ich w ogóle jakkolwiek ocenić.
Pod względem technicznym najnowszy film Skolimowskiego to wręcz perełka. Mamy do czynienia ze świetną muzyką Pawła Mykietyna oraz z rewelacyjnymi zdjęciami Mikołaja Łebkowskiego, które potrafią przenieść nas w środek akcji. Do tego dochodzi jeszcze bardzo dobry montaż i dobre efekty specjalne. Pisząc o dobrych efektach mam na myśli oczywiście wybrane sceny, które realizatorsko wypadają dobrze i jak je pierwszy raz widzimy nie trącą kiczem. Niestety kiedy reżyser nadwyręża naszą cierpliwość i męczy nas zbyt długo jednym i tym samym efektem (spadanie w dół) to niestety, ale na dłuższą metę wypada tragicznie. Osoby, które widziały seans zapewne wiedzą o czym piszę. Niemniej jednak pod względem wizualny produkcja stoi na wysokim poziomie.
Całościowo "11 Minut" wypada przeciętnie zważywszy na niezbyt atrakcyjną fabułę i dobre wykończenie. Ewidentnie widać, że Jerzy Skolimowski usilnie próbował opowiedzieć nam swoim dziełem coś więcej niż tylko kilka historii z drastycznym zakończeniem, ale niestety nie wyszło. Reżyser przedobrzył z ekspresją przez co całość przybrała formę pozornie "mądrego" dzieła z przesłaniem, a tak naprawdę nie ma co silić się na jakiekolwiek sensowne wytłumaczenie tego co zaszło na ekranie. Wygląda to tak jak byśmy oglądali W11 gdzie zbieżność nazwisk, miejsc i osób jest przypadkowa.
Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz