Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bryce Dallas Howard. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bryce Dallas Howard. Pokaż wszystkie posty
Minęły cztery lata, od kiedy luksusowy park rozrywki Jurassic World został zdewastowany przez dinozaury i zamknięty. Isla Nublar jest dziś opuszczona przez ludzi, a dinozaury, które przetrwały, próbują poradzić sobie w dżungli same. Kiedy uśpiony dotąd wulkan budzi się do życia, Owen i Claire za wszelką cenę chcą uratować pozostałe przy życiu stwory. Niestety odkrywają również spisek mający na celu zagrozić bezpieczeństwo całej planety.

gatunek: Przygodowy, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: J.A. Bayona
scenariusz: Colin Trevorrow, Derek Connolly
czas: 2 godz. 8 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Óscar Faura
rok produkcji: 2018
budżet: 187 milionów $
ocena: 4,5/10
















Zagłada serii


Istnieją trzy wytłumaczenia, dlaczego wskrzesza się klasykę. 1. Ma się ciekawy pomysł na odświeżenie serii, 2. Studio pragnie zarobić łatwą kasę, 3. Bo akurat panuje taka moda. Przeważnie powstanie takiego filmu jest połączeniem od jednego do aż trzech powodów. Jednakże dopiero gdy produkcja zagości w naszych kinach, wiadomo czy było warto. Albowiem box office i reakcja widzów są już swoistym potwierdzeniem słuszności podjętej decyzji. Pierwszej części "Jurassic World" się zdecydowanie opłaciło. Z kolei "Terminator: Genysis" się srogo rozczarował. Ale odświeżenie serii to jedno. Co dalej?

"Jurassic World: Upadłe królestwo" to odpowiedź na pierwszą część widowiska, jak i pochlebne recenzje widzów, krytyków oraz niesamowity zarobek. Nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Tylko co jeśli kura sama z siebie przestanie znosić te złote jajka? Dokładnie taką anomalię można zaobserwować przy kontynuacji hitu z 2015 roku. Kilka lat minęło, bohaterowie się porozchodzili w różne strony, a dinozaury są zagrożone. Nieaktywny wulkan na Isla Nublar postanowił o sobie przypomnieć i prehistorycznemu gatunkowi grozi zagłada. Chyba że ktoś im pomoże. Tak właśnie startuje fabuła filmu. Powoli, ale sukcesywnie zmierza do celu. Wstęp jest przyzwoity i bardzo przyjemny. Niestety nie byłem gotowy na to, co twórcy zaserwowali nam później. A powiem wam, że od tych rewelacji głowa boli. Jeszcze zanim nasi bohaterowie opuszczą wyspę, fabuła wpadna w okropnie przewidywalną i idiotyczną sieć zdarzeń, które rażą swoją głupotą oraz banałem. Bo o to po raz kolejny ktoś oszukał nasze postaci. No kto by się spodziewał, że dobrzy ludzie okażą się koniec końców źli i wyjdzie na jaw, że tak naprawdę nie chodziło im o dobro dinozaurów, ale o czysty zysk na czarnym rynku, a także na nielegalne wykorzystanie tych prehistorycznych stworzeń w działaniach militarnych!!! Przecież to już nawet przestaje bawić. Niemniej jednak sam film (niestety) się na tym nie kończy. Po niesamowicie widowiskowej akcji na Isla Nublar fabuła przenosi się do jakiegoś ogromnego zamczyska w gotyckim stylu, gdzie ma się odbyć aukcja. Od tego momentu robi się tajemniczo, mrocznie, złowieszczo i w ogóle. Klimat produkcji zmienia się i filmowcy nagle grają cieniami, małymi pomieszczeniami oraz gotyckim klimatem. Ta drastyczna zmiana w stylistyce, klimacie itp. jest wręcz nie do przełknięcia. Razi pośpiech, niedokładność oraz nowy klimat, który zbyt pochopnie zastępuje nasze nieostudzone emocje i każe nam się przyzwyczaić do czegoś innego. Obie stylistyki potwornie się ze sobą gryzą, a twórcy jedyne co robią, to każą nam tę zmianą po prostu przeboleć. Wszystko dzieje się za szybko, zbyt niedokładnie i bez większego sensu. Na tym polu zawodzi scenariusz, który jest małym potworkiem. Pełno w nim dziur, niedopowiedzeń, nierówności, a także głupot. Ponadto oglądając film, nie wiadomo co scenarzyści chcieli nam pokazać. Produkcja posiada tak wiele różnorakich elementów, że czasem jest to ciężko ogarnąć. Nie mówiąc już o licznych kalkach z poprzednich części, które ukazywane nam po raz kolejny odpychają nas z jeszcze większą siłą, niż moglibyśmy przypuszczać. Sam Bayona również się nie popisał, albowiem jego reżyseria jest strasznie nierówna. Brak jej werwy, płynności oraz napięcia. Akcja jest strasznie nierówna, kolejne zwroty akcji przewidywalne i nudne, a współczynnik zabitych nadal się nie zmienia. Tak jakby ludzie zapomnieli, że dinozaury są niebezpieczne i są również drapieżnikami sprzed tysiąca lat. No ale jakoś przecież trzeba zapchać dziury w obrazie. A więc bezmyślne mordobicie nadaje się na to w sam raz. Nie wspominając już o tym, że historia zatacza koło i sama się powtarza. Skoro modyfikacje genetyczne na dinozaurach przyniosły ostatnio takie opłakane skutki, to czemu tym razem miałoby być inaczej?

Bohaterowie idealnie odzwierciedlają samą ideę kontynuacji. Wszystko ma być lepiej, bardziej i więcej, a jest gorzej, głupiej i nudniej. Nasze postacie również wpadają w znajome nam klisze i do samego końca już w nich pozostają. Pomimo kilku ciekawych pomysłów niestety nie udaje im się zdziałać niczego godnego uwagi. Natomiast aktorzy pierwszoplanowi grają na playbacku i znika cała magia między nimi, którą posiadali w pierwszej części. Nowe nabytki to Justice Smith i Daniella Pineda, którzy prezentują się całkiem dobrze. BD Wong i James Cromwell to postacie czysto epizodyczne. Nie mówiąc już o Jeffie Goldblumie, którego obecność w produkcji jest po prostu śmieszna. Równie dobrze mogłoby go nie być. To samo tyczy się Toby'ego Jonesa, który jest w filmie chyba tylko po to, by zostać zjedzonym. Z kolei Rafe Spall to kolejny bezmózgi biznesmen chcący zarobić na prehistorycznych gadach. Ciekawe jak mogą potoczyć się jego losy?

Strona techniczna jako jedyna nie zawodzi. Mamy świetne efekty specjalne, genialną scenografię i kostiumy. Ciekawie wypadają również zdjęcia z gotyckiego domostwa. Klimat niestety nawala, humor jest tworzony na siłę, a film dostaje zbyt często zadyszki.

W "Jurassic World: Upadłe królestwo" ewidentnie nie widać umiaru co tylko przekłada się na przydługawy, meczący i nijaki seans, w którym utopiono kilka ciekawych pomysłów. Niestety większość to raczej słaba próba pokazania nam wszystkiego od wysokobudżetowej rozwałki po klimatyczne i horrorowe inscenizacje. Razi również brak konsekwencji u reżysera, scenarzystów, a także montażystów. Wszystko wygląda, jakby było z innej parafii, przez co możemy odnieść wrażenie, że oglądamy kilka różnych filmów naraz. Z tego niestety wynika tylko jedno. Ból głowy.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Kenny Wells ostatnio nie ma szczęścia w interesach i rozpaczliwie potrzebuje przełomu. Wraz z szanowanym podróżnikiem Michaelem Acostą wyrusza do Indonezji, by w sercu tamtejszej dżungli szukać złota. Ryzyko jest ogromne i mało kto wierzy w powodzenie misji. Jednak Wellsowi dopisuje szczęście. W jednej chwili z podupadającego biznesmena staje się milionerem i gwiazdą Wall Street. Ale tam gdzie są wielkie pieniądze, zaczynają się wielkie kłopoty. Chętnych do podziału złotego tortu znajduje się coraz więcej: począwszy od indonezyjskich władz, poprzez różnej maści cwaniaków, a na CIA kończąc. Kenny Wells zamiast cieszyć się luksusem, będzie musiał zmierzyć się z ludźmi, dla których oszustwo to chleb powszedni. 

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: 
Stephen Gaghan
scenariusz: Patrick Massett, John Zinman
czas: 2 godz. 1 min.
muzyka: Daniel Pemberton
zdjęcia: Robert Elswit
rok produkcji: 2017
budżet: 20 milionów $
ocena: 5,6/10











Nie wszystko złoto co się świeci


Choć złoto obecnie nie jest najbardziej pożądanym ani kosztownym surowcem to i tak właśnie ono najbardziej zapada nam w pamięć. Ten jaśniejący blask jest uważany nie tylko za prestiż, ale równeiż pewnego rodzaju rangę społeczną. W końcu to złoto czyli minerał, który już w samej nazwie zachwyca nas swoją wielkością. Dobrze wiedzieli to liczni poszukiwacze tegoż materiału. Albowiem odnajdując złoto mogli liczyć nie tylko na bogactwo, ale również niewyobrażalny prestiż wśród społeczeństwa.  Najlepiej o tym wie Kenny Wells z filmu "Gold".

Kenny najlepsze dni ma już za sobą. Jego firma odziedziczona po ojcu jest na skraju bankructwa. Pewnego razu przyśniła mu się indonezyjska dżungla ze złotem, które tam na niego czeka. Postawił wszystko na jedną kartę i mu się poszczęściło. Znalazł złoto. Nagle otworzyły się przed nim wszystkie drzwi prowadzące na szczyt kariery. Niestety jak się później okazało proces ten jest dużo trudniejszy niż można było przypuszczać. Film "Gold" powstał na podstawie prawdziwej historii, która miała miejsce w latach 90. Jednakże żeby uniknąć kontrowersji twórcy odcinają się od faktów i zamieniają nazwy miejsc, imiona osób oraz czas akcji produkcji, aby nie narazić się na dużą krytykę. Albowiem za granicą temat ten nadal jest całkiem świeży. Dla nas natomiast może okazać się w ogóle nieznany. Film Stephena Gaghana to pięknie stworzona biografia z najlepszych dostępnych klisz. Albowiem nie pierwszy raz mamy możliwość oglądać bohatera w kompletnej ruinie, którego los nagle się odwraca. W przeciągu jednej chwili nie dość, że jest bogaty to również awansuje społecznie. Jest to również kolejny film, który ukazuje nam zasady działania "amerykańskiego snu". Wiele podobnych filmów przejechało się na takiej stereotypowej formule, ale najwidoczniej Hollywood nie znudziło się jeszcze produkowaniem obrazów tego typu. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że pod tą stertą klisz i banałów kryje się naprawdę niecodzienna i wręcz szokująca opowieść. Materiał źródłowy do filmu "Gold" jest tak nieprawdopodobny, że aż ciężko w to uwierzyć. Jeszcze ciekawsze jest to, że historia ta zdarzyła się naprawdę. Pomijając zmianę nazw miejsc, imion oraz czasu to cała reszta jest wierną kopią skandalu z 1997 roku. I nie jest to byle jaki skandal. Niestety żeby opowiedzieć o jakimś wydarzeniu nie wystarczy mieć ciekawą historię. Oprócz tego trzeba ją przekazać w intrygujący oraz wciągający sposób. Tego niestety w "Gold" zabrakło. Fabuła filmu jest niezbyt ciekawa, mało wciągająca oraz mało ujmująca. Szczególnie to widać po początku, który jest zdecydowanie za długi. Zanim przejdziemy do najważniejszych wydarzeń czyli znalezienia złota minie trochę czasu. Nie radzę jednak sobie robić nadziei, że później będzie lepiej. Owszem, akcja obrazu nieco przyspiesza i staje się odrobinę ciekawsza, ale nie jest to zbytnio znacząca zmiana. Całość i tak prezentuje sobą bardzo poprawną i standardową budowę. Przydałoby się, żeby twórcy poszli nieco w stronę "McImperium", które pomimo podobnego typu historii oraz całkiem podobnie wykorzystanych klisz okazało się znacznie lepszym filmem biograficznym. Zdecydowano się nieco poeksperymentować i zaserwować nam wiele rzeczy w całkiem nowej i odświeżonej wersji. Oglądają film Hancocka przynajmniej nie czuć było przytłaczającej aury stereotypów, które zdecydowano się w nim wykorzystać. Tutaj niestety są one pięta Achillesową produkcji. Na szczęście od totalnej porażki film ustrzegą dwa nieoczekiwane i niecodzienne zwroty akcji, które potrafią nieźle namieszać w fabule obrazu. Są to dwa ostatnie filary, które podtrzymują film Gaghana przed całkowitą kapitulacją.

O strony aktorskiej jest nieźle, ale mogłoby być znacznie lepiej. Postacie wykreowane przez twórców są w większości jednowymiarowe i składają się z całej masy klisz bądź też stereotypów. Nie dostrzeżemy w nich żadnych oznak świadczących o inności bądź wyjątkowości. Analogicznie nasi bohaterowie nie odznaczą się niczym niesłychanym bądź budzącym w nas uczucie podziwu. Bardziej wywołają u nas śmiech ze względu na banalność i powtarzalność ich ruchów. Tak czy siak na pierwszym planie bryluje okropny (z wyglądu) Mattchew McConughey. Jego Kenny jest gruby, brzydki, zadziorny, sprośny, a zarazem obleśny. Nigdy nie sadziłem, że to powiem, ale w "Gold" jest brzydki jak noc (jego wystający brzuch robi swoje). Od strony aktorskiej natomiast prezentuje się całkiem nieźle, ale nie jest to rola, która na długo zapadnie nam w pamięci (no może ze względu na jego wygląd). Od pewnego czasu mam wrażenie, że aktor usilnie wybiera poważne i Oscarowe role, aby zgarnąć kolejną statuetkę. Niestety trzeba znać umiar i próbować wszystkiego. Na ekranie całkiem nieźle partneruje mu Edgar Ramírez, który wciela się w Michaela Acostę. Na drugim planie natomiast mamy świetną Bryce Dallas Howard.

Wykończenie filmu zostało wykonane na bardzo dobrym poziomie. Zarówno scenografie, kostiumy, zdjęcia jak i muzyka prezentują sobą naprawdę dobry poziom. To samo można powiedzieć o klimacie, który nieustannie balansuje na granicy powagi, a nieustającej euforii z powodu znalezienia złota. Warto również zwrócić uwagę na humor, który często się w produkcji pojawia.

"Gold" to film, który miał szansę na długo zaistnieć w świecie kinematografii. Jego największą zaletą była sama opowieść. Niestety gdy nieumiejętnie się ją opowie nawet najlepszy materiał może nas zmęczyć. Tak właśnie się stało z filmem Stephena Gaghana. Produkcja ta ani nie zrewolucjonizuje kina, ani nawet nie zapadnie wam jakoś głęboko w pamięci. Prawdę mówiąc jest to obraz typu obejrzyj-zapomnij. Jedyną rzeczą, która nam po nim w głowie pozostanie to świadomość zmarnowanej okazji.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.