Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chris Pratt. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Chris Pratt. Pokaż wszystkie posty
Minęły cztery lata, od kiedy luksusowy park rozrywki Jurassic World został zdewastowany przez dinozaury i zamknięty. Isla Nublar jest dziś opuszczona przez ludzi, a dinozaury, które przetrwały, próbują poradzić sobie w dżungli same. Kiedy uśpiony dotąd wulkan budzi się do życia, Owen i Claire za wszelką cenę chcą uratować pozostałe przy życiu stwory. Niestety odkrywają również spisek mający na celu zagrozić bezpieczeństwo całej planety.

gatunek: Przygodowy, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: J.A. Bayona
scenariusz: Colin Trevorrow, Derek Connolly
czas: 2 godz. 8 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Óscar Faura
rok produkcji: 2018
budżet: 187 milionów $
ocena: 4,5/10
















Zagłada serii


Istnieją trzy wytłumaczenia, dlaczego wskrzesza się klasykę. 1. Ma się ciekawy pomysł na odświeżenie serii, 2. Studio pragnie zarobić łatwą kasę, 3. Bo akurat panuje taka moda. Przeważnie powstanie takiego filmu jest połączeniem od jednego do aż trzech powodów. Jednakże dopiero gdy produkcja zagości w naszych kinach, wiadomo czy było warto. Albowiem box office i reakcja widzów są już swoistym potwierdzeniem słuszności podjętej decyzji. Pierwszej części "Jurassic World" się zdecydowanie opłaciło. Z kolei "Terminator: Genysis" się srogo rozczarował. Ale odświeżenie serii to jedno. Co dalej?

"Jurassic World: Upadłe królestwo" to odpowiedź na pierwszą część widowiska, jak i pochlebne recenzje widzów, krytyków oraz niesamowity zarobek. Nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Tylko co jeśli kura sama z siebie przestanie znosić te złote jajka? Dokładnie taką anomalię można zaobserwować przy kontynuacji hitu z 2015 roku. Kilka lat minęło, bohaterowie się porozchodzili w różne strony, a dinozaury są zagrożone. Nieaktywny wulkan na Isla Nublar postanowił o sobie przypomnieć i prehistorycznemu gatunkowi grozi zagłada. Chyba że ktoś im pomoże. Tak właśnie startuje fabuła filmu. Powoli, ale sukcesywnie zmierza do celu. Wstęp jest przyzwoity i bardzo przyjemny. Niestety nie byłem gotowy na to, co twórcy zaserwowali nam później. A powiem wam, że od tych rewelacji głowa boli. Jeszcze zanim nasi bohaterowie opuszczą wyspę, fabuła wpadna w okropnie przewidywalną i idiotyczną sieć zdarzeń, które rażą swoją głupotą oraz banałem. Bo o to po raz kolejny ktoś oszukał nasze postaci. No kto by się spodziewał, że dobrzy ludzie okażą się koniec końców źli i wyjdzie na jaw, że tak naprawdę nie chodziło im o dobro dinozaurów, ale o czysty zysk na czarnym rynku, a także na nielegalne wykorzystanie tych prehistorycznych stworzeń w działaniach militarnych!!! Przecież to już nawet przestaje bawić. Niemniej jednak sam film (niestety) się na tym nie kończy. Po niesamowicie widowiskowej akcji na Isla Nublar fabuła przenosi się do jakiegoś ogromnego zamczyska w gotyckim stylu, gdzie ma się odbyć aukcja. Od tego momentu robi się tajemniczo, mrocznie, złowieszczo i w ogóle. Klimat produkcji zmienia się i filmowcy nagle grają cieniami, małymi pomieszczeniami oraz gotyckim klimatem. Ta drastyczna zmiana w stylistyce, klimacie itp. jest wręcz nie do przełknięcia. Razi pośpiech, niedokładność oraz nowy klimat, który zbyt pochopnie zastępuje nasze nieostudzone emocje i każe nam się przyzwyczaić do czegoś innego. Obie stylistyki potwornie się ze sobą gryzą, a twórcy jedyne co robią, to każą nam tę zmianą po prostu przeboleć. Wszystko dzieje się za szybko, zbyt niedokładnie i bez większego sensu. Na tym polu zawodzi scenariusz, który jest małym potworkiem. Pełno w nim dziur, niedopowiedzeń, nierówności, a także głupot. Ponadto oglądając film, nie wiadomo co scenarzyści chcieli nam pokazać. Produkcja posiada tak wiele różnorakich elementów, że czasem jest to ciężko ogarnąć. Nie mówiąc już o licznych kalkach z poprzednich części, które ukazywane nam po raz kolejny odpychają nas z jeszcze większą siłą, niż moglibyśmy przypuszczać. Sam Bayona również się nie popisał, albowiem jego reżyseria jest strasznie nierówna. Brak jej werwy, płynności oraz napięcia. Akcja jest strasznie nierówna, kolejne zwroty akcji przewidywalne i nudne, a współczynnik zabitych nadal się nie zmienia. Tak jakby ludzie zapomnieli, że dinozaury są niebezpieczne i są również drapieżnikami sprzed tysiąca lat. No ale jakoś przecież trzeba zapchać dziury w obrazie. A więc bezmyślne mordobicie nadaje się na to w sam raz. Nie wspominając już o tym, że historia zatacza koło i sama się powtarza. Skoro modyfikacje genetyczne na dinozaurach przyniosły ostatnio takie opłakane skutki, to czemu tym razem miałoby być inaczej?

Bohaterowie idealnie odzwierciedlają samą ideę kontynuacji. Wszystko ma być lepiej, bardziej i więcej, a jest gorzej, głupiej i nudniej. Nasze postacie również wpadają w znajome nam klisze i do samego końca już w nich pozostają. Pomimo kilku ciekawych pomysłów niestety nie udaje im się zdziałać niczego godnego uwagi. Natomiast aktorzy pierwszoplanowi grają na playbacku i znika cała magia między nimi, którą posiadali w pierwszej części. Nowe nabytki to Justice Smith i Daniella Pineda, którzy prezentują się całkiem dobrze. BD Wong i James Cromwell to postacie czysto epizodyczne. Nie mówiąc już o Jeffie Goldblumie, którego obecność w produkcji jest po prostu śmieszna. Równie dobrze mogłoby go nie być. To samo tyczy się Toby'ego Jonesa, który jest w filmie chyba tylko po to, by zostać zjedzonym. Z kolei Rafe Spall to kolejny bezmózgi biznesmen chcący zarobić na prehistorycznych gadach. Ciekawe jak mogą potoczyć się jego losy?

Strona techniczna jako jedyna nie zawodzi. Mamy świetne efekty specjalne, genialną scenografię i kostiumy. Ciekawie wypadają również zdjęcia z gotyckiego domostwa. Klimat niestety nawala, humor jest tworzony na siłę, a film dostaje zbyt często zadyszki.

W "Jurassic World: Upadłe królestwo" ewidentnie nie widać umiaru co tylko przekłada się na przydługawy, meczący i nijaki seans, w którym utopiono kilka ciekawych pomysłów. Niestety większość to raczej słaba próba pokazania nam wszystkiego od wysokobudżetowej rozwałki po klimatyczne i horrorowe inscenizacje. Razi również brak konsekwencji u reżysera, scenarzystów, a także montażystów. Wszystko wygląda, jakby było z innej parafii, przez co możemy odnieść wrażenie, że oglądamy kilka różnych filmów naraz. Z tego niestety wynika tylko jedno. Ból głowy.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Spektakularne starcie na śmierć i życie, obejmujące cały świat bohaterów Marvel Studios. Avengersi ramię w ramię z superbohaterami muszą być gotowi poświęcić wszystko, jeśli chcą pokonać potężnego Thanosa, zanim jego plan zniszczenia obróci wszechświat w ruiny.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
scenariusz: Christopher Markus, Stephen McFeely
czas: 2 godz. 29 min.
muzyka: Alan Silvestri
zdjęcia: Trent Opaloch
rok produkcji: 2018
budżet: 300 milionów $
ocena: 8,7/10



















Marvel Playgroud 2.0


W dzisiejszych czasach nie sposób nie znać komiksowych widowisk. Gdzie by nie spojrzeć, tam atakują nas praktycznie z każdej strony. To zaskakujące biorąc pod uwagę, że 10 lat temu nikt nie przypuszczał takiego scenariusza. Nikt nawet nie ośmielił się tak pomyśleć. Teraz można powiedzieć, że Hollywood trzepie kasę głównie na filmach typu super hero. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że powoli tego rodzaju filmy są już pewnego rodzaju przesytem. A im więcej powstaje, tym bardziej nijakie się stają. Natomiast dostarczenie emocjonującego i dobrze napisanego widowiska okazuje się nie lada wyzwaniem. Szczególnie gdy masz zamiar wykorzystać 20+ postaci oraz rozsiać je po całym uniwersum. Czy niemożliwe jest możliwe? Na to pytanie odpowiadają nam bracia Russo "Wojną bez granic".

Spokojne życie dotychczasowych postaci Marvela zostaje przerwane przez niespodziewany najazd Thanosa, który poszukuje kamieni nieskończoności. Pragnie zdobyć je wszystkie, aby móc zaprowadzić równowagę w kosmosie. W tym celu chcą przeszkodzić mu Avengersi oraz nowo poznani superbohaterowie, którzy łączą siły, by pokonać wspólnego wroga. Jeszcze nigdy stawka nie była tak wysoka, a zagrożenie tak realne. Czy naszym herosom tym razem też uda się zwyciężyć? To bardzo ciekawe pytanie biorąc pod uwagę, że "Wojna bez granic" to tak naprawdę początek końca. Większość bohaterów znajduje się w stadium zakończonych trylogii bądź też praktycznie domkniętych wątków. Trzecia część "Avengersów" jest więc dla nich swoistym pożegnaniem z dotychczasowym uniwersum. Ale czy na pewno? Niczego nie zdradzę, mówiąc, że produkcja swoją akcję zawiązuje zaraz po wydarzeniach z "Ragnaroka" i jest jakby bezpośrednią ich kontynuacją. Oczywiście dla każdej postaci to całkiem odrębny moment w ich życiu, ale bardzo szybko ich plany ulegają zmianie, a nieznani dotąd bohaterowie muszą szybko zawiązać współpracę. Twórcy nie dają nam praktycznie żadnego wytchnienia i bez ogródek i zbędnych wstępów wprowadzają nas w główny wątek obrazu. W końcu nie trzeba już nikogo przedstawiać ani kreślić od początku jego wątku, albowiem wszystkich już dobrze znamy. I to będzie jeden z największych atutów całego obrazu. W końcu wszystkie poprzednie części uniwersum prowadziły właśnie do tego momentu. To widać już od pierwszych scen. Reżyserzy z powodzeniem wprowadzają tak liczną grupkę postaci i potrafią w momencie nawiązać między nimi interakcje. Mają świetne wyczucie stylu każdego z poszczególnych bohaterów, dzięki czemu udaje im się wpakować ich wszystkich do jednego pudełka i tak świetnie poprowadzić. Często przemycają znaki firmowe poszczególnych obrazów, co jednak nie zmienia jednak faktu, że "Wojna bez granic" pozostaje niesamowicie wyjątkowa w sowiej strukturze. Posiada własną tożsamość i nie próbuje naśladować niczego innego. Ponadto opowieść posiada swój styl i grację, co pozwala wszystkim postaciom po prostu robić swoje. Przy premierze filmu da się dostrzec jak bardzo potrzebna była "Wojna bohaterów", aby rozeznać się w sprawie więcej niż trzech bohaterów na ekranie. Ten zabieg się popłacił, albowiem twórcy z powodzeniem zaadaptowali ten schemat, jeszcze bardziej go udoskonalając, co pozwoliło im opowiedzieć losy praktycznie wszystkich obecnych postaci. Braciom Russo należy się uznanie za to, że byli w stanie ogarnąć tak duży nawał materiału oraz tak wiele bohaterów i jeszcze stworzyć z tego świetne widowisko. Udało im się tak rozdzielić czas ekranowy, że praktycznie żaden z superbohaterów nie może czuć się pokrzywdzony. Albowiem każdy z nich dostał wystarczającą ilość czasu. Ponadto twórcy bardzo ciekawie wymieszali ze sobą całą drużynę, dzięki czemu udało im się stworzyć całkiem nowe relacje między dotąd nieznającymi się bohaterami. Super ciekawie i niesamowicie gładko im to wyszło. Sama fabuła obrazu skupia się natomiast na postaci Thanosa oraz jego pragnieniu równowagi we wszechświecie. Każdy superbohater ma jednak inne zadanie, plan bądź pomysł jak go pokonać. Wszyscy działają na różnych frontach i starają się dokonać niemożliwego. Oczywiście niektóre z tych wątków wypadają ciekawiej niż reszta, ale tak naprawdę są to niewielkie różnice, albowiem każdy z nich ma nam coś do zaoferowania. Produkcja nie posiada żadnego wstępu, przez co od razu zabiera się do roboty i uruchamia lawinę zdarzeń. Przez taki obrót spraw praktycznie cały czas na ekranie coś się dzieje. Twórcy tylko czasami pozwalają produkcji na chwilę zwolnić, aby przygotować nas na kolejne niesamowitości. Jest niesłychanie dynamicznie i wciągająco, ale bynajmniej nie kosztem wartości samej opowieści. Ta natomiast nie pozwala nam o sobie zapomnieć nawet podczas krwawej jatki. Tona efektów specjalnych i widowiskowość obrazu nie przytłacza samej opowieści oraz jej moralnych wartości. Oglądając film cały czas mamy w pamięci jak wielka jest stawka tej bitwy. To już nie tylko głupia nawalanka dla uciechy, ale także pełne emocji, napięcia oraz uniesień dzieło, które w zaskakujący sposób jest w stanie wszystkie te elementy połączyć ze sobą w spójną całość. Ponadto twórcom udaje się zachować konsekwencję w narracji, spójność oraz przejrzystość kolejnych zdarzeń, dzięki czemu film ogląda się wręcz fenomenalnie. Tak więc "Wojna bez granic" jest tylko potwierdzeniem tego, że da się osiągnąć i jedno i drugie, ale trzeba się trochę postarać.

Bohaterowie to jedna z najważniejszych cech "Wojny bez granic", albowiem to właśnie oni napędzają akcję obrazu. Są to postacie dobrze już nam znane, które świetnie czują się na ekranie i są w stanie oczarować nas już kilkoma kwestiami. Co więcej, gdy reżyserzy świetnie je poprowadzą, nie pozostaje nam nic innego jak tylko przyjemnie oglądać ich wspólne interakcje. Te natomiast okazują się niesamowicie ciekawe i dynamicznie pomimo tego, że większość z postaci widzi się pierwszy raz. Rewelacyjnie potrafią się zgrać i szybko wypracowują fajną relację, którą niesamowicie dobrze się ogląda. Rozterki poszczególnych bohaterów są wiarygodne, a ich motywacje prawdziwe i szczere. Nie da się ukryć, że brzemię superbohatera jest poniekąd już obowiązkiem. Wszyscy obecni na ekranie zdają sobie z tego sprawę. Jednakże nie da się ukryć, że najnowszym nabytkiem serii jest sam Thanos, o którym niewiele wiemy. Co ciekawe twórcy ukazują nam go od bardzo ciekawej strony. Tyrana, który ma swoje własne problemy i moralne rozterki. Ku mojemu zaskoczeniu Thanos okazał się niezwykle złożoną postacią, która nie jest zła do szpiku kości, bo tak, ale dlatego, że ma ku temu racjonalne powody. Jest rozdarty emocjonalnie pomiędzy przeszłością, swoim przeznaczeniem, a także nieskrywaną sympatią i poniekąd wyrozumiałością do swojej adoptowanej córki. To spore zaskoczenie biorąc pod uwagę to, że Marvel bardzo często miał problem z dobrymi czarnymi charakterami. W obsadzie znaleźli się: Robert Downey Jr., Chris Evans, Benedict Cumberbatch, Scarlett Johansson, Chris Pratt, Chris Hemsworth, Mark Ruffalo, Josh Brolin, Elizabeth Olsen, Zoe Saldana, Sebastian Stan, Paul Bettany, Dave Bautista, Bradley Cooper, Vin Diesel, Benedict Wong, Pom Klementieff, Tom Holland, Danai Gurira, Anthony Mackie, Karen Gillan, Tom Hiddleston, Chadwick Boseman, Don Cheadle, Gwyneth Paltrow, Letitia Wright, Idris Elba oraz Peter Dinklage.

Strona techniczna również ukazuje nam się od jak najlepszej strony. Gigantyczny budżet pozwolił na stworzenie wielkiego i widowiskowego dzieła, które pod względem efektów specjalnych oszałamia. Tak na marginesie taki sam budżet miała "Liga sprawiedliwości", ale tam osiągnięto niestety znacznie gorszy efekt. Dziwne. Tak czy siak, mamy do czynienia ze świetnymi i dynamicznymi zdjęciami, klimatyczną muzyką oraz świetnymi scenografiami. Na plus również kostiumy i charakteryzacja. Zdecydowanie należy wyróżnić niesamowity klimat obrazu, a także napięcie i dramaturgię, jakie płyną z ekranu. Wszystkie te emocje generują przede wszystkim potyczki, ale także postacie, które lubimy i na których nam zależy. Standardowo w filmie pojawia się humor, ale już w znacznie zmienionej formie. To już nie są te same heheszki jak ostatnio, ale bardziej wysublimowane żarciochy, których obecność w filmie jest stosunkowo niewielka do poprzedników. Ponadto wszystkie kąśliwe uwagi i komiczne akcenty nie umniejszają powagi widowiska, które stara się zachować wyjątkowo poważne klimaty. W końcu realna wizja zagłady nikomu nie jest do śmiechu.

Wszystko ma swój początek i koniec. Dziesięć lat kinowego uniwersum Marvela przeleciało szybciej, niż można było się spodziewać. Jednakże ich upór i trud opłacił się. "Avengers: Wojna bez granic" to bezsprzeczny sukces kina typu super hero. Mamy mnóstwo postaci, dużo emocji i frajdy, ale także ujmującą i przekonującą fabułę, która wciąga i nie pozwala wyjść z seansu w trakcie, nawet jeśli mielibyśmy tam umrzeć, bo tak nam się chce do toalety (true story). Jednakże przede wszystkim to potwierdzenie tego, że da się zrobić obraz, który oprócz zabawy dostarczy nam ciekawej fabuły i ujmujących postaci. Jednakże żeby to osiągnąć trzeba się nieźle postarać. Bracia Russo pokazali, że to jest możliwe i chwała im za to. Teraz nie pozostaje nam nic innego jak przeczekać rok, by zobaczyć ostateczny koniec tego rozdziału historii. Wszystko musi mieć swój koniec, a ta historia na takowy zasługuje. 

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Grupa najbardziej niesubordynowanych outsiderów w galaktyce penetruje odległe zakątki kosmosu, próbując rozwikłać zagadkę pochodzenia jednego z jej członków - Petera Quilla aka Star Lorda. Niegdysiejsi wrogowie staną się ich sprzymierzeńcami, a w nieustannie powiększającym się filmowym uniwersum Marvela zagoszczą nowe postacie znane z kart komiksu.

gatunek: Akcja, Sci-Fi
produkcja: USA, Wielka Brytania, Japonia, Francja, Kanada, Samoa
reżyser: James Gunn
scenariusz: James Gunn
czas: 2 godz. 16 min.
muzyka: Tyler Bates
zdjęcia: Henry Braham
rok produkcji: 2017
budżet: 200 milionów $
ocena: 6,6/10













Sequelowa ekstaza


Tak już jakoś jest, że jak coś się dobrze sprzedaje to będzie produkowane aż do momentu kiedy predysponowanemu odbiorcy się znudzi. Dla świata nie istnieje ważniejsza rzecz niż pieniądz, a więc to on ustala reguły gry. A jak coś jest kasowe, to znaczy, że produkując tego więcej będzie można jeszcze więcej zarobić. Właśnie na takiej zasadzie działa produkcja filmowych sequeli. Oczywiście nie zawsze pieniądz jest głównym wyznacznikiem, ale nie da się ukryć, że w większości przypadków tak jest. To zaś sprowadza nas do sedna sprawy czyli natury sequeli. Ma być więcej, mocniej i lepiej. A wszystko to tylko po to, aby jeszcze więcej zarobić. Niestety bardzo często okazuje się, że ta zasada zamiast pomóc znacznie pogarsza sytuację produkcji. Z bólem serca muszę przyznać, że właśnie taki los spotkał kontynuację "Strażników Galaktyki".

Pierwsza część "Strażników Galaktyki" okazała się miłym zaskoczeniem. Reżyserowi udało się połączyć bandę kompletnie odmiennych postaci w jedną, całkiem zgraną drużynę która pomimo swoich licznych wad okazała się niesamowicie urokliwą paczką. Film ten już od samego początku pokazuje całkiem nową jakość Marvela. Mamy klimatyczne stare utwory, szaleńczo brawurowe akcje oraz całą paletę barw, która niekiedy wręcz onieśmiela nas nieskrępowaną odwagą twórców przy tak ich częstym użyciu. Koniec końców całość obroniła się jako świetne widowisko o całkiem innym podejściu do tego gatunku. Przełamano nawet sprawdzony schemat Marvela, w którym mamy odpowiednio skrojoną dawkę humoru, grozy i kina akcji. To poniekąd pozwoliło Jamesowi Gunnowi nadać swojej opowieści całkiem odmienną stylistykę niż dotychczas mogliśmy na ekranie oglądać. Kontynuacja jak najbardziej powiela te zasady, a nawet je rozszerza do niewyobrażalnie wielkich rozmiarów. O fabule widowiska tak naprawdę wiemy niewiele. Oprócz licznych zajawek, które niewiele nam mówią oraz skąpego opisu nie dostajemy nic co by nam pozwoliło przewidzieć bieg wydarzeń. Innymi słowy idziemy ślepo na film tak jak szliśmy na "Przebudzenie mocy". Co ciekawe tan sprytny zabieg twórcom się udaje, albowiem potrafią nas nieźle zaskoczyć tym w jakim kierunku powędruje fabuła obrazu. I wbrew waszym przypuszczeniom nie jest taka jak malowały ją zwiastuny. Opowieść zalicza całkiem niezły początek, który daje nam dokładnie to co poprzednia część. Humor, akcję, rozwałkę oraz klimatyczny soundtrack. Jednakże później całość obiera całkiem inny kierunek niż można było przypuszczać. Akcja produkcji zdecydowanie zwalnia, a film zostaje wypełniony wręcz sielankową atmosferą. Innymi słowy jest całkiem inaczej niż poprzednio. Fakt ten powinien niezmiernie cieszyć gdyby nie jeden mały szczegół. Jest nudno. Pomimo tego, że na ekranie naprawdę dużo się dzieje to niestety większości zdarzeń brak uroku oraz odrobiny intrygi. Tak jakby na siłę próbowano nas odciągnąć od tego co ma nadejść czyli wielkiego finału, który w istocie jest wielki. Jednakże rzecz w tym, że pomiędzy wstępem, a zakończeniem dzieje się cała masa rzeczy, które nie są w stanie nas dostatecznie zaintrygować. Tak jakby rozwinięcie obrazu nie istniało, albowiem jedyną jego rolą jest doprowadzić nas do wybuchowego finału. Filmowa opowieść co prawda potrafi zaciekawić, ale to już nie to samo co poprzednio. Główną przyczyną tego jest fakt, że do "Strażników Galaktyki vol. 2" wciśnięto zbyt dużą ilość wątków. Opowieść najzwyczajniej w świecie nie była w stanie udźwignąć takiego ciężaru. Co gorsza ucierpiał na tym nawet wątek główny, który bardzo szybko rozmywa się w natłoku całej reszty. Niezbyt szczęśliwie, że tak się stało, albowiem to właśnie wątek pierwszoplanowy jest tutaj najciekawszy. Cała reszta pełni rolę uzupełniacza/zapychacza, który raz lepiej, a raz gorzej spełnia swoją rolę. Kolejną wtopą jest zbyt duża rozbieżność w klimacie oraz stylistyce obrazu. Twórcy po raz kolejny chcieli upchnąć w filmie jak najwięcej i przez to niestety zafundowali sobie podróż na sam koniec dopuszczalnej granicy. Spróbowali połączyć akcję oraz humor z nieco poważniejszymi wątkami typu rodzicielstwo, odmienność, siostrzane więzi itp. Jest to zdecydowanie krok w przód, który ma na celu ukazać nam nieco dojrzalszą stronę dzieła Jamesa Gunna. Niestety wątki te w połączeniu z pozostałą częścią filmu nie prezentują się za dobrze. Sprawiają wrażenie jakby były wręcz z innej galaktyki przez co niesłychanie gryzą się klimatem całego obrazu. Chciano dobrze, ale koniec końców zabieg ten strasznie kuje w oczy. To samo można powiedzieć o wykończeniu całego filmu, z którym zdecydowanie posunięto się za daleko. Jak już wcześniej wspomniałem charakterystycznymi cechami filmu są przesunięte granice. Jest dużo więcej humoru i barw niż w jakimkolwiek innym filmie spod szyldu Marvela. W myśl idei sequela postanowiono zaserwować nam podwójną dawkę wszystkiego. Efektem tego jest ekstaza barw, która oślepia nas podczas seansu oraz tak niezliczona ilość scen komediowych, że aż można przez chwilę pomyśleć, że to nie jest film akcji. Humor jest dobry, ale trzeba znać granicę, aby go nie nadużyć. Tutaj niestety przekroczono i tą granicę przez co ewidentnie zabija on klimat obrazu i przerabia go na skecz pełen śmiesznych gagów. Niekiedy nawet ociera się o granicę karykatury co może spowodować u nas niezły zgrzyt. Natomiast do bólu kolorowa i zabawna otoczka potrafi być tak męcząca, że wychodząc z kina możemy doznać zawrotu głowy. Twórców ewidentnie poniosło przez co film przybrał wręcz karykaturalną formę. Całość prezentuje się poprawnie, ale bez większych rewelacji.

Od strony aktorskiej jest dobrze, a pod niektórymi względami nawet bardzo dobrze. Na ekranach kin ponownie możemy oglądać naszą zwariowaną paczkę, w której skład wchodzą Peter Quill/Star Lord – Chris Pratt, Gamora – Zoe Salanda, Drax - Dave Bautista, Rocket -  głos Bradleya Coopera i Mały Groot – głos Vina Diesla. Największą uwagę poświęcono postaci Star Lorda, Gamory i Rocketa. Draxa i Groota pominięto. Co ciekawe większy udział w produkcji otrzymała Nebula  grana przez Karen Gillan oraz Michael Rooker jako Yondu. Do obsady dołączyli natomiast Pom Klementieff jako Mantis, Sylvester Stallone jako Stakar Ogord, Kurt Russell jako Ego oraz Elizabeth Debicki jako Ayesha. Z powodu tak dużego natłoku postaci twórcom nie udało się zbyt dokładnie nakreślić losów każdej z nich, a jedynie nieco napomknąć o nich napomknąć. Jednym z największych problemów ostatnich filmów Marvela były bardzo słabe czarne charaktery. Pierwsi "Strażnicy Galaktyki" również posiadali ten problem. Kontynuacji udaje się go uniknąć dzięki czemu główny antagonista drugiej części ma szansę nawet dołączyć do grona najlepszych. Jest niesamowicie tajemniczy, skryty, brutalny, a przy okazji strasznie samolubny.

Wykończenie techniczne prezentuje się na bardzo wysokim poziomie. Mamy świetne efekty specjalne, klimatyczną muzykę, dobre zdjęcia i świetnie dopasowane utwory muzyczne. Kostiumy, charakteryzacja, scenografia itd. również potrafią zrobić na nas ogromne wrażenie. Niestety multikolorowa i komediowa otoczka przyćmiewa całą resztę i balansuje na niebezpiecznej granicy przesady a karykatury.

Po "Strażnikach Galaktyki vol. 2" można było się spodziewać akcji, humoru oraz odrobiny szaleństwa. Niestety nie oznacza to, że byliśmy gotowi na wstrząs w postaci kolorowo humorystycznej ekstazy, która jest tak przaśna, że aż nieznośna. Niestety, ale kontynuacja filmu Jamesa Gunna posiada liczne problemy.  Brak jej napięcia, ciekawej intrygi i polotu w środkowej części produkcji przez co film jest nijaki i mało ciekawy. Do opowieści wrzucono za dużo wątków pobocznych przez co za bardzo przyćmiewają ten pierwszoplanowy. Oprócz tego spróbowano zestawić ze sobą zbyt wiele kontrastowych scen co sprowadziło do opowieści chaos. Pomijając już fakt, że stylistyka obrazu została mocno nadszarpnięta poprzez zagrania różnego kalibru i sceny o całkiem odmiennych klimacietach. Całość ratuje jedynie efektowna końcówka, która przypomina nam, że to jednak na film akcji kupiliśmy bilet. Tak czy siak to żadne pocieszenie, albowiem cały film po prostu rozczarowuje.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.