Podwójny kochanek
Młoda, wrażliwa Chloé zakochuje się w Paulu, swoim terapeucie. Kobieta nie ma przed nim tajemnic, a z czasem zafascynowany nią mężczyzna również całkowicie się odsłania, przekraczając granice swojej profesji. Kilka miesięcy później, gdy mieszkają już razem, Chloé zaczyna podejrzewać, że jej kochanek coś przed nią zataja. Poznając kolejne fantazje erotyczne Paula, zaczyna odkrywać coraz mroczniejsze wymiary zarówno jego, jak i swojej seksualności.
gatunek: Thriller
produkcja: Francja, Belgia
reżyseria: François Ozon
scenariusz: François Ozon
czas: 1 godz. 50 min.
muzyka: Philippe Rombi
rok produkcji: 2017
budżet: 8,3 milionów $
ocena: 8,5/10
Na
dwa fronty
Każda zabawa jest fajna, dopóki nie musi się skończyć. Będąc kiedyś dziećmi, nie sposób się z tym nie zgodzić. Niestety nie zawsze zabawa może nam odpowiadać bądź też nie zawsze będziemy mieli na nią ochotę. No i jeszcze te zasady, które obowiązują wszystkich uczestników. Wyznaczają granice, a zaś z innej strony ograniczają wyobraźnię i pomysłowość. A co jeśli zrezygnujemy z zasad? Zastanawialiście się czasem nad taką ewentualnością? Jeśli nie to François Ozon również wam nie pomoże. Może was jedynie nakierować na właściwą ścieżkę swoim "Podwójnym kochankiem".
Kiedy Chloé poznaje Paula, jeszcze nie wie, że się w nim zakocha. Jednakże z czasem ich więź przybiera na sile, aż w końcu postanawiają zamieszkać ze sobą. Jednakże pewien incydent rzuca nieco nowe światło na jej drugą połówkę, o której nigdy nie miała pojęcia. Postanawia zagłębić się w tę tajemnicę, aby wszystko zrozumieć, lub też zrozumieć samą siebie. Ozon ma to do siebie, że uwielbia mieszać ze sobą różne gatunki, stylistyki, a także odmienne sposoby narracji. Już wielokrotnie nam to udowadniał, prezentując kolejne film spod swego nazwiska. Z "Podwójnym kochankiem" nie jest bynajmniej inaczej. To ta sama mieszanka jak w przypadku poprzednich obrazów z dorobku reżysera. Jednakże czy warto dołączyć do naszych bohaterów i stworzyć z nimi "miłosny trójkąt"? Jak to z reguły bywa, reżyser zaczyna opowieść bardzo spokojnie. Skupia się na pojedynczych scenach, odpowiednio je eksponuje i próbuje zaciekawić nas brakiem jakiejkolwiek akcji. Wychodzi mu to rewelacyjnie, czego przykładem jest sam wstęp do omawianego dziś obrazu. Reżyser nie śpieszy się i powoli odkrywa przed nami najistotniejsze do naszej wiadomości karty. Oczywiście celowo większość odkłada na później, aby w odpowiednim momencie mógł nami nieźle wstrząsnąć, ale zanim do tego dojdzie, eksploruje prostotę, jaką może być rozmowa. Ukazuje nam główną bohaterkę, która mówi do swojego terapeuty (Paula) o jej dotychczasowym życiu. Ta wyciszona i z pozoru nieistotna część okazuje się niesamowicie pochłaniająca i ujmującą sekwencją, która dostarcza nam niesamowitej wiedzy na temat naszej postaci. Twórca eksploruje ją jak może i wiele nam wyjawia, z tym że nie sposób przewidzieć, co z tego wszystkiego okaże się kluczowe do zrozumienia opowieści. Dopiero z czasem zdobywamy tę wiedzę i powoli próbujemy odgadnąć motywy działania naszej bohaterki. Później zwykle bywa mamy element zwrotny w opowieści, który wywraca ją do góry nogami. Tak też się dzieje. Fabuła nagle zmienia swoje priorytety, szybuje na całkiem nieznane wody i stara się zrozumieć całe spektrum zaistniałej sytuacji. Z pomocą przychodzimy my, zafascynowani pierwszoplanową intrygą i pragnący odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Ozon nawet niespecjalnie stara się nas niczym zaintrygować. Opowieść sama w sobie jest na tyle frapująca, że w momencie jest nas w stanie zahipnotyzować. Ma w sobie niespotykany magnetyzm, który nie pozwala nam oderwać od niej wzroku, aż do napisów końcowych. Podążając ślepo za naszą bohaterką, nie jeden raz złapiemy się w sidła reżysera, który umiejętnie żongluje wydarzeniami z wykreowanego przez siebie świata. Mami nas niesamowitymi kadrami, stylowymi wnętrzami, a także zdarzeniami ekranowymi, które niekiedy pomimo swojej niedorzeczności niesamowicie nas intrygują. Reżyser wszystko ukazuje nam z niebywałą powagą i zdecydowaniem, nie pozwalając sobie nawet na cień fałszu, który mógłby zgubić go w tej zagmatwanej narracji. "Kamienna twarz" reżysera w tym przypadku nie jest pychą odnoszącą się do tworzonego przez artystę arcydzieła, a raczej formą nieszablonowej narracji, która polega na 100% zaufaniu ze strony twórcy. W innym wypadku widz dostrzeże moment zawahania i straci zaufanie zarówno do twórcy, jak i samego filmu. Dlatego Ozon często brnie w skomplikowane i trudne do wyjaśnienia struktury, które porażają nas swoją odrealnioną manierą. Szokują, czasem gorszącą lub też wyzywają. Na sam koniec jednak gwarantuje soczysty finał, który wszystko rekompensuje. Tak jest i w tym przypadku. Dzięki niezwykłemu darowi przekonywania reżyser jest w stanie kupić nas dosłownie wszystkim, a na sam koniec jeszcze wszystko trzy razy zmienić i ponownie zaszokować, choć wydawać by się mogło, że opowieść nie ma nam nic więcej do zaoferowania. Fabuła, choć z pozoru prosta z czasem robi się coraz bardziej zagmatwana i miesza nie tylko wątki, ale także świat rzeczywisty z domysłami bohaterów. Opowieść generuje w ten sposób niespokojną i napiętą atmosferę, która sięga nam aż do kości i sprawia, że nie możemy się pozbyć niepokojącego wrażania paralelizmu każdej z narracji, a zarazem ich dwuznaczności. Gdzie kryje się odpowiedź? W szaleństwie.
Od strony aktorskiej "Podwójny kochanek" ponownie zachwyca nas rewelacyjnie wykreowanymi bohaterami, a także perfekcyjnym aktorstwem. Postacie zostały stworzone na bazie zasady "ograniczonego zaufania", która objawia się w ostrożnej ufności wobec innych sylwetek. Albowiem z jednej strony sobie bezgranicznie ufają, a zaś przyglądając się im z innego kąta, dostrzegamy, że mają co do wiarygodności drugiej osoby pewne zastrzeżenia. Zasada ta działa też w odwrotną stronę i nie pozwala nam (widzom) w pełni ufać ukazanym bohaterom. Cały ten zabieg polega na wywołaniu w nas, ale także w bohaterach jak największej ilości wątpliwości, abyśmy nie byli niczego pewni. W rolach głównym mamy genialną Marinę Vacth jako nieco wycofaną, zaskakująco nieszablonową i przypominającą anorektyczkę Chloé, a także fenomenalnego Jérémiego Reniera, w rewelacyjnej podwójnej roli.
Wykończenie produkcji również zaskakuje. Przede wszystkim na pierwszy plan wysuwają się genialne zdjęcia, fenomenalny montaż (który niekiedy zakrawa o szaleństwo), niezwykle klimatyczna i nieustannie budująca napięcie muzyka, a także wyjątkowy klimat obrazu. Trochę z pogranicza thrillera, dramatu, filmu psychologicznego, a także kina w stylu noir. Nie wolno zapomnieć także o wszechobecnych scenach seksu, które dodają obrazowi pikanterii, a także pozwalają nam zgłębić ludzką ciekawość oraz nasze ukryte pragnienia. Wszystko zastało przedstawione z odpowiednią dozą "smaku" także nie obawiajcie się, że zobaczycie kolejną "Nimfomankę" czy "Love". Sceny te jak każda inna rzecz w obrazie zostały użyte przez reżysera do wykreowania świetnej narracji, która do swojego przekazu korzysta z różnych dostępnych form.
"Podwójny kochanek" to rewelacyjna gra od Françoisa Ozona, który dobrze wie jak poprawie rozegrać każdą z kart pomimo tego, że nie zawsze mogą one być dla nas przekonujące bądź wiarygodne. Jednakże czyż nie o to w graniu chodzi? O nieustanne zwodzenie przeciwnika w taki sposób, aby uwierzył, w to, co chcielibyśmy, żeby wierzył? O manipulowanie jego osądami, aby na sam koniec oszukać wszystkich przeciwników i wygrać? Jednakże, aby do tego mogło dojść, musicie porzucić wyznaczone reguły. Bo jak nie ma już ustalonych zasad to wtedy gra się według swoich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz