American Assassin
Mitch Rapp stracił ukochaną w ataku terrorystycznym. Od tej chwili jego jedynym celem jest zemsta. Oficer szkoleniowy CIA Stan Hurley wie, że taki człowiek to dla agencji skarb. Szczególnie jeśli uda się go wzbogacić o pewien szczególny zestaw umiejętności, który uczyni go maszyną do zadań specjalnych. Hurley potrafi tego dokonać. Zanim szkolenie dobiegnie końca Mitch będzie miał okazję wykazać się w akcji. Według danych wywiadu grupa terrorystów planuje atak z użyciem ładunku atomowego. Wiele wskazuje na to, że jednym z nich jest dawny uczeń Hurleya. Kogoś takiego może wytropić i zneutralizować tylko ktoś taki jak Mitch Rapp.
gatunek: Thriller, Akcjaprodukcja: USA
reżyseria: Michael Cuesta
scenariusz: Marshall Herskovitz, Edward Zwick, Stephen Schiff, Michael Finch
czas: 1 godz. 51 min.
muzyka: Steven Price
rok produkcji: 2017
budżet: 33 milionów $
ocena: 7,0 z serduszkiem (dałbym emotkę, ale nie wiem jak się na klawiaturze daje)/10
Męskie
kino
Filmy można podzielić na wiele różnych kategorii, w zależności od własnego widzimisię. Dlatego dzisiaj pod lupę weźmiemy sobie filmy, które zbyt wiele obiecują, a za mało dają oraz te, które nic nie obiecują, a mogą nam sporo zaoferować. Nie pierwszy raz przecież łapiemy się na "fajny" zwiastun, którego równowartość z filmem jest zerowa, albo przez przypadek widzimy obraz, którego celowo byśmy nie wybrali. Tak właśnie stało się w moim przypadku z "American Assassin", na którego wybrałem się, bo byłem już tak zmęczony siedzeniem w domu. Warto było się ruszyć.
Mich właśnie się zaręczył, lecz jego szczęście nie trwa długo. Chwilę później terroryści napadają na plażę, na której przebywa nasz bohater i zabijają mu narzeczoną. On jednak pragnie zemsty i zrobi wszystko, aby zabić sprawców. Podgląda go również CIA, które lubi takich typków jak on. Czyli jakich? Nieważne. Koniec końców nasz bohater dostaje się na super obóz przetrwania CIA i tam zrobią z niego agenta, aby ocalić świat przed zbuntowanym agentem.... uffff jeszcze chwila, który ukradł pluton i chce go sprzedać do produkcji bomby. Wszystko w jednym i nic w niczym. Czyżby? Dyskusja na temat słuszności powstania tegoż filmu już zawrzała w sieci i zdania są podzielone, z tym, że większości się nie podobał. No cóż, ja czegoś takiego z seansu nie pamiętam, ale już teraz wiem dlaczego. Wszystko zależy od odpowiedniego podejścia. Jakby nie patrzeć od niego może wiele zależeć. W tym przypadku zależny sporo ano, bo sens oglądania tego "arcydzieła". Czemu cudzysłów? To przecież nie jest żaden ukryty sarkazm!? Muszę zwolnić osobę od lokowania sarkastycznych wstawek w moich tekstach, bo jak na mój gust przegina. Wracając jednak do obrazu, należy zaznaczyć, że to film z jajem dla osób, które ja mają i nie boja się tego przyznać. Innymi słowy, udajemy głupich. Wiem, że popadamy teraz w niechciane i szeroko nielubiane stereotypy, ale czasem po prostu tak bywa. Sorry, taki mamy klimat. Szufladkowanie nigdy nie jest dobre no, chyba że się oddziela dobro od zła, albo słaby szajs od dobrego towaru... bez komentarza. Idąc dalej tym tropem, wpadamy do kategorii, które mają za zadanie grupować rzeczy, których lepiej unikać, abo wręcz przeciwnie, których się lepiej nie ustrzegać. Oczywiście wszystko zależy, jaką mamy wrodzoną skłonność ulegania wyżej wymienionym etykietom. Nasze diaboliczne skłonności nie są przecież dla nas żadną tajemnicą, no, chyba że udajemy świętych, to w takim razie polecam lekarza (numer telefonu na końcu recenzji). To zaś sprowadza nas do rozmyśleń na temat podjętej przez nas decyzji. Rozpamiętywanie uznawane jest przez niektórych za personifikację niezłej zdziry, która żeruje na naszym niezdecydowaniu i żałowaniu za postanowione decyzje. Oczywiście w większości przypadków ma racje, bo taka już jest, niemniej jednak w zawartej z nią umowie (na samym dole, cienkim druczkiem) da się dostrzec kilka ustępstw, które stanowią wyjątek od reguły. Jedna z nich pozwala w spontanicznych decyzjach wystrzec się samoobronnego mechanizmu zachowawczego eliminującego potencjalne zagrożenia na rzecz czystej, spontanicznej, niezobowiązującej, niezamierzonej, ale pożądanej zabawy, która kusi bardziej niż piekło. Żałujcie za grzechy – później będą mówić. Problem w tym, że robiąc źle, nie czując tego samego, nie jesteś w stanie niczego żałować. Po raz kolejny takim rozumowaniem naginamy świat rzeczywisty i cechujące go prawa, ale czemu nie skoro twórcy filmowi robią to cały czas? Twórcy "American Assasina" są w tym tak dobrzy, że Oskary to dla nich wyznacznik cebulowej żenady, albowiem nie tolerują poprawności, jakimi rządzą się nagrody. Zresztą kto by chciał perfekcyjnie wymodelowaną i pozłacaną (jak ne ze złota to ne chcem) statuetkę, której wartość jet równowarta do jest poziomu twardości. A więc według skali Mosha wymięka nawet z gipsem, nie mówiąc już o wytrzymałości ludzkich zębów. Takim oto sposobem natrafiamy na pozornie nieskomplikowaną fabułę, która przeradza się w istny labirynt, w którym zła ścieżka prowadzi bohaterów na śmierć (Dylan O'Brien umiera na koniec). Żartowałem. A może nie? Tak czy siak, kuriozalność nie jest żadnym wyznacznikiem jakości, albowiem wszystko można zatuszować ciekawymi bohaterami i ich niesłychanie rozbudowanymi portretami psychologicznymi. Bo wszystko, co wiemy to kłamstwo obrócone w żart, którego i tak połowa społeczeństwa nie rozumie i śmieje się nie wiadomo z czego. Biedni, jeszcze przepukliny dostaną. Co jak co, ale fenomenalnie poprowadzona opowieść leczy każde rany, przenosi góry, a resztę se sami dopowiecie. Cokolwiek by to nie było, aby samych siebie uszczęśliwić. Bo widzicie, miszmasz to nie jest bynajmniej chaos w opowieści, ale to nowomodny nurt artystyczny, który polega na poddaniu opowieści niezliczonej ilości rozwiązań fabularnych, które doprowadzają do takiego zamierzania, że wychodzi z tego kontrolowane zamieszanie, które reżyser od początku zaplanował. Ba, to było nawet wyryte na odwrotnej stronie Dekalogu (inni o tym nie wiedzą, bo nie chciało im się sprawdzać). Ja widziałem. Odjazd. To się właśnie nazywa Chaos kontrolowany i nie, nie jest to bynajmniej żadne pojęcie z greckiej mitologii. Ot co, znaleźli się fałszywi wyznawcy. Co nie zmienia faktu, że idea narodziła się właśnie na podstawie greckich mitów. Nieszczęśliwe zapożyczenie. Niby plagiat, ale jak osądzić kogoś z przeszłości? P.S. Tardis nie jest rozwiązaniem. Doctor Who nie istnieje naprawdę. True story. Wiem, bo widziałem. Ludzie, gubimy wątek. Wracając na właściwe tory, należy wspomnieć, że wszystko ma swój cel i nic nie dzieje się bez przypadku. Takim oto sposobem akcja obrazu jest zatrważająco szybka, niesamowicie pochłaniająca, zabójczo zabójcza, zbyt często rozbrajająca nas kontrolowanym chaosem oraz kompletnie przemyślanym, wcale nie randomowym procesem eliminacji prawie wszystkich bohaterów. Wspominałem, że Dylan O'Brien umiera? Wszystko to natomiast zaserwowane w lekkiej, niesamowicie przejrzystej, ujmującej i klimatycznej formie pozwala nam doznać prawdziwego kina akcji (i to jest akurat najprawdziwsza prawda).
Aktorskie uniesienia zapewniają nam dziarscy amerykanie, którzy odgrywają dzielnych amerykanów walczących o pokój na świecie. Normanie Miss/Mister Universe. Muskuły pręży Dylan O'Obrien (pozdrowienia dla nastolatek, które na seans przyszły tylko dla niego), Taylor Kitsch (tylko raz, a więc się nie liczy), a także Scott Adkins, któremu zbyt szybko minęło te 5 minut sławy, bo go zabili. Nie ma tego złego, na szczęście jest Micheal Keaton, który "zawsze da radę". Ze wszystkim i ze wszystkimi. Da się? Oprócz nich w obsadzie znajduje się jeszcze kilka lasek, ale kto by na nie tracił czas. To tylko tło dla kina prawdziwych mężczyzn.
Największym minusem dla mnie jest brak obecności Michaela Baya jako producenta wykonawczego, albowiem mógłby on wycisnąć z filmu jeszcze więcej wybuchów. Niby źle nie jest, ale im więcej CGI to przecież mniej oczy bolą. Sypnąłby też, jakim tam groszem, ażeby wzbogacić nieco budżet. I w ogóle. Trzeba jednak przyznać, że zdjęcia im się udały tak jak i muzyka Stefka Price'a (To akurat prawda. Wiem, że już to pisałem, ale to naprawdę jest prawda. To, nie tamto wcześniejsze).
Długo by się tu zastanawiać, nad decyzją szlachty odnoście tego, co nas godne, a co nie. Prawda jest jednak taka, że nie ważne co mówią i tak zobaczysz. Szlak, nie to powiedzenie. Gdzie mówią nie, dajesz tak? Inaczej. Z dwojgo złego lepij nigdzie. Bingo. Kategorie, jak i etykiety to fajne są nalepki, ale by naklejeczki tej nie dostać, nie należy po nią (o)stać. Jak chcecie z rymem, to zostawiam (o) w domyśle. Reasumując, film nie jest arcydziełem, ale bardzo fajnie mi się go oglądało i w sumie to mi się podobał. Nie wiem czemu, ale czy zawsze musi być jakieś wytłumaczenie? To przez ten klimat.
Numer o którym wspomniałem: 997
Numer o którym wspomniałem: 997
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz