W "Han Solo. Gwiezdne wojny - historie" poznasz nieznane wcześniej przygody najsłynniejszego przemytnika w galaktyce! W czeluściach mrocznego i groźnego przestępczego półświatka, Han Solo zaprzyjaźnia się ze swoim przyszłym drugim pilotem Chewbaccą i poznaje hazardzistę Calrissiana. Tak rodzi się legenda jednego z najbardziej kultowych bohaterów w historii kina, znanego z późniejszej sagi Gwiezdne wojny.
gatunek: Przygodowy, Sci-Fiprodukcja: USA
reżyseria: Ron Howard
scenariusz: Lawrence Kasdan, Joe Kasdan
czas: 2 godz. 15 min.
muzyka: John Powell
rok produkcji: 2018
budżet: 275 milionów $
ocena: 6,5/10
Han
Solo też był młody
Czego by nie powiedzieć o dzisiejszych czasach, to trzeba przyznać, że filmy mają się najlepiej od lat. W końcu jak można nazwać kaprys, który obecnie możemy oglądać na ekranach naszych kin? Królują sequele, prequele, rebooty i spin-offy. Podobno jest zapotrzebowanie na tego rodzaju filmy. Jednakże nikt tak naprawdę się chyba nad tym nie zastanawiał do czasu premiery "Hana Solo". Co więc sprawiło, że wszyscy zaczęli zadawać sobie to szalenie dziwne pytanie? Macie mnie... pieniądze.
Najnowszy film z cyklu Gwiezdnych wojen ukazuje nam młodzieńcze lata jednego z głównych bohaterów starej sagi. Mowa o Hanie Solo. Ten zawadiaka owiany legendą dostał w końcu swój własny film. Niestety nie obyło się bez przeszkód od samego początku. Były pogłoski o słabej historii, złym aktorstwie aktora odgrywającego Solo, a na domiar złego reżyserzy w wyniku nieporozumień opuścili projekt. Zatrudniono Rona Howarda, który nakręcił wszystko od nowa. A więc budżet wzrósł nieubłaganie, a opinia publiczna już przysądziła o klapie. Niepotrzebnie. Porozmawiajmy jednak o samym filmie. Fabuła, choć nie zawsze oczywista to niestety wpisuje się w typowy dla tych filmów wzór. Od zera do bohatera. Jednakże ciężko tutaj szukać czegoś bardziej wyszukanego jak wiadome było, że właśnie taką opowieścią nas uraczą twórcy. Jeśli miałbym ponarzekać na fabułę, to z pewnością wytknąłbym jej fakt, że oczekiwałem od niej czegoś więcej. To chyba jedyny mój zarzut przeciwko opowieści. Oczywiście w trakcie było również kilka zgrzytów, nie wszystko się kleiło, ani nie błyszczało, tak jak powinno, ale koniec końców wyszło poprawnie. Nawet za bardzo poprawnie. Jednakże całość ma jeden bardzo ważny atut. Opowieść jest niesamowicie płynna, przyjemna i bezproblemowa w odbiorze. Fajnie można przy niej odpocząć, pochrupać popcorn i się zrelaksować. I przez większość czasu film ten właśnie tak na nas działa. Tylko nieliczne sceny powodują u nas nieco szybsze bicie serca i są w stanie nieco bardziej przykuć naszą uwagę. Niestety są to wyjątki, które giną na tle całej reszty. Koniec końców to właśnie te najjaśniejsze punkciki pamiętamy najbardziej z całego filmu. Reszta jest jakby przez mgłę. I to właśnie razi najbardziej. Banalność i prostota, która poniekąd obdziera tego mistycznego herosa z tajemniczej przeszłości. Owszem znajdziemy kilka fajnych smaczków, ale to niestety za mało. Za mało by jakoś usprawiedliwić całą tę opowieść. Po tym filmie oczekiwałem czegoś znacznie więcej niż tylko przyjemnego seansu typu obejrzyj-zapomnij. Ta historia po prostu skrywała w sobie znacznie większy potencjał. Tak więc produkcja rozczarowuje, ale przynajmniej seans mija bezproblemowo. Zawsze mogło być gorzej.
Aktorsko film wypada również przeciętnie. Stabilnie, ale przecietnie. W końcu to najważniejsze. Alden Ehrenreich odgrywający rolę młodego Hana Solo, chyba dostał polecenie naśladowania Harrisona Forda, albowiem oglądając go na ekranie, można odnieść wrażenie, że jest niczym jego kopia. Z jednej strony to wielki smaczek dla fanów serii, a z drugiej pójście na łatwiznę. Można było się postarać, ukazać nam przemianę tego bohatera. Od nieznanego nam chłopaka do starego dobrego Hana. Ale najwidoczniej pójście na łatwiznę było jakby to ująć łatwiejsze? Emilia Clarke tylko przez chwilę coś gra, a później raczej próbuje udawać, że to, co się dzieje na ekranie, w ogóle ją obchodzi. Woody Harrelson to fajny dodatek, ale niczym specjalnym się nie wyróżnia. Thandie Newton angaż dostała chyba przez przypadek, albowiem jej postać dla całego filmu znaczy tyle, co dla każdego woda w sedesie. Najlepiej prezentuje się natomiast Donald Glover w roli Lando, a także Paul Bettany, który pomimo tego, że pojawia się tylko w dwóch scenach, jest w stanie wykreować ciekawą i intrygującą postać, którą chciałoby się jeszcze zobaczyć.
Efekty specjalne nie mają sobie nic do zarzucenia. Tak samo, jak bardzo ciekawa i zaopatrzona w nowe motywy muzyczne muzyka. Zdjęcia również dają radę. Na uznanie zasługuje także ciekawa scenografia, kostiumy i przepiękne krajobrazy. Równie atrakcyjnie prezentuje się stylistyka, w jakiej powstał film. Najgorzej jest chyba z humorem, którego pomimo moich wielkich starań nie jestem w stanie sobie przypomnieć po seansie. A to nie jest dobry znak, jeśli mowa o Hanie Solo. Tym Hanie Solo.
Ron Howard nie zawojuje Hollywood swoim najnowszym filmem, ale co ciekawe pokazał, że dalej ma dryg do opowiadania historii. Jest płynnie, całkiem wartko, przyjemnie i poprawnie. Niestety sama opowieść zalicza przeciętną i bezbarwną wpadkę, która potrafi zaboleć, szczególnie gdy zdajemy sobie sprawę, jak duże pole do popisu mieli twórcy. Wyszło do bólu poprawnie, a to najgorsze co może spotkać takiego barwnego bohatera. Stąd właśnie ludzie zaczęli się zastanawiać czy "Han Solo – Gwiezdne Wojny Historie" był filmem, którego tak naprawdę chcieli. Albowiem istnieje pewna różnica pomiędzy tajemnicą, którą chcemy desperacko odkryć, a taką, która ten swój mistycyzm przeradza w atut. Uważam, że w tym wypadku mieliśmy do czynienia właśnie z tą drugą opcją. Tak więc opowieść ta niestety była zbędna.