Snippet
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kevin Costner. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kevin Costner. Pokaż wszystkie posty
Młoda, piękna i wszechstronnie utalentowana. Kochała ryzyko i nie bała się gry o wszystko. Światowej klasy zawodniczka w narciarstwie alpejskim, która fortunę zdobyła nie dzięki nartom, a dzięki kartom. Molly Bloom przez 10 lat prowadziła najbardziej ekskluzywny, nielegalny klub pokerowy w USA. Gościła gwiazdy Hollywood, największe postaci światowego biznesu, a także bossów rosyjskiej mafii. Pod jej dachem wygrywano miliony i tracono fortuny. Poznała tajemnice najpotężniejszych tego świata. Gdy sądziła, że zdobyła wszystko, do jej drzwi zapukało FBI. Zagrożona wieloletnim więzieniem, utratą dorobku życia, po raz kolejny postanowiła podjąć walkę. Tym razem jej jedynym sprzymierzeńcem okazał się adwokat, który jako pierwszy poznał prawdziwe oblicze Molly Bloom.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: USA
reżyseria: Aaron Sorkin
scenariusz: Aaron Sorkin
czas: 2 godz. 20 min.
muzyka: Daniel Pemberton
zdjęcia: Charlotte Bruus Christensen
rok produkcji: 2018
budżet: 30 milionów $
ocena: 8,0/10













Moly konta świat


Wszyscy dobrze wiemy, że życie jest ciężkie i żeby odnieść sukces, trzeba się nieźle napracować. Lekko nie ma. Raz jesteśmy na wozie, a raz pod. Oczywiście zawsze możemy liczyć na łut szczęścia, ale należy pamiętać, że prędzej nabawimy się choroby, niż coś przyjdzie do nas samo. Niemniej jednak zawsze fajnie jest dostać coś bez większego wysiłku. Dużo trudniej zamienić to na coś konkretnego. Albowiem szczęściu należy dopomóc, aby okazję przekuć w sukces. Bohaterka omawianego dzisiaj filmu jest poniekąd przykładem, jak należy tego dokonać.

Molly Bloom to obiecująca narciarka, której karierę przekreśla dotkliwa porażka. Postanawia więc udać się do Hollywood, by zacząć od nowa. Wkrótce zdobywa pracę, z którą łączą się niesamowite możliwości. Odkrywa świat pokerowych rozgrywek oraz wielkich pieniędzy. Szybko odnajduje się w tej rzeczywistości i postanawia sama spróbować swoich sił. Wszystko szło świetnie, dopóki FBI nie zapukało do jej drzwi... "Gra o wszystko" będąca reżyserskim debiutem Aarona Sorkina niezamierzenie przywołuje do mojej pamięci inny film z zeszłego roku. "Sama przeciw wszystkim" pomimo innej tematyki i fabuły jest bardzo podobna do filmu Sorkina. Mamy Jessicę Chestain, zakręconą fabułę, wielowątkową opowieść oraz scenariusz, który w bardzo dobry, aczkolwiek niedyskretny sposób bazuje na dorobku wyżej wymienionego scenarzysty. Jednakże trzeba znać Sorkina, jego dorobek oraz film "Sama przeciw wszystkim", aby dostrzec całe spektrum kuriozalności zaistniałej sytuacji. Oczywiście, jeśli wszystko to jest wam obce, to nie mamy o czym rozmawiać, albowiem to wasze pierwsze zetknięcie z typowym dla reżysera/scenarzysty stylem prowadzenia historii. Jednakże jeśli jesteście świadomi tego faktu, to sprawy się nieco komplikują. Przede wszystkim ze względu na to, że Jonathan Perera (scenarzysta "Samej przeciw wszystkim") nie jest Aaronem Sorkinem, tylko go zręcznie imituje. Inną rzeczą z kolei jest to, że wychodzi mu to tak dobrze, że można by nawet pomyśleć, że to sam mistrz. No dobra nie do końca, bo Sorkin pomimo komplikowania potrafi jeszcze wszystko zgrabnie wytłumaczyć, a Pererze gdzieniegdzie wkradł się chaos (ale to dla spostrzegawczych widzów). Problem Perery polega na tym, że nie tyle, co się inspiruje, ale wręcz czerpie garściami z dorobku scenarzysty. Wszystko to przekłada się na to, że oglądając "Grę o wszystko" można odczuć swoiste zakłopotanie związane z podobieństwem obu historii. Identyczna struktura i forma, tylko lepsza. I niestety jest to zarzut, ale nie wiem przeciw komu? Bo praktycznie winny okazuje się jedynie krótki odstęp czasu, w jakim mogliśmy oglądać obie produkcje. Wszystko inne da się przełknąć. Wracając jednak do prawdziwego Sorkina, muszę przyznać, że nic się nie zmienił. Stężenie dialogów w jego filmie jest dalej zatrważająco wysokie, forma opowieści nadal taka sama, a tempo wydarzeń dalej zabójcze. I teraz wstępujemy na pole minowe, albowiem każda z tych wymienionych rzeczy figuruje jako wada, a zarazem zaleta. Dosłownie nie da się jednoznacznie stwierdzić czy to wyszło produkcji na dobre lub na złe. Zaczynając od dialogów czy też monologów jest ich tutaj tak wiele, że przez cały seans nie da się oderwać wzroku od ekranu (albo nie słuchać choć przez chwilę), by nie przeoczyć czegoś ważnego. Jak to u Sorkina bywa, to właśnie wypowiedzi postaci są najważniejsze i to w nich kryje się cała magia obrazu. Niestety mam wrażenie, że tym razem zaszło to za daleko. Już przy "Stevie Jobsie" słyszałem narzekania, że "cały czas gadają" co było dla wielu meczące. Teraz jednak gadają jeszcze częściej. Tak naprawdę ciężko o, chociażby minutę ciszy. Ponadto w niektórych momentach nie potrzeba tyle mówić. To, co jest na ekranie, nam w zupełności wystarcza. Jednakże scenarzysta i wtedy wali jakimś monologiem, żeby nie było nudno. Uwielbiam Sorkina i jego "Stevea Jobsa", ale niestety tym razem zgodzę się, że odrobinę przesadził. To samo mogę powiedzieć o jego sposobie prowadzenia opowieści, który nie zmienił się od dłuższego czasu. Dalej mamy opowieść prowadzoną na wielu płaszczyznach z niezastąpionym użyciem retrospekcji. Tak naprawdę to te filmy są jednymi wielkimi retrospekcjami. Nie podoba mi się ten odtwórczy sposób prowadzenia opowieści, ale z drugiej strony jest to tak świetnie napisane, tak dokładnie przemyślane i tak rewelacyjnie poprowadzone, że nie sposób wręcz tego nie podziwiać. Ponadto forma ta sprawdza się rewelacyjnie i urzeka nas swoją nietuzinkowością. Niestety, gdy nadużywamy tej wyjątkowości, bardzo szybko staje się zwyczajna. Przestrzegam przed tym, żeby nie było, że później ten format wyjdzie nam uszami. Kolejna ciekawa sprawa, która się z tym wiąże to dziwne poczucie mądrości, jakie nam podczas seansu towarzyszy. Wszystkie te dialogi, słowa itp. są jakieś takie mądre i chce się tego po prostu słuchać. Sami zresztą oglądając film, czujemy się nieprzeciętnie wybitni. Taka heca. Przechodząc jednak do ostatniego punktu na naszej liście, myślę, że nikogo już nie zaskoczę, mówiąc, że wartkie tempo akcji mi się podoba, ale mam jednak do niego jakieś "ale". Takie życie. Prawda jest jednak taka, że fabuła pomimo swjej zwartej i wartkiej konstrukcji, która naprawdę sama płynie i świetnie się prowadzi, to niestety tą swoją zabójczą werwą potrafi również zmęczyć. Posiada co prawda kilka momentów, w których możemy zaczerpnąć powietrza, ale to zdecydowanie za mało jak na tak napakowaną historię. Koniec końców debiucie reżyserskim Sorkina nie da się oprzeć, albowiem pomimo swoich wad jest naprawdę rewelacyjnie opowiedzianą historią, która intryguje, wciąga, a nawet szokuje. Pokazuje nam spryt i zapał głównej bohaterki w dążeniu do sukcesu oraz jej odwagę i pomysłowość. Nawet pomimo tego, że całość sprowadza się do utartego i niezbyt przekonującego wyjaśnienia.

Filmy ze scenariuszem Sorkina nie tylko dużą wagę przykładają do dialogów, ale również do bohaterów oraz ich psychiki. Tym razem nie mogło być inaczej. Tak jak poprzednio na pierwszym planie mamy jedną postać, Molly Bloom, która nieprzerwanie jest w centrum naszej uwagi. Twórca dokładnie ją nam przedstawia oraz nakreśla charakter. Potrafi świetnie poprowadzić swoją bohaterkę, tak by była wyrazista i niesamowicie przekonująca. Nie gloryfikuje jej jednak (no może odrobinę) pokazując nam również jej słabości, przekonania i uczucia, które skrywane są pod twardą skorupą. W roli taj mamy rewelacyjną Jessicę Chastain, która bezbłędnie wciela się w Molly i bez cienia fałszu portretuje samowystarczalną bizneswoman. Daleko w tyle mamy za nią Charliego Jaffey, w którego wciela się Idris Elba. Aktor świetnie sprawdził się w tej roli, nie umniejszając przy tym charakterystyki jego postaci. Na dalszym planie mamy jeszcze Kevina Costnera w roli ojca głównej bohaterki, który także prezentuje się niezgorsza. W obsadzie znaleźli się również: Michael Cera, Jeremy Strong, Chris O'Dowd, Brian d'Arcy James i Bill Camp. Cała obsada spisała się rewelacyjnie.

Strona techniczna również zachwyca. Przede wszystkim są to rewelacyjne zdjęcia, niesamowicie intrygująca muzyka Daniela Pembertona oraz rewelacyjny montaż. Do tego dochodzą jeszcze dobre efekty specjalne, ładne kostiumy oraz charakteryzacja. Przede wszystkim jednak ważny jest klimat, który tutaj emanuje testosteronem, śmiałymi ruchami, sprytem i grą o wszystko albo nic. Reżyser ponadto rewelacyjnie radzi sobie z budowaniem napięcia i dramaturgii w rozmaitych scenach co tylko podsyca nasze doznania. 

"Gra o wszystko" to świetnie zrealizowany obraz, który zdecydowanie jest wart poświęconego mu czasu. Jest intrygujący, wartki, wciągający oraz rewelacyjnie napisany. Ponadto może pochwalić się fenomenalnym aktorstwem oraz wyśmienitą stroną techniczną. Co prawda stężenie Aarona Sorkina w Aaronie Sorkinie jest niesamowicie wysokie, to jednak nadal jest to obraz, który się bardzo przyjemnie ogląda. Jednakże radzę twórcy wkrótce zmienić styl prowadzenia opowieści, albowiem za niedługo to, co u Sorkina wyjątkowe stanie się zwyczajne.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Niezwykła, nieznana do tej pory prawdziwa historia trzech błyskotliwych kobiet afro-amerykańskiego pochodzenia, które na przełomie lat 50. i 60. XX wieku podjęły pracę dla NASA. Pokonując niewyobrażalne przeszkody społeczne i obyczajowe, pomogły wysłać w kosmos pierwszego Amerykanina, astronautę Johna Glenna, inicjując tym samym kosmiczny wyścig między światowymi mocarstwami.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Theodore Melfi
scenariusz: Allison Schroeder, Theodore Melfi
czas: 2 godz. 7 min.
muzyka: Hans Zimmer, Pharrell Williams, Benjamin Wallfisch
zdjęcia: Mandy Walker
rok produkcji: 2016
budżet: 25 milionów $
ocena: 7,4/10













Liczy się każda pomoc


W jaki sposób odróżnić ludzi gorszych od tych lepszych? Wiem, że to pytanie w ogóle nie powinno się tutaj pojawić, ale tak się, akurat składa, że jest sednem omawianego problemu. A więc jak najprościej dokonać takiego podziału? Robiąc testy na inteligencję? Zdecydowanie nie. Najlepiej jest uczepić się najprostszych cech rozpoznawczych, dzięki którym łatwo będzie dało się odróżnić lepszych oraz gorszych. Wystarczy powiedzieć, że ci co pracują są lepsi od tych co nie pracują, podporządkować ludzi pod wyznawców oddzielnych przekonań i nazwać i "lepszym" lub "gorszym" sortem, albo stwierdzić, że osoby o czarnym kolorze skóry nie mogą równać się z tymi posiadającymi biały kolor skóry. Tak właśnie tworzą się kategorie i podkategorie, które prowadzą do podświadomej, ale skutecznej selekcji. Idealnym tego przykładem jest omawiany dzisiaj film "Ukryte działania".

Ameryka na przełomie lat 50. i 60. XX wieku. Wyścig między światowymi mocarstwami trwa w najlepsze. Jednakże teraz przybrał on wręcz kosmiczną formę. Stany Zjednoczone w odpowiedzi na Rosyjskie dokonania próbują wysłać pierwszego Amerykanina w przestrzeń kosmiczną. Niestety nie idzie im to najlepiej. Wybitni naukowcy z NASA borykają się masą problemów, które wydają się nie do pokonania. A przecież liczy na nich prezydent jak i cały kraj. Nadzieją okazują się trzy czarnoskóre kobiety, które są na tyle błyskotliwe by wszystkiemu zaradzić. Ale jak im na to pozwolić jeśli posiadają inny kolor skóry? Ameryka to bardzo specyficzny kraj i niejednokrotnie już nam to udowodniła. Tym bardziej nie powinien nas dziwić fakt, że segregacja rasowa w Stanach Zjednoczonych to był, jest i jeszcze długo będzie duży problem. Wydawać by się mogło, że tak dobrze rozwinięty i potężny kraj potrafi być ponad bezmyślne grupowanie. Niestety prawda jest dużo bardziej smutna. W istocie my Polacy obecnie nie jesteśmy w tej kwestii również lepsi. Wracając jednak do głównego tematu musicie przyznać, że to nie pierwszy film ukazujący ten problem. Mieliśmy "Służące", "Selmę" czy "Zniewolonego". Czym więc "Ukryte działania" są w stanie się wyróżnić na tym polu? Odpowiedź brzmi: nie jedną a aż trzema głównymi bohaterkami. W istocie to one są siłą napędową całego obrazu oraz to ich historia jest tutaj najciekawsza. Co tam podbój kosmosu jak mamy na tapecie tak wspaniałe bohaterki. Każda z nich jest wybitna, krnąbrna, odważna oraz zdeterminowana. Każda walczy o swoje oraz stara się udowodnić innym, że znaczy coś więcej niż kolor jej skóry. Jest to również pierwszoplanowy wydźwięk produkcji pokazujący nam, że tworzenie sztucznych granic nie ma sensu, albowiem prędzej czy później runą same. Wydarzenia ekranowe idealnie obrazują ten stan rzeczy. Szczególnie gdy jest to wyższa konieczność. Wielu z nas godzi się na mnóstwo ustępstw gdy nie znajdujemy już nadziei nigdzie indziej. Tak jest i w tym przypadku. A takie małe rzeczy jak i ustępstwa są powodem wielkich zmian. Fabuła obrazu w bardzo ciekawy i wciągający sposób obrazuje nam ten proces. Prezentuje intrygująca historię podboju kosmosu, która zrewolucjonizuje cały kraj. Zarówno pod względem mentalnym jak i kulturowym. Historia posiada bardzo dobry scenariusz, który w dokładny sposób ukazuje nam zarówno przełom lat 50. i 60. jak zarówno ich obyczajowość. Jest to również niezwykle ciekawa i intrygująca podróż w głąb ośrodka badawczego jakim jest NASA i możliwość przyjrzenia się z bliska panującym tam wtedy obyczajom. Narracji natomiast poprowadzona jest w bardzo solidny sposób dzięki czemu twórcom udaje się stworzyć porządnie prezentujący się film, który zawiera w sobie wszystko to czego dobrej biografii trzeba. Niestety nie do końca udaje się twórcom przydział czasowy dla każdej z bohaterek. Jak już wcześniej wspomniałem jest ich trzy, lub też aż trzy. Tak naprawdę ciężko mi się zdecydować pomiędzy bardziej pozytywną czy negatywną formą tej decyzji, albowiem kiedy zsumujemy plusy i minusy wyjdzie nam 0. Albowiem pod wieloma względami zaprezentowana ilość głównych bohaterek to duża przewaga, ale z drugiej strony niemały kłopot produkcji. Cały szkopuł tkwi w tym, że każda z nich może pochwalić się w takim samym stopniu ciekawą biografią. Każda zasługuje, aby coś więcej o niej powiedzieć. Niestety film boryka się z problemem czasu, którego jest zdecydowanie za mało. W takim przypadku trzy główne postacie nie są już w takim samym stopniu ważne. Jedna wychodząc na prowadzenie zabiera czas tej drugiej, ale druga też jest szalenie ważna, a więc kradnie czas trzeciej. Trzecia nie ma już komu go ukraść, a więc jest najbardziej pokrzywdzona. Mniej więcej tak wygląda rozkład czasowy w "Ukrytych działaniach". W tym tkwi cały problem porządnie zrobionej i świetnie opowiedzianej produkcji. Zastanawiam się czy nie lepiej by było zainteresować się formą miniserialu, która oferując kilka godzin więcej okazałaby się kluczowa w rozwiązaniu tej sprawy. Jednakże mimo wszystko muszę przyznać, że jest to bardzo przystępna, płynna i przejrzysta opowieść, która pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Postacie w "Ukrytych działaniach" to przede wszystkim bardzo dobrze nakreślone oraz zagrane sylwetki, które szalenie łatwo jest nam polubić. Już od pierwszych scen potrafimy zaintrygować się ich losem dzięki czemu bez najmniejszych problemów i z wielkim zaciekawieniem będziemy śledzić ich poczynania. Niestety jak już wcześniej wspomniałem film dzieli czas pomiędzy bohaterki czyniąc ich udział w opowieści mniej lub bardziej ważny. Na sam przód wysuwa się Kathrene G. Johnson, która dzięki swoim umiejętnościom pomaga naukowcom ze Space Task Group wysłać pierwszego Amerykanina w przestrzeń kosmiczną. W roli tej rewelacyjnie prezentuje się Taraji P. Henson. Z kolei Octavia Spencer wciela się w Dorothy Vaughan – specjalistę od programowania, a Janelle Monáe odgrywa rolę Mary Jackson starającą się o pozycję inżyniera. Każda z pań prezentuje się rewelacyjnie ukazując nam wiarygodnie postacie z krwi i kości. Na dalszym planie mamy Kevina Costnera jako Ala Harrisona – dyrektora Space Task Group oraz Kristen Dunst, Jima Parsonsa i Mahershala Ali. Strona aktorska obrazu stoi na wysokim poziomie.

Od strony technicznej obraz również prezentuje się bardzo dobrze. Przede wszystkim zgrabne zdjęcia, stworzone z rozmachem scenografie, ale także kostiumy oraz charakteryzacja. Muzyka Hansa Zimmera, Pharrella Williamsa i Benjamina Wallfischa prezentuje się całkiem przyzwoicie, aczkolwiek momentami zalatuje ścieżką dźwiękową do "Aniołów i demonów". Ciekawie wykorzystano również archiwalne materiały, które bardzo dobrze prezentują się w obrazie. Szalenie ważny jest również klimat oraz spora ilość humoru oraz pozytywnej energii, która płynie z seansu.

"Geniusz nie zna razy. Siła nie zna płci. Odwaga nie zna granic" mówi slogan reklamujący produkcję. Co ciekawe jest to również bardzo dobre podsumowanie całego obrazu oraz lekcji jaka z niego płynie. Albowiem zbyt wiele czasu jak i sił tracimy na bezsensowne grupowanie ludzi, aniżeli na wykorzystanie go do naprawdę palących problemów. I choć nie jest to już pierwszy film o tej tematyce, to jednak trzeba przyznać, że oprócz trzech niesamowicie charakterystycznych bohaterek wyróżnia go również, forma oraz miejsce akcji, którym jest NASA. Kontekst ten okazuje się być jednym z najważniejszych motywów w całej historii. Sama produkcja natomiast to porządnie napisany i nakręcony film z rewelacyjną obsadą i świetnym wykończeniem, który urzeka swoją lekkością oraz charyzmą.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.