Rzeczywistość 2045 roku nie nastraja optymistycznie. Świat znajduje się na skraju upadku i pogrążenia w chaosie. Wade Watts czuje, że żyje, tylko gdy ucieka do OASIS — wirtualnego uniwersum, w którym większość ludzi spędza całe dnie. W OASIS można podróżować, przeżywać przygody i być kimkolwiek się zapragnie. Jedynym ograniczeniem jest własna wyobraźnia. Ekscentryczny geniusz James Halliday, który stworzył OASIS, szuka godnego następcy. Organizuje trzyetapowy konkurs, w którym nagrodą jest olbrzymia fortuna i całkowita kontrola nad uniwersum. Wade i jego przyjaciele z "Wielkiej Piątki" podejmują wyzwanie polegające na szukaniu skarbów w zakrzywionej rzeczywistości. W fantastycznym świecie — pełnym niespodzianek, ale i niebezpieczeństw — czeka ich zadanie ważniejsze niż sam konkurs. Muszą ocalić OASIS.
gatunek: Przygodowy, Akcja, Sci-Fiprodukcja: USA
reżyseria: Steven Spielberg
scenariusz: Ernest Cline, Zak Penn
czas: 2 godz. 20 min.
muzyka: Alan Silvestri
rok produkcji: 2018
budżet: 175 milionów $
ocena: 7,0/10
#Nostalgia
Rzeczywistość jest fajna do czasu kiedy się nam nie znudzi. Gdy już mamy dość otaczającego nas świata sięgamy do internetu, by porobić coś całkiem innego. Fajna odskocznia, ale większości nawet to już nie odpowiada. Sięgają po więcej, a w tym przypadku może to znaczyć dosłownie wszystko. Jednakże od pewnego czasu to właśnie gogle VR i poszerzona rzeczywistość zyskują uznanie konsumentów. Kto wie, być może za kilkanaście lat będziemy w takiej samej sytuacji jak bohaterowie najnowszego filmu Stevena Spielberga. I bynajmniej nie jest to optymistyczna wizja.
W 2045 roku ludzie zagłębiają się w cyfrowy świat OASIS, by zapomnieć o szarej rzeczywistości. Spędzają tam całe godziny, mogąc być, kimkolwiek chcą i robiąc, cokolwiek chcą. Ich możliwości są praktycznie nieograniczone. Wszyscy jednak pragną odnaleźć "wielkanocne jajo" (z ang. "easter egg", które zmarły twórca gry umieścił gdzieś w OASIS. Gdy je zdobędziesz, gra będzie twoja. Takim sposobem rozpoczyna się walka o nagrodę. Jednakże oprócz normalnych graczy chrapkę na OASIS ma złowroga korporacja, która pragnie zawładnąć przemysłem. Jak zakończy się ta walka, o coś, co nie istnieje w świecie materialnym? Steven Spielberg, prezentując nam "Playera One" pokazuje, jak może wyglądać wirtualna rzeczywistość oraz co może na nas w niej czekać. Trudno się z nim nie zgodzić, że to doprawdy fascynująca podróż. Niestety nie zawsze sprawdza się jako wartościowa opowieść. Nie będę was kłamać, że z wypiekami na twarzy czekałem na ten film, bo to nie prawda. Nie bardzo mnie też przekonywała konwencja cyfrowej animacji, która się pojawia w większej części filmu. Ale żeby nie było, IMAX-owy seans zaliczyłem. Mogę powiedzieć jedynie WOW i MECH. Czemu? Zacznijmy od początku. Reżyser za pomocą narracji głównego bohatera wprowadza nas w akcję filmu i czyni swoją postać zarówno pierwszoligowym herosem oraz narratorem całego dzieła. Twórca nie owija w bawełnę i już po kilku chwilach znajdujemy się w OASIS. Tam czeka na nas już cała masa frajdy. Po krótkim wstępie przechodzimy od razu na pole bitwy, by następnie powalczyć o "wielkanocne jajo". Produkcja rusza z kopyta i nie mamy nawet chwili, by się nad czymkolwiek zastanowić. Zostajemy oczarowani złożonością i bogactwem wirtualnego świata, który trzeba przyznać, niesamowicie wciąga. Same animacje okazują się zaś zaskakująco dobrze stworzone, dzięki czemu nie mamy do końca wrażenia, że znajdujemy się w całkowicie sztucznym świecie. Opowieść podąża za losami Wade'a, który jest jednym z graczy oraz supermegafanogeekiem twórcy gry Jamesa Holliday'a. Fabuła przede wszystkim skupia się na poszukiwaniu wskazówek, pokonywaniu kolejnych przeszkód oraz walką z innymi graczami. Jest ładnie, wartko i ciekawie, ale pusto. Albowiem opowieść nie jest w stanie zaoferować nam nic więcej. Owszem posiada kilka wątków pobocznych, ale koniec końców okazują się nie być wcale takie ważne, jak moglibyśmy zakładać. Szybko zostają przemilczane i zapomniane. A to właśnie one stanowią o postępowaniu naszych bohaterów. No ale przecież byłbym naiwny, gdyby właśnie o to chodziło w tym filmie. Tutaj przede wszystkim postawiono na widowiskowość, piękno i majestatyczność wirtualnej karuzeli. Liczy się wartka akcja, ciekawe potyczki i efektowne wizualizacje. I rzeczywiście w tych wszystkich aspektach "Player One" wygrywa bezsprzecznie. Dostarcza nam niesamowitej rozrywki, która potrafi nas bez problemu wciągnąć na całe niemalże dwie i pół godziny. Pozwala zapomnieć o zewnętrznym świecie i cieszyć się bogactwem tego, czego nie można fizycznie dotknąć. Produkcja onieśmiela nas swoją wielkością, pomysłowością i przede wszystkim silnym zakorzenieniem w popkulturze lat 80.Prawdę mówiąc, sam film to taka jedna wielka nostalgiczna podróż do tego, co minęło. Jednakże tym razem to nie tylko same wspomnienia kultowych filmów czy gier tamtych lat, ale rzeczywiste wykorzystanie wszystkich tych odnośników. Czego tu nie ma? Od "Powrotu do przyszłości", przez "Gwiezdne wojny", "Trona", a kończąc na " Laleczce Chucky". Jednakże to dopiero wierzchołek góry lodowej. Znajdywanie wszystkich tych referencji to dla niektórych może okazać się świetna zabawa na kilka godzin plus, albowiem w filmie jest ich od groma. A więc jeśli chodzi o świat przedstawiony i frajdę płynącą z ekranu to jest wręcz rewelacyjnie. Gorzej, gdy przyjrzymy się fabule. Bardzo prosta i nieskomplikowana linia dramatyczna, która podąża za głównym bohaterem, który ku naszemu wielkiemu zdziwieniu jest wybrańcem. Stare odgrzewane kotlety. Niestety słabo wypada również zawiązanie akcji, która praktycznie wyzbyta jest jakichkolwiek zwrotów akcji. Po prostu leci od punktu A do punktu B, nie zatrzymując się na żadnym przystanku, ani nie zmieniając jakkolwiek biegu zdarzeń. Kolejnym problemem jest sam fakt, że wirtualna rzeczywistość jest jedynym ciekawym wątkiem w tym filmie. Świat rzeczywisty kompletnie nie interesuje reżysera, przez co widać, że został po prostu przez niego olany. Nie jest w stanie zaproponować nam niczego ciekawego oraz wartościowego oprócz morału, który pomimo tego, że trafia w punkt, to jednak poniekąd jest również strzałem w kolano, biorąc pod uwagę wcześniejsze zaniedbanie tego wątku. A więc radocha i zabawa jest przednia, ale sama opowieść raczej nie zapadnie nam na długo w pamięci.
Aktorsko jest dobrze, aczkolwiek sami artyści nie dostają jakoś specjalnie dużo czasu dla siebie. Króluje OASIS oraz ich komputerowo wygenerowane awatary, do których podkładają głosy. Być może dlatego najlepiej z całej obsady wypada Mark Rylence, który dosłownie oszałamia nas swoją grą aktorską. Jego James Holliday to typowy geek i wycofany ze świata człowiek, który szuka pocieszenia w OASIS. I choć jego rola jest praktycznie trzecioligowa, to jednak on najbardziej zapada nam w pamięć jako ekscentryczny twórca gry, w którą gra cały świat. Zaraz za nim mamy świetnego Bena Mendelsona jako głównego antagonistę Nolana Sorrento i Simona Pegga jako Ogdena Morrowa. Młodsza część obsady to natomiast Tye Sheridan i Olivia Cooke. Ponadto pojawiają się jeszcze Lena Waithe i T.J. Miller jako sam głos.
Strona wizualna to zdecydowanie najmocniejsza część obrazu. Główna w tym zasługa fenomenalnych efektów specjalnych, które rewelacyjnie ukazują nam cyfrowy świat OASIS. Oprócz tego mamy jeszcze klimatyczną muzykę, humor i scenografie prawdziwego świata. Na uwagę zasługuje również klimat produkcji, a także to jak świat OASIS został stworzony. Bardzo ciekawie prezentuje się również, w jaki ukazano nam obcowanie z wirtualną rzeczywistością. Te kostiumy, rękawice, gogle, bieżnie itp. Bardzo to pomysłowe i wiarygodne.
"Player One" to przepiękny wizualnie film, który niestety okazuje się dosyć pusty w środku. Zabawę można na nim mieć przednią, ale od fabuły nie oczekujcie żadnych rewelacji. Postawiono na świat OASIS i zaniedbano nieco rzeczywisty. Co prawda na koniec wszystko reflektuje morał, ale nie zmienia to faktu, że niedociągnięcie zabolało. Jednakże koniec końców Spielberg wychodzi ze starcia obronną ręką. Dostarczył nam rozrywkowy produkt, który się przyjemnie i bezboleśnie ogląda. Sam natomiast wykazał się zgrabną reżyserią i umiejętnością poprowadzenia całej opowieści w zadowalający sposób. Emocje są przednie, a seans w IMAX-ie zdecydowanie wart pieniędzy. Jednakże nie do końca przekonuje mnie takie całkowite jechanie po bandzie na nostalgii do lat 80., ale jeśli wy to lubicie to droga wolna. Podejrzewam, że jednak większość z nas film zobaczy i stosunkowo szybko o nim zapomni.