Snippet
Film opowiada o wojownikach Sojuszu Rebeliantów, którzy po utworzeniu Imperium Galaktycznego wyruszają na desperacką misję wykradzenia planów Gwiazdy Śmierci, zanim zostanie ona wykorzystana przez zwolenników Imperatora Palpatine’a.

gatunek: Przygodowy, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Gareth Edwards
scenariusz: Chris Weitz, tony Gilroy
czas: 2 godz. 13 min.
muzyka: Michael Giacchino
zdjęcia: Greig Fraser
rok produkcji: 2016
budżet: 200 milionów $
ocena: 8,0/10










 
Ocalić nadzieję

Kiedy Disney poinformował nas o reaktywacji najsłynniejszej sagi science-fiction świat dosłownie oszalał. W końcu mówimy o "Gwiezdnych wojnach" czyli serii na której wielu z nas się wychowało. Czy to na starej bądź nowej trylogii. To co nas w nich ujmuje to ciekawie wykreowany świat, humor, postacie oraz niezastąpiony klimat. A zeszłoroczna premiera "Przebudzenia mocy" udowodniła tylko niesamowitą popularność sagi. Jednakże to nie koniec, albowiem wraz z nową trylogią obiecano nam kilka spin-offów z uniwersum "Gwiezdnych wojen". Pierwszy z nich zawitał właśnie na ekrany naszych kin. Jednakże czy zasługuje on na przynależność do serii?

Jyn Erso to młoda kobieta, która wiele w swoim życiu przeszła. Jednakże najważniejszy rozdział jeszcze przed nią. Dzięki pomocy rebeliantów udaje jej się zbiec z iperialnego obozu pracy, ale jak szybko wychodzi na jaw Rebelia chce od niej czegoś w zamian. Pragnie odbić ojca Jyn, który odpowiada za budowę Gwiazdy Śmierci. Wraz pomocą nasza bohaterka wyrusza by odzyskać ojca i powstrzymać Imperium przed dominacją w galaktyce. Jak powszechnie wiadomo ich misja się powidła. Inaczej nie mielibyśmy "Nowej nadziei", a tym bardziej "Przebudzenia mocy". Albowiem to właśnie rebelianci odpowiadali za przekazanie księżniczce Lei planów broni masowego rażenia. I tu pojawia się pytanie czy "Łotr 1" był nam potrzebny? Nie ukrywajmy, że produkcja filmów z serii "Gwiezdnych wojen" to niezwykle opłacalne przedsięwzięcie. Pokazała to premiera "Przebudzenia mocy" co tylko utwierdziło studio Disneya, że jak najbardziej opłaca się im tworzyć kolejne obrazy z serii. Takim oto sposobem zostaniemy zasypani coraz to nowszymi historiami z uniwersum co spowoduje, że cała to szopka wyjdzie nam uszami. No chyba, że twórcy zdołają ugryźć produkcje od całkiem innej strony. Tak jak to zrobił Gareth Edwards.

Pamiętacie premierę "Przebudzenia mocy"? Słynną sentencję na początku filmu, pompatyczną muzykę Johna Williamsa i napisy szybujące po ekranie? Jedna wielka nostalgia. No i jeszcze fabuła do złudzenia przypominająca tą z "Nowej nadziei". W przypadku "Łotra 1" tego nie doświadczymy co widać już po samym wstępie, którym reżyser podkreśla, że ta historia jest całkiem innego kalibru. I rzeczywiście tak jest. Zapomnijcie o mieczach świetlnych, rycerzach Jedi, a nawet mocy. To nie ten rodzaj opowieści. Fabuła opowiada o rebeliantach. To ich dziedzictwo. Twórcy wyraźnie to podkreślają każdą kolejną sceną i nie pozwalają nam o tym zapomnieć ani na chwilę. Albowiem ich obraz ukazuje nam prawdziwe oblicze wojny galaktycznej. Jest zaskakująco realistyczny, niesłychanie brutalny oraz pełen niespodziewanych zwrotów akcji. Ukazuje nam bitwy z całkiem nowej perspektywy. Rebeliantów, którzy walczą na ziemi. Nie w powietrzu, ani w kosmosie. Twórcy bardzo dosadnie to podkreślają skupiając się właśnie na tych konkretnych potyczkach. Ewidentnie zresztą widać, że reżyser znacznie lepiej radzi sobie z ukazaniem przyziemnych konfrontacji niż tych umieszczonych w przestrzeni kosmicznej. Da się w nich wyczuć napięcie, gęstniejącą atmosferę, a także emocje jakie towarzyszą tym wydarzeniom. Te z pozoru większe i bardziej widowiskowe nie dostarczają nam takiej samej satysfakcji. Najlepszym potwierdzeniem tego jest akcja na plaży, której towarzyszy szturm w kosmosie. Ostatecznie rzecz biorąc każda potyczka w "Łotrze 1" to rewelacyjnie skonstruowana oraz nakręcona scena akcji, która potrafi zrobić na nas niesamowite wrażenie. Niektóre po prostu prezentują się znacznie lepiej od innych. Jednakże wszystkie przepełnione są szalonymi operacjami, zwariowanymi i często improwizowanymi potyczkami, a także całą masą strzelanin oraz wybuchów, które jeszcze bardziej przybliżają nas do tego bardziej "namacalnego" obrazu wojny. Twórcy starają się nam przekazać wszystko w jak najbardziej przystępny, realistyczny i ludzki sposób. Niestety już na samym początku zaliczają niezłą wtopę. We wstępie szło im całkiem nieźle. Jednakże później z fabułą dzieje się coś niedobrego. Wkrada się do niej chaos, który potrafi nas nieźle zdezorientować. Akcja szaleńczo skacze z kwiatka na kwiatek i nie jest w stanie skupić się ani na chwilę na jednym konkretnym wątku. Kolejne sceny ukazują się przed naszymi oczami, a my nadal czujemy się zagubieni i nie mamy pojęcia co się dzieje. Twórcy wyraźnie chcieli wspomnieć nam o każdym nawet najdrobniejszym aspekcie fabuły, aby nie pozostawić nawet najmniejszych niedomówień, ale niestety chcieli zbyt dużo rzeczy przedstawić w tak krótkim czasie. Całe to zamieszanie sprawia, że początek obrazu jest bardzo zagmatwany, nierówny i niezrozumiały. Wiem, że intencje były dobre, ale wyszło jak zawsze. Na szczęście później sytuacja znacznie się poprawia. Fabuła w końcu zostaje sprowadzona na odpowiednie tory i daje się się prowadzić bez większych przeszkód. Przygody naszych bohaterów to niesamowicie wciągająca mieszanka strzelanin, gonitw, wybuchów, a także walki wręcz, które idealnie wpisują się w konwencję obrazu, która to z kolei osadzona jest bardziej przy ziemi, aniżeli w kosmosie. Czemu tak często o tym wspominam? Albowiem jest to klucz do zrozumienia natury obrazu Edwardsa. Im szybciej się z tym oswoimy tym lepiej na tym wyjdziemy. Jak już wspominałem to być może jest ten sam świat, ale zdecydowania inna rzeczywistość bohaterów. To czyni obraz wyjątkowym spośród całej serii. Wręcz jedynym w swoim rodzaju, albowiem zdecydowanie odbiega on od fantastycznej aury serii. Tym razem mamy bardzo mało "Gwiezdnych wojen" w "Gwiezdnych wojnach". Co ciekawe jest to największa zaleta tej produkcji.

Prod względem nakreślenia postaci produkcja wypada całkiem dobrze. Bohaterów widowiska cechuje niezłomność, hart ducha oraz nadzieja na lepsze jutro. Nie boją się podejmować trudnych decyzji, ani niebezpiecznych czy wręcz niewykonalnych operacji. Albowiem są oni na tyle zdeterminowani, że są w stanie  zaryzykować wszystko nawet jeśli istnieje najmniejsza szansa na sukces. To szalenie odważne oraz nieszablonowe sylwetki, które niejeden raz wykażą się sprytem bądź męstwem. Tak jak główna bohaterka Jyn Erso, w którą wcieliła się świetna Felicity Jones. Na pierwszym planie zobaczymy również: Diego Lunę jako Cassiana Andora, Donnie Yena jako Chirrut Îmwea, Wen-Janga jako Baze Malbusa, a także usłyszymy głos Alana Tudyka wydobywający się z robota K-2SO. W filmie duży udział mają również Ben Mendelson jako Orson Krennic, Riz Ahmed jako Bodhi Rook oraz Alistair Petrie jako Generał Draven. Oczywiście podczas oglądania seansu natkniemy się również na Madsa Mikkelsena czy Foresta Whitakera jednakże ich postacie posiadają niewielki udział w fabule obrazu. Obsada natomiast spisała się bardzo dobrze.

Od strony technicznej "Łotr 1" zachwyca. Największe wrażenie robią przede wszystkim zdjęcia Grega Fraisera, który potrafi uchwycić rebelię z ziemskiej jak i kosmicznej perspektywy. W obydwu tych przypadkach mamy do czynienia z niezwykle płynnymi, lekkimi, ale także bardzo dynamicznymi ujęciami. Muzyka Michaela Giacchino nie zachwyca, ale całkiem nieźle pobrzmiewa w tle. Na uwagę zasługuje również genialna scenografia oraz charakteryzacja. Natomiast efekty specjalne jak można by przypuszczać prezentują się wyśmienicie. No może poza jednym wyjątkiem. Twórcy posłużyli się techniką motion-capture, aby przywrócić do uniwersum kilka szalenie ważnych postaci ze starej trylogii. W jednym z tych przypadków (nie powiem o kogo chodzi) wypada to niestety strasznie sztucznie i nienaturalnie co widać gołym okiem. Jednakże najważniejszym elementem obrazu jest jego wyjątkowy klimat, który kompletnie różni się od tego co mogliśmy do tej pory zobaczyć w całym uniwersum. Czyni on film jedynym w swoim rodzaju.

Produkcja "Łotra 1. Gwiezdne Wojny – Historie" już od samego początku stała pod wielkim znakiem zapytania. Wszyscy zastanawiali się czy naprawdę potrzebujemy tego filmu skoro jego głównym celem jest aspekt finansowy. Kiedy jednak obraz w końcu zawitał na ekranach naszych kin okazało się, że w uniwersum "Gwiezdnych wojen" da się jeszcze zrobić całkiem świeży i oryginalny film. Twórcy udowodnili nam, że pomimo paru potknięć są w stanie opowiedzieć nam ciekawą, wciągającą i kompletnie inną historię. Udało im się na nowo zdefiniować uniwersum stworzone przez Georgea Lucasa, które potrzebowało powiewu świeżości i niespotykanego dotąd spojrzenia. Do tego dochodzi jeszcze dobra obsada i rewelacyjne wykończenie. Ponadto, twórcom udało się odpowiedzieć na kilka istotnych pytań dotyczących fabuły "Nowej nadziei" co skutecznie niweluje wszelkie niedomówienia. A największą zaletą filmu jest sam fakt, że koncentruje się na zwykłych rebeliantach. To pozwala nam wczuć się w ich rolę i być świadkiem ich niesamowitego poświęcenia, które jak wiadomo nie poszło na marne. Jednakże trzeba również pamiętać, że jest to wyjątkowo mocno oddziałujący na nas obraz z wyraźnym przesłaniem mówiącym, że nadzieja istnieje dzięki ludziom, którzy mieli odwagę o nią zawalczyć.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Film został zainspirowany prawdziwą historią o nadzwyczajnej odwadze i wielkiej sile miłości. Pięcioletni chłopiec gubi się na ulicach Kalkuty, tysiące kilometrów od domu. Napotkanym ludziom nie jest w stanie powiedzieć o sobie wiele. Nie zna nazwiska ani adresu rodziny. Zdany wyłącznie na siebie, musi stawić czoła zagrożeniom czekającym na ulicach wielomilionowego miasta. W najmniej oczekiwanym momencie jego los odmienia para Australijczyków. 25 lat później, już jako mężczyzna, wyrusza na poszukiwanie utraconego domu i rodziny.

gatunek: Dramat
produkcja: USA, Australia, Wielka Brytania
reżyser: Garth Davis
scenariusz: Luke Davies
czas: 2 godz. 9 min.
muzyka: Dustin O'Halloran, Volker Bertelmann
zdjęcia: Greig Frases
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 5,0/10






 
Zacznij (nudne) Poszukiwanie

Wszyscy dobrze wiemy, że życie pisze najlepsze scenariusze. Zarówno te przepełnione niezliczoną ilością ciekawych i niezwykłych zdarzeń jak i te spokojne, wypełnione miłością, ale także smutkiem czy też tęsknotą za czymś co wydaje się niemalże nieosiągalne. Wtedy dociera do nas zarówno sens życia jak i jego niezwykłość. Pod wieloma względami historia każdego z nas już jest niesamowita. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy tak właśnie jest. A filmowcy wręcz uwielbiają sięgać po opowieści z życia wzięte jak na przykład omawiany dzisiaj "Lion. Droga do domu".

Saroo to chłopiec, który mieszka z rodziną w Indiach. Ma kochającą mamę, brata oraz siostrę. Niestety pewnego dnia gubi się na ulicach Kalkuty i znajduje się tysiące kilometrów od domu. Udaje mu się jednak przetrwać dzięki rodzinie z Australii, która postanowiła go adoptować. Wiele lat później Saroo jako dorosły mężczyzna postanawia znaleźć swój prawdziwy dom. Czy uda mu się odnaleźć swoje korzenie? Film w reżyserii Gartha Davisa na pierwszy rzut oka bardzo przypomina oscarowy film Dannyego Boylea pt: "Slumdog. Milioner z ulicy". Porównań nie sposób uniknąć, albowiem oglądając "Liona" cały czas mamy w pamięci bardzo podobne kadry oraz klimat z produkcji Boylea. Jednakże jak zapewnia nas dystrybutor ta historia zdarzyła się naprawdę, a więc zapominamy na chwilę o "Slumdogu". Produkcja rozpoczyna się od przedstawienia nam głównego bohatera filmu czyli Saroo, który cieszy się szczęśliwym życiem z rodziną. Twórcy bardzo dokładnie starają się nakreślić więź łączącą naszego bohatera z jego rodzeństwem oraz matką, aby pokazać, że jego strata musiała być dla nich czymś naprawdę bolesnym. Twórcy ukazują nam to wszystko bardzo spokojnie i bez pośpiechu co daje nam możliwość dokładnego zapoznania się z każdym z nich. Niestety to nie koniec wstępu, który okazuje się zaskakująco długi. Moglibyśmy przypuszczać, że kiedy fabuła obrazu dojdzie do kluczowego momentu, w którym nasz bohater niechcący zgubi się to akcja produkcji zdecydowanie przyśpieszy. Niestety ku naszemu zdziwieniu tak się nie dzieje. A cała opowieść zamiast przenieść się w czasie jak to z reguły ma miejsce idzie dalej swoja powolną ścieżką. Reżyser ukazuje nam wtedy co się działo z Saroo
zanim został adoptowany. Co robił, gdzie był oraz na jakich ludzi trafił przez ten krótki okres w swoim życiu. Oczywiście nie miał bym do tego fragmentu filmu żadnych uwag gdyby nie fakt, że jest on strasznie nudny. Niestety, ale fabuła do momentu, w który Saroo znalazł się w Arustralii jest bardzo nieatrakcyjna, mało intrygująca oraz rozciągnięta do granic możliwości. Podczas jej oglądania wydarzenia ekranowe mijają nam strasznie obojętnie, a my zapewniamy sobie rozrywkę jedynie na przemian ziewaniem oraz wierceniem się na kinowym fotelu. Ewidentnie widać, że twórcy nie mieli pomysłu jak ugryźć ten fragment w przystępny sposób, albowiem jest strasznie ciężki i bez polotu. A dotrwanie do dalszej części jest nie tyle co trudne, ale wiąże się raczej z pewnego rodzaju wyczynem. Na szczęście kiedy przebrniemy przez zdecydowanie za długi wstęp opowieść ma się już znacznie lepiej. Przede wszystkim akcja produkcji zdecydowanie przyśpiesza, albowiem ukazuje nam wydarzenia 25 lat po adopcji. Wszystko wydaje się nagle świeże, intrygujące i bardzo pochłaniające. Niestety później znowu dzieje się coś niedobrego. Fabuła zaczyna być coraz bardziej chaotyczna, a twórcy po raz kolejny starają się sztucznie wydłużyć czas ekranowy. Następnie opowieść zalicza parę kolejnych przeskoków w czasie, które przenoszą nas o kilka kolejnych lat do przodu. Zabieg ten niestety wprowadza do historii jeszcze więcej zamieszania niż do tej pory było co zdecydowanie wpływa na jej niekorzyść. Dodatkowo poszukiwania naszego bohatera są słabo umotywowane, a jego zachowanie jest zbyt karykaturalne i niezrozumiałe. Cały ten film jest zrobiony zbyt szablonowo oraz strasznie sztywno. Brak mu lekkości, polotu oraz ciekawej fabuły, która mógłby nas zaintrygować. To przecież jest prawdziwa historia. Całkiem ciekawa zresztą. Niestety jak widać nawet z niebanalnego życiorysu da się zrobić strasznie banalny film. Albowiem "Lion. Droga do domu" tak naprawdę ma problem z ukazaniem nam swojej treści w łatwy i przystępny sposób. Normalnie powinniśmy umierać z ciekawości czy nasza postać w końcu odnajdzie dom, a tak naprawdę umieramy z nudów gdyż poszukiwania naszego bohatera są tak puste i miało przekonujące, że aż trudno w to uwierzyć. Brakuje również odpowiedniego napięcia i dramaturgii, które mogłyby zaprowadzić opowieść do szczęśliwego końca.  Jednakże najgorsze w tym wszystkim jest to, że wina leży po obu stronach. Zarówno reżysera jak i scenarzysty, którzy ewidentnie posiadali inne wizje na przedstawienie tej historii. Albowiem zarówno razi nas niekonsekwencja oraz brak zdecydowania reżysera, a także poważne dziury jak i przestoje w fabule za które można winić scenarzystę. A wystarczyłoby większość z tych wydarzeń skondensować i przedstawić w formie retrospekcji, które w produkcji zaskakująco dobrze funkcjonują.

Obsada aktorska filmu to kolejny element, w którym nie trudno uniknąć porównań do "Slumdoga". W końcu głównego bohatera w obu produkcjach gra Dev Patel. Jednakże różnica pomiędzy nimi jest taka, że w obrazie Boylea aktor wypada zdecydowanie lepiej niż w recenzowanym dzisiaj "Lionie". Problem ten wynika przede wszystkim ze scenariusza, który niezbyt dokładnie nakreśla naszą postać. Mam wrażenie jakby jej opis sprowadzał się zaledwie do kilku sentencji i adnotacji: "Graj jak w Slumdogu".  Trzeba przyznać, że aktor się bardzo stara i idzie mu to całkiem nieźle, ale szału nie ma. Zdecydowanie lepiej radzi sobie Sunny Pawar jako młody Saroo, który rewelacyjnie prezentuje się we fragmentach dotyczących młodości naszego bohatera. Jest bardzo przekonujący oraz prawdziwy dzięki czemu bez problemu polubimy graną przez niego postać. Drugi plan z kolei należy do rewelacyjnej Nicole Kidman, która choć nie pojawia się w produkcji zbyt często, to jednak zdecydowanie zasługuje na miano najlepszej aktorki w produkcji. Natomiast Rooney Mara niby w filmie jest, ale tak naprawdę jej nie ma. Jej bohaterka jest tak niewyraźna i bez charakteru, że właściwie mogłoby jej w obrazie w ogóle nie być. Co gorsze nawet nie widać żeby aktorka próbowała cokolwiek z tym zrobić. Po prostu gra na autopilocie prezentując nam sprawdzone miny bez większego przekonania. Wygląda na to, że to już będzie u niej taki standard. Przeplatanie rewelacyjnych kreacji z tymi nie nadającymi się do niczego. Co zrobić... Na ekranie pojawiają się jeszcze David Wenham, Abhishek Bharate, Divian Ladwa oraz Priyanka Bose.

Strona techniczna produkcji jest jedną z jej najlepszych rzeczy. Głównie za sprawą przepięknych zdjęć Greiga Fasera, który potrafi uchwycić piękno chwili i zachwycić nas niesamowitymi widokami krajobrazów, ale również ciekawym ukazaniem codziennego życia. Dużą rolę w obrazie odgrywa również muzyka Dustina O'Hallorana oraz Volkera Bertelmanna, która urzeka nas stonowanymi dźwiękami fortepianu oraz skrzypiec. Bardzo dobrze prezentuje się również scenografia, kostiumy oraz charakteryzacja.

"Slumdog. Milioner z ulicy był piękną fikcją. Tę historię napisało życie." - przekonuje dystrybutor. Niestety czasami fikcja jest lepsza od prawdziwej, ale bardzo nudnej historii. To właśnie spotkało film "Lion. Droga do domu", który nie potrafi opowiedzieć nam pięknej i przejmującej opowieści o odnajdywaniu swoich korzeni, a co za tym idzie samego siebie. Nie potrafi pokazać nam prawdziwych emocji oraz przekonujących zdarzeń, albowiem jest zbyt sztywny i niedopracowany. Finał produkcji tak samo jak cały obraz nie jest w stanie sprostać naszym oczekiwaniom, ale jest na tyle wzruszający, że można się przy nim popłakać. Niemniej jednak film Garta Davisa to bardzo przeciętne dzieło, które się źle ogląda.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
1942 rok, Afryka Północna. Max Vatan, oficer wywiadu, spotyka na swej drodze działaczkę francuskiego Ruchu Oporu Marianne Beausejour, zaangażowaną w śmiertelnie niebezpieczną misję na tyłach wroga. Ich związek torpeduje ekstremalna presja związana z trwającą wojną.

gatunek: Melodramat
produkcja: US, Wielka Brytania
reżyser: Robert Zemeckis
scenariusz: Steven Knight
czas: 2 godz. 4 min.
muzyka: Alan Silvestri
zdjęcia: Don Burgess
rok produkcji: 2016
budżet: 85 milionów $
ocena: 7,2/10










 
Zabójcza para

Druga Wojna Światowa to bardzo burzliwy okres w dziejach ludzkości. Jednakże jeśli odrobinę pogłówkujemy okaże się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Na przykład gdy tworzymy film fabularny. Bierzemy na tapetę odpowiedni rok, dodajemy bohaterów, odrobinę akcji, szczyptę miłości, łyżkę intrygi i voila! Mamy film pt: "Sprzymierzeni". Jednakże czy wybrane przez nas składniki dobrze się skomponowały?

Max Vatan to oficer brytyjskiego wywiadu, który na potrzeby usunięcia jednego z niemieckich generałów rozpoczyna współpracę z Marianne Beausejour – działaczką francuskiego ruchu oporu. Podczas wspólnej pracy dwójka bohaterów zakochuje się w sobie i postanawia przenieść się do Wielkiej Brytanii by założyć rodzinę. Niestety ich spokój nie trwa zbyt długo, albowiem przeszłość niespodziewanie puka im do drzwi i próbuje zniszczyć ich teraźniejsze życie. Rozpoczyna się walka z czasem, od której zależy przyszłość tej dwójki. Czy uda im się pokonać wszystkie przeciwności losu? Najnowszy film Roberta Zemeckisa choć zrobiony jest w podobnym stylu co jego poprzednie dzieła, to jednak tym razem posiada jedną znaczącą różnicę. Jest nią nie jeden, a dwójka głównych bohaterów. Przeważnie reżyser brał na tapetę pojedynczą jednostkę, która swoim sprytem, charyzmą i determinacją była w stanie osiągnąć wszystko. Tym razem jednak na pierwszym planie mamy duet, który współpracując razem jest w stanie pokonać każdą przeszkodę. Produkcja zalicza bardzo dobry wstęp, w którym reżyser przedstawia nas swoim bohaterom jak i tworzy pomiędzy nimi pierwszą interakcję. Już wtedy udaje mu się nas zaintrygować jego postaciami i sprawić, że z wielką chęcią będziemy śledzić ich kolejne losy. Szalenie ważny okazuje się początek opowieści, w który budowana jest relacja pomiędzy naszymi bohaterami, ale także napięcie oraz dramaturgia dotycząca wspólnego zadania agentów. Da się wyczuć gęstniejący klimat oraz niespokojne nastroje. Niestety wszystko to zaskakująco szybko się kończy by przenieść nas w przyszłość. Wtedy po raz pierwszy fabuła zalicza skok w czasie. Później czeka ją jeszcze jeden, który ponownie zaburzy płynność całej opowieści. Fabuła filmu szczególnie na samym początku jest niezwykle intrygująca, wciągająca i pełna lekkości oraz polotu. Niestety gdy zalicza niespodziewany przeskok gubi nieco sens i staje się dużo mniej atrakcyjna. A zamiast przyśpieszyć bieg akcji zbyt bardzo nas dezorientuje. Te uproszczenia fabularne strasznie burzą prządek opowieści jak i sprawiają, że momentami staje się ona bardzo nieznośna. Akcja obrazu przypomina piękną sinusoidę, która raz zalicza szyty, a raz doliny powodując nie małe zamieszanie w całej historii. Na szczęście na ratunek opowieści przychodzą nasi bohaterowie. Dzięki dobrze napisanemu scenariuszowi duet prezentuje się niezwykle lekko oraz bardzo przekonująco. Jednakże ich zaufanie zostanie wystawione na próbę. W opowieści niezwykle uwypuklony zostaje wątek konspiracji jak i szpiegostwa, który nie odstępuje naszych bohaterów ani na krok. I przypomna o sobie w najbardziej nieoczekiwanym momencie. W filmie ukazana nam zostaje natura szpiega, który tak naprawdę nigdy nie może czuć się bezpieczny, albowiem wróg może się na niego czaić dosłownie wszędzie. Nawet w przeciwległym pokoju. Twórcy obrazują nam to na przykładzie szpiegowskiej paranoi, od której nigdy się nie uwolnimy.  Albowiem zawsze będzie w nas się tliła ochota by poznać każdy sekret bliskiej nam osoby, aby mieć nie tyle co nad nią pełną kontrolę, ale pewność, że nic nam nie grozi. Jest to zdecydowanie jeden z ciekawszych aspektów obrazu. Jednakże oprócz intrygi szpiegowskiej twórcom udało się jeszcze zamieścić w filmie wątek miłosny, a także odrobinę kina akcji, które zaskakująco dobrze się dopełniły. Do tego jeszcze odrobina dramatu, aby nadać dziełu nieco dramatycznego wydźwięku. Dzięki bardzo zgrabnemu połączeniu wszystkich tych gatunków "Sprzymierzeni" prezentują sobą wyśmienitą mieszankę wszystkiego co najlepsze. Warto również dodać, że pomimo kilku fabularnych skrótów oraz chaotycznej akcji obraz prezentuje się niezwykle przystępnie. Jest zaskakująco lekki i przyjemny w odbiorze dzięki czemu zapewnia nam całkiem niezłą rozrywkę. Dodatkowo nie wymaga większego skupienia co znacząco umili nam seans.

Na polu aktorskim mamy wyśmienity duet w wykonaniu Marion Cotillard oraz Brada Pitta, którzy rewelacyjnie prezentują się razem na ekranie. Ich bohaterowie to niezwykle ciekawe, zaradne oraz przebiegłe sylwetki, które dzięki wspólnej profesji bardzo się do siebie zbliżyły. Potwierdza to rewelacyjnie zbudowana pomiędzy nimi więź, która nie pozostawia niczego przypadkowi. Prawdę mówią relacje pomiędzy naszymi bohaterami to jedna z najlepszych rzeczy w tym filmie. Dzięki fenomenalnej grze aktorskiej staje się jeszcze bardziej wiarygodna i przekonująca niż moglibyśmy przypuszczać. Na ekranie pojawiają się jeszcze Jared Harris, Lizzy Caplan, Simon McBurney oraz Matthew Good jednakże ich postacie to jedynie dopełnienie całego obrazu. Tło, które nie ma większego znaczenia dla fabuły produkcji.

Od strony technicznej produkcja zachwyci nas ciekawymi zdjęciami, klimatyczną muzyką, rewelacyjnymi efektami specjalnymi, a także świetną scenografią oraz wyborną charakteryzacją. Niezwykle ważny jest również klimat oraz dbałość twórców o najmniejsze detale, które niezwykle cieszą oko, a zarazem pozwalają zobaczyć świat z historycznego punktu widzenia.

Robert Zemeckis w swoim najnowszym dziele zabiera nas w niezwykle intrygujący okres w dziejach ludzkości i opowiada nam pasjonująca historię dwójki szpiegów. Choć po drodze nie obyło się bez problemów koniec końców fabuła "Sprzymierzonych" prezentuje się całkiem nieźle. Jest ciekawa, wciągająca oraz niezwykle lekka i przystępna w odbiorze. Potrafi nas nieco zdezorientować oraz zmęczyć niektórymi zabiegami, ale ostatecznie rzecz biorąc wypada całkiem przyzwoicie. Na pochwałę zasługuje również rewelacyjne aktorstwo, perfekcyjnie nakreślona wieź między bohaterami oraz dobre wykończenie. Zakończenie produkcji również należy zaliczyć na plus, albowiem potrafi nieźle zaskoczyć.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

15 stycznia 2009 roku cały świat był świadkiem „Cudu na rzece Hudson”, kiedy to kapitan „Sully” Sullenberger posadził uszkodzony samolot na zimnych wodach rzeki Hudson, ratując życie 155 osobom znajdującym się na pokładzie. Jednak, mimo że opinia publiczna i media głośno wychwalały Sully'ego za jego wyjątkowe umiejętności lotnicze, w czasie śledztwa zostały ujawnione fakty, które mogły zniszczyć jego reputację i karierę.

gatunek: Dramat, Biograficzny
produkcja: USA
reżyser: Clint Eastwood
scenariusz: Todd Komarnicki
czas: 2 godz. 10 min.
muzyka: Christian Jacob, Tierney Sutton Band
zdjęcia: Tom Stern
rok produkcji: 2016
budżet: 60 milionów $
ocena: 7,0/10









 
Panie pilocie dziura w samolocie

Historie z życia wzięte nie bez powodu są jednymi z najpopularniejszych jak i najchętniej wybieranych zarówno przez scenarzystów filmowych jak i widzów. Albowiem produkcje te nie tylko ukazują nam wydarzenia, które zdarzyły się naprawdę, ale również ludzi, którzy przyczynili się do wysławienia owego czynu. Tak było z Chrisem Kyle'm i tak samo jest z kapitanem Chesleyem Sullenbergerem w najnowszym filmie Clinta Eastwooda.

Słynny aktor i reżyser po ukazaniu nam życiorysu najskuteczniejszego snajpera w historii USA tym razem postanowił sięgnąć po nieco "nowsze" wydarzenie, a mianowicie zdecydował się opowiedzieć nam o cudzie na rzece Hudson. Owy cud wiąże się z awaryjnym lądowaniem samolotu na rzece Hudson, który zaraz po opuszczeniu lotniska stracił moc w obu silnikach. Gdyby nie rozsądne i zdecydowane działanie kapitana Sullyego nie moglibyśmy wspominać o sukcesie, a raczej o wielkiej katastrofie lotniczej.  Reżyser już od pierwszych scen próbuje ukazać nam zmagania głównej postaci z wyborem jakiego dokonała oraz ze słusznością podjętej decyzji. Akcja produkcji rozpoczyna się już na drugi dzień po katastrofie, a tak ściślej mówiąc po udanym wodowaniu na rzece. Eastwood już na samym wstępie potrafi wprowadzić napięcie, dramaturgię oraz przeszywające uczucie nieuchronnej zagłady. Jednakże później zdecydowanie hamuje i pozwala całej opowieści obrać spokojniejszy ton. To zaskakujące z jaką łatwością reżyserowi przychodzi manewrowanie pomiędzy kolejnymi wydarzeniami ekranowymi, które na przemian są pełne dramaturgii jak i stoickiego spokoju. Fabuła obrazu koncentruje się na pierwszych kilku dniach po udanym wodowaniu jak i na dokładnym przedstawieniu całego zdarzenia, które przeszło do historii lotnictwa. To samo tyczy się się sposobu narracji, który został podzielony na ten spokojny i sielankowy odnoszący się do wydarzeń po katastrofie oraz na te pełne napięcia i niepokoju zdarzenia mające miejsce podczas awaryjnego lądowania. Prawdę mówiąc fabuła produkcji jest nieustannie rozdarta pomiędzy te dwa światy, które ciągle się przenikają, aby ukazać nam pełen obraz całego zajścia. Wydarzenia ekranowe są niezwykle intrygujące i potrafią nas niesamowicie zaintrygować przez co z wielką ochotą będziemy śledzić rozwój śledztwa w sprawie lądowania na rzece Hudson. Reżyser dobrze wie co jest godne naszej uwagi, a co lepiej przemilczeć dzięki czemu jego obraz zawiera jedynie niezbędne informacje. Twórca nie męczy nas niepotrzebnymi wątkami, ani zbyt rozwiniętym tłem obrazu. Już na samym początku definitywnie podkreśla, że skupi się wyłącznie na głównym bohaterze i bardzo konsekwentnie trzyma się swojej decyzji. Dopiero później mamy drugi plan, a na samym końcu jest tło, które bardzo zgrabnie dopełnia cały film. A więc po raz kolejny mamy ukazaną jednostkę, pojedynczego człowieka, który zasłużył się swoimi niezwykłymi umiejętnościami. Przede wszystkim była to zdolność zachowania zimnej krwi w krytycznej sytuacji oraz niesamowita precyzja i determinacja przy podejmowaniu jedynej i słusznej decyzji, która ocaliła wszystkich obecnych na pokładzie pasażerów. To nie jest wyczyn, którego dokonałby każdy przechodzeń mijający was na ulicy i reżyser wyraźnie to podkreśla. Ukazując nam przebieg śledztwa prowadzonego w sprawie wodowania lotu 1549 pokazuje, że coraz częściej zapominamy, że pomimo posiadania coraz to nowocześniejszych i sprytniejszych systemów jak i sprzętów do ich obsługi nadal potrzebny jest człowiek. Za sterami samolotów znajdują się ludzie, nie maszyny. I to właśnie oni podejmują najważniejsze decyzje. Są do tego specjalnie szkoleni. To nie jest rzecz, którą da się nauczyć maszynę (na razie). Clint Eastwood swoim filmem przypomina nam, że wszyscy jesteśmy ludźmi. A ludzie popełniają błędy. Taka jest nasza natura, że na złych rzeczach się uczymy. To tak zwany czynnik ludzki, o którym wspomina w filmie kapitan Sullenberger. Maszyny i symulacje to jedno. Człowiek to coś zupełnie innego. Wydaje się, że zaczynamy o tym coraz częściej zapominać, albowiem w ciągłym dążeniu do perfekcji odrzucamy możliwość, że możemy się potknąć lub zrobić zły krok. Najzwyczajniej w świcie pomylić się. I choć decyzja głównego bohatera okazała się słuszna nadal pozostaje niesmak całego procesu. Zachowanie organów badających wodowanie również pozostawia wiele do życzenia. Albowiem dla nich liczą się tylko straty i negatywy, a nie cała reszta. Zajrzenie za kulisy tej historii pozwala nam przekonać się jak było naprawdę. Niestety nie wszystko w najnowszej produkcji Eastwooda dobrze funkcjonuje. Jedną z jej wad jest już wcześniej wypomniana dwoistość fabuły, która na przemian zabiera nas w centrum katastrofy, albo na kilka godzin po zdarzeniu. Wszystko to sprawia, że wydarzenia ekranowe raz są intrygujące i wciągające, a raz spokojne i niezbyt ciekawe. To powoduje, że akcja produkcji jest strasznie nierówna przez co jej odbiór nie jest bezproblemowy oraz przyjemny. Ewidentnie zabrakło większej płynności i lekkości przy montażu danych scen. Dodatkowo umieszczone w obrazie retrospekcje wydają się być raczej zbędne. Nie wiem czy filmowi na dobre by nie wyszło gdyby zdecydowano się go zmontować na nowo. Źle nie jest, ale rewelacji też nie ma.

Jak już wcześniej wspomniałem "Sully" to teatr jednego aktora. W tym przypadku jest to świetny Tom Hanks jako kapitan Chesley "Sully" Sullenberger, który przeszedł do historii dzięki pomyślnemu wodowaniu na rzece Hudson. Jego bohater to pewny siebie, konsekwentny i wiarygodny człowiek, który ma głowę na karku i nie boi się podejmować trudnych decyzji. Do samego końca pozostaje wierny swoim przekonaniom i nie żałuje swojego czynu. Innymi słowy kolejny wzór do naśladowania. Zaraz za nim mamy Aarona Eckharta jako kapitana Jeffa  Skilesa, Laurę Linney jako Lorraine Sullenberger oraz Ann Cuscak jako Donna Dent i Molly Hagan jako Doreen Welch. Obsada spisał się bez zarzutów.

Od strony technicznej produkcja prezentuje się całkiem nieźle. Głównie za sprawą świetnych zdjęć, które w odpowiednich momentach nadają produkcji lekkości i dynamizmu. Muzyka niestety wypada niemrawo tak samo jak klimat oraz montaż produkcji. Na pochwałę zasługują natomiast efekty specjalne.

"Sully" w reżyserii Clinta Eastwooda to poprawnie skonstruowane dzieło. Posiada ciekawą i wciągająca historię, porusza ważne zagadnienia oraz po raz kolejny ukazuje nam wzór do naśladowania. Niestety w tym wszystkim zagubił się niestety klimat produkcji, który jest bardzo zmienny. Powoduje to zamieszanie w produkcji przez co nie do końca można mówić o bezproblemowym i lekkim odbiorze. Oprócz tego akcja obrazu jest bardzo nierówna co dodatkowo wpływa na jego niekorzyść. Na szczęście film nadrabia aktorstwem oraz wartościowym przekazem. Niemniej jednak muszę przyznać, że jestem nieco rozczarowany tą produkcją. Spodziewałem się czegoś dużo lepszego.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Bohater wojenny Tom Sherbourne przyjmuje posadę latarnika na bezludnej wyspie u wybrzeży Australii. Wkrótce przybywa do niego ukochana żona Isabel. Zakochani żyją tu szczęśliwie w rytmie przypływów i odpływów oceanu. Ich największym, niespełnionym pragnieniem jest dziecko. Miesiące bezowocnych starań, dwa poronienia i pogłębiające się uczucie oddalenia zaczyna wpędzać Isabel w depresję. I wtedy zdarza się cud: do wybrzeży wyspy dobija mała łódź, na której pokładzie Tom znajduje martwego mężczyznę i żywe niemowlę. Pod namową Isabel, wiedziony odruchem serca, Tom łamie swoje surowe zasady i godzi się przyjąć dziecko jako własne. Szczęście świeżo upieczonych rodziców wkrótce zaczyna blaknąć, gdy okazuje się, że w okolicy od miesięcy zrozpaczona matka poszukuje zaginionego męża i maleńkiego dziecka.

gatunek: Dramat
produkcja: Nowa Zelandia, USA
reżyser: Derek Cianfrance
scenariusz: Derek Cianfrance
czas: 2 godz. 10 min.
muzyka: Aleksandre Desplat
zdjęcia: Adam Akapaw
rok produkcji: 2016
budżet: 20 milionów $
ocena: 7,0/10







 
W blasku latarni morskiej

Skomplikowane intrygi miłosne to bardzo popularny temat zarówno wielu powieści jak i filmów. Przeważnie prezentują nam one rozdartych bohaterów, którzy nie wiedzą czego dokładnie chcą oraz jaką decyzję powinni podjąć. Ten z pozoru lekki gatunek dramato-romansu ma na celu wycisnąć z nas łzy oraz sprawić, że będziemy współczuć naszym postaciom. Jakie to żałosne nieprawdaż? Albowiem wbrew pozorom mało jest książek oraz produkcji filmowych, które ukazują nam prawdziwe uczucia. Takie, w które uwierzymy czytając bądź oglądając. Na ekranach kin pojawił się właśnie kolejny film o podobnym zamyśle. Jak myślicie czy "Światło między ocenami" również jest jedynie imitacją prawdziwych emocji?

Tom Sherbourne to weteran wojenny, który po traumatycznych przeżyciach chce zasmakować odrobiny spokoju. Przyjmuje więc pracę latarnika na bezludnej wyspie przy wybrzeżach Australii. W krótkim czasie udaje mu się również zakochać i poślubić piękną Isabel, z którą pragnie mieć dzieci. Niestety po nieudanej próbie jego ukochana załamuje się i popada w depresję. Kiedy wydawać by się mogło, że już nic jej nie pocieszy nagle do brzegu wyspy dopływa łódka z niemowlęciem. Tom za namową ukochanej postanawia nie zgłaszać tego incydentu, ale niedługo później sprawy zaczynają się komplikować... Reżyser produkcji bardzo zgrabnie wprowadza nas w świat dwójki naszych bohaterów dzięki czemu z łatwością udaje mu się zaciekawić nas jego opowieścią. Wstęp do głównego wątku produkcji jest zaskakująco ciekawy oraz niezwykle wciągający. Pomimo, że do właściwych wydarzeń pozostało jeszcze sporo czasu twórca bardzo dobrze radzi sobie z opowiedzeniem początków miłości naszych bohaterów. Nie śpieszy się przy tym, ani nie wybiera drogi na skróty dzięki czemu udaje mu się zachować wiarygodność. Zarówno miłość naszych postaci jak i ich codzienne życie jest tak prawdziwe i tak przekonujące, że z niezwykłym zaciekawieniem ogląda się każde ich kolejne posunięcie. To zaskakujące z jaką łatwością reżyserowi udało się zaciekawić nas już samym wstępem, który dopiero ukaże nam główny wątek produkcji. To całe odkrywanie naszych bohaterów oraz coraz dłuższe obcowanie z nimi niezwykle fascynuje oraz pozwala na spojrzenie na ich życie jeszcze sprzed głównego zwrotu fabularnego. Ale jak wiadomo film nie miał sensu by istnieć gdyby nie ten jedyny w swoim rodzaju zwrot akcji, który namiesza w życiu tej dwójki. A więc kiedy opowieść w końcu dochodzi do tego momentu nieodwracalnie zmienia ton narracji. Albowiem z jednej strony mamy szczęście odnośnie pojawienia się dziecka, a z drugiej strony zaś wątpliwości i ciągłą walkę z własnym sumieniem odnośnie podjętej decyzji o nie zgłaszaniu zdarzenia i zatrzymaniu dziecka. Od tego momentu fabuła jest na zmianę pełna szczęścia oraz rozpaczy, które o dziwo bardzo zgrabnie się przeplatają. Niestety już z samego początku wiadomo, że ta historia nie skończy się dobrze. Widać to również po sposobie narracji oraz kolejno ukazywanych wydarzeniach, które odpowiednio stopniując napięcie kierują nas ku wielkiemu finałowi. Co po chwila zostają przed nami ujawniane coraz to ciekawsze i bardziej szokujące wiadomości odnośnie pochodzenia przywłaszczonego przez naszych bohaterów dziecka oraz jego prawdziwej rodziny. Jednakże reżyser nie ogranicza się jedynie do samych zajawek bądź strzępów informacji, ale stara się przedstawić całe zajście równie dogłębnie od całkiem innej perspektywy. Matki, która straciła niegdyś dziecko by ponownie je odzyskać. Historia rozgrywa się na kilku płaszczyznach i na każdej wypada bardzo przekonująco. Oprócz tego reżyser potrafi nas niejednokrotnie zaskoczyć niespodziewanym zwrotem akcji, który dodatkowo komplikuje zdarzenia ekranowe. To pozwala mu na jeszcze większe budowanie napięcia oraz dramaturgii, które są kluczowymi składnikami obrazu. Jednakże twórca nie przesadza z ich dawkowaniem dzięki czemu jego opowieść jest świetnie zbalansowana oraz nie nastawiona na emocjonalny szantaż jak to często bywa. Niestety nie odbyło się bez paru schematycznych zagrań oraz braku emocji w niektórych scenach. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale niestety taka jest prawda. Tam gdzie powinniśmy czuć silne emocje poprzez nagromadzone napięcie oraz natłok zdarzeń po prostu nie czujemy nic. Idealne zrównoważenie wydarzeń ekranowych doprowadziło do pewnego zgrzytu narracyjnego, który jest problemem całej produkcji. Albowiem cała opowieść jest rozegrana na podobnym poziomie co automatycznie uniemożliwia jej "chwycenie nas za serce" bądź "wgniecenie w fotel" przy wybranych zdarzeniach lub scenach. Emocje zostały w nich zbyt przyćmione.

Produkcja może pochwalić się gwiazdorską obsadą, która czuwa nad odpowiednim ukazaniem nam naszych postaci. Każdy z bohaterów to całkiem inna i wyjątkowa sylwetka, która ma nam wiele do zaoferowania. Jednakże pomimo tych swoistych różnic jest jeden element, który ich wszystkich łączy. Jest nim miłość do dziecka, które w niefortunnych okolicznościach zostało rozdarte pomiędzy dwie rodziny. I choć każda z nich kocha je tak samo to niestety tylko jedna może je mieć. W tym ujmującym tercecie mamy rewelacyjnego Michaela Fassbendera jako Toma, świetną Alicię Vikander jako Isabel oraz równie dobrą Rachel Weisz jako Hannę. Obsadę dopełnia niezwykle urocza Florence Clery jako Lucy-Grace.

Produkcja posiada również wyśmienite wykończenie w postaci genialnych zdjęć Adama Arkapawa oraz niezwykle urzekającej muzyki Alexandre Desplata. Na uwagę zasługują również kostiumy, charakteryzacja oraz przepiękne krajobrazy.

"Światło między ocenami" nakręcone na podstawie powieści M. L. Stedmana to bardzo ciekawa, wciągająca oraz zaskakująca opowieść. Potrafi nas urzec swoją prostotą, urokiem oraz niewymuszonym klimatem. Niestety historia nie ustrzegła się kilku klisz oraz zbyt powściągliwego stylu narracji, który ukazuje nam cały film na jednym poziomie. Z jednej strony to dobrze, a z drugiej zaś nie, albowiem takim filmom potrzeba tego typu zabiegów. Niekoniecznie musi być ich dużo. Wystarczy odrobina, aby w pełni nas usatysfakcjonować. Być może wtedy końcówka produkcji nie wypadła by tak strasznie niemrawo i nie zostawiłaby nas z uczuciem lekkiego rozczarowania. Niemniej jednak film ten jest przede wszystkim świetnie napisany i całkiem poprawnie zrealizowany dzięki czemu bardzo przyjemnie się go ogląda.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Susan jest właścicielką galerii i szczęśliwą małżonką. Jednakże pewnego dnia otrzymuje od Edwarda - byłego męża, rękopis jego pierwszej książki, brutalnego thrillera. Poznajemy w niej koleje losu Tony’ego Hastingsa i jego rodziny. Hipnotyczna, tajemnicza, przerażająca i mroczna historia z kart powieści zmusza Susan do zmierzenia się z ciemnością, jaka kryje się w jej sercu i przeszłości…

gatunek: Thriller
produkcja: USA
reżyser: Tom Ford
scenariusz: Tom Ford
czas: 2 godz. 13 min.
muzyka: Abel Korzeniowski
zdjęcia: Seamus McGarvey
rok produkcji: 2016
budżet: 22,5 milionów $
ocena: 7,6/10










 
Za grzechy trzeba płacić

Kiedy w 2009 roku projektant mody Tom Ford zaprezentował światu swój pierwszy film zarówno krytycy jak i widzowie nie mogli przestać się nim zachwycać. Nic w tym dziwnego, albowiem "Samotny mężczyzna" to rzeczywiście świetne dzieło. Zrobione z ogromnym rozmachem ukazuje nam bardzo przejmującą historię miłości głównego bohatera, która urzeka nas gracją oraz niesamowitą wrażliwością. To również niezwykle przejmujący i bardzo klimatyczny film, który dogłębnie nas przenika. Teraz projektant ponownie wraca do świata produkcji filmowych z całkiem nowym obrazem. Tym razem to już nie dramat, a thriller. Czy i w tym przypadku Tom Ford dał sobie radę?

Susan ma wszystko. Ma świetną pracę, piękny dom, przystojnego i bogatego męża oraz luksusowe życie. Wszystko czego potrzeba do życiowego spełnienia. Niestety ona sama nie czuje się ani spełniona ani szczęśliwa. Wydawać by się mogło, że nic nie przerwie monotonii jej życia, kiedy nagle otrzymuje paczkę wraz z książką jej byłego męża pt: "Zwierzęta nocy". Kiedy nasza bohaterka zagłębia się w mroczny świat powieści zaczyna rozpamiętywać swoje przeszłe decyzje oraz to jaki miały wpływ na jej obecne życie. Produkcja rozpoczyna się w bardzo podobny sposób jak poprzednie dzieło reżysera. Króluje w nim rewelacyjna muzyka Abla Korzeniowskiego oraz niezwykle szokujące napisy początkowe. Ich wyjątkowość, a zarazem groteska bierze się stąd, że twórca ukazuje nam na wstępie taniec kilku kompletnie nagich oraz posiadających nadwagę kobiet. Niezależnie od tego jak sobie to wyobrazicie efekt końcowy zrobi na was spore wrażenie. Nie wiem czy kiedykolwiek widziałem coś tak kontrowersyjnego, a zarazem bardzo intrygującego z punktu widzenia samego pomysłu. Scena ta wprowadza nas do świata głównej bohaterki, która uczestniczy właśnie w premierze nowej wystawy w swojej galerii sztuki. Jednakże w przeciwieństwie do gości owa inscenizacja nie robi na niej większego wrażenia. Bez większego zainteresowania i niewzruszenie przemieszcza się pomiędzy nagimi ciałami wystawionymi na pokaz. Czuć od niej bijący chłód oraz obojętność istnienia. Jednakże to bardzo szybko się zmieni wraz z wejściem Susan do mrocznego świata powieści. W tym świetnym wstępie reżyser nakreśla nam "perfekcyjne" życie naszej bohaterki i pokazuje jak bardzo męczy ją obecna forma. To pozwala mu niezwykle gładko przejść do głównego wątku produkcji, który koncentruje się na Susan czytającej powieść byłego męża. Wiem, że brzmi to co najmniej niezachęcająco, ale uwierzcie mi, że opowieść wiele przed nami skrywa i ma wiele do zaoferowania. Zaczynając już od niejasnych relacji naszej postaci z jej poprzednią miłością, a kończąc na stosunkach do obecnego męża. Wraz z rozpoczęciem czytania powieści reżyser na przemian ukazuje nam wydarzenia z książki oraz życia Susan, które świetnie się przeplatają. Całość dopełniona jest licznymi retrospekcjami, które pozwalają nam zrozumieć burzliwe losy pierwszego małżeństwa naszej postaci. Fabuła produkcji jest niezwykle intrygująca, bardzo wciągająca oraz niesłychanie tajemnicza. Ma w sobie hipnotyczny magnetyzm, który nas do niej przyciąga i sprawia, że nie możemy oderwać od niej oczu. Intryga jaką twórca kreuje w produkcji jest świetnie przemyślana oraz bardzo zawiła. Rozgrywa się na wielorakich płaszczyznach przez co po pewnym czasie fikcyjna fabuła powieści jak i prawdziwe życie Susan zaczynają się wzajemnie zacierać oraz nakładać na siebie. To powoduje lawinę w życiu emocjonalnym naszej bohaterki, która odbiera książkę bardzo osobiście. To sprawia, że wraz z trwaniem produkcji dowiadujemy się coraz ciekawszych rzeczy na jej temat oraz jej poprzedniego małżonka. Główny wątek obrazu odsłania przed nami jej prawdziwe oblicze oraz ukazuje nam przeszłość, która nie daje jej o sobie zapomnieć. To coś więcej niż żal po podjęciu złej decyzji. To ogromna rozpacz po niewyobrażalnym bólu jaki kiedyś spowodowała. Takich rzeczy się nie zapomina i nie wybacza. Za takie rzeczy trzepa zapłacić. Oprócz tego historia posiada kilka niespodziewanych zwrotów akcji, które dodatkowo komplikują fabułę obrazu oraz dodają jej jeszcze więcej dramaturgii. Potrafią wywołać u nas przyspieszone bicie serca oraz wprowadzić w osłupienie. Natomiast losy naszych bohaterów są tak zawiłe i skomplikowane, że doprawdy ciężko nam przewidzieć ich kolejny ruch. To z kolei sprawia, że cała opowieść jest dla nas jedną wielka zagadką, którą rozpaczliwie próbujemy rozwikłać. A rozwiązanie tej intrygi okaże się bardziej zaskakujące niż mogliśmy przypuszczać. Niestety wielowątkowa fabuła obrazu wymaga maksymalnego skupienia z naszej strony, aby nie zgubić sensu całej opowieści. Choć reżyser całkiem sprawnie radzi sobie z nawigacją pomiędzy wszystkimi wątkami produkcji to niestety nieuważnemu widzowi nie trudną będzie się zgubić. A brak naszej uwagi może zaważyć na nie zrozumieniu wydźwięku oraz przesłania filmu.  Opowieści zabrakło również przynajmniej jednej sceny, która przysłowiowo "wgniotła by nas w fotel" i pozostawiła z "rozdziawioną gębą". To z pewnością dodałoby jej takiego efektu "wow", który przypieczętował by całe dzieło.

Tom Ford po raz kolejny ukazuje nam w swojej opowieści niezwykle intrygujących, rewelacyjnie skonstruowanych oraz tajemniczych bohaterów, którzy są sercem obrazu. To co nas w nich zachwyca to awangardowy wygląd, chłodne usposobienie, czułość, obojętność oraz niezwykle stylowy, ale zarazem bardzo wydumany styl bycia. Jednakże każdy z bohaterów jest inny, aby pokazać nam różnice pomiędzy nimi. Łączy ich natomiast pewna maniera uosabiana z dzisiejszym światem. Otóż nasi bohaterowie przywdziewają maski, które zmieniają sposób w jaki je odbieramy. Każda z nich nakłada maskę, aby dopasować się do świata w jakim przyszło jej żyć. Uważają to za konieczność nie zastanawiając się nawet nad konsekwencjami. Takie zachowanie powoduje w nich wyżuty sumienia, które po pewnym czasie stają się ich własnym przekleństwem. Działanie wbrew sobie pozostawia ślady i nasi bohaterowi są tego rewelacyjnym przykładem. W szczególności niezwykle chłodna, pełna sprzeczności i bólu Amy Adams jako Susan, która perfekcyjnie oddaje nam oblicze swojej postaci grając jedynie półśrodkami. Jej przeciwieństwem jest wrażliwy, kaciałowatego ale prawdziwy Jake Gyllenhaala jako Edwar/Tony, który niekiedy aż nad ekspresyjnie prezentuje nam losy swoich bohaterów.  Na ekranie nie zabrakło również rewelacyjnego Michael Shannon, którego sylwetka jawi się jako kompletne przeciwieństwo do reszty postaci oraz zaskakująco dobry Aaron Taylor-Johnson. W filmie zachwycą nas nawet krótkie epizody gwiazd takich jak: Isla Fisher, Armie Hammer, Karl Glusman, Laura Linney, Michael Sheen czy Jena Malone, które rewelacyjnie portretują drugi plan produkcji.

Strona techniczna produkcji również nie zawodzi. Mamy świetne zdjęcia oraz fenomenalną muzykę naszego rodaka Abla Korzeniowskiego. Jego kompozycje tak jak w "Samotnym mężczyźnie" stanowią nieoderwaną cześć obrazu oprócz tego prezentując sobą niezwykle bogatą i zaskakującą treść. Niestety nie nie wiem czemu użyto muzyki podczas dialogów między bohaterami, kiedy prawie w ogóle jej nie słychać. W poprzednim obrazie Forda sprawę rozwiązano
znacznie lepiej. Natomiast jeśli chodzi o resztę to muszę pochwalić scenografię, rewelacyjną charakteryzację oraz kostiumy. Tak jak ostatnio reżyser pokazuje nam swój wdzięk oraz stylowość poprzez dopieszczanie każdego szczegółu co zdecydowanie cieszy oko. Na uwagę zasługuje jeszcze ciekawy klimat obrazu.

"Zwierzęta nocy" to drugi film w karierze reżyserskiej słynnego projektanta mody Toma Forda. Choć tym razem nie obyło się bez komplikacji koniec końców jego najnowsza produkcja prezentuje się bardzo dobrze. Mamy ciekawą i wciągającą historię, niezwykle intrygujących i złożonych bohaterów oraz rewelacyjne wykończenie. Niestety należy pamiętać, że jest to ciężkie kino, którego nie da się obejrzeć w niedzielne popołudnie. Fabuła obrazu jest bardzo skomplikowana co wymaga od nas pełnego skupienia, albowiem w przeciwnym razie zgubimy wątek obrazu oraz jego ukryty przekaz. Natomiast wisienką na torcie jest niezwykle wymowny i mocny finał, który kończy opowieść z przytupem. Niemniej jednak spodziewałem się po obrazie czegoś znacznie więcej. A może miałem co do niego zbyt wygórowane oczekiwania? Trudno powiedzieć, aczkolwiek wiem jedno, że Tom Ford nie zawiódł i zaprezentował nam niezły kawałek kina zdecydowanie wartego uwagi.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

W 2015 roku 40% funkcjonariuszy przyjętych do policji stanowiły kobiety. Wśród nich są Zuza i Jadźka . Na drodze świeżo upieczonych policjantek los szybko stawia starszych kolegów po fachu: Gebelsa i Majamiego. Ich doświadczenie okaże się bezcenne w starciu funkcjonariuszek ze skorumpowanymi przełożonymi, takimi jak Izabela Zych ps. Somalia oraz brutalnym, przestępczym światem mafii "paliwowej", której macki sięgają dalej niż można sobie wyobrazić… Życie prywatne bohaterek jest równie skomplikowane. Jadźka na co dzień zmaga się z nieobliczalnym mężem – pracownikiem wywiadu skarbowego, powiązanym z mafią, natomiast Zuza niefortunnie wikła się w romans z Remkiem ps. Cukier, socjopatycznym gangsterem, którego dziewczyna – Drabina właśnie wychodzi z więzienia…

gatunek: Sensacyjny
produkcja: Polska
reżyser: Patryk Vega

scenariusz: Patryk Vega
czas: 2 godz. 15 min.
muzyka: Łukasz Targosz
zdjęcia: Petro Aleksowski, Przemysław Niczyporuk, Mirosław Brożek
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 5,0/10








 
Niebezpieczny film

Patryk Vega to twórca z niesamowicie kolorowym portfolio. Polska usłyszała o nim po premierze "Pitbulla" w 2005 roku, który przyniósł mu niesłychaną sławę. Jednakże później okazało się, że to na nic, albowiem reżyser woli zajmować się tanimi komediami jak "Ciacho" czy "Last Minute", albo produkcją średniej jakości remakeów jak "Hans Kloss: Stawka większa niż śmierć". Później nagle wyskoczył z filmem "Służby specjalne", który poniekąd zrobiony w stylu "Pitbulla" okazał się powrotem reżysera na szczyt. Ten sukces spowodował, że postanowił on przywrócić do życia produkcję, z którą wszyscy go kojarzą. Takim oto sposobem w kinach znalazły się "Nowe porządki", a już kilka miesięcy później "Niebezpieczne kobiety". Jednakże czy robienie z "Pitbulla" sagi ma sens?

Szczerze powiedziawszy to nie, ale żeby za szybko tej recenzji nie skończyć trochę jeszcze pomęczymy pana Vegę. "Pitbull. Nowe porządki" powstały 11 lat po premierze oryginału okazał się jednym z najbardziej kasowych polskich filmów tego roku. Wyniki sprzedaży biletów były na tyle duże, że skłoniły reżysera do stworzenia całkiem nowej opowieści, z całkiem nowymi bohaterami w przeciągu zaledwie kilku miesięcy. Biorąc pod uwagę jeszcze kasting, okres zdjęciowy oraz koszty produkcji muszę przyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem, że udało mu się to wszystko zrobić w tak krótkim czasie. Niestety cały ten pośpiech nie przekłada się na jakość obrazu. Głównym problemem filmu jest jego fabuła, która prezentuje się znacznie słabiej niż w "Nowych porządkach". Jest strasznie chaotyczna, dziurawa oraz niespójna. Na przemian ukazuje nam ciekawe oraz nieciekawe wydarzenia z życia bohaterów, których jest tak dużo, że ciężko ich wszystkich ogarnąć. Ale wracając do samej konstrukcji obrazu należy wspomnieć jeszcze słaby scenariusz, który jest niedopracowany i źle skonstruowany. Da się w nim dostrzec pośpiech (ciekawe dlaczego?) oraz amatorszczyznę, która ujawnia nam się w tanich chwytach reżysera oraz karykaturalnych zabiegach mających za zadanie poskładać całość w sensowną historię. Tak niestety się nie dzieje co ujawniają nam kolejne strasznie chaotyczne oraz niezrozumiałe sceny z filmu. Albowiem największym problemem produkcji jest zbyt duża ilość materiału, którą twórca na siłę wcisną do obrazu. Oglądając "Niebezpieczne kobiety" jesteśmy w stanie dostrzec przynajmniej pięć różnych wątków, z którym można by zrobić pięć całkiem innych filmów. Niestety wciśnięcie ich do jednego obrazu sprawia wrażenie przesytu, a nawet zdezorientowania, albowiem tak naprawdę nie wiadomo na czyjej historii tak naprawdę powinniśmy się skupić. Co ciekawe po zakończonym seansie nie wiemy nawet kto był głównym bohaterem. Jak dla mnie był nim gangster o ksywie "Cukier", albowiem wokół niego tak naprawdę wszystko się kręciło. Ale szczerze powiedziawszy pewien nie jestem. Innymi słowy jedna wielka masakra.

Analogicznie do ilości nowych wątków tyle samo mamy nowych postaci. Jak nie więcej, albowiem powciskano tutaj naprawdę cały arsenał niepotrzebnych bohaterów. Głównie kobiet no bo skoro film nazywa się "Niebezpieczne kobiety" to znaczy, że ma w nim być od grona niebezpiecznych kobiet. Tytuł zobowiązuje... Niestety jest to kolejny strzał w kolano. Zamiast dać nam ze dwie lub trzy ciekawe damskie postacie dostajemy dziesięć średnio intrygujących bohaterek, z których każda posiada niedociągnięcia przy tworzeniu jej sylwetki. Takim oto sposobem mamy świetną Joannę Kulig jako Zuzę, przeciętną Annę Dereszowską jako Jadźkę, bardzo dobrą Magdalenę Cielecką jako Izabelę Zych "Somalię" – kompletnie niepotrzebną postać oraz strasznie drewnianą Alicję Bachledę – Curuś jako "Drabinę" i fenomenalną Maję Ostaszewską jako Olkę (niestety tym razem nieco na uboczu). To samo tyczy się Majamiego Piotra Stramowskiego, który ostatnio był głównym bohaterem, a teraz gdzieś tam pojawia się na trzecim planie. Znacznie większą rolę ma natomiast Andrzej Grabowski czyli "Gebels". Najlepiej spośród męskiego grona zaprezentował się Sebastian Fabijański jako gangster "Cukier". Choć jego postać również nie do końca przekonywuje to mimo to jest rewelacyjnie zagrana. Miejsca w obsadzie znalazło się jeszcze dla Tomasza Oświęcimskiego, Agnieszki Rychlik, Zuzanny Grabowskiej, Piotra Bulcewicza oraz Andrzeja Żmijewskiego.

Co do strony technicznej nie mam większych zastrzeżeń. Całkiem dynamiczne zdjęcia, ciekawa muzyka Łukasza Targosza, dobre scenografie, przyzwoity montaż oraz charakteryzacja. Oczywiście nie należy zapominać jeszcze o unikalnym klimacie filmu oraz humorze, który głównie dostarcza bohater Tomasza Oświecimskiego.

Po świetnym powrocie w "Nowych porządkach" Patryk Vega znowu obiera kurs dna za sprawą "Niebezpiecznych kobiet". Zbyt wiele rzeczy w tym filmie po prostu nie wyszło. Gdyby tak poświęcić więcej czasu na dopracowanie scenariusza oraz na zdecydowanie się o czym tak naprawdę ma opowiadać film może całość wyszłaby dużo lepiej. Jest źle, ale nie najgorzej. Koniec końców pomimo wszystkich problemów "Pitbull. Niebezpieczne kobiety" całkiem bezproblemowo się ogląda. Niby trąci tandetą i kiczem, ale do końca obrazu dotrwać nietrudno. W końcu wszystkie części sagi są robione są w podobnym stylu dresiarskiego kino.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 
Akcja filmu rozpoczyna się w 1926 roku. Newt Scamander wraca z wielkiej wyprawy, której celem było odnalezienie i opisanie szeregu fantastycznych zwierząt. Jego krótki pobyt w Nowym Jorku mógłby przejść niezauważony, gdyby nie pewien nie-czar (tj. amerykański mugol) o imieniu Jakub, źle skierowany magiczny przypadek oraz ucieczka kilku fantastycznych zwierząt Newta. Wszystko to może spowodować nie lada kłopoty, zarówno dla świata magicznego, jak i nie-czarów.

gatunek: Familijny, Fantasy, Przygodowy
produkcja: USA, Wielka Brytania
reżyser: David Yates
scenariusz: J.K. Rowling
czas: 2 godz. 13 min.
muzyka: James Newton Howard
zdjęcia: Philippe Rousselot
rok produkcji: 2016
budżet: 180 milionów $
ocena: 7,8/10







 
Magia powróciła!

Kiedy J.K. Rowling napisała pierwszą część Harryego Pottera żadne wydawnictwo nie chciało wydać jej rękopisu. Kiedy w końcu jej książka trafiła na księgarniane pułki z momentu stała się światowym bestsellerem. A wraz z publikacją kolejnych tomów grono jej fanów ciągle rosło. Niestety w 2011 pożegnaliśmy ten niezwykły świat wraz z premierą ostatniej części filmu. Jednakże studio Warner Bros najwyraźniej nie zrezygnowało ze świata Harryego Pottera, albowiem zdecydowało się nakręcić kolejną sagę o czarodziejach będącą spin-offem popularnej na cały świat serii. Takim oto sposobem na ekrany kin trafiają "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć". Jednakże pojawia się pytanie czy warto ponownie zanurzyć się w ten pełen magii świat?

Produkcja "Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć" już z samego początku budziła wielkie wątpliwości. Przede wszystkim ze względu na to, że studio chce do oporu wykorzystać uniwersum stworzone przez J.K. Rowling które tak wielu ludzi pokochało. Później pojawił się problem głównego bohatera oraz miejsca akcji produkcji, która będzie się działa dużo wcześniej niż wydarzenia z "Kamienia Filozoficznego". A na koniec jeszcze pojawiła się informacja, że zamiast trylogii będzie pentalogia. Teraz pozostaje pytanie co z tego wszystkiego wyszło?

Newt Skamander to magizoolog, który zajmuje się badaniem istot magicznego świata. Wszędzie gdzie pójdzie zabiera ze sobą walizkę, w której trzyma całą masę magicznych stworzeń. Kiedy nasz bohater przebywa w Nowym Jorku kilku jego podopiecznym udaje się uciec z walizki co powoduje niemałe zamieszanie wśród mieszkańców metropolii. Jednakże miasto dręczy coś jeszcze. Mroczna siła, która siejąc spustoszenie naraża wykrycie magicznej społeczności przed zwykłymi ludźmi. Rozpoczyna się walka z czasem od której zależą losy Ameryki. Produkcja rozpoczyna się tradycyjnym wstępem znanym z poprzednich filmów z uniwersum. Pojawia się logo studia, a nasze uszy słyszą charakterystyczny motyw przewodni z Harryego Pottera. Nasze ciało przeszywają ciarki, albowiem przypominamy sobie jak bardzo brakowało nam tego świata. Jednakże później twórcy uświadamiają nam, że to już nie Potter, a Fantastyczne zwierzęta. Reżyser bardzo sprawnie wprowadza nas w akcję produkcji, która rozpoczyna się zaraz po przybyciu naszego bohatera do Nowego Jorku. Fabuła produkcji ukazuje nam niezwykle intrygujące, niesamowicie wciągające oraz całkiem zwariowane przygody Newta, który próbuje odszukać zbiegłe z walizki zwierzęta. Wydarzeniom nie brak lekkości, humoru oraz werwy. Reżyser z niezwykła gracją oprowadza nas po świecie magicznych stworzeń z walizki pana Skamandera i pokazuje nam te najciekawsze z nich. Wokół nich zbudowana jest cała historia jak i akcja produkcji. Wydarzeniom nie da się odmówić niesamowitego uroku oraz magii, które sprawiają, że z zachwytem chłoniemy każdą możliwą scenę i chcemy by trwała jak najdłużej. Jednakże produkcja to nie tylko opowieść o magicznych zwierzakach i ich opiekunie, ale to również pełna mroku historia, która zdecydowanie różni się od pozostałej części obrazu. Koncentruje się wokół mrocznej siły, która nęka mieszkańców miasta i powoduje zagrożenie zarówno dla świata czarodziejów jak i nie-magów. Z początku jest potraktowana jako wątek poboczny by na samym końcu stanąć na czele i wyprzedzić tytułowe zwierzęta. Dzięki świetnemu skonstruowaniu tej intrygi twórcom udało się nas nią niezwykle zaintrygować. Bardzo pomocny okazał się również fakt, że tak naprawdę przed premierą nic o niej nie było wiadomo. To pozwoliło reżyserowi stopniowo ujawniać coraz to ciekawsze rewelacje, które zaprowadziły nas do świetnego finału. Niestety nie wszystko udało się tak dobrze rozwiązać. Główną bolączką produkcji jest jej scenariusz, który napisała sama Rowling. Choć podziwiam autorkę za niezwykłą pomysłowość i sposób w jaki udało jej się wszystko pogodzić, to niestety jej skrypt ma kilka wad. Jedną z największych jest chęć upchnięcia do filmu jak największej ilości materiału. Oglądając film momentami da się dostrzec, że opowieść gdzieś gubi sens, albowiem autorzy chcieli zbyt dużo rzeczy nam w niej przedstawić. Tak jakbyśmy byli przytłoczeni naraz zbyt dużą ilością informacji, których nie jesteśmy w stanie naraz przetworzyć. To wprowadza do opowieści chaos oraz zamieszanie, które mogą nas momentami zdezorientować. Tak samo jest z tempem produkcji, które potrafi być bardzo nierówne. Szczególnie da się to odczuć po bardzo wartkim wstępie, który przechodzi w umiarkowane rozwinięcie. Na szczęście później gdy całość zmierza ku finałowi opowieść bardzo dobrze buduje napięcie, które idzie w parze z wartką akcją. Niezwykle zaskakująca jest również dwoistość produkcji, która z jeden strony ukazuje nam mroczną, pełną tajemnic i grozy historię, a z drugiej natomiast dzięki fantastycznym zwierzętom mamy lekką, niezwykle magiczną i pogodną opowieść. Ta niecodzienna mieszanka całkiem nieźle się prezentuje i daje nam możliwość zapoznania się z obydwoma aspektami obrazu. W ostatnich częściach Harryego Pottera było coraz mniej magii, a coraz więcej mroku. Tym razem mamy wszystkiego po trochu co powinno zadowolić każdego.

Głównym bohaterem produkcji jest oczywiście nie kto inny jak Newt Skamander czyli magizoolog, który przybył z wizytą do Nowego Jorku. Jest on niezwykle pogodną, mądra, nieco dziwaczną, ale bardzo oddaną wobec swoich zwierząt postacią, którą bez problemu polubimy. Ma bardzo przyjazne usposobienie oraz duże pokłady energii jak i pasji w stosunku do tego czym się zajmuje. Widać to już od pierwszych ujęć. W tej roli rewelacyjnie sprawdza się Eddie Redmaine, który idealnie portretuje rezolutnego maga. W jego podroży po Nowym Jorku towarzyszą mu: przezabawny Dan Folger jako Jacob Kowalski - nie-mag, który niejeden raz nas rozbawi swoim sposobem bycia, Katherine Waterson jako Porpetnia Goldstein – pracowniczka MACUSY (Magicznego Stoważyszenia Stanów Zjednoczonych Ameryki) oraz przeurocza Alison Sudol jako Queenie Goldstein – siostra Porpetiny. Na ekranie często pojawiają się również: Erza Miller jako Credence – członek stowarzyszenia Salem, które wierzy w obecność sił nadprzyrodzonych, Samantha Morton jako Mery Lou – lider stowarzyszenia Salem, Carmen Ejogo jako Seraphina Picquery – prezydent MACUSY oraz świetny Colin Farrel jako Percival Graves – dyrektor Bezpieczeństwa Magicznego. Na dalszym planie mamy: Ronana Raftery, Jona Voighta, Josha Crowdeya oraz Rona Perlmana, który użyczył swojego głosu Garlakowi – gangsterowi goblinie. No i oczywiście największe zaskoczenie czyli Johnny Depp jako Gellert Grindenvald! Choć postaci jest bardzo dużo twórcom udało się je wszystkie tak podzielić, aby każda z nich dostał tyle czasu ile jej było trzeba. Obsada natomiast spisała się świetnie.

Z kolei strona techniczna filmu prezentuje się na bardzo wysokim poziomie. Mamy świetne zdjęcia, ciekawą i pełną uroku muzykę oraz fenomenalne efekty specjalne, które zapierają dech w piersiach. Szczególnie polecam seans w IMAX 3D, który dosłownie umiejscowi nas w środku akcji. Oczywiście mamy również świetne kostiumy, ciekawą charakteryzację oraz zgrabny montaż. Jednakże największe wrażenie robi oczywiście na nas rewelacyjny klimat produkcji, który momentalnie nas urzeka i potrafi zahipnotyzować.

Za sprawą "Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć" po pięciu latach ponownie wracamy do niezwykłego świata wykreowanego przez J.K. Rowling. Choć to inna historia i inni bohaterowie, to jednak magia nadal ta sama. I tak naprawdę to jest w tym wszystkim najlepsze. Możliwość powrócenia do krainy, którą tak wielu z nas pokochało, a niektórzy wraz z nią się wychowali. To szalenie fascynujące uczucie, kiedy się do niej powraca i nadal czuje ten sam dreszczyk emocji. Nic nie może się równać
z tym uczuciem. A twórcy produkcji tylko je potęgują poprzez odkrywanie przed nami całkiem nowych wątków związanych ze światem czarodziejów. Aż chciałoby się w tym trwać bez końca! Reżyser zabiera nas do niezwykle intrygującej i wciągającej opowieści, która bezgranicznie nas pochłania. Choć ma swoje problemy w postaci zbyt dużego natłoku informacji oraz nierównego tempa akcji to i tak ogląda się ją rewelacyjnie. Jest niezwykle lekka, przyjemna w odbiorze no i co najważniejsze pełna magii oraz mroku, które pokochaliśmy oglądając Harryego Pottera. Tak więc z niecierpliwością czekam na kolejną cześć "Fantastycznych zwierząt", aby ponownie wrócić do tego magicznego świata. Dla fanów Pottera  seans ten jest obowiązkowy, a co do reszty to myślę, że z pewnością znajdą w nim coś dla siebie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.