Snippet

Michalina Wisłocka napisała książkę, która zmieniła wszystko. Ale zanim "Sztuka kochania" podbiła rodzimy rynek księgarski i zrewolucjonizowała seksualność PRL-u, jej autorka musiała przejść długą drogę. Słynna ginekolog poświęciła lata na przełamywanie konserwatywnej obyczajowości i przepychanki z bezduszną cenzurą. Opowieść o powstaniu "Sztuki kochania" Michaliny Wisłockiej to historia rewolucji seksualnej w wersji PRL.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: Polska
reżyser: Maria Sadowska
scenariusz: Krzysztof Rak
czas: 1 godz. 57 min.
muzyka: Radzimir Dębski
zdjęcia: Michał Sobociński
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 6,9/10











Osobowość rewolucji


Raz za czasu trafia się taka osoba, która już na pierwszy rzut wyróżnia się spośród tłumu. Czy to z powodu wyglądu? A może sposobu jej ubioru? Nie, tu chodzi o coś zdecydowanie innego. Przede wszystkim taką osobę cechuje inność. Zawsze zmierza w odrębnym kierunku niż reszta tłumu. Zawsze ma swoje niezłomne zdanie i nigdy nie stara się udawać kogoś innego. Zawsze jest sobą i tylko sobą. Nie ważne co się dzieje, ani jakie ma za to ponieść konsekwencje. Przede wszystkim musi żyć w zgodzie ze samym sobą. Pierwsze skojarzenie – dziwak. Jednakże jeśli bliżej jej się przyjrzeć to można dostrzec wyjątkowe cechy, które tak naprawdę czynią z niej osobę wybitną. Tak właśnie było z Michaliną Wisłocką.

Michalina Wisłocka to słynna seksuolog i ginekolog czasów PRL-u, która swoją sławę przede wszystkim zawdzięcza publikacji książki pt: "Szuka kochania", która mówi o tym jak skutecznie okazywać sobie miłość. Jej praca naukowa nie tyle co okazała się istnym bestsellerem, ale również zrewolucjonizowała życie seksualne polaków. Jednakże za kulisami książki kryje się nieznana historia jej autorki, której życiorys jest iście niezwykły. Produkcja powstała na podstawie powieści Violetty Ozminkowskiej pt: "Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki", w której autorka przybliża nam skomplikowany życiorys naszej bohaterki. Za sam film odpowiadają natomiast producenci hitowego filmu "Bogowie". Jednakże czy w tym przypadku również będzie można mówić o sukcesie? Ciężko stwierdzić, jednakże jedno jest pewne, że film Marii Sadowskiej zdecydowanie zasługuje na uwagę. Albowiem nie opowiada jedynie o historii naszej bohaterki, ale porusza również niezwykle palące kwestie, które nawet dzisiaj są uważane za temat tabu, a nie powinny. W końcu nasza postać tak usilnie o to zabiegała. Niestety jak widać niektóre rzeczy były poza jej zasięgiem i nawet pomimo osiągnięcia ogólnokrajowego sukcesu nie udało jej się zrobić wszystkiego. Trzeba jednak przyznać, że swoim uporem, odwagą oraz determinacją zaszła niesłychanie daleko i to jest tak naprawdę najważniejsze. Jednakże co to byłaby za historia gdyby życie głównej bohaterki nie przyczyniło się do powstania tej słynnej pracy. Niestety dla twórców obrazu udźwignięcie skomplikowanego życiorysu postaci okazało się zbyt trudnym zadaniem. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na sam początek obrazu, który jest niemiłosiernie chaotyczny. Wydarzenia ekranowe ukazują nam kilka rzeczy naraz, a akcja obrazu skacze z kwiatka na kwiatek i nie zatrzymuje się w żadnym miejscu nawet na chwilę. Cały ten zabieg powoduje niemałe zamieszanie w linii fabularnej, która może wprowadzić widzów w niemałą konsternację. Albowiem tak naprawdę nie wiadomo od jakiego wydarzenia rozpoczyna się produkcja, ani jaki jest przebieg całej historii ponieważ twórcy nie mogą się zdecydować od czego zacząć. Co gorsza ciągle skaczą pomiędzy wydarzeniami z całego życia pani Michaliny przez co z samego początku strasznie ciężko nam się odnaleźć w całej opowieści. Wszystko to powoduje, że zaburzona zostaje chronologia zdarzeń i tak naprawdę nie wiadomo co było kiedy, ani jakie zdarzenie było skutkiem kolejnego zajścia. Początek filmu to po prostu jeden wielki chaos. Dopiero później twórcom udaje się odnaleźć złoty środek całej historii, aczkolwiek muszę przyznać, że nie obyło się bez licznych zgrzytów. Niemniej jednak dalsza część obrazu jest już znacznie zgrabniejsza co pozwala nam wreszcie zagłębić się losy naszej bohaterki. Te zaś są niezwykle intrygujące, bardzo wciągające oraz niesamowicie absorbujące. Twórcy ukazują nam, że życie pani Michaliny to seria wzlotów i upadków będących bezpośrednią inspiracją dla jej dzieła. Film ukazuje nam jak wiele przeszła nasza bohaterka oraz jak bardzo poturbowane były jej losy. Albowiem pomimo wielu sukcesów jej życie osobiste było bardzo ubogie oraz nieszczęśliwe. Choć odznaczyła się wyjątkową pomocą dla wielu kobiet, to niestety sama nie potrafiła zastosować tych praktyk dla siebie. To świadczy, że była jedną z niewielu osób, które chcą i są w stanie pomóc innym i zapewnić im szczęśliwe życie, ale same takiego nie są w stanie doznać. Cenimy panią Michalinę za jej odwagę, prostolinijność oraz dobroduszność, ale zapominamy o tym, że w głębi duszy sama potrzebowała pomocy. Tym bardziej szkoda, że twórcy zdecydowali się wybielić naszą bohaterkę na potrzeby obrazu. Życie Wisłockiej jest jeszcze bardziej zakręcone niż można dowiedzieć się z filmu, a sama postać głównej bohaterki jest jeszcze bardziej kontrowersyjna i nieodgadniona niż możemy zobaczyć na ekranie. W obrazie Marii Sadowskiej zdecydowanie obrano taktykę gloryfikacji postaci przez co zapominano o wielu intrygujących kwestiach z jej życiorysu. Stworzono piękną laurkę aniżeli wiarygodną biografię. Albowiem tak naprawdę nasza postać wcale nie była taka wspaniała. Miała wiele wad w postaci przesadnej bezpośredniości czy też niewyparzonego języka, które przysporzyły jej niezliczonej ilości problemów jak i wrogów. Choć odznaczała się wyjątkowym umysłem i posiadała miano wyjątkowego naukowca, to niestety była osobą całkowicie życiowo nieogarniętą oraz nie potrafiła być dobrym rodzicem. Film zaledwie dotyka tego problemu i nie zamierza go jakoś specjalnie rozwijać. To samo tyczy się filmowych losów naszej bohaterki, które również bywają zbytnio uproszczone. Szczególnie jeśli chodzi o wydarzenia z samego początku filmu, które dosłownie przemykają przed naszymi oczami. Wiem, że w dwu godzinnym obrazie ciężko jest wszystko zmieścić, ale to nie znaczy, że my wielu rzeczy mamy się sami domyślić. W "Sztuce kochania" bardzo często tak się właśnie dzieje. Twórcy poprzez liczne uproszczenia sprawiają, że wiele scen może okazać się dla nas niejasnych bądź też ciężkich do zrozumienia. W tym wypadku konieczna okazuje się znajomość życiorysu pani Wisłockiej, co trochę zdaje się przeczyć logice produkcji, albowiem przyszliśmy do kina właśnie po to, aby się czegoś o niej dowiedzieć. Dodatkowo nie przekonuje mnie sam scenariusz obrazu, który tylko na papierze wydaje się taki "genialny". Na ekranie niestety ciężko dostrzec ten geniusz, albowiem do opowieści często wkrada się wspominany już wcześniej chaos, który potrafi nieźle namieszać. I tym razem nie chodzi tylko o sam początek, ale o cały film, który nie potrafi poradzić sobie ze zmiennością akcji. Historia do samego końca niemiłosiernie skacze pomiędzy rozmaitymi rocznikami co bardzo negatywnie wpływa na jego niekorzyść. Albowiem zamiast zdecydować się na tradycyjną chronologię postanowiono nieco poeksperymentować z naprzemienną narracją. Niestety twórcy kompletnie na tym polu polegli co bardzo osłabia ich dzieło. To wszystko wyzbywa produkcję z płynności, lekkości oraz przejrzystości zdarzeń.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się już znacznie lepiej. Przede wszystkim ze względu na pokaźny zestaw bardzo dobrych aktorów, którzy pojawiają się w filmie. Natomiast jeśli chodzi o charakteryzację postaci, to z tym jest już różnie. Oczywiście postać Michaliny Wisłockiej to bezsprzecznie rewelacyjnie skonstruowana bohaterka, która potrafi nas niesamowicie urzec. Choć twórcy nie ukazują nam jej pełnego potencjału to i tak trzeba przyznać, że jest to oszałamiająco wyjątkowa sylwetka. W roli pani Michaliny mamy fenomenalną Magdalenę Boczarską, która rewelacyjnie oddaje ducha swojej postaci. Na dalszym planie pojawiają się Piotr Adamczyk jako Stanisław Wisłocki – mąż Michaliny oraz Eryk Lubos jako Jurek. Wyróżnić można jeszcze Justynę Wasilewską jako Wandę i Jaśminę Polak jako redaktor Teresę. Reszta natomiast to trzeci plan, który stanowi pewnego rodzaju wykończenie. Tym bardziej dziwi fakt, że obstawiono go plejadą sławnych aktorów jak Danuta Stenka, Karolina Gruszka, Wojciech Macwaldowski, Borys Szyc, Arkadiusz Jakubik, Dorota Kolak, Artur Barciś, Katarzyna Cynke, Sywester Maciejewski czy też sam Tomasz Kot. Czego by jednak nie powiedzieć o decyzji twórców trzeba przyznać, że cała obsada spisała się na medal.

Strona techniczna produkcji natomiast onieśmiela rozmachem oraz niezwykłą dbałością o szczegóły. W szczególności jeśli chodzi o idealne odwzorowanie PRL-owskiego klimatu. Wliczają się w to rewelacyjne kostiumy, genialna charakteryzacja oraz świetne scenografie. Na naszą uwagę zasługują również rewelacyjne zdjęcia Michała Sobocińskiego. Natomiast muzyka Radzimira Dębskiego jest poprawna, ale bez rewelacji tak samo jak dopasowanie utworów muzycznych, które niekiedy są zbyt nachalne i na siłę wrzucone do obrazu.

Gdyby nie pani Michalina Wisłocka nie było by "Sztuki kochania". Nasza bohaterka wyraźnie to podkreśla wypowiadając słowa – "To ja jestem rewolucją seksualną". Trudno się z nią nie zgodzić, albowiem tak naprawdę to ona jest sercem całej książki. Wsparta poprzez swoją bezpośredniość, odwagę i determinację była w stanie otwarcie mówić o "palących" problemach i chwała jej za to. Potrzebujemy takich osób, które zamiast debatować chcą działać przy czym dodatkowo odznaczają się niebywałym poświęceniem dla całej sprawy. Choć jest to kosztem ich własnego życia to i tak się nie poddają, albowiem czują w tym swoje powołanie. "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej" opowiada nam właśnie o tej niezwykłej postaci, która zainspirowała setki polaków do zmiany na lepsze. Niestety nie da się ukryć, że twórcy ewidentnie nie poradzili sobie z bogatym życiorysem tej niesamowitej bohaterki. Scenariusz filmu mógłby być lepszy, reżyseria bardziej konsekwentna, historia mniej skomplikowana, a wydarzenia bardziej przejrzyste. Niemniej jednak pomimo wszystkich wad warto sięgnąć po ten film, albowiem opowiada nie tylko o wyjątkowej sylwetce jaką była pani Michalina, ale również o samej sztuce kochania.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Seymour ma wszystko, co Ameryka lat 60-tych definiowała jako szczęście: piękną żonę Dawn, dobrą pracę, wymarzony dom na wsi i ukochaną córkę, Merry. Dzień, w którym dowiaduje się, że jego jedyne dziecko jest zdolne do brutalnych ataków terroryzmu, będzie ostatnim dniem jego dotychczasowego życia. Czy amerykański sen o szczęściu, pokoju i dobrobycie był tylko marzeniem jednego pokolenia?

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Evan McGregor
scenariusz: John Romano
czas: 1 godz. 48 min.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Martin Ruhe
rok produkcji: 2016
budżet: -
ocena: 5,9/10











Chichot losu

Życie to podróż składająca się z nieustannych wzlotów i upadków. Choć bardzo staramy się unikać błędów one jednak zawsze nas dosięgają. Nawet będąc perfekcjonistami nie jesteśmy w stanie ustrzec się od wpadki, która niespodziewanie w nas uderzy i sprawi, że być może runie jeden z filarów naszej dotychczasowej egzystencji. Mówi się, że "co nas nie zabije to nas wzmocni", jednakże w praktyce ta słynna sentencja nie zawsze znajduje pokrycie. Niektórych rzeczy nie da się zapomnieć bądź przeboleć. Najlepiej o tym wiedzą bohaterowie "Amerykańskiej sielanki".

Seymour Levov potocznie zwany "Szwedem" to uosobienie sukcesu oraz szczęścia. Ma piękną żonę, dobrą pracę, dom na wsi, a także ukochaną córkę. Wydawać by się mogło, że tak już zostanie, a jego życie aż do samego końca będzie perfekcyjne. Niestety burzliwe lata 60-te odbijają piętno na jego córce, która zostaje wplątana w polityczne zamieszki. Powoli szczęście opuszcza Levovów co diametralnie zmienia ich dotychczasowe życie. Czy przetrwają oni jako rodzina? Pytanie to będzie nieustannie nas nękać podczas całego seansu i być może nie otrzymamy na nie dokładnej odpowiedzi. Jednakże Evan McGreor w swoim filmie podkreśla, że nie ważny jest skutek, a raczej sam proces obrazujący nam jak do tego doszło. Scenariusz obrazu powstał na podstawie nagrodzonej Pulitzerem powieści Philipa Rotha o tym samym tytule. Autor książki bawiąc się konwencją i wypaczeniem idei o "amerykańskim śnie" pokazał, że nie wszystko jest czarno-białe, a szczęścia nie można sobie zarezerwować. To samo próbują ukazać nam twórcy filmu jednakże z nieco gorszym efektem. Na samym początku jeszcze nie dało się tego dostrzec albowiem twórcy bardzo zgrabnie i z odpowiednią dozą tajemniczości wprowadzili nas w akcję obrazu. Niezwykle skrupulatnie nakreślili wstęp, od którego wszystko się zaczyna. Dużą wagę przyłożono również do postaci, które zostały świetnie nakreślone. Twórcy zadbali o ich solidne fundamenty, aby można było później bez problemu umotywować ich kolejne działania. Zaskakująco dużo czasu reżyser jak i scenarzysta poświęcili na przeszłe wydarzenia, które starają się nam wyjaśnić mechanizmy jakie doprowadziły do tragedii rodziny Levovów. Są przy tym bardzo wnikliwi dzięki czemu udaje im się dostarczyć nam wartościowych wskazówek do zrozumienia natury całego obrazu. I choć zajmuje im to trochę czasu to nie można się na nich gniewać, albowiem samym wstępem tak naprawdę udaje im się już przykuć naszą uwagę i wzbudzić w nas niesłychaną ciekawość odnośnie dalszych zdarzeń. Szkoda, że niedługo później całość traci ten urok. Albowiem kiedy dochodzimy już do zwrotnego punktu w całej fabule tak naprawdę okazuje się, że nie do końca tego oczekiwaliśmy. Po pierwsze wydarzeniom ekranowym brak emocji przez co są dla nas całkiem obojętne. Dramatycznym scenom brak dramaturgii, a pełne napięcia chwile nie dostarczają nam tylu dreszczy ile powinny. Sama opowieść natomiast jest strasznie chaotyczna i nierówna. Ewidentnie da się dostrzec, że twórcy nieco zamotali się w sensie swojego obrazu przez co trudno im w pełni przykuć nas do ekranu. Akcja produkcji jest bardzo zróżnicowana, a poszczególne sceny są raz intrygujące, a zaś kiedy indziej kompletnie nudne. Wszystko to sprawia, że film jest męczący i trudny w odbiorze, albowiem nie wiadomo w jakim kierunku zamierza cała historia.  Mam wrażenie, że sami twórcy do końca nie byli tego pewni, albowiem w ich działaniach ewidentnie widać zakłopotanie i brak zdecydowania, które skutkują w nijakiej fabule i miałkim przekazie. Nie wszystkie decyzje reżysera są jasne tak samo jak sama opowieść, która w trakcie trwania gubi gdzieś sens i strasznie się rozwarstwia. Pod koniec produkcji ciężko już tak naprawdę stwierdzić jaki był główny wątek filmu, albowiem twórcy mieli ich kilka i nie mogli się zdecydować, który z nich chcą bardzie uwypuklić. To zaś sprowadza się do stwierdzenia, że "Amerykańska sielanka" jest o wszystkim i o niczym. Albowiem jej największym problemem jest niekonsekwencja twórców oraz niedbałe potraktowanie najważniejszych wydarzeń obrazu, którym brakuje emocji. Zbyt wiele rzeczy nakreślono grubymi nićmi przez co trudno odnaleźć w nich sens lub też ich godne wytłumaczenie. Jedynym wyjściem jest zaufać twórcom, jednakże ten sposób niestety nie sprawdza się na dłuższą metę. Oczywiście czytając między wierszami da się wychwycić niezamierzenie ukryty sens całego filmu, który mówi, że nie można mieć wszystkiego. Nie ważne jak bardzo się o to zabiega, ani jak bardzo się tego pragnie. Niektóre rzeczy są poza naszym zasięgiem. To samo tyczy się szczęśliwego i bezproblemowego życia, którego nie można sobie zaplanować. Nie ważne jak bardzo byśmy tego chcieli, ani jak mocno byśmy się starali. Są rzeczy, których po prostu nie da się przeskoczyć.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się znacznie lepiej. Przede wszystkim mamy dobrze zagranych i ciekawie nakreślonych bohaterów, których losy nie są nam obojętne. Twórcom całkiem dobrze udała się charakterystyka postaci co bardzo cieszy szczególnie, że fabuła prezentuje raczej mieszane uczucia. Najwięcej uwagi poświęcono oczywiście bohaterowi Evana McGregora, który musi zmierzyć się z przewrotnością swojego losu. Aktor rewelacyjnie poradził sobie z odegraniem Seymoura i jego wszystkich zmartwień. Zaraz za nim mamy hipnotyczną Jennifer Connelly, która oprócz wyglądania jak "milion dolarów" wnosi do opowieści bardzo intrygującą i nieszablonową sylwetkę. Twórcy dobrze o tym wiedzą dlatego nie boją się w niektórych scenach skupić uwagi wyłącznie na niej. Najsłabiej z całej produkcji prezentuje się bohaterka Dakoty Fanning. Nie jest to wina aktorki, a raczej koślawego nakreślenia tej postaci przez scenarzystów. Potraktowano ją trochę po macoszemu, a nie powinno, albowiem to ona jest początkiem końca. W obsadzie znaleźli się jeszcze Piter Rigeret, Rupert Evans, Uzo Aduba i David Strathairn.

Strona techniczna produkcji to jedna z jej niewielu zalet. Pomijając zdjęcia i muzykę przede wszystkim należy zwrócić uwagę na fenomenalny klimat obrazu, który z powodzeniem oddaje burzliwe lata 60-te. To szczegółowe nakreślenie staje się jednym z ważniejszych kontekstów produkcji. Pomagają w tym świetne kostiumy oraz scenografie. Ewidentnie da się dostrzec wpływ czasów na naszych bohaterów oraz na ich decyzje. Albowiem to właśnie na tym opiera się cała struktura filmu.

"Amerykańska sielanka" to film o zmarnowanym potencjale. Twórcy chcieli dobrze, ale niestety podczas procesu twórczego zgubili gdzieś sens całej opowieści przez co jest ona chaotyczna, niekompletna i mało przekonująca. Produkcja ma mocne strony w postaci świetnego wstępu, obsady aktorskiej, ciekawie nakreślonych bohaterów (poza jednym wyjątkiem) oraz świetnego wykończenia. A idea filmu choć słuszna to niestety niezbyt odkrywcza. Jednakże nawet temu dało by się zaradzić gdyby nie prostota całego obrazu. "Amerykańska sielanka" jest zbyt szablonowa i mało elastyczna przez co nie wykracza poza podstawowe schematy. Powinna nas zaskoczyć niecodzienną formą, oryginalnością, a także świeżym podejściem do całej sprawy. Tak się niestety nie dzieje. Jest więc poprawnie, ale wtórnie.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Mia jest początkującą aktorką, która w oczekiwaniu na szansę pracuje jako kelnerka. Sebastian to muzyk jazzowy, który zamiast nagrywać płyty, gra do kotleta w podrzędnej knajpce. Gdy drogi tych dwojga przetną się, połączy ich wspólne pragnienie, by zacząć wreszcie robić to co kochają. Miłość dodaje im sił, ale gdy kariery zaczynają się wreszcie układać, coraz mniej jest czasu i sił dla siebie nawzajem. Czy uda im się ocalić uczucie, nie rezygnując z marzeń?

gatunek: Musical, Romans
produkcja: USA
reżyser: Damien Chazelle
scenariusz: Damien Chazelle
czas: 2 godz. 6 min.
muzyka: Justin Hurwitz
zdjęcia: Linus Sandgren
rok produkcji: 2016
budżet: 30 milionów $
ocena: 8,7/10








 
Kolejny słoneczny dzień

Musicale to bardzo specyficzny gatunek. Przede wszystkim dlatego, że ich oś fabularna opiera się na śpiewaniu. Słowa piosenek zastępują tradycyjne dialogi, a całość przybiera wręcz nad ekspresyjną formę przy użyciu pięknych wokali i wymyślnych układów tanecznych. Jednakże nie każdy musical jest dobry, albo nie jest w stanie przemówić do większej części widowni. "La La Land" udowodnił już za granicą, że da się lubić zarówno przez widzów jak i krytyków co zresztą potwierdziło rozdanie Złotych Globów 2017. Jednakże czy my Polacy równie ciepło przyjmiemy najnowszy film Damiena Chazellea?

Mia to niepoprawna marzycielka, która postanowiła porzucić studia i spełnić swoje marzenie o zostaniu aktorką. Pewnego razu na jej drodze pojawia się Sebastian – równie niepoprawny marzyciel i pianista jazzowy, który pragnie otworzyć swój własny klub. Losy tych dwojga splotą się ze sobą, a my będziemy świadkami ich pogoni za marzeniami. Reżyser wyśmienitego "Whiplasha" powraca do nas z całkiem nowym filmem, który jednak nadal bardzo mocno polega na muzyce. Poprzedni obraz twórcy to istna mieszanka wybuchowa, która była w sanie przysporzyć nam nieziemskich emocji. Czy w przypadku "La La Land" również tak jest? Najnowsza produkcja Damiena Chazellea rozpoczyna się z niesamowitym rozmachem. Albowiem już na samym wstępie mamy możliwość oglądać oszałamiającą sekwencję, która z impetem wprowadza nas w akcję całego obrazu. Roztańczona, niesamowicie pozytywna oraz rewelacyjnie nakręcona scena sprawia, że zapominamy o wszystkich naszych troskach. W istocie tyczy się to całej produkcji. Zaczynając jednak od początku należy zwrócić uwagę, że "La La Land" to całkiem długi film. Na tyle długi, że reżyser może pozwolić sobie na spokojne zaznajomienie nas ze swoimi postaciami zanim zacznie wprowadzać między nimi interakcję. Dzięki temu udaje mu się dokładnie nakreślić każdą z nich oraz sprawić, że będzie nam zależeć na ich losie. Oprócz tego twórca bardzo sprytnie dawkuje przy tym emocje oraz naszą ciekawość, która wraz z trwaniem obrazu nieprzerwanie rośnie. A kiedy nasi bohaterowie w końcu przeprowadzają ze sobą pierwszą poważną rozmowę magia obrazu wcale nie znika. Ona trwa nadal! Co ciekawe film można podzielić dwie części. Pierwszą tę cukierkową oraz drugą tę bardziej stonowaną i mniej optymistyczną. Wiem, że może wydać się to dla was nieco szokujące, ale tak naprawdę "La La Land" nie jest tak prostolinijny jak można by się tego spodziewać. Przede wszystkim wybierając się na film do kina należy pamiętać, że zwiastun nie oddaje w pełni natury obrazu. To co możecie zobaczyć to jednie namiastka tego co reżyser zamierza wam pokazać. A uwierzcie mi ma całkiem wiele do powiedzenia. To wręcz zaskakujące, że reżyser ma nam tyle do przekazania odnośnie spełniania swoich marzeń. Co więcej nie ogranicza się dzięki czemu bardzo sprytnie udaje mu się podejść do samego tematu marzycielstwa oraz uroku takich miejsc jak Los Angeles czy Hollywood. Nie bez powodu tytuł odnosi się do nierzeczywistego świata istniejącego jedynie w naszych marzeniach (la la land z ang. to świat bajek, świat marzeń (nie mający związku z rzeczywistością) lub też ironiczna nazwa Los Angeles - gdzie ma miejsce akcja obrazu). Jednakże spełnianie swoich marzeń wedle zasady "American Dream" to żadna nowość. Tak właściwie rzecz biorąc kolejny film o tej tematyce to strzał w kolano. No bo ileż można robić produkcji o podobnej problematyce. Z "La La Land" byłoby podobnie gdyby nie pomysłowość, a zarazem charyzma reżysera. Przyznam szczerze, że powinienem się tego spodziewać po panu Chazelle mając na uwadze jego poprzednie dzieło czyli "Whiplash". Albowiem jego najnowszy film tak samo jak poprzednik bazuje na podobnych zagraniach. Przede wszystkim jest to element zaskoczenia oraz niejednoznaczność jeśli chodzi o losy naszych bohaterów. Dzięki tym zagraniom twórcy bezbłędnie udaje się opowiedzieć nam o wielu rzeczach naraz. Oprócz tego pokazuje nam, że można opowiedzieć ciekawą historię o marzycielach bazując na dobrze znanych nam kliszach. Albowiem umiejętne wykorzystanie ich do swoich celów to prawdziwa sztuka. Pan Chazelle radzi sobie z tym śpiewająco, dzięki czemu jego obraz charakteryzuje przede wszystkim świeżość oraz oryginalność. Fabuła produkcji jest natomiast bardzo ciekawa, niesamowicie wciągająca oraz zaskakująco ujmująca. Historia Mii i Sebastiana to niezwykle urokliwa, pełna radości, szczęścia oraz masy pozytywnej energii historia, która potrafi nieźle wzruszyć. Niestety nie da się ukryć, że film to także spora dawka dramatu, porzuconych nadziei, smutku oraz poczucia utraty jedynej rzeczy, która nadawała życiu sens. Historia nie uchroniła się od kilku niepotrzebnych dłużyzn oraz niewystarczającego podkreślenia emocji jakie towarzyszą naszym postaciom. Niemniej jednak całość prezentuje sobą niezwykle lekką i przystępną formę, która potrafi nas niesamowicie urzec. Oprócz tego jest bardzo płynna i przejrzysta.

Bohaterami obrazu są Mia i Sebastian, którzy uwielbiają marzyć o sobie jako osobach sukcesu, które robią to o czym zawsze marzyły. Twórca bardzo dokładnie stara się nakreślić ich osobowości, aby w pełni ukazać nam oblicza naszych postaci. Dzięki dokładności i staranności udaje mu się bardzo precyzyjnie oddać uczucia jakimi kierują się ekranowe sylwetki. To sprawia, że postacie w "La La Land" to skrupulatnie napisane osobowości, które emanują niezwykłą charyzmą oraz nadzwyczajną naturalnością. No i przede wszystkim są to rewelacyjnie zagrani bohaterowie. Nie ma co ukrywać, że obsada aktorska spisał się na medal. Zarówno rewelacyjna Emma Stone jak i zaskakujący Ryan Gosling, który ukazuje nam w filmie Chazellea całkiem nowe oblicze jakiego jeszcze nie mieliśmy szansy oglądać. To spore zaskoczenie. Na pierwszym planie figuruje ten niezwykle zgrabny duet, który bez dwóch zdań jest w stanie zaskarbić naszą uwagę. Pomiędzy bohaterami Stone i Goslinga wyraźnie czuć chemię oraz iskry, które tworzą się podczas ich niecodziennej relacji. W swoich rolach są niezwykle urzekający oraz bardzo przekonujący. Na dalszym planie pojawiają się John Legend oraz J. K. Simmons, aczkolwiek ich udział w produkcji jest niewielki. W blasku reflektorów nieustannie pozostaje jedynie nasz przeuroczy duet.

Od strony technicznej produkcja prezentuje się wręcz wyśmienicie. Nie da się ukryć, że film Chazellea w dużej mierze polega na rewelacyjnej oprawie technicznej, która imponuje swoim rozmachem. Oczywiście nie umniejszając roli fabuły oraz aktorów. Niemniej jednak to właśnie oprawa jest najbardziej klimatyczna. Przede wszystkim stoją za tym niezwykle długie i szerokie ujęcia oraz ciekawa i imponująca muzyka. To samo tyczy się rewelacyjnych scenografii, barwnych kostiumów i niezwykle kolorowej aury. Wszystko to ma wpływ na niezwykle pozytywny, lekki oraz nieco surrealistyczny klimat, którym szczyci się obraz. Oczywiście nie należy zapominać o fenomenalnie skomponowanych oraz zaśpiewanych piosenkach jak i niesamowitych układach tanecznych, które zapierają dech w piersiach. Najbardziej w pamięci zapisują się utwory "Another Day Of Sun" i "Someone In The Crowd" wykonane przez wspaniałą ekipę statystów.

"Kochajmy marzycieli" – głosi slogan na plakacie. Muszę przyznać, że istotnie coś w tym jest, że marzyciele to niezwykłe sylwetki, które zasługują na uwagę. Musimy jednak pamiętać, że wiele marzeń się nie spełnia dlatego tak trudno nam się poddać ich urokowi. A gdy już nasze marzenie się ziści musimy się go kurczowo trzymać i nie dać się niczemu rozproszyć, albowiem możemy nie otrzymać już takiej szansy. Spełnione marzenie wymaga całkowitego poświęcenia oraz ślepego podążania za nim, aby coś z niego wyciągnąć. A więc jak widzicie nie jest to taki łatwy proces. Najnowszy film Damiena Chazellea pt: "La La Land" zdaje się go idealnie obrazować. Ponadto oprócz szczęścia i pozytywnej energii zobaczymy w nim również smutek oraz przygnębienie. To także pewnego rodzaju przestroga przed pochopnym podejmowaniem trudnych decyzji, które mają tyle samo plusów jak i minusów. Albowiem wtedy tak naprawdę się okaże co dla nas jest naprawdę ważne. Choć "La La Land" może się wydawać niezwykle optymistycznym filmem, to niestety tak naprawdę jest on raczej całkiem smutny. Niemniej jednak zdecydowanie warto go zobaczyć, albowiem takiego filmu jeszcze nie widzieliście. Gorąco polecam.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Brytyjski serial oparty na sztuce The Audience Petera Morgana, będącego również autorem scenariusza. Skupia się na panowaniu Elżbiety II od śmierci jej ojca do czasów obecnych i dotyczy nie tylko samej królowej, ale także okresu historycznego, w którym rządzi.

oryginalny tytuł: The Crown
twórca: Peter Morgan
gatunek: Dramat historyczny
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 10
sezonów: 1
muzyka: Rupert Gregson-Williams
zdjęcia: Adriano Goldman, Ole Bratt Birkeland
produkcja: Netflix
ocena: 9,0/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)











Pozory mylą


Zastanawialiście się kiedyś jak to jest być władcą? Królem bądź królową? Jak to jest stać na czele całego narodu? Jestem pewien, że większość z Was nie jeden raz pomyślała o takiej ewentualności. Nawet jeśli byliście wtedy jeszcze dziećmi. Pomyślcie. Jesteście najważniejszą osobą w całym kraju, macie ogromną władzę oraz możecie sobie pozwolić na każdą zachciankę. Żyjecie w luksusach i nie musicie się przejmować problemami, które na ogół dręczą normalnych ludzi. Istny raj. Niestety to tylko pozory, które nawkładano do naszych głów. Wbrew pozorom bycie władcą to żadna przyjemność, a raczej przekleństwo.

"Korona" ukazuje nam losy młodej Elżbiety, która po niespodziewanej śmierci swojego ojca – Króla Jerzego VI wstępuje na tron Wielkiej Brytanii. Produkcja ukazuje nam burzliwe losy jej pierwszych lat rządów oraz próbę pogodzenia roli Królowej z rolą matki oraz żony. Pomysłodawcą jak i twórcą serialu jest Peter Morgan, który nie po raz pierwszy bierze na warsztat portret Elżbiety II. Wcześniej ukazał nam już wielką władczynię w filmie pt: "Królowa" gdzie wcielała się w nią Helen Mirren. Po 16 latach twórca postanawia powrócić do tego tematu i tym razem opowiedzieć wszystko od samego początku. Czy uda mu się dokonać niemożliwego? Na samym początku przede wszystkim chciałbym pogratulować panu Morganowi niezwykłej odwagi związanej z produkcją tej serii. Albowiem jako jeden z niewielu zdecydował się opowiedzieć o życiu słynnej na cały świat osoby jeszcze za jej życia. To dosyć niespotykane zjawisko, albowiem z reguły kolejność jest odwrotna. Najpierw ktoś musi kopnąć w kalendarz żeby zrobiono o nim film bądź serial. Jednakże czego by nie powiedzieć o decyzji twórcy to i tak wyszło to na jego korzyść. Widać to już po samym wstępie do całej opowieści, który serwuje nam zaskakująco dużo emocji. Jest niezwykle ciekawy, szalenie wciągający oraz niesamowicie urokliwy. Natomiast jeśli chodzi o losy naszych postaci to potrafią być one niebywale intrygujące. Innymi słowy pierwszy odcinek serii to istna petarda. Co ciekawe dalej jest jeszcze lepiej. Fabuła serialu odrobinę przyśpiesza i wprowadza losy naszych bohaterów na całkiem nowe tory. Ich sielankowe i spokojne życie niespodziewanie zostaje zachwiane nagłą śmiercią króla Jerzego VI, po którym tron obejmuje nasza bohaterka. I choć z początku wydawać by się mogło, że życie Elżbiety nie ulegnie większym zmianom, to niestety zarówno ją jak i wszystkich wokół niej czeka wielka niespodzianka. Albowiem przyjmując tytuł Królowej Anglii nasza postać nie będzie już mogła wieść swojego poprzedniego życia. Teraz ma nowe, znacznie ważniejsze niż jej poprzednie. Podczas oglądania serialu niejednokrotnie się przekonamy, że bycie władcą to nie przelewki. Te wszystkie szczęśliwe obrazy, które każdy z nas nosi w głowach odnośnie monarchii to jedna wielka bujda. "Korona" nam to dokładnie objaśnia. Ukazuje nam wszystkie plusy i minusy dworskiego życia oraz stara się pokazać nam jak dużo wysiłku kosztuje Królową Elżbietę bycie głową całego kraju. Wbrew pozorom to całodobowy etat, który wymaga od nas nieustannego poświęcenia. Wiąże się z tym mnóstwo zajęć, które niekoniecznie mogą nam przypaść do gustu. Oprócz tego władca jest niczym słynny piosenkarz bądź aktor. Zawsze na świeczniku i blasku fleszy. A jeden nieodpowiedni ruch może go na zawsze pogrążyć. To niezwykle wartościowa oraz pouczająca lekcja dla tych, którzy nadal myślą o rządzeniu w odmienny sposób. Jednakże "Korona" to nie tylko zbiór mądrości na temat "zawodu" władcy. To również produkcja posiadająca świetną fabułę, która potrafi nas zarazem zaskoczyć, poruszyć oraz zszokować. Historia ukazana nam w serialu to niezwykle złożona opowieść, która w bardzo dokładny sposób próbuje nam przybliżyć losy Elżbiety II. Fakt ten jest o tyle poruszający, że jeszcze nigdy wcześniej nie mieliśmy możliwości w tak dokładny sposób zajrzeć za kulisy jej życia. Albowiem pomimo wielkiej popularności naszej bohaterki zapewne niewielu z nas wie o niej coś więcej niż kilka faktów z Wikipedii. Teraz jednakże dzięki serialowi od Netflixa mamy możliwość przekonać się jak naprawdę wyglądało życie Królowej Elżbiety II. Ta niezwykle fascynująca i pochłaniająca podróż to coś znacznie lepszego niż same kulisy panowania władczyni. To przede wszystkim niesłychanie intymne spojrzenie na jej życie, problemy (również małżeńskie) oraz konflikty często toczone z samą sobą. Oprócz tego serial pokazuje nam jak na przestrzeni kilku lat od objęcia tronu zmienił się jej charakter oraz wizerunek. Jednakże "Korona" to nie tylko opowieść o królowej. Serial w brawurowy sposób porusza również wątki wielu innych postaci, które okazują się być kluczowymi w życiu naszej bohaterki. Dzięki rewelacyjnemu scenariuszowi Petera Morgana każdy w z wątków jest bardzo szczegółowo ukazany oraz dogłębnie rozwinięty. A cała opowieść jest idealnie zamknięta w formie godzinnego odcinka. Nic dziwnego, że twórca zdecydował się na serial, albowiem produkcja telewizyjna daje mu większe pole do popisu jak również większe możliwości. Nie musi się on już ograniczać tylko do tego co konieczne. Serial daje mu szansę szczegółowego zagłębienia się w opowiadaną historię co twórca bezbłędnie wykorzystuje. Na plus należy również zaznaczyć konsekwencję twórcy, obiektywizm oraz zamiłowanie do nawet najdrobniejszych szczegółów. Całość natomiast jest niezwykle lekka i przyjemna w odbiorze.

Obsada serialu to kolejny sukces twórcy serialu, który zadbał o świetny casting oraz szczegółowe nakreślenie bohaterów. Dosłownie żadna postać nie może czuć się pominięta przez twórcę serialu, albowiem stara się on być fair zarówno w stosunku do nich jak i swoich widzów. Nie pozwala, aby w jego opowieść wkradły się niedopowiedzenia dlatego bardzo dokładnie stara się uchwycić charakterystykę każdej z nich. Z zadania wywiązuje się znakomicie dzięki czemu możemy oglądać na ekranie bohaterów z krwi i kości, którzy tak naprawdę niczym się od nas nie różnią. Trapią ich podobne problemy, kłopoty małżeńskie czy też miłosne. Innymi słowy całkiem normalne życie, a jednak do normalności mu dosyć daleko. Świadczą o tym choćby kłopoty z zaadaptowaniem się w nowe środowisko i pogodzeniem się ze swoją rolą, która już się nie zmieni. Na pierwszym planie mamy genialną Clare Foy, która rewelacyjnie portretuje zarówno Elżbietę jak i Królową Elżbietę II. Przemiana jaka zachodzi w naszej bohaterce jest wyraźnie widoczna i dokładnie umotywowana. Zaraz za nią mamy Matta Smitha, który skutecznie pozbywa się etykiety "Doktora Who" i w fenomenalny sposób prezentuje rozterki Księcia Filipa, który nie może się pogodzić z utratą swojego dawnego życia oraz pozycją lidera rodziny. Oprócz nich na ekranie często goszczą Vanessa Kirby jako Księżniczka Małgorzata – dusza towarzystwa i całkowite przeciwieństwo zasiadającej na tronie siostry, Victoria Hamilton jako Elżbieta, królowa matka – wdowa po Jerzym VI oraz wyśmienity John Lithgow (jedyny aktor z obsady bez pochodzenia brytyjskiego) jako Winston Churchill – bohater wojenny, mówca, strateg, pisarz, historyk oraz dwukrotny premier Wielkiej Brytanii. Na dalszym planie pojawiają się: Alex Jennigs jako książę Edward – brat Jerzego VI, Ben Milejs jako  Peter Townsend, Pip Torrens jako Tommy Lascells oraz Jared Harris jako Król Jerzy VI. Cała obsada spisała się świetnie i nie można jej niczego zarzucić.

Strona techniczna serialu również onieśmiela. Przede wszystkim za sprawą niesamowitych kostiumów, genialnych scenografii oraz niezwykłego rozmachu z jakim stworzono serial. W dalszej kolejności ciekawe zdjęcia oraz urzekająca muzyka. Przy omawianiu serialu należy również zwrócić uwagę na niesamowity klimat obrazu, który zarówno idealnie nakreśla nastroje panujące na dworze królewskim jak i podkreśla epokę w jakiej ma miejsce akcja produkcji.

"Korona" to niezwykłe dzieło, które nie pozwoli nam już dłużej pozostać obojętnym w sprawie angielskiej monarchini. To niezaprzeczalnie wybitna postać, którą każdy z nas zna, ale nie każdy wie jakie są kulisy jej życia. Teraz dzięki serialowi Petera Morgana mamy możliwość przyjrzeć się mu z bliska. To niezwykle intrygująca, ale zarazem pouczająca lekcja. Natomiast produkcja charakteryzuje się ciekawą i wciągającą fabułą, genialnie zarysowanymi oraz zagranymi postaciami oraz perfekcyjnym wykończeniem, które dopina całość na ostatni guzik. To doprawdy niesłychane jak intrygujące i frapujące okazują się losy Elżbiety II. Nigdy nie przypuszczałbym, że tak mnie pochłoną. Teraz nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejne sezony w łącznej liczbie sześciu, które ukażą nam losy Królowej, aż do nowożytności. Niezwykle ambitne przedsięwzięcie, którego realizacji już nie mogę się doczekać. A tymczasem gorąco polecam produkcję Netflixa.

Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

W nocy 6 listopada 1983 w Hawkins w stanie Indiana w tajemniczych okolicznościach znika dwunastoletni Will Byers. Komendant miejscowej policji, Jim Hopper, rozpoczyna oficjalne śledztwo w sprawie zaginięcia. Następnego dnia w miasteczku pojawia się tajemnicza dziewczyna z nadprzyrodzonymi zdolnościami, zdająca się posiadać wiedzę na temat tego, gdzie podział się Will. Niestety cała sprawa okazuje się być o wiele bardziej zagmatwana, a nasi bohaterowie będą musieli się zmierzyć ze złowrogą rządową agencją i podstępną oraz mroczną siłą, która chce pożreć ich wszystkich

oryginalny tytuł: Stranger Things 
twórca: Matt i Ross Duffer  
gatunek: Dramat, Horror, Sci-Fi  
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 8  
sezonów: 1
muzyka: Kyle Dixon Michael Stein
zdjęcia: Tim Ives, Tod Campbell
produkcja: Netflix
ocena: 7,0/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)







 
Neonowa nostalgia

Rzadko się zdarza, aby serial telewizyjny zyskał bardzo dużą popularność w bardzo krótkim czasie. Właściwie jest to praktycznie niemożliwe. Seriale takie jak "Mad Men", "Gra o Tron" czy "Wikingowie" swoją ogromną popularność zawdzięczają wielosezonową emisją oraz bardzo ciepłym odbiorem ze strony widzów. Żaden z nich nie osiągnął tak wysokiego statusu zaledwie po jednym sezonie. I tu pojawia się Netflix, który po raz kolejny ustanawia nowe rekordy. Tym razem na najszybciej zdobywającą popularność serię. "House of Cards" to było coś, ale przy nowym hicie platformy definitywnie wymięka. Pozostaje zadać więc fundamentalne pytanie: Co czyni "Przedziwne zjawiska" tak lubianym i popularnym serialem?

Pewnej listopadowej nocy w miasteczku Hawkins w Stanach Zjednoczonych zaginął Will Bayers. Poszukiwania nie dają żadnych rezultatów przez co większość zakłada, że dzieciak już nie żyje. Lecz nie jego matka, która desperacko próbuje odnaleźć swojego syna próbując każdej możliwej metody. W tym samym czasie przyjaciele Willa natrafiają na tajemniczą dziewczynkę, która bardzo różni się od tych, które znają. Okazuje się, że posiada ona nadprzyrodzone zdolności i jest w posiadaniu istotnych informacji na temat obecnego miejsca pobytu ich kolegi. Postanawiają więc oni zaufać nowej znajomej i odnaleźć zaginionego pokonując przy tym mroczne siły, które nękają ich miasteczko. Twórcami produkcji są nieznani dotąd szerszej publiczności bracia Duffer (Matt i Ross), którzy przyprawili świat o niemały zawrót głowy wypuszczając do internetu za pośrednictwem Netflixa "Przedziwne zjawiska". Wydawać by się mogło, że to kolejna oryginalna produkcja internetowej platformy, a tymczasem okazało się, że to niezaprzeczalny hit całego 2016 roku. Ale jak do tego doszło? Czy ktoś w ogóle wie z jakiej przyczyny serial zdobył taką popularność? Jeśli nie to pocieszę Was, że ja również i przyznam szczerze, że bardzo długo zajęło mi przekonanie się do tej produkcji. Jednakże w końcu musiał nadejść ten moment kiedy na własne oczy i uszy przekonam się o fenomenie produkcji. Szkoda tylko, że w serialu w ogóle go nie dostrzegam. Zacznijmy jednak od początku. Serial rozpoczyna się od zaginięcia Willa Bayersa i ukazuje nam pokłosie tego wydarzenia. W pierwszym epizodzie skupiono się na zaznajomieniu nas z prawie wszystkimi wątkami fabuły oraz przedstawiono namiastkę serialowej intrygi. Choć jest to dopiero samo wprowadzenie nas do całej opowieści, to jednak trzeba przyznać, że twórcom wyszło to całkiem nieźle. Przede wszystkim udało im się zaintrygować nas opowiadaną historią, charyzmatycznymi bohaterami, tajemniczą intrygą oraz nieziemskim klimatem. Wszystko to sprawiło, że bez większego zastanowienia sięgniemy po kolejne odcinki, które pozwolą nam jeszcze bardziej zagłębić się w tej ciekawie zapowiadającej się opowieści. Niestety tak się nie dzieje. Choć wydarzenia ekranowe nieprzerwanie brną do przodu, to jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nie tego po serii się spodziewaliśmy. Fabuła serialu po dokładnym prześwietleniu ukazuje nam mało atrakcyjne i niezbyt intrygujące oblicze. Choć jest ona całkiem przyzwoicie skonstruowana i nie można jej zarzucić żadnych nieścisłości to niestety ma duży problem z całkowitym skupieniem na sobie naszej uwagi. Albowiem jej największą wadą jest jej przeciętność. Historia nie ukazuje nam niczego oryginalnego ani odkrywczego, a jedynie bazuje na znanych nam posunięciach. Jednakże najgorsze w tym wszystkim jest to, że podczas oglądania mamy nieodparte wrażenie jakbyśmy już gdzieś to widzieli. Nie bez powodu w naszych głowach kiełkuje taka myśl, albowiem produkcja braci Duffer jest mocno inspirowana klasykami z lat 80. w których notabene ma miejsce akcja serialu. I nie widziałbym w tym niczego złego gdyby nie fakt, że panowie Duffer nie próbują ukazać nam niczego nowego oprócz licznych nawiązań do filmów z tamtego okresu. Nie starają się tchnąć w swoje dzieło żadnej świeżej i odkrywczej opowieści, ani zapierających dech w piersiach potyczek bohaterów. Ich jedynym celem jest odwzorowanie klimatu lat 80. oraz odpowiednie dopasowanie swojej historii do tych reali. Nie wprowadzają żadnej innowacji, a tym bardziej żadnej rewolucji w tym gatunku. To samo tyczy się pierwszoplanowej intrygi, która tylko w pierwszym epizodzie ukazuje nam ciekawe oblicze. Później jej urok znika i naszym oczom ukazuje się jedynie przeciętna bajeczka, która w żadnym stopniu nie zmieni naszego życia, ani nie sprawi, że nieprzerwanie będziemy o niej myśleć. Albowiem nie ma ona nam do zaoferowania niczego nowego co mogło by nas dostatecznie poruszyć. Takim oto sposobem "Przedziwne zjawiska" okazują się być zaskakująco mało ciekawym i wciągającym serialem jak na światowy hit. Oprócz tego produkcja ukazuje nam zaskakująco mało treści podczas tej ośmio-odcinkowej podroży, a także przepełniona jest niezbyt wartką akcją. Jednakże całość została bardzo zgrabnie napisana i dopięta na ostatni guzik wraz z wątkami pobocznymi co ostatecznie uchrania ją przed mocną falą krytyki. No bo tak naprawdę obraz od strony scenopisarskiej prezentuje się bardzo dobrze. Opowieść jest kompletna i bez żadnych większych dziur. To pozwala zachować jej świetną ciągłość zdarzeń oraz rewelacyjną płynność. Niestety nic nie zmieni faktu, iż serial cierpi na nieuleczalną przypadłość, którą jest sztampowość.

Od strony aktorskiej produkcja prezentuje się wręcz olśniewająco. Twórcy ukazują nam na ekranie wiele ciekawych i dobrze napisanych postaci, których losy choć nie są zbyt oryginalne, to jednak całkiem przyjemnie w odbiorze. Sprawa ma się całkiem podobnie jak przy fabule obrazu. Co innego natomiast można powiedzieć o samym aktorstwie, które prezentuje się na zaskakująco dobrym poziome. Tyczy się to każdego członka obsady. A w szczególności dzieci, które odgrywają pierwszoplanowe role. Wypadają one tak naturalnie i tak przekonująco, że oglądanie ich na ekranie to czysta przyjemność. Wśród nich znajdują się: Finn Wolfhard jako Mike, Gaten Matarazzo jako Dustin, Caleb McLaughlin jako Lucas, Noach Schnapp jako Will oraz genialna Millie Bobby Brown jako Siedemnastka. Bardzo dobrze wypada również Natalia Dyer, Harlie Heaton i Joe Kerry.  Nie należy zapomnieć oczywiście o Winonie Ryder jak Joyce Bayers oraz Davidzie Harbourze jako komendancie Jimie Hopperze. Niestety jest jedna postać, która została totalnie olana przez twórców co bardzo mnie rozzłościło. Jest nią Barbara Holland (Barbe), którą zagrała Shannon Purser. Czemu o tym wspominam? Ponieważ nastawienie twórców do tej bohaterki oraz sposób w jaki zakończono jej losy jest mocno krzywdzący i nie fair w stosunku do reszty fabuły.

Strona techniczna produkcji również nie zawodzi prezentując nam bardzo dobre zdjęcia, niezwykle klimatyczną i psychodeliczną muzykę oraz świetne efekty specjalne. Naszą uwagę przykuje jeszcze ciekawa scenografia, kostiumy oraz cały ten neonowy blask lat 80. Klimat w serialu odgrywa niezaprzeczalnie wielką rolę co wcale nie oznacza, że seria powinna jedynie na nim polegać.

Po dokładnym i niezwykle uważnym obejrzeniu całego serialu niestety nadal nie mam dla Was odpowiedzi na pytanie zadane na samym początku tej recenzji. Być może nikt nie jest w stanie tego odgadnąć. "Przedziwne zjawiska" to dobry serial. Po prostu dobry. Nie znajdziecie w nim niczego oryginalnego, ani odkrywczego, a jedynie prostą, ale zwięzłą fabułę, która ukazuje nam niezbyt porywające, ale całkiem zjadliwe zdarzenia. Natomiast jego najmocniejszą stroną jest aktorstwo oraz wykończenie. Jednakże to za mało jeśli mówimy o produkcji, która narobiła w ostatnich miesiącach wokół siebie tyle szumu. Nie rozumiem tego i nie wiem czy kiedykolwiek zrozumiem. Serial jest po prostu fajny i tyle. Nic poza tym. A dopowiadanie to niego jakiś niestworzonych teorii na temat sentymentu do lat 80. to czyste przegięcie. Niestety jak widać dla niektórych to jedyny plus serii.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Westworld to futurystyczny park rozrywki, w którym ludzie mogą spełniać swoje najbardziej mroczne fantazje. Twórcą parku Westworld jest genialny naukowiec Robert Ford snujący ambitne wizje przyszłości. Jego pomocnikiem jest Bernard Lowe. W parku goście mogą spotkać tajemniczego Mężczyznę w czerni będącego uosobieniem zła, oraz Dolores Abernathy - piękną i dobrą córkę farmera z prowincji. Do miasteczka, w pobliżu którego mieszka Dolores, przybywa niezwykle przystojny, sprawnie posługujący się bronią Teddy Flood.

oryginalny tytuł: Westworld
twórca: Jonathan Nolan, Lisa Joy
gatunek: Western, Sci-Fi
kraj: USA
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 10
sezonów: 1 
muzyka: Ramin Djawadi
zdjęcia: Paul Cameron, David Franco, Robert McLachlan, Jeff Jur, Brendan Galvin
produkcja: HBO
ocena: 7,5/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj) 
wiek: dozwolone od 16 lat (wg. KRRiT)











Sama powłoka


Dzięki Grze o Tron staja HBO zyskała miano najpopularniejszego i najchętniej oglądanego kanału telewizyjnego. Serial stworzony na podstawie serii powieści Georgea R. R. Martina to nie tylko niezwykle kosztowna, ale również kasowa produkcja. Niestety nic nie trwa wiecznie, a więc i Gra o Tron kiedyś musi się skończyć. A nastąpi to już wkrótce. Z tego powodu stacja od pewnego czasu szykował swój nowy serial, który zastąpi produkcję bazującą na świece wykreowanym przez pana Martina. Obrazem tym okazał się być "Westworld", który opowiada o niezwykle osobliwym parku rozrywki. Czy produkcja ma jednak szansę cokolwiek zwojować i czy włodarze stacji słusznie liczyli na sukces?

Wyobraźcie sobie, że będąc bogatymi obywatelami możecie sobie zafundować wycieczkę życia. Podróż to interaktywnego parku rozrywki, w którym możecie zrobić dosłownie co chcecie. "Żyj bez limitów" głosi slogan promujący Westworld czyli atrakcję osadzoną w realiach dzikiego zachodu. Mieszkańcy parku to tak zwane Hosty – specjalnie stworzone imitacje ludzi ze sztuczną inteligencją, aby sprawiali wrażenie prawdziwych. To oni nadają temu światu sens. Goście mogą jedynie na chwile stać się jego częścią. Od wielu lat park funkcjonuje bez zarzutów jednakże od niedawna Hosty zaczynają się dziwnie zachowywać co doprowadza zarząd do paniki. Tak jakby maszyny zaczęły podejmować własne decyzje... Pomysł na serial pochodzi z filmu fabularnego z 1973 roku o tytule "Świat dzikiego zachodu", w którym twórca ukazał nam interaktywny park rozrywki, którego mieszkańcy są robotami. Ta niezwykle śmiała i intrygująca wizja popchnęła Jonathana Nolana i Lisę Joy do stworzenia serialu dla HBO na bazie starego konceptu. Niestety premiera produkcji była skutecznie odwlekana w czasie z powodu ciągłych zmian w scenariuszu. Teraz w końcu mamy możliwość oglądać finalny efekt ich prac i stwierdzić czy rzeczywiście warto było na serial tyle czekać. No i niestety już na tym etapie pojawia się problem, a mianowicie odcinek pilotażowy nie zachwyca. Nawet więcej on rozczarowuje. Idea która przyświeca premierowym epizodom to zaintrygowanie nas opowieścią i zachęcenie nas do dalszego śledzenia tej historii. Jednakże przy "Westworld" jest całkowicie odwrotnie, albowiem po obejrzeniu odcinka mamy raczej ochotę zapomnieć o tej serii aniżeli dalej kontynuować oglądanie. Wydarzenia ekranowe bardzo opornie i z wielką niechęcią wprowadzają nas w akcję produkcji, która notabene jest strasznie powolna. Fabuła epizodu to nieustanne powtarzanie tych samych wydarzeń po kilka razy aż do znudzenia. Szczerze powiedziawszy to jest to dla mnie spore rozczarowanie i gdyby nie moja determinacja możliwe, że nie zmusiłbym się do dalszego oglądania serialu. Niestety dalej również nie jest kolorowo. Akcja w kolejnych odcinkach również jest strasznie powolna i niemrawa, fabuła ciągle ma problem z zaciekawieniem nas ukazywanymi zdarzeniami, a do tego całość ogląda się bez większych emocji. Serial sprawia wrażenie jakby czekał na jakąś rzecz, która przełamie zaklęcie. Niestety tak się nie dzieje. Dopiero w szóstym odcinku następuje zmiana i serial zaczyna nieznacznie przyspieszać. Akcja produkcji znacznie przyśpiesza, a Senna i męcząca fabuła znacznie się ożywia i serwuje nam coraz ciekawsze zdarzenia. Tak jakby twórcy skończyli wprowadzać nas do opowieści i w końcu zaczęli ją rozwijać w konkretnym kierunku. Albowiem po pierwszych odcinkach ciężko było stwierdzić w jaką stronę ma zamiar ona zmierzać. Natomiast sama historia, którą twórcy starają się nam przekazać to wbrew pozorom bardzo ciekawa i wciągająca opowieść, która posiada świetne fundamenty. Bardzo dobrze prezentuje się jej rozwinięcie, które potrafi nas niesamowicie zaintrygować. Niestety nawet najlepszy pomysł na fabułę może okazać się klapą kiedy twórcy nie wiedzą jak go widzowi przekazać. Tak jest właśnie z "Westword" gdzie wszystko świetnie gra, ale na papierze. Na ekranie niestety wypada to już znacznie słabiej. To samo tyczy się pierwszoplanowej intrygi, która ciągnie się przez cały serial. Owszem jest ona świetnie skonstruowana oraz posiada wiele ciekawych aspektów, ale niestety w większości przypadków nie jest w stanie maksymalnie skupić naszej uwagi, albowiem jest rozcieńczona całą masą innych i niepotrzebnych wątków. Ja wiem cała masa scen erotycznych, krwawych jatek, perwersyjnych postaci i nagich ciał przyciąga tłumy, ale to nie na tym polega urok serii. To jedynie dopełnienie obrazu, które aż zbyt mocno na nas krzyczy i niekiedy wręcz przysłania istotny wątek jakim jest droga Hosta od posłusznego robota to samodzielnie myślącej sztucznej inteligencji. Obraz pełen jest ciekawych i frapujących przemyśleń na tematy egzystencjalne, dotyczące natury człowieka oraz zagadnień związanych ze świadomością. To na nich powinien opierać się serial, a nie na całej reszcie. To prawda, że podziwiam rozmach z jakim stworzono produkcję, ale niestety ewidentnie widać, że w wielu przypadkach postawiono na stronę wizualną, a nie samą treść. Oczywiście finał poniekąd nam to wynagradza, ale to i tak stanowczo za mało. Poza tym cała opowieść opiera się jedynie na dwóch zwrotach fabularnych, które mają za zadanie tak nas zszokować, że zapomnimy o wszystkich niedociągnięciach produkcji. A jeśli się im bliżej przyjrzeć to jest ich całkiem sporo. Nie radzę jednak zbyt głęboko się w nie zagłębiać, albowiem wyjdzie na jaw, że wiele rzeczy zostało napisanych na kolanie. A cała fabuła serialu tak rzekomo czy wręcz misternie dopięta na ostatni guzik zacznie się rozpadać na malutkie kawałeczki. Ale dlaczego to tak ciężko dostrzec? Ponieważ ta piękna otoczka nie tylko przysłania treść, ale również liczne niedoskonałości. Dostajemy bardzo ładny i profesjonalnie zrobiony produkt, którego urok jest tak hipnotyzujący, że aż zapominamy o niekompletnej opowieści.

Natomiast jeśli chodzi o postacie to jest już znacznie lepiej. Bohaterowie serialu do przede wszystkim całkiem nieźle skonstruowane sylwetki, które potrafią nas zaintrygować. Nie wszystkie, ale większości się to całkiem nieźle udaje. Niestety muszę przyznać, że główna postać serialu Dolores, którą gra Evan Rachel Wood nie należy do moich ulubionych. Prawdę mówiąc jakoś nie bardzo mnie ujęła jej bohaterka. Jest to dobrze zagrana, ale średnio intrygująca postać. Dużo ciekawiej prezentuje się już James Mardsen jako Teddy. Natomiast rewelacyjnie prezentują się Jeffry Wright jako Bernard, Thandie Newton jako Maeve, Ed Harris jako Mężczyzna w czerni i Jimmi Simpson jako William. A najciekawszą postacią całego serialu jest Dr. Ford fenomenalnie zagrany przez Anthonego Hopkinsa. Warto jeszcze zwrócić uwagę na Side Babett Knudsen i Bena Barnesa. Reszta to czysta loteria. Pod względem aktorskim bez zarzutów, ale jeśli chodzi o losy postaci to niestety jest już znacznie gorzej. Wielu bohaterów pojawiających się w serialu jest bez większego znaczenia dla głównej intrygi, a reszta ma niezbyt wyraziście zarysowane wątki. Nie mówiąc już o tym, że wielu postaci się po prostu brutalnie pozbyto, kończąc ich historie w pośpiechu z mało przekonującym i napisanym na kolanie zakończeniem.

Od strony technicznej serial prezentuje się wręcz wybornie. Zresztą nie pierwszy raz już to podkreślam. Produkcja w istocie stworzona została z niebywałym rozmachem co widać gołym okiem. Rewelacyjne efekty specjalne, przepiękne kadry, ciekawa muzyka, stroje, charakteryzacja oraz świetna scenografia. Oprócz tego unikalny klimat, który jest mieszanką tajemnicy, grozy oraz niepewności.

"Westworld" po długim okresie wyczekiwania, w końcu zagościł na ekranach naszych telewizorów. Niestety nie zaliczam tego występu do zbyt udanych. Głównie ze względu na to, że tak długo kazano nam czekać na produkt, który tak naprawdę nie spełnia naszych oczekiwań. Albowiem zamiast się skupić na tym co w serialu najciekawsze twórcy zdecydowali poświęcić więcej uwagi całej reszcie. Dlatego strona wizualna serialu oszałamia, a fabularna nieco kuleje. Na szczęście pierwszoplanowa intryga sama w sobie jest bardzo intrygująca dzięki czemu ratuje to serial od totalnej katastrofy. Niestety z bólem serca muszę przyznać, że najnowsza produkcja HBO bardzo mnie rozczarowała. Niby jest całkiem satysfakcjonująca, ale mimo to pozostawia wiele do życzenia.


Zapraszam do polubienia profilu facebook'okwego abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.