Snippet

Deckard Shaw pragnie dokonać zemsty za śmierć brata Owena, eliminując Toretto i jego ekipę.

gatunek: Akcja
produkcja: USA, Japonia
reżyser: James Wan
scenariusz: Chris Morgan
czas: 2 godz.
muzyka: Brian Tyler
zdjęcia: Stephen F. Windon, Marc Spicer
rok produkcji: 2015
budżet: 190 milionów $
ocena: 7,7/10











 
Ostatnia przejażdżka


Seria "Szybcy i wściekli" przez długi czas była mi obojętna. Gdzieś o niej słyszałem, ale tak naprawdę nie miałem ochoty sięgnąć po żaden z filmów. Wszystko uległo zmianie kiedy stwierdziłem, że wybiorę się do kina na siódmą odsłonę sagi, a wiadomo, że nie mogłem tego zrobić bez zaznajamiania się ze wszystkimi poprzednimi. Takim oto sposobem kilka tygodni przed premierą zacząłem wdrażać się w świat nielegalnych wyścigów, a im dłużej się w nim znajdywałem tym bardziej mnie on pochłaniał. Ale jak mają się "Szybcy i wściekli 7" co do całej serii?

Przede wszystkim należy powiedzieć, że siódma część serii jest zrobiona z ogromnym rozmachem i  przepychem. Mamy mnóstwo eksplozji, brawurowych scen akcji oraz niezapomnianych potyczek. Niestety za tym wszystkim idzie też wysokie nieposzanowanie fizyki oraz ewidentne zdolności regeneracyjne niektórych postaci. Fabuła produkcji jest wciągająca, wartka i intrygująca. Ma swoje dobre i złe momenty jednakże patrząc się na nią całościowo nie można narzekać. Niektóre wydarzenia niestety są zbyt rozciągnięte i sprawiają wrażenie wielkiego natłoku jakby twórcy chcieli nam opowiedzieć za dużo. Przez to niekiedy film może nam się dłużyć i nas przynudzać. Ogromna rozpiętość zuchwałych akcji, których wykonanie pozostawia wiele do myślenia przytłacza nas swoją nierealnością i rozmachem przez co można stwierdzić, że jest to najmniej wiarygodny obraz pośród wszystkich z serii. Króluje brawura i totalne zniszczenie, które poniekąd wpisują się w jej ideologię.

Skład aktorski pozostaje prawie bez zmian, a wśród głównej obsady znajdują się Vin Diesel, po raz ostatni na ekranie Paul Walker, Michelle Rodruguez, Jordana Brewster, Tyrese Gibson, Ludacris oraz Dwayne Johnson. W roli czarnego charakteru tym razem na ekrani pojawił się Jason Statham. Oprócz nich pojawiają się Kurt Russel jako pan Nikt, Lucas Black - Sean Boswell z "Tokyo Drift", oraz Nathalie Emmanuel.

Wartka i energiczna muzyka Briana Tyler'a świetnie wypełnia sceny pełne akcji oraz dodaje dramaturgii. Wyśmienicie prezentują się dynamiczne zdjęcia Stephena F. Windon'a i Marca Spicer'a, które starają się nas przenieść w świat filmu. W produkcji pojawia się niezliczona ilość kraks, w których o dziwo nikt nie ginie, a powinien. Oczywiście da się na to przymknąć oko, ale nie w sytuacji kiedy postać grana przez Vina Diesla powinna teoretycznie zginąć ze trzy razy! Podobnie jest z bohaterem Dwaynea Johnsona. Niestety, ale tym razem przekroczono dopuszczoną granicę. Na szczęście twórcy nadrobili straty rewelacyjnym humorem.
 

Po tragicznej śmierci Paula Walker'a produkcja "Szybkich i wściekłych 7" zawisała na włosku z powodu niedokończonych zdjęć z aktorem. Potrzeba było pomocy jego braci, kolejnego roku i mnóstwa pracy, aby skończyć całość. Choć dla mnie idea serii "Szybcy i wściekli" umarła wraz z piątą częścią to cieszę się, że twórcom udało się tak zgrabnie połączyć wszystkie z nich, aby dawały spójną całość. Być może najnowsza odsłona nie jest najlepsza, ale z pewnością serwuje rozrywkę na najwyższym poziome oraz dostarcza nam sentymentalnego pożegnania zmarłego w 2013 roku Paula Walker'a.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Film opowiada historię czterech przyjaciół: Johna, Bena, Tima i Michaela, którzy po pierwszym wspólnym napadzie rabunkowym, w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, trafiają na koniec świata, czyli do jednego z krajów Europy Wschodniej, pełnego prostytutek, przemytników, skorumpowanych policjantów, taniego piwa i chorych fantazji. Aby ocalić życie, przyjaciele muszą nie tylko doświadczyć kulturowego szoku, ale również odkryć na nowo wartość łączącej ich przyjaźni.

gatunek: Komedia, Thriller, Akcja
produkcja: Wielka Brytania, Litwa
reżyser: Emilis Velyvis
scenariusz: Jonas Banys, Emilis Velyvis
czas: 1 godz. 39 min.
muzyka: Paulius Kilbauskas, Domas Strupinskas
zdjęcia: Feliksas Abrukauskas
rok produkcji: 2014
budżet: 2.7 miliona $
ocena: 6,7/10









Litwa nas pochłonie

Litwini i Anglicy współpracujący nad produkcją kinową mogą osiągnąć niezwykle ciekawe rezultaty. Oprócz tego mamy dane do wiadomości, że film jest połączeniem żywiołowości Guya Ritche, przebojowości Quentina Tarantino i komizmem rodem z "Kac Vegas". Istna jazda bez trzymanki. Czegoś wam jeszcze trzeba?

Film rzeczywiście jest pewnego rodzaju hybrydą wielu znanych produkcji co oczywiście możemy łatwo wychwycić. Sama opowieść jest bardzo wartka, intrygująca i przebojowa. Opowiada całkiem wciągającą historię o perypetiach kolegów jakie im się przytrafiły na Litwie. Przedstawiane wydarzenia są komiczne, zwariowane i nie do przewidzenia. Reżyser ukazując nam serię niewiarygodnych zdarzeń cały czas sprawnie ciągnie opowieść do przodu. Fabuła jest bardzo klarowna i konsekwentna. Pokazuje nam niezliczoną ilość zaskakujących wypadków, których nagromadzenie przerasta nasze najśmielsze oczekiwania. Nawet kiedy myślimy, że ostatnia akcja była szczytem możliwości i nie będzie drugiej takiej, która ją przebije to jeszcze niejeden raz się zdziwimy. Wszystko jest oczywiście opowiedziane z odpowiednim dystansem kulturowym jak i humorystycznym. Postacie z różnych regionów są z reguły karykaturalne i zawierają ogólnikowy opis cech charakteru. Zabieg ten celowo użyto, aby uczynić opowieść bardziej abstrakcyjną.

Aktorsko film wypada bardzo dobrze. Każdy z aktorów występujących w produkcji wykonał dobrą robotę. Wśród nich są Vinnie Jones, Scot Williams, Gil Darnell, Oliver Jackson oraz Antchony Strachan z brytyjskiej grupy. Natomiast z Litwińskich gwiazd występują Andrius Žiurauskas, Vytautas Šapranauskas, Monika Vaiciulyte i Vita Siauciunaite.

Wartka i żywiołowa muzyka, której autorami są  Paulius Kilbauskas i Domas Strupinskas świetnie dopełnia obraz i podkreśla zwariowaną opowieść. Oprócz tego mamy wcześniej już wspomniany humor i absurdalność. Wszystko to jest wynikiem połączeniem kina gangsterskiego i komedii w bardzo zgrabny sposób.

Jeśli ktoś podejdzie do filmu Emilisa Velyvis'a bez żadnych uprzedzeń kulturowych to bez problemu obraz go rozbawi i pozwoli miło spędzić czas. Jednakże jeśli cierpisz na schematyczność i nie na widzisz stereotypów lepiej odpuść sobie tę produkcję. Nie stracisz przynajmniej swojego cennego czasu. Reszta z was może spokojnie obejrzeć film, ale uprzedzam nie oczekujcie arcydzieła. Jest to po prostu niezła komedia na ciężkie wieczory.



Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Josh rozpoczyna studia na jednej z amerykańskich uczelni. W pierwszym semestrze trafia na zajęcia z filozofii prowadzone przez fanatycznego ateistę profesora Radissona. Wykładowca już na pierwszych zajęciach każe studentom napisać na kartce słynne zdanie Friedricha Nietzschego: "Bóg umarł", i złożyć pod nim podpis. Ci, którzy tego nie zrobią mogą zrezygnować z zajęć lub… udowodnić, że Nietzsche się mylił. Z całej grupy pierwszorocznych studentów wyzwanie podejmuje tylko Josh. Ma czas do końca semestru, by przekonać słynnego wykładowcę i resztę studentów, że Bóg jednak istnieje. Rozpoczyna się pasjonujący spór, który elektryzuje całą uczelnianą społeczność i sprawia, że odmienia się życie wielu osób…

gatunek: Dramat, Religijny
produkcja: USA
reżyser: Harold Cronk
scenariusz: Cary Solomon, Chuck Konzelman
czas: 1 godz. 52 min.
muzyka:  Will Musser
zdjęcia: Brian Shanley
rok produkcji: 2014
budżet: 2 miliony $
ocena: 7,0/10









 
Czy jest dowód na istnienie Boga?


Produkcje religijne są bardzo specyficznym gatunkiem filmowym co czyni go niezbyt popularnym i lubianym. Ja sam mam do tego typu filmów uraz ponieważ już wiele razy stykałem się z głupimi i prostackimi  obrazami, które chciały na wszelakie sposoby przekonać mnie do słuszności przekazywanej przez nie treści. Z reguły kiepsko zagrane, bez pomysłu itp. Z "Bóg nie umarł" jest podobnie, aczkolwiek nie pod każdym względem.

Opowieść skupia w sobie kilka odrębnych historii, które w pewien sposób się ze sobą łączą dzięki czemu sprawiają wrażenie w miarę spójnej fabuły. Niektóre epizody filmu prezentują się lepiej, a niektóre gorzej, jednakże patrząc na całość nie jest źle. Główna akcja obrazu kręci się jednak wokół studenta próbującego przed swoim wykładowcą – ateistą udowodnić, że Bóg istnieje. Jest to tak naprawdę najciekawsza część ze wszystkich, która stara się dowieść nam rzeczy, której jeszcze nikomu nie udało się dokonać. Niestety tylko ten fragment sprawia wrażenie w miarę dopracowanego. Reszta jest otoczką, która nie do końca bywa ciekawa i przekonująca. Często jesteśmy wstanie natrafić na rozmaite uproszczenia i banały, które nie powinny się pojawić. Oprócz tego największą wadą produkcji jest jej definitywne i poniekąd bezczelne stwierdzenie, że wiara chrześcijańska jest najlepsza.

Aktorsko film prezentuje się całkiem nieźle jednakże Kevin Sorbo odgrywający rolę profesora pozostawia wszystkich innych daleko za sobą. Nie da się ukryć, że jest najlepiej grającą osobą w całym filmie. Zaraz za nim mamy Shanea Parkera, Davida A.R. White'a i Trischę LaFache. Całkiem nieźle sobie poradzili, jak na produkcję religijną. Zazwyczaj w tym gatunku kiepskie aktorstwo wręcz króluje. Oprócz tego na końcu możemy zobaczyć grupę Newsboys.

Gdyby nie trochę lekceważące podejście do reszty opowiadań z pewnością moglibyśmy mówić o dobrym dziele. Jeżeliby reżyser jeszcze powstrzymał się od przekonywania nas do słuszności samej wiary chrześcijańskiej jako najlepszej z możliwych moglibyśmy mówić już o sukcesie. Niestety w tym wypadku film mogą oglądać tylko chrześcijanie i do tego najlepiej żeby to byli ci wierzący. Głęboko. Inaczej nie dość, że się zawiedziecie filmem to jeszcze będziecie nim oburzeni. Produkcji nie polecam osobom nie wierzącym, innych religii oraz takim, którzy chcą dzięki obrazowi zacząć wierzyć w boga. Zrazicie się tylko do wiary, a przecież nie w tym rzecz.

Pomimo wielu błędów, niespójności i przeczucia, że reżyser filmu chce nam wejść na głowę ze swoimi przekonaniami udało mi się wyciągnąć z obrazu ciekawe fragmenty i tylko na nich się skupić. Na końcu produkcji otrzymujemy pozytywny zastrzyk wiary i dobrego samopoczucia, które przemówiło do mnie w pewien sposób. Prawda jest jednak taka, że "Bóg nie umarł" jest bardzo specyficznym dziełem i do tego nie dla wszystkich. Zabierając się za jego oglądanie przemyślcie uważnie czy jesteście gotowi przeboleć wszystkie uwagi, które tu napisałem, aby nie doznać rozczarowania i złości.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Jest rok 1965, a walka o prawa obywatelskie Afroamerykanów wchodzi w decydującą fazę. Martin Luther King organizuje spotkania dla mieszkańców miasta Selma, aby walczyli o swoje prawa. Aby zwrócić na siebie uwagę dyskryminowani obywatele USA organizują wielki marsz z Selmy aż do Montgomery, który może wszystko zmienić.

gatunek: Biograficzny, Thriller, Polityczny
produkcja: USA
reżyser: Anna DuVernay
scenariusz: Paul Webb, Anna DuVernay
czas: 2 godz. 7 min.
muzyka:  Jason Moran
zdjęcia: Bradford Young
rok produkcji: 2014
budżet: 20 milionów $
ocena: 7,1/10








 
I have a dream


Dyskryminacja rasowa czarnoskórych jest jednym z najgłośniejszych i najpoważniejszych tematów nie tylko w historii USA, ale także i całego świata. Rasizm nadal istnieje, a przecież tyle już zrobiono, aby się go pozbyć. Niestety realia są inne. W Ameryce Południowej nadal nie wszystko jeszcze poukładało się po myśli Martina Luthera Kinga, który miał marzenie o kraju w którym każdy będzie traktowany równo bez względu na kolor skóry. Anna DuVernay, reżyserka "Selmy" postanowiła sportretować wielkiego reformatora w najważniejszych momentach reformacji. Co z tego wyszło?
 

Historia jest bardzo przystępna, intrygująca i całkiem wciągająca. Pomimo złożoności postaci Kinga i niezwykle ważnych wydarzeń, które miały miejsce w tamtym okresie produkcja jest klarowna i prosta w odbiorze. Dzięki świetnie napisanemu scenariuszowi opowieść sprawia wrażenie dopiętej na ostatni guzik i konsekwentnej w tonie prowadzenia akcji. Zdarzenia ekranowe intrygują i są niezwykle bogate treści historyczne. Oprócz tego są przejmujące, a czasem nawet potrafią zaskoczyć. Niestety tak jak to miało miejsce w "Zniewolonym. 12 Years a Slave" tak i tutaj z ekranu wylewa się patos, choć nie w tak dużym stopniu. Reżyserka starała się ograniczyć ten zabieg do minimum dzięki czemu możemy się z nim zetknąć jedynie przy nielicznych, ale jakże wzniosłych scenach wygłaszanych przez głównego bohatera kazań.

Warto zwrócić uwagę na bardzo dobrze przedstawione relacje głównego bohatera z żoną oraz prezydentem Johnsonem. Ciekawie również
ukazano życie rodzinne wplecione w karierą polityczną. Reżyserka pokazuje nam, że choć Martin Luther King był wybitną postacią walczącą w imię dobrej sprawy to wcale nie oznacza to, że był on święty. Jako człowiek miał szereg wad, które ukazano w filmie, jednak nawet po zastosowaniu tego zabiegu i tak można stwierdzić, że twórcy gloryfikują jego osobę. Niestety tak to już jest z bohaterami...

W roli Kinga mamy świetnego Davida Oyelowo, który bez problemu poradził sobie z ukazaniem złożoności jego postaci. Równie wyśmienicie prezentuje się Tom Wilkinson jako prezydent Johnson oraz Tim Roth odgrywający rolę gubernatora Alabamy. Warto zwrócić jeszcze uwagę na Giovanniego Ribisi, Carmen Ejogo i Oprah Winfray.

Jedną z większych zalet produkcji są dobrze dobrane utwory muzyczne rozmaitych wykonawców, które świetnie uzupełniają obraz o ciekawe i oryginalne brzmienia. Zresztą film otrzymał Oscara® za najlepszą piosenkę pt: "Glory", której wykonawcami są John Legend i Common. Czy słusznie przygnano nagrodę oceńcie sami, gdyż dla mnie tenże utwór jest patetyczny, pretensjonalny i na siłę próbuje być poruszający. Warto jednak zwrócić uwagę na przyzwoite zdjęcia Bradforda Young'a i wpadający w ucho motyw przewodni Jasona Moran'a.

Ostatecznie film Anny DuVernay okazuje się dobrym dziełem ze świetnymi kreacjami aktorskimi i zajmującą fabułą. Niestety powtarzam to już po raz kolejny, że tak samo jak w przypadku "Snajpera" i "Teorii wszystkiego" (choć to były dużo lepsze produkcje) uważam, że nominacja do Oscara® za najlepszy film dla "Selmy" jest grubo przesadzona.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Cyniczny prokurator i jego cierpiąca na anoreksję córka próbują, każde na swój sposób, odnaleźć się po tragicznej śmierci najbliższej osoby. Gdy pewnego dnia terapeutka dziewczyny - Anna oznajmi im, że zmarła skontaktowała się z nią z zaświatów i ma dla nich wiadomość, będą zmuszeni zweryfikować swoje poglądy na życie i na śmierć.

gatunek: Dramat
produkcja: Polska
reżyser: Małgorzata Szumowska
scenariusz: Małgorzata Szumowska, Michał Englert
czas: 1 godz.30 min.
zdjęcia: Michał Englert
rok produkcji: 2015
budżet: -
ocena: 7,9/10











 
W poszukiwaniu siebie...


Małgorzata Szumowska należy do grona najbardziej znanych i w pewnym sensie oryginalnych twórców sztuki filmowej. Już nie pierwszy raz wywołuje burzę swoimi produkcjami. Przykładem tego stwierdzenia może być chociażby film pt: "Sponsoring" lub "W imię...". Tym razem jednak reżyserka postanowiła trochę ochłonąć i przedstawić nam historię sentymentalnej podróży w poszukiwaniu siebie... 

Historia jest niezwykle intrygująca i zaskakująco wciągająca. Opowieść o sielankowym, na pozór prostym i surowym klimacie okazuje się być niezwykle zajmującym obrazem. Spokojny wydźwięk produkcji podkreśla, że skupiono się na bardzo dobrze przedstawionych relacjach postaci, a nie na zatrważająco szybkiej akcji. Przedstawiane wydarzenia konsekwentnie prowadzą do ujmującego zakończenia. Całość jest świetnie zbudowana i rozplanowana dzięki czemu nie ma mowy o lukach w historii. Sprawnie prowadzona narracja staje się kluczem do odszyfrowania produkcji.

Rewelacyjnie nakreślone postaci "z krwi i kości" odgrywają w filmie najważniejszą z możliwych ról. Cała historia opiera się właśnie na nich. Gdyby nie fenomenalnie dobrani aktorzy nie wiadomo jak bardzo ich brak wpłynąłby na odbiór produkcji. Na pierwszym planie niezaprzeczalnie króluje rewelacyjna Maja Ostaszewska z bardzo stonowaną oraz intrygującą postacią Anny. Zaraz za nią świetny Janusz Gajos w roli oschłego prokuratora. Ponadto obraz dostarcza nam wyśmienitego debiutu Justyny Suwały.

Michał Englert bardzo sprawnie radzi sobie z ukazywaniem naszych bohaterów za sprawą wielu ciekawych ujęć. Bardzo klimatyczna aura filmu wprowadzająca zadumę i refleksję jest świetnie równoważona przez zaskakujące jak i wprowadzające napięcie czy tajemnicę sceny. Twórcy nie zrezygnowali też z niezawodnego humoru sytuacyjnego czy też postaci.

Z wierzchu wszystko wygląda inaczej, jednak kiedy zajrzymy do wewnątrz odkryjemy całkiem nowe oblicze. Właśnie tak się dzieje w "Body/Ciało". To co uważane jest za oczywiste może okazać się czymś całkiem innym. Twórcy dają nam pewną swobodę interpretacyjną, abyśmy podczas oglądania produkcji mogli zanurzyć się w swoich myślach i samemu dojść do bardzo wymownego zakończenia, które pokazuje czego tak naprawdę nam trzeba. Możemy uganiać się za rozmaitymi rzeczami, jednak to co jest oczywiste i najważniejsze jest tuż obok nas. Teraz tylko trzeba to zauważyć i trwać w poszukiwaniu siebie... nawzajem.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Nastoletnia Beatrice Prior w imię miłości porzuciła uporządkowany świat i teraz, naznaczona piętnem Niezgodnej, musi zmagać się z konsekwencjami swojej decyzji.

gatunek: Akcja, Romans, Sci-Fi
produkcja: USA
reżyser: Robert Schwentke
scenariusz: Brian Duffield, Akiva Goldsman, Mark Bomback
czas: 2 godz.
muzyka:  Joseph Trapanese
zdjęcia: Florian Ballhaus
rok produkcji: 2015
budżet: 110 milionów $
ocena: 6,7/10















 
Niezgodną i zbuntowaną być


Kiedy "Niezgodna" okazała się wielkim skokiem na box-office nie trudno było przewidzieć, że wytwórnia Summit Entertainment postanowi przenieść na ekran także kontynuacje bestsellerowej trylogii Veronicky Roth. Mniej niż rok przyszło nam czekać na drugą część z serii czyli "Zbuntowaną". Jednakże czy dzieło Roberta Schwentke'a okaże się godną uwagi kontynuacją?

Twórcy bardzo sprawnie wprowadzają nas w akcje filmu, która notabene ma miejsce zaraz po wydarzeniach z jedynki. Historia w miarę płynnie przemija nie nudząc nas tak jak to miało miejsce poprzednio. Jest ciekawsza, bardziej zajmująca i znośna niż w wcześniej. Poprzez liczne retrospekcje możemy odświeżyć sobie pamięć o zdarzenia ukazane w poprzedniej części. Całość prezentuje się z dwa razy większą pompą i rozmachem niż w "Niezgodnej". Postawiono na akcję przez co zaniedbano niektóre z postaci w wyniku czego wypadają płasko. Na plus, jednak ograniczono wątek miłosny przez co nie prezentuje się on w mdły i nieciekawy sposób.

Aktorzy profesjonalnie podeszli do swojego zadania i udało im się przedstawić w miarę wiarygodne postacie. Na pierwszym planie mamy oczywiście Shailene Woodley, która bez problemu portretuje rozmaite rozterki swojej bohaterki. Równie dobrze prezentuje się Theo James, Jai Courtney i Ansel Elgort. Kate Winslet rewelacyjnie wypada w roli czarnego charakteru. Warto także zwrócić uwagę na ciekawie odegraną postać Milesa Teller'a. Najsłabiej ze wszystkich zaprezentowała się Naomi Watts czego winą nie jest gra aktorki, a raczej źle napisana jej postać przez scenarzystów.

Efekty specjalne są bardzo dobrze zrobione i pokazują, że mamy do czynienia z wysokiej klasy kontynuacją. 3D nie polecam. Efekt jest znikomy, a oprócz tego mamy bardzo przyciemniony i zamazany obraz. Wersja 2D jest w zupełności wystarczająca.

Podsumowując "Zbuntowana" prezentuje się lepiej niż "Niezgodna", ale wielkiego postępu w stosunku co do wcześniejszej części nie dokonano. Przynajmniej zmniejszono schematyczność i liczne nawiązania do podobnych młodzieżowych serii jak "Igrzyska śmierci".


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.