Snippet

"Pan Turner" przedstawia historię burzliwego życia jednego z największych malarzy przełomu XVIII i XIX wieku - Williama Turnera. Artysta uznawany jest za jednego z najważniejszych twórców romantyzmu i prekursora impresjonizmu. Był niespokojnym duchem swoich czasów, artystą niepokornym, buńczucznym, wielkim myślicielem. 

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: Francja, Niemcy, Wielka Brytania
reżyser: Mike Leigh
scenariusz: Mike leigh
czas: 2 godz. 29 min.
muzyka: Gary Yershon
zdjęcia: Dick Pope
rok produkcji: 2014
budżet:
ocena: 6,9/10












 
Malarz światła


Najnowszy film Mikea Leigh'a o jednym z najznamienitszych brytyjskich malarzy już dawno zwrócił moją uwagę. Nie znając biografii malarza, ani prawie żadnych informacji na jego temat postanowiłem sięgnąć po produkcję i przekonać się czy jest godna uwagi. Oczywiście cztery nominacje do Oscara® narobiły mi jeszcze większej chęci zetknięcia się z obrazem.

Fabuła filmu opowiada o malarzu i jego rozmaitych perypetiach. Dosyć szybko udaje nam się wdrożyć w jego świat poznając bliskie mu osoby, jego kłopoty i fanaberie. Fabuła jest średnio interesująca i nie zawsze potrafi maksymalnie skupić naszą uwagę. Szczególnie na początku, kiedy jest powolna i mało intrygująca. Wtedy to właśnie świetnie nakreślone postacie maksymalnie przykuwają naszą uwagę. Dopiero później akcja nabiera tempa i zaczyna nas interesować. Historia Tuner’a jest dobrze zbudowana, posiadając jednocześnie bardzo obszerne wątki poboczne. Prezentuje się w bardzo rozbudowanej, ale niezbyt przystępnej formie. Momentami potrafi być niezwykle przytłaczająca i ciężka w odbiorze. Wydarzenia z życia artysty nie zawsze przyswajają się nam w łatwy i bezproblemowy sposób z racji czego nie wszystko jesteśmy w stanie spamiętać. Mimo tego twórcom udało się rozgraniczyć biografię na rzeczy ważne i ważniejsze, dzięki czemu nie wszystkie fakty umykają naszej uwadze. Nie zmienia to jednak faktu, że obraz jest stanowczo za długi i po pewnym czasie zaczyna być męczący. Zresztą cała opowieść jest rozciągnięta do granic możliwości co też nie wpływa na jej pozytywny odbiór. Ogólnie rzecz biorąc przygoda z „Mr. Turner’em” nie jest, ani lekka ani przyjemna. Obraz wymaga uwagi, ale także chęci poznania tej historii. Jeśli nie mamy ochoty na film to raczej odradzałbym mocowanie się na siłę z produkcją.

Aktorstwo w filmie Mikea Leigh’a stoi na bardzo wysokim poziomie co oczywiście nie jest zasługą tylko jednego aktora. Jednakże nie da się ukryć, że Timothy Spall jest najlepszy z całej obsady, a jego performance Turnera jest wprost rewelacyjny. Widać wielkie zaangażowanie w rolę ze strony aktora co oczywiście zasługuje na wyjątkową uwagę. Drugi plan w postaci Paula Jesson’a, Dorothy Atkinson i Marion Bailey także nie zawodzi prezentując bardzo dobrą grę aktorską, ale nie da się ukryć, że są oni tylko oprawą dla głównej postaci Spall’a.

Bardzo klimatyczna muzyka Garyego Yershon’a momentalnie wprowadza nas w świat malarza za sprawą ciekawych i oryginalnych brzmień. Dick Pope i jego surowe zdjęcia także wpisują się w bardzo środowiskową aurę filmu, zarówno podkreślając geniusz artysty. Świetne kostiumy, charakteryzacja oraz scenografia pokazują ogromny rozmach z jakim wykonano produkcję oraz potwierdzają, że nominacje do Oscara® w tych kategoriach były jak najbardziej zasłużone.

Mike Leigh zaprezentował bardzo ciekawy obraz o człowieku, który dzięki niekonwencjonalnym metodom twórczym zapisał się na kartach historii. Nie da się jednak ukryć, że William Turner był bardzo dziwną i niepowtarzalną osobą. Tak przynajmniej można wywnioskować z filmu. Niemniej jednak „Mr. Turner” jest dziełem specyficznym, czyli nie dla wszystkich. Jest to trudna,  bardzo przytłaczająca i niezbyt szczęśliwa historia artysty, która pozostawia wiele do myślenia i nie jest tak łatwa w odbiorze jak wiele innych biografii. Jednakże trzeba przyznać, że jest to niezwykle oryginalne dzieło, jakich często nie spotykamy.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 

Z niedzieli na poniedziałek czasu polskiego odbyła się 87. Gala wręczania Naród Amerykańskiej Akademii Filmowej czyli Oscarów. Pogoda w Los Angeles może nie do końca dopisała ponieważ padał deszcz, ale emocje, które towarzyszyły nam w Dolby Theatre przerosły chyba najśmielsze oczekiwania. To nie tylko zasługa prowadzącego Neila Patricka Harris'a, który podczas ceremonii wyszedł na scenę jedynie w bokserkach, imitując przy tym scenę z filmu "Birdman", ale całej imprezy. Jednakże można jednogłośnie stwierdzić, że tym małym akcentem uda mu się zostać w pamięci członków Akademii, ale chyba zgodzimy się ze stwierdzeniem, że Ellen DeGeneres nadal pozostanie jedyną królową Oscarów. Tym razem zamiast długiego monologu Ellen, jak to miało miejsce w zeszłym roku Neil Patrick Harris zaśpiewał piosenkę o Oscarach wraz z Anną Kendrick czyli Kopciuszkiem z "Tajemnic lasu". Całemu show przeszkodził Jack Black w bardzo zabawnej solówce, krytykującej śpiewanie Harrisa i Oscary. Oczywiście wszystko to było zaplanowane ;).

Gala wręczania nagród została rozciągnięta do granic możliwości z racji czego skończyła się dopiero po godzinie 6 rano! Wow! Jest moc! Dziwię się, że wytrzymałem ponieważ w pewnym momencie miałem już dosyć. Całe zdarzenie oczywiście poprzedzała prawie 2 godzinna relacja z czerwonego dywanu, gdzie to głównie aktorki prezentowały swoje olśniewające lub całkiem beznadziejne suknie wieczorowe. Po wejściu do ogromnego i oszałamiającego Dolby Theatre mogliśmy co po chwila napotkać znanych nam aktorów, aktorki czy ludzi z show businessu. Same znakomitości w jak najbardziej zmyślnych kreacjach.

Ostatecznie po przyznaniu wszystkich nagród okazało się, że największym wygranym jest "Birdman" w reżyserii Alejandro Gonzáleza Iñárritu zdobywając aż pięć statuetek w tym tą za "Najlepszy film". Największym przegranym okazał się "Boyhood", który wydawał się pewniakiem na Oscarach. Dostał zaledwie jedną statuetkę. Ze smakiem obszedł się też "Snajper" Clinta Eastwooda z jedną nagrodą czy "Teoria wszystkiego" tak samo z jednym wyróżnieniem za Eddiego Redmayne'a. Mój faworyt czyli "Grand Budapest Hotel" zdobył cztery statuetki, niestety w niszowych kategoriach. Mimo to cieszy mnie  fakt, że Alexandre Desplat został tym razem doceniony. Polska też została uznana otrzymując figurkę dla "Idy" za "Najlepszy film nieanglojęzyczny". Dzięki ci Akademio! Jeszcze długo będzie o tym wydarzeniu u nas głośno! Niestety tryumf "Idy" jest jedyny w swoim rodzaju ponieważ ani "Joanna" ani "Nasza klątwa", a nawet "Czarownica" nie otrzymały statuetki. Ten ostatni film za kostiumy Anny Biedrzyckiej-Sheppard.

Pomimo wszystkich moich jęków i stęków odnośnie rozciągniętego do maximum czasu antenowego Oscarów muszę przyznać, że warto było ponieważ emocje były przednie, a klimat i oprawa rewelacyjne. Teraz mogę tylko powiedzieć: "Do zobaczenia za rok".

Poniżej znajduje się lista zdobywców statuetki, ale jeśli chcecie przeczytać jakie były moje typy odsyłam was do strony Silver Screen Nominacje Oscary 2015. :)


FILM
"Birdman"

REŻYSER
Alejandro González Iñárritu - "Birdman"

AKTOR
Eddie Redmayne - "Teoria wszystkiego"

AKTORKA
Julianne Moore - "Still Alice"

AKTOR DRUGOPLANOWY
J.K. Simmons - "Whiplash"

AKTORKA DRUGOPLANOWA
Patricia Arquette - "Boyhood"

SCENARIUSZ ORYGINALNY
Alejandro González Iñárritu, Nicolás Giacobone, Alexander Dinelaris, Armando Bo - "Birdman"

SCENARIUSZ ADAPTOWANY
Graham Moore - "Gra tajemnic"

FILM NIEANGLOJĘZYCZNY
"Ida"

ANIMACJA
"Wielka szóstka"

DOKUMENT
"Citizenfour"

ZDJĘCIA
"Birdman"

MONTAŻ
"Whiplash"

EFEKTY SPECJALNE
"Interstellar"

MUZYKA
Alexandre Desplat - "Grand Budapest Hotel"

PIOSENKA
"Glory" - "Selma"

MONTAŻ DŹWIĘKU
"Snajper"

DŹWIĘK
"Whiplash"

SCENOGRAFIA
"Grand Budapest Hotel"

KOSTIUMY
"Grand Budapest Hotel"

CHARAKTERYZACJA
"Grand Budapest Hotel"

KRÓTKOMETRAŻOWY DOKUMENT
"Crisis Hotline: Veterans Press 1"

FILM KRÓTKOMETRAŻOWY
"Rozmowa"

KRÓTKOMETRAŻOWA ANIMACJA
"Uczta"

Wszystkim zdobywcom nagrody gratuluję!

OSCARY® to jedne z najważniejszych, najbardziej znanych i wywołujących największe emocje nagrody przyznawane przez Amerykańską Akademię Filmową. Tegoroczne zestawienie kandydatów prezentuje się naprawdę obiecująco jednak z każdej kategorii tylko jedna osoba/film dostanie statuetkę. Wyróżnienie ponad wszystko. Właśnie z tej okazji ja, Silverman postanowiłem wytypować moich własnych pretendentów po wyróżnienie. Są to filmy/osoby, które według mnie  powinny otrzymać ten oto laur. Bez większej zwłoki prezentuję wam moją listę kandydatów po figurkę Oscara. Oto ona:
















NAJLEPSZY FILM:
"Grand Budapest Hotel"

Ten wybór był oczywisty. "Grand Budapest Hotel" to jeden z najjaśniejszych filmów zeszłego roku. Onieśmiela pod każdym względem. Mógłbym oglądać go godzinami. Wszystko w nim jest perfekcyjne. Od kostiumów po scenografię, muzykę i postacie. Rewelacja. Jak ktoś jeszcze nie miał okazji zobaczyć to gorąco poleca.

REŻYSER:
Wes Anderson - "Grand Budapest Hotel"

Oglądając "Grand Budapest Hotel" od razu można zauważyć ile inwencji twórczej, zapału i pracy poświęcił mu Wes Anderson. Każdy detal, dialogi czy ruchy aktorów to jego zamysł. Wystarczy pooglądać "making off-y" filmu i przekonać się, że Wes naprawdę włożył całego siebie w jego obraz.

AKTOR:
Eddie Redmayne - "Teoria wszystkiego"

Michael Keaton owszem, zagrał rewelacyjnie i w ogóle, jednak według mnie statuetka należy się  Eddiemu Redmayne'owi za wspaniałą kreację Stephena Hawkinga. Wcale nie jest tak łatwo zagrać osobę unieruchomioną od stóp do głów.

AKTORKA:
Julianne Moore - "Still Alice"

W tej kategorii panuje niestety u mnie wielka niewiadoma ponieważ nie widziałem, aż trzech produkcji z nominowanymi aktorkami. Jest mi z tego powodu strasznie głupio no, ale niestety zabrakło czasu. Julianne Moore to sensowna kandydatka.

AKTOR DRUGOPLANOWY:
J.K. Simmons – "Whiplash"

J.K. Simmons to murowany zdobywca statuetki. Rewelacyjna rola w "Whiplash". Trzeba zobaczyć, aby się przekonać.

AKTORKA DRUGOPLANOWA:
Meryl Streep - "Tajemnice lasu"

Nie widziałem Patricii Arquette i Laury Dern więc z obecnych kandydatek typuję Meryl Streep. Fenomenalna praca w "Tajemnicach lasu".

SCENARIUSZ ORYGINALNY:
Wes Anderson - "Grand Budapest Hotel"

Jak już wcześniej wspominałem rewelacja!

SCENARIUSZ ADAPTOWANY:
Damien Chazelle – "Whiplash"

"Whiplash" i jego scenariusz powinni bez problemu otrzymać nagrodę. Mam nadzieję...

FILM NIEANGLOJĘZYCZNY:
"Ida"

To był najprostszy wybór na świecie. Oczywiście kibicuję Polsce!

ANIMACJA:
"Wielka szóstka"

"Jak wytresować smoka 2" było naprawdę świetną animacją, jednak według mnie jedynka była lepsza. Poza tym "Wielka szóstka" o wiele bardziej mnie urzekła.

DOKUMENT:

Ta kategoria jest dla mnie całkiem obca. Niestety :(

ZDJĘCIA:
"Birdman"

MONTAŻ:
"Whiplash"

Montaż w "Whiplash" jest rzeczą naprawdę rewelacyjną. Człowiek/zespół odpowiedzialny za to wykonał kawał dobrej roboty.

EFEKTY SPECJALNE:
"Interstellar"

No cóż. Efekty w "Interstellar" najbardziej mnie urzekły, aczkolwiek mam świadomość, że "Ewolucja Planety Małp" ma Oscara prawie w kieszeni.

MUZYKA:
Alexandre Desplat - "Grand Budapest Hotel"

Skoro wszystko w najnowszym filmie Wesa Anderson'a jest rewelacyjne to muzyka także.

PIOSENKA:
"I'm Not Gonna Miss You" - "Glen Campbell...I'll Be Me"


Ta piosenka jako jedyna urzekła mnie dostatecznie.

MONTAŻ DŹWIĘKU:
"Snajper"

DŹWIĘK:
"Whiplash"

SCENOGRAFIA:
"Grand Budapest Hotel"

:)

KOSTIUMY:
"Tajemnice lasu"


CHARAKTERYZACJA:
"Grand Budapest Hotel"

KRÓTKOMETRAŻOWY DOKUMENT:
"Joanna"
"Nasza klątwa"

Niestety nie udało mi się zobaczyć żadnego z nich, ale trzymam kciuki za którąś z Polskich produkcji.

FILM KRÓTKOMETRAŻOWY:

Ta kategoria jest dla mnie całkiem obca. Niestety :(

KRÓTKOMETRAŻOWA ANIMACJA:
"Uczta"

Tylko "Ucztę" widziałem dlatego też tylko na nią głosuję.

Doświadczony agent tajnych służb specjalnych Harry Hart bierze pod swoje skrzydła młodego chłopaka, aby wyszkolić go do zostania jednym z agentów. Kiedy Eggsy odbywa szkolenie Harry próbuje rozpracować misterny plan niejakiego Valentie'a, który dąży do zagłady ludzkości.

gatunek: Akcja, Komedia kryminalna
produkcja: USA
reżyser: Matthew Vaughn
scenariusz: Matthew Vaughn, Jane Goldman
czas: 2 godz. 9 min.
muzyka: Henry Jackman, Matthew Margeson
zdjęcia: George Richmond
rok produkcji: 2015
budżet: 81 milionów $
ocena: 8,9/10














Garnitur szyty na miarę



Filmy szpiegowskie zawsze cieszyły się dużym powodzeniem czego swoistym potwierdzeniem jest chyba najsławniejsza seria przygód agenta 007 o imieniu James Bond. Ewolucja całego cyklu  doprowadziła do stworzenia bardzo realistycznych obrazów, które starają się w jak największym stopniu wykluczać niedorzeczność wcześniejszych części. Do tej grupy należą gadżety, brawurowo niepoprawne akcje oraz wydumani i na wskroś przerysowani złoczyńcy. Ponoć tego zażyczyli sobie fani Bonda. Jak na złość ja zaliczałem się do grupy, która wprost uwielbiała stare produkcje z 007, a w szczególności z Pierce Brosnan'em. Jeśli wy wszyscy czuliście się zdegustowani z tego powodu nie obawiajcie się już więcej, albowiem na ratunek przyszedł Matthew Vaghun, który nie boi się absurdalności, karykatury czy też odrobiny szaleństwa. Z wielkim impetem powraca do dawnych lat, szarmanckiego, odważnego i obładowanego bajerami agenta, ratującego świat przed geniuszem zła. Zapnijcie pasy bo może być gorąco.

Fabuła w bardzo szybki sposób wprowadza nas w świat szpiegów-gentlemanów, którzy działają w niezależnej agencji wywiadowczej o nazwie Kingsman. Jest onwartka, intrygująca i niezwykle zajmująca. Nie ma w niej luk czy też niedomówień, dlatego historia prezentuje się niezwykle płynnie i przejrzyście. Reżyser nie stara się tworzyć produkcji "na serio" tylko eksperymentuje z licznymi pomysłami, mieszając przy tym liczne konwenanse co w efekcie daje zaskakująco dobry efekt. Sam też autoironizuje ten zabieg podczas rozmowy agenta ze złoczyńcą gdzie obaj z nich chwalą "stare" Bondy za ich absurdalność, brak realizmu czy chociażby za zawsze eleganckich agentów-dżentelmenów bez trudu ratujących świat. Dzisiejsze Bondy są przecież robione na zbyt serio, czyż nie?

W najnowszej produkcji twórcy "X-Men: Pierwsza klasa" nie mogło zabraknąć dobrych i wyrazistych bohaterów. Najlepiej nakreślona jest postać Eggsy'ego, u którego nic nie jest idealne, wręcz beznadziejne, a zostanie jednym z Kingsman to dla niego szansa, która może się już nigdy nie powtórzyć. Taron Egerton świetnie poradził sobie z tą rolą będąc prawie nowicjuszem w sferze kinowej. Zaraz po nim mamy nonszalanckiego i niepoprawnego Colina Firth'a jako podobiznę starych wizerunków 007. Ciekawie prezentuje się też Michael Caine, Mark Strong oraz Sofia Boutella. Oczywiście nie należy zapomnieć o Samuelu L. Jackson'ie, którego sylwetka jest na wskroś przerysowana, aby wpasować się w klimat dawnych czarnych charakterów rodem z Bonda.

Żywiołowa muzyka Henryego Jackman'a i Matthewa Margeson'a świetnie kreuje atmosferę typową dla filmów szpiegowskich jednocześnie wyśmienicie komponując się z szalonymi wydarzeniami ukazywanymi na ekranie. Do tego dochodzą jeszcze dynamiczne zdjęcia Georgea Richmond'a podkreślające wartki przebieg akcji. Oczywiście mamy też styczność z bardzo dobrymi efektami specjalnymi gwarantującymi rozrywkę na najwyższym poziomie.

Matthew Vaughn musiał mieć sporo zabawy oraz przyjemności podczas pracy nad owym filmem. Jego zamiłowanie do produkcji szpiegowskich widać już od pierwszych scen filmu, a im dalej tym to stwierdzenie coraz bardziej się potwierdza. Bajeranckie gadżety, super tajna baza z najnowocześniejszym sprzętem itp. Z drugiej strony główny złoczyńca obrazu nie jest przesiąknięty żądza krwi od stóp do głów, gdyż tak naprawdę nie znosi widoku krwi. Co ciekawie jego plan zagłady ludzkości, który ma ponoć rozwiązać sprawę przeludnienia globu nie wyszedł z  inicjatywy osobistej. Jego intencją jest pomoc dla świata. Całość jest okraszona wybuchami, świetnymi scenami walk oraz nietuzinkowym humorem. Niestety reżyser czasem przesadza z mordobiciem w wyniku czego otrzymujemy bardzo krwawą i nie do końca smaczną scenę w kościele. Mimo tego trzeba przyznać, że ogląda się ją z "rozdziawioną paszczą" ;).

Jedno jest pewne. Trzeba być fanem "starych" Bondów, aby film "Kingsman: Tajne służby" w ogóle przypadł nam do gustu. Ma w sobie wiele irracjonalności, absurdu oraz ironii. Wystarczy spojrzeć na Sofię Boutell'ę i jej komputerowo dorobione nogi-ostrza. Nie każdemu takie kino odpowiada i jestem w stanie w pełni to zrozumieć. Mnie produkcja przypadła do gustu i jestem nastawiony do niej w bardzo entuzjastyczny sposób, licząc oczywiście na kontynuację. W każdym razie  zapraszam was do sięgnięcia po dzieło pana Vaghun'a ponieważ jest to wystrzałowa mieszanka akcji i humoru gwarantująca świetną zabawę.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

W filmowej historii piekarz i jego żona, chcąc odmienić swój los, zgadzają się spełnić 4 życzenia wiedźmy. Aby tego dokonać muszą wejść do tajemniczego lasu… Wkrótce przekonają się, czy to o czym marzą, jest tym, czego naprawdę chcą. Film w zabawny i brawurowy sposób łączy klasyczne motywy znane z baśni braci Grimm, by w jednej opowieści spleść losy Kopciuszka, Czerwonego Kapturka i Wilka czy Roszpunki.

gatunek: Fantasy, Komedia, Musical
produkcja: USA
reżyser: Rob Marshall
scenariusz: James Lapine
czas: 2 godz. 4 min.
muzyka: Stephen Sondheim
zdjęcia: Dion Beebe
rok produkcji: 2014
budżet: 50 milionów $
ocena: 8,0/10









W lesie...



Nigdy jakoś specjalnie nie przepadałem za musicalami co bezprecedensyjnie potwierdził seans "Les Misérables: Nędznicy", gdzie po piętnastu minutach trwania miałem stokrotnie dość i musiałem wyjść. Być może przegapiłem wspaniały film, jednak ciągłe śpiewanie doprowadzało mnie do szału. W taki oto sposób decydując się na "Tajemnice lasu" rozważyłem wszystkie za i przeciw, aby później nie żałować. Po wszystkim okazało się, że nie taki wilk straszny jak go malują.

Od czasu "Czarownicy", czyli pierwszej aktorskiej oraz lekko zmienionej wersji starej baśni o Śpiącej Królewnie Disney sukcesywnie zacznie wprowadzać do kin więcej takich filmów. W marcu będzie "Kopciuszek", a i ponoć szykuje się też "Piękna i Bestia".  Wytwórnia Disney'a wykazała się ciekawym pomysłem, aby odświeżać nam klasyki swoich korzeni poprzez tworzenie ich nowszych wersji. "Tajemnice lasu" chociaż żadną z odnowionych wersji starej baśni nie jest to uważam, że wpisuje się w kanon tych powstających obecnie produkcji. Fabuła skupia się na perypetiach piekarza i jego żony z tajemniczą wiedźmą przy czym łączy w sobie wątki znanych baśni (Kopciuszek, Roszpunka, Jaś Fasola). Jest bardzo intrygująca, niesamowicie wartka i zaskakująco spójna. Wszystkie z wątków dotyczących każdej postaci świetnie się ze sobą uzupełniają dając bardzo przejrzystą intrygę. Niestety pod koniec filmu akcja traci na dynamiczności i z grubsza się wlecze (moment pojawienia się olbrzyma). Ciekawe jest jednak to, że podczas tego fragmentu dochodzi do wielu zaskakujących zwrotów fabularnych oraz życiowych refleksji na rozmaite tematy co kompletnie mnie zaskoczyło. Nie spodziewałem się tego typu zdarzeń w bajce dla dzieci. Po całym seansie stwierdzam, że dzieło Roba Marshall'a w ogóle nie jest dla dzieci.

Ciągłe śpiewanie było moim jedynym zastrzeżeniem co do filmu przed jego zobaczeniem. W tym przypadku moje uprzedzenie okazało się bezpodstawne. Utwory muzyczne okazały się fenomenalną robotą twórców, gdyż ich słuchanie to była czysta przyjemność. Jestem mile zaskoczony z tego powodu. Rzecz jasna sukces ten zagwarantowywali również aktorzy o świetnych głosach.

Aktorstwo to kolejna zaleta produkcji Marshall'a. Pierwszoplanowi James Corden i Emily Blunt prezentują się świetnie jako małżeństwo nie mogące mieć potomstwa. Zaraz za nimi Anna Kendrick, Lilia Crawford oraz jak zawsze fenomenalna Meryl Streep. Oprócz nich na ekranie pojawiają się Chris Pine, Billy Magnussen, Daniel Huttlestone, Tracey Ullman, Mackenzie Mauzy i Johnny Depp w bardzo epizodycznej roli.

Poza rewelacyjną muzyką obraz może nam dostarczyć bardzo ładnych ujęć, przepięknych kostiumów, scenografii oraz efektów specjalnych na wysokim poziomie. Film nie posiada dubbingu tylko polskie napisy dlatego też nie ma sensu brać na film dziecko (przynajmniej ja tak uważam). Oczywiście jest to tylko marginalny powód, gdyż "Tajemnice lasu" to tak naprawdę mroczna opowieść nie mająca nic wspólnego ze słowami: "...i żyli długo i szczęśliwie." Jest śmierć, krew, odcinanie kończyn i wydłubywanie oczu. ;) Jednakże cała historia okazuje się przekazywać całkiem sensowną puentę.

Patrząc się na produkcję z perspektywy czasu nie mogę opędzić się od myśli dla kogo właściwie jest ten film? Skoro nie dla dzieci to dla kogo? Dla starszych dzieci czy dorosłych? Liczne kontemplacje na ten temat doprowadziły mnie do przekonania, że jest to kino dla koneserów gatunku, gdyż niewielu ludzi trawi musicale, a co dopiero baśnie. Do tego nasze pociechy nie zrozumiałyby sensu całej opowieści, który wcale nie polega na szczęśliwym zakończeniu. W lesie nic nie może skończyć się dobrze.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Meghan pragnie zostać prezenterką wiadomości, jednak marzenie to staje pod znakiem zapytania, gdy 8 godzin przed rozmową o pracę budzi się na przedmieściach L.A. bez telefonu, auta, pieniędzy i dokumentów.

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyser: Steven Brill
scenariusz: Steven Brill
czas: 1godz. 35 min.
muzyka: John Debney
zdjęcia: Jonathan Brown
rok produkcji: 2014
budżet: 15 milionów $
ocena: 7,0/10











 
Przypadki panny M.



Nie łatwo jest zrobić dobrą komedię. - Ile razy słyszeliśmy już to stwierdzenie? Milion? Kto wie, jednakże nie da się ukryć, że to prawda, albowiem poziom zażenowania większości z produkcji tego gatunku sięga dna, a ich humor jest tak suchy, że zamiast śmiechu wywołuje płacz. Właśnie tego spodziewałem się po "Dniu z życia blondynki" w reżyserii Stevena Brill'a jednak ku memu zdziwieniu film zaskoczył mnie pod wieloma względami.

Fabuła produkcji ciągle bazująca na jednym wątku (zagubiona na przedmieściach Meghan próbuje powrócić do domu) okazuje się być niewiarygodnie wciągająca, intrygująca i całkiem znośna. Wątek ten wykorzystany przez reżysera, a zarazem scenarzystę do granic możliwości prezentuje się w bardzo rozbudowanej formie, gdzie zostało wykorzystanych wiele pomysłów świetnie zagospodarowujących czas ekranowy. Przypadki głównej bohaterki są w miarę realne i zjadliwe. Twórca na ogół stara się ich nie przerysowywać, aby nie otrzymać głupkowatego klimatu obrazu. Czasem tylko zdarza mu się popuścić wodze irracjonalności, co i tak daje niczego sobie przyjemną komedię na "rozluźnienie".

Oczywiście film Stevena Brill'a nie miał by w sobie takiej energii i komizmu gdyby nie postać grana przez Elizabeth Banks, która świetnie bawi się odgrywając tytułową "blondynkę" w opałach. Drugi plan też nie zawodzi, a to głównie za sprawą Sarah Wright i jej suchych żartów oraz dwojga policjantów (Ethan Suplee, Bill Burr), którzy próbują złapać "kobietę w żółtej sukni".

Ostatecznie otrzymujemy przyjemną, lekką i nie (aż tak) głupią komedię jakiej można by oczekiwać. Oczywiście nie jest to kino wysokich lotów jednak jak najbardziej przystępne. Film można także potraktować jako lekcję pokazującą, że nie łatwo jest otrzymać pomoc na ulicy (pomijając oczywiście fakt, że jest się w wyzywającej żółtej sukni co większość odbierze jako prostytucję) oraz, że jeśli takową pomoc chcemy otrzymać to musimy pamiętać, ze nic nie ma za darmo.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

"Hiszpanka", jak zapowiada reżyser filmu, to sensacyjna opowieść o grupie jasnowidzów i spirytystów, która u schyłku pierwszej wojny światowej, przy pomocy swoich zdolności parapsychicznych usiłuje uchronić polskiego pianistę i polityka Ignacego Jana Paderewskiego przed mentalnym atakiem wybitnego medium – Doktora Abuse, pracującego dla Pruskiej Armii. Intryga osnuta jest wokół wyzwoleńczej walki Polaków na chwilę przed wybuchem Powstania Wielkopolskiego, ale opowiedziana jest z wielkim dystansem do historii i ze świadomością gatunku. Plot tworzy mieszanka prawdy historycznej i fikcji, w której prawdziwym zdarzeniom nadane są nowe znaczenia i proweniencje.

gatunek: Historyczny, Kryminał, Akcja
produkcja: Polska
reżyser: Łukasz Barczyk
scenariusz: Łukasz Barczyk
czas: 1 godz. 50 min.
muzyka: Hanna Kulenty
zdjęcia: Karina Kleszczewska
rok produkcji: 2015
budżet: 25 milionów zł
ocena: 5,0/10






 
Czy umiesz grać już w jojo?


Zawsze podchodziłem z odpowiednim dystansem do zuchwalstwa jakim wykazują się reżyserzy lub producenci filmowi mówiąc o jakimś obrazie, że jest "megaprodukcją" roku czy też "filmowym arcydziełem" jeszcze długo przed jego pokazem dla prasy. Niemniej jednak najnowsze dzieło Łukasza Barczyka zaintrygowało mnie na tyle dostatecznie, aby wybrać się na nie do kina. Czy było warto?

Fabuła produkcji z początku zdaje się być interesująca, wartka, płynna i tajemnicza. Niezwykły przepych z jakim rozpoczyna się dzieło Barczyka aspiruje do klimatów rodem z Hollywood. Jest napięcie, intryga oraz odpowiednie podłoże historyczne, które zostało skrupulatnie zaadaptowane do opowieści o magii i spirytystach. Czyż to nie jest fenomenalny pomysł? Uważam, że jak najbardziej, szkoda tylko, że jego potencjał został tak brutalnie niewykorzystany. Treść filmu już przed jego połową zaczyna się gmatwać i udziwniać co wprawia nas w zakłopotanie. Teoretycznie wiemy co się dzieje na ekranie i uważnie śledząc kolejne wydarzenia jesteśmy w stanie załapać postęp akcji, jednak z drugiej strony nie potrafimy zrozumieć, czemu niektóre zdarzenia miały miejsce. Są one niewytłumaczalne i dziwne. Widać w nich rys reżyserskiej wyobraźni oraz kreatywności, ale wizja artysty nie zawsze niesie ze sobą pewien przekaz. W "Hiszpance" mamy wiele razy do czynienia z takimi scenami, które oprócz wprowadzania nas w zażenowanie, jawią się  niezrozumiałe i dziwne. Pomimo tego należy pochwalić autora przedsięwzięcia za niebywale oryginalne podejście do historii oraz sam koncept na jej opowiedzenie. Szkoda tylko, że na samym pomyśle się skończyło.

Aktorstwo wypada nie najgorzej, aczkolwiek jest sporym rozczarowaniem przy tak wielkim rozmachu przedsięwzięcia. Teatralne zagrywki, dziwna wymowa i sztuczność powodują, że nie jesteśmy w stanie kupić takiej gry na serio. Chyba, że tak właśnie miało być? Niemniej jednak najlepiej z całego nadobnego grona artystów wypada Crispin Glover, którego Dr. Abuse jest jedyną postacią, na którą z utęsknieniem się czeka. Oprócz niego ciekawą kreacją może pochwalić się Artur Krajewski i Sandra Korzeniak.

Pod względem audio-wizualnym w "Hiszpance" jest naprawdę bogato. Komputerowo wygenerowane panoramy olśniewają swoim dynamizmem i świeżością. Niespokojne tony utworów muzycznych Hanny Kuleny sieją zamęt i napięcie. Fenomenalne zdjęcia Kariny Kleszczewskiej zasługujące na Oscara® są czymś wręcz nie do opisania. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem. Efekty specjalne też prezentują się okazale. Co po chwila przelatujące sterowce, realistyczne eksplozje, starodawne budowle i wnętrza nieopisanie cieszą oko dając świadectwo, że w końcu możemy popisać się naszymi grafikami komputerowymi.

W produkcji najbardziej kuleje sens i przekaz, nad którym zastanawiając się godzinami można nie dojść do żadnych wniosków. Artyzm Barczyka przerósł chyba nawet i jego, przez co nie potrafi zaserwować nam w miarę składnej i wymownej opowieści.  Chociaż jesteśmy w stanie dostrzec jego ideę i usilnie staramy się ją rozgryźć, to całość i tak pozostaje jedną wielką niewiadomą. To tak jakby po całym dniu nauki gry na pianinie ktoś zapytał by się nas: czy umiesz grać już w jojo?

Klęska "Hiszpanki" w box-office, ale także i w sferze artystycznej bardzo boli, ponieważ nie da się ukryć, że mogłoby to być rzeczywiście "filmowe arcydzieło". Mam wrażenie, że reżyser po prostu przedobrzył i zapędził się w „kozi róg” ze swoimi pomysłami. Liczę jednak na to, że jego kolejny projekt będzie bardziej zrozumiały i przystępny. Jednego Barczykowi nie można zarzucić gdyż jego historia rzeczywiście "przekracza granice wyobraźni" i powoduje, że z kina wychodzimy... No właśnie, jacy?


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 

Historia kariery wojskowej i życia osobistego Chrisa Kyle'a, który zyskał sławę najlepszego snajpera w historii elitarnej jednostki Navy SEALs. 

gatunek: Biograficzny, Akcja
produkcja: USA
reżyser: Clint Eastwood
scenariusz: Jason Hall
czas: 2 godz. 14 min.
zdjęcia: Tom Stern
rok produkcji: 2014
budżet: 58,8 milionów $
ocena: 8,2/10














O tym jak rodziła się legenda



Jak powszechnie wiadomo bohaterowie narodowi są nie tylko świetnym tematem na powieść, ale także i na scenariusz filmowy, który następnie zostanie przeniesiony na ekran. Podobnie stało się z "legendą" amerykańskiego wojska, czyli Chrisem Kyle'em, którego życie jest rewelacyjnym materiałem na produkcję kinową. Najlepsze scenariusze pisze przecież życie, czyż nie?

Fabuła produkcji bardzo skrupulatnie opowiada historię wielkiego patrioty, jakim bez wątpienia był Chris Kyle, zaczynając już od dzieciństwa, gdzie po raz pierwszy nasza postać odkryła w sobie smykałkę do strzelania. Opowieść systematycznie się rozbudowuje nie tylko o życie zawodowe, ale także prywatne naszego bohatera, przez co otrzymujemy pełen obraz jego charakteru oraz zmian, jakie się w nim dokonywały na przestrzeni lat. Całość jest bardzo spójna, intrygująca i wartka. Zrobiona z odpowiednim rozmachem i kilkoma naprawdę mocnymi scenami. Często pojawiające się frazesy o bohaterstwie i oddaniu gloryfikują herosa narodowego czyniąc z niego kogoś niesamowitego, a prawda jest taka, że on przecież też był człowiekiem. Tak czy siak cały ten zabieg  na szczęście jest utrzymany w mocnych ryzach dobrego smaku.

W roli tytułowej mamy rewelacyjnego Bradleya Cooper'a prezentującego niezwykle ludzką i wiarygodną postać snajpera, który boryka się z demonami wojny. Sienna Miller, odgrywająca żonę Kyle'a wypada równie świetnie. Ogólnie rzecz biorąc pod względem aktorskim filmowi nie można nic zarzucić.

Podczas oglądania produkcji Eastwood'a mamy do czynienia z wieloma ciekawymi kadrami Toma Stern'a oraz klimatycznymi utworami muzycznymi. Jest dużo strzelania, wybuchów oraz krwi. Obraz przedstawia z jakimi wyborami i dramatami ma do czynienia snajper oraz to jak one na niego wpływają. Po raz kolejny pokazano nam człowieka sprzed wojny oraz po jej zakończeniu wyraźnie podkreślając, że ona nas zmienia. Z tego powodu większość z weteranów nigdy nie wraca już na front, ponieważ boją się powrócić do koszmaru, który kiedyś już przeżyli. Nasz bohater z pozoru o stalowych nerwach i dobrym samopoczuciu wydaje się nie zauważać swojej potrzeby ciągłego powrotu na pole bitwy, którym nie jest oddanie dla kraju czy też nieugięty patriotyzm. Jest nią chęć dokończenia pewnej sprawy, która męczy duszę i nie pozwala o sobie zapomnieć nim ją zamkniemy.

Najnowsze dzieło Clinta Eastwood'a okazało się niezwykłym skokiem na box office amerykanów co można by tłumaczyć świetną fabułą lub nominacją do Oscara®, jednak jestem przekonania, że to chęć dogłębnego poznania historii bohatera narodowego zaważyła tutaj najbardziej. Nie świadczy to oczywiście o jakości produkcji. Obraz jest bardzo dobry, jednakże tak samo jak "Teoria wszystkiego" pozostaje dla mnie nieustannym tematem rozmyślań, czy jest to aby na pewno film Oscarowy®?


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Poruszająca opowieść o życiu u boku geniusza, jednego z największych naukowców wszechczasów - Stephena Hawkinga, twórcy teorii czarnych dziur, wybitnego matematyka, sławy akademickiej i pisarza. Hawking poślubił Jane Wilde w 1965 r. Spędzili ze sobą prawie trzydzieści lat. Coś, co początkowo zapowiadało się na sielankę, okazało się trudną przeprawą przez wyniszczającą organizm Hawkinga chorobę (stwardnienie zanikowe boczne). Historia o tym, kiedy geniusz zderza się ze słabością. Ale też wnikliwy, inteligentny obraz postępującego rozpadu małżeństwa.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: USA
reżyser: James Marsh
scenariusz: Anthony McCarten
czas: 2 godz. 3 min.
muzyka: Jóhann Jóhannsson
zdjęcia: Benoît Delhomme
rok produkcji: 2014
budżet: 15 milionów $
ocena: 7,6/10







Życie to jedna wielka zagadka



Film Jamesa Marsh'a opowiadający o życiu jednego z najwybitniejszych fizyków naszych czasów nie mógł pozostać dla mnie obojętnym. Byłem ciekaw produkcji z racji jej nominacji do Oscara®, ale także zaintrygowała mnie niezwykła historia miłości młodych ludzi borykających się z ciężką chorobą jednego z nich.

Choć większość z opisów produkcji mówi o biografii Stephena Hawking'a to nie dajmy się zwieść. Film oczywiście opowiada o naukowcu jako głównej postaci, jednakże oprócz tego zawiera on bardzo rozbudowane wątki poboczne, dotyczące głównie jego żony, czyli Jane. Jak głosi plakat jest to niezwykła historia Jane i Stephen'a Hawking'ów, albowiem fabuła obrazu skupia się na nich dwojgu, a nie na pojedynczej jednostce. Oprócz tego opowieść jest intrygująca, bardzo płynna,  przejmująca oraz wzruszająca. Całość jest świetnie opowiedziana przez co przedstawiane wydarzenia bardzo zręcznie się komponują. Nie ma mowy aby doszło do zgrzytów fabularnych. Jest krystalicznie czysto i przejrzyście. Wszystko przedstawia się w bardzo sielankowej, spokojnej i przystępnej odsłonie.

Zachwalane aktorstwo głównej pary bohaterów oczywiście musiało mieć gdzieś swoje uzasadnienie. Dowód ten znajdziemy rzecz jasna w produkcji. Nie można powiedzieć, że Eddie Redmayne świetnie wcielił się w postać sparaliżowanego fizyka, ponieważ byłoby to wielkie niedomówienie. Aktor fenomenalnie oddał swojego bohatera ukazując przy tym swój ogromny talent. On nawet wygląda prawie jak Hawking! Towarzysząca mu Felicity Jones jawi się równie wyśmienicie poprzez wykreowanie postaci silnej i odważnej kobiety. Ale to nie wszystko. Drugi plan też wypada świetnie, a to za sprawą Davida Thewils'a, Simona McBurney'a, Charliego Cox'a czy chociażby Maxime Peaxe.

Nie nagannie prezentują się zdjęcia Benoîta Delhomme'a oraz bardzo spokojna i nastrojowa muzyka Jóhanna Jóhannsson'a. Nie podzielam tych wszystkich zachwytów nad kompozycją Jóhannsson'a, ponieważ uważam, że oprócz dobrego komponowania się z obrazem nie ma w sobie nic więcej. Wydawać by się mogło, że dramatyczny gatunek obrazu przesądza o jego przygnębiającym i posępnym klimacie, jednak tak nie jest. Przynajmniej nie przez cały czas. Wiele wydarzeń jest przedstawionych w pozytywny sposób, a niekiedy twórcom udaje się nawet przemycić trochę humoru.

Jak już wcześniej wspomniałem film Jamesa Marsh'a nie jest do końca biografią, ponieważ porusza wiele wątków pobocznych nie dotyczących głównej postaci. Najbardziej wyszczególnionym z nich jest kwestia Jane Hawking, która przedstawiona jako odważna, krnąbrna i silna kobieta samodzielnie zajmuje się swoim schorowanym mężem wykazując się przy tym niezwykłym poświęceniem i oddaniem. Nie bez powodu reżyser uwypuklił postać Jane gdyż to właśnie dzięki niej Hawking nie załamał się psychicznie, nie stoczył się na dno tylko zrobił doktorat, doświadczył miłości oraz stał się jednym z najsławniejszych naukowców na świecie. Gdyby nie ona prawdopodobnie nigdy nie usłyszelibyśmy o kimś takim jak Stephen Hawking.

Ostatecznie film prezentuje się całkiem dobrze i jest z pewnością obrazem godnym uwagi, jednak mam wrażenie, że ta nominacja do Oscara® jest przyznana produkcji na wyrost. Takie jest oczywiście moje zdanie...


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


W latach sześćdziesiątych XX wieku świat zachwyca się intrygującymi portretami kobiet i dzieci o tajemniczych, wielkich oczach. Autorstwo obrazów przypisuje sobie niezwykle ambitny Walter Keane. Jednak za genialnymi pracami stoi żyjąca w jego cieniu żona Margaret. Kobieta walczy o prawdę, uznanie i wyzwolenie się spod wpływu bezwzględnego despoty oraz z roli, którą narzuca jej społeczeństwo.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja:USA
reżyser: Tim Butron
scenariusz: Scott Alexander, Larry Karaszewski
czas: 1 godz. 45 min.
muzyka: Danny Elfman
zdjęcia: Bruno Delbonnel
rok produkcji: 2014
budżet: 10 milionów $
ocena: 6,7/10








 
Niby stary Burton, ale jednak nowy


Na najnowszy film w reżyserii Tima Burton'a kolokwialnie mówiąc niebywale się "napaliłem". Wszystko z powodu reżysera, który niezwykle szybko zdobył moje uznanie i aprobatę. Jego produkcje zawsze odstają od całej reszty, prezentując przy tym swoją oryginalność. Klimat, wydźwięk oraz rozmach są już znakiem rozpoznawalnym Burton'a. Tym razem jednak mamy do czynienia ze zjawiskiem zaprawdę niebywałym. Najnowsze "dziecko" twórcy "Charliego i fabryki czekolady" zdaje się kompletnie odstawać od dość pokaźnej twórczości artysty. Co jest tego powodem? Możemy jedynie zgadywać...

Tym razem Burton postanowił opowiedzieć nam historię malarki Margaret Keane, która zajmowała się malowaniem obrazów dzieci i kobiet z nienaturalnymi wielkimi oczami. Fabuła produkcji jest całkiem intrygująca. Wydarzenia mają miejsce jedno po drugim co wpływa na wartką akcją, która dla niektórych może być czymś niespodziewanym zważywszy na fakt, że jest to biografia. Niestety coś za coś. Reżyser pędząc z całą historią na łeb na szyję dopuszcza się wielu niekorzystnych dla produkcji zabiegów. Są nimi chociażby uproszczenia, które niszczą klimat produkcji i pozostawiają wiele niedomówień oraz liczne skróty fabularne powodujące wiele zgrzytów z racji ich irracjonalności. Pozornie posiadające sens wątki okazują się wklejonym na siłę epizodem, który "ni z gruchy ni z pietruchy" nie komponuje się z całą resztą. Brak uzasadnienia swojej obecności skutkuje  ogólnikowym przedstawienie niektórych wydarzeń.

Jedną z największych zmian w twórczości znanego reżysera jest opuszczenie dawnego zespołu aktorskiego i zastąpienie go nowym. Tym razem w głównych rolach nie zobaczymy Johnnego Depp'a i Heleny Bonham Carter - czyli aktorów z którymi pan Burton wprost uwielbiał zawsze pracować. Czy powodem tego jest rozstanie z Bonham Carter? A może jest to próba zerwania ze starymi przyzwyczajeniami? Kto wie... w każdym razie w "Wielkich oczach" pierwsze skrzypce grają Amy Adams oraz Christoph Waltz. Adams bardzo wiarygodnie oddaje postać szantażowanej, terroryzowanej i omamionej przez swojego męża malarki, która nie jest w stanie poradzić sobie ze wszystkimi swoimi problemami. Waltz od pierwszej swojej sceny dociska pedał gazu do końca co sprowadza jego bohatera na skraj wynaturzenia. Próbuje być wiarygodny lecz nie zawsze mu to wychodzi. Ostatecznie jest to film dwojga aktorów, gdyż żadna z postaci drugoplanowych nie potrafi specjalnie zaskarbić naszej uwagi.

W porównaniu do wcześniejszych produkcji Burton'a ta prezentuje się bardzo skromnie i minimalistycznie. Nie towarzyszy jej przepych i rozmach. Oprócz tego obraz nie opiewa w mroczne i tajemnicze sceny jak to zazwyczaj miało miejsce. Wszystko jest inne niż dotychczas. Znowu nasuwa się pytanie: "dlaczego?"

Jedynym niezmienionym kompanem Burtona jest Danny Elfman, który po raz kolejny napisał soundtrack do dzieła znanego reżysera. Muzyka jest bardzo klimatyczna i oryginalna. Opiewa w wiele ciekawych brzmień świadczących o kunszcie kompozytora. Oprócz tego jest jeszcze świetnie prezentująca się scenografia oraz kostiumy. Nawet jeśli opowieść ma poważny i dramatyczny ton, twórca potrafi dołożyć odrobiny humoru, aby nie było nam nudno.

Ostatecznie rzecz biorąc "Wielkie oczy" nie zachwyciły mnie tak jak się tego spodziewałem. Zerwanie ze starym, dobrze znanym już twórcy gatunkiem niestety nie okazało się dla niego korzystne. Jednakże nie możemy mówić o porażce. Film prezentuje się w bardzo lekkiej, przyjemnej i przystępnej formie. Jest to chyba świetne określenie na tego typu produkcję.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Podczas II wojny światowej biegacz olimpijski, Louis Zamperini, zostaje wzięty do niewoli przez siły japońskie.

gatunek: Biograficzny, Dramat, Wojenny
produkcja: USA
reżyser: Angelina Jolie
scenariusz: Ethan Coen, Joel Coen, Richard LaGravenese, William Nicholson
czas: 2 godz. 17 min.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Roger Deakins
rok produkcji: 2014
budżet: 65 milionów $
ocena: 6,4/10









 
Niemożliwe, a jednak prawdziwe


Kolejny film w reżyserskim dorobku jednej z najsławniejszych aktorek ostatnich czasów jest poniekąd wielkim wydarzeniem, szczególnie wtedy, gdy Jolie bierze na tapetę postać historyczną. Do współpracy zaangażowano nawet braci Coen na stanowisku scenarzystów. Doprawdy wyborna reklama. Teraz pozostaje jeszcze pytanie co z tego wyszło?

Potyczki Louisa Zamperini'ego są rewelacyjnym materiałem na scenariusz i tego oczywiście nie da się zaprzeczyć. Jest to historia człowieka, który pomimo licznych przeciwności losu nie poddał się i walczył do końca o przetrwanie wykazując się przy tym nieprawdopodobną wolą walki. Właśnie to chciał przedstawić reżyser. Szkoda tylko, że mu się to nie do końca udało. Postać Zamperiniego choć z pozoru wydaje się wiarygodna i przekonująca tak naprawdę jest przerysowana i wynaturzona. Z początku tego nie widać, jednak pod koniec filmu ta karykaturalność nas już tak przytłacza, że nie jesteśmy w stanie jej przeoczyć. Oprócz tego opowieści towarzyszy wzniosłość i jej przygnębiająca niezwykłość, wyczuwalna już od pierwszej sceny. Z początku ciekawie zapowiadająca się fabuła rozwleka się niemiłosiernie przez co zaczyna niebywale nudzić. Jedynie poszczególne wydarzenia potrafią przykuć naszą uwagę. Jolie bawi się w retrospekcje do czasów dzieciństwa głównego bohatera przez co mamy możliwość dowiedzieć się dlaczego zaczął biegać. Niestety wstawki te są bardzo ogólnikowe i wręcz znikome przy tak długim czasie trwania produkcji. Szkoda, ponieważ były to jedne z ciekawszych fragmentów tego obrazu.


Aktorzy sprawują się dobrze w swoich kreacjach, aczkolwiek balansują nad cienką granicą pomiędzy wiarygodnością a kiczem. Dotyczy to chociażby Jacka O'Connel'a oraz Takamasę Ishihara. Bez zarzutów prezentuje się Domhnall Gleeson i Finn Wittrock. Oprócz nich jeszcze widzimy na ekranie Garretta Hedlund'a i Jaia Courtney'a.

Efekty specjalne prezentują się dobrze i tak naprawdę nie można im nic zarzucić. Świetne zdjęcia Rogera Deakins'a dodają płynności i werwy produkcji Jolie. Od czasu do czasu wyróżniające się motywy muzyczne Alexandre Desplat'a są dobrym uzupełnieniem obrazu.

Niestety najgorsze w całej produkcji jest przeświadczenie, że posiadając tak niezwykłą historię, o niespotykanie walecznym człowieku nie potrafiono jej należycie opowiedzieć. Przez większość czasu jest nudno i nieciekawie. Angelina Jolie nie poradziła sobie z opowiedzeniem historii Zamperiniego co może nie dziwi aż tak bardzo jak niezbyt udany scenariusz braci Coen. Jeśli miałbym wybierać które z nich poradziło sobie lepiej to chyba wybrałbym jednak Jolie.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 

Pingwiny łączą siły z tajną organizacją o nazwie Wiatr Północny przeciwko czarnemu charakterowi zwanemu doktor Oktawiusz Mackiewicz (Dave), który chce zniszczyć świat.

gatunek: Animacja, Familijny, Akcja, Przygodowy
produkcja: USA
reżyser: Simon J. Smith, Eric Darnell
scenariusz: John Aboud, Michael Colton, Brandon Sawyer
czas: 1 godz. 45 min.
muzyka: Lorne Balfe
rok produkcji: 2014
budżet: 332,9 miliona $
ocena: 8,2/10












 
Nieloty w akcji


Twórcy pierwszej części "Madagaskaru" chyba nie zdawali sobie sprawy, że postacie drugoplanowe, którymi niewątpliwie są tytułowe pingwiny okażą się być bardziej przebojowe niż bohaterowie pierwszoplanowi. Zdobyły większe uznanie i doczekały się nawet własnego serialu telewizyjnego o tym samym tytule co owa produkcja. Jednakże czy kinowy przebój dorówna genialnej produkcji telewizyjnej?

Uważam, że jak najbardziej! Fabuła animacji zaczyna się nie gdzie indziej jak na Antarktydzie gdzie poznajemy początki drużyny dowodzonej przez Skippera oraz powód dla którego stali się agentami. Oprócz tego jest niezwykle intrygująca,  płynna i lekka w odbiorze. Akcja dosłownie od pierwszej minuty jest zaskakująco wartka i postępowa przez co nie ma szans na nudę. Jedynie końcówka spuszcza lekko z tonu przedstawiając nam tę "mądrą" część filmu z której płynie morał. Wybuchy, pościgi, mnóstwo śmiechu oraz dobra zabawa. Tego właśnie możemy się spodziewać po "Pingwinach...".

Na pierwszym planie mamy oczywiście nieloty, które próbują powstrzymać szalonego Davea przed realizacją jego nikczemnego planu. Animacja jest wykonana w jakościowo najwyższych standardach przez co wyśmienicie się ją ogląda. Dzieci z pewnością się nie zawiodą. Grzegorz Pawlak, Jacek Lenartowicz oraz Tomasz Steciuk po raz kolejny użyczyli swoich głosów pingwinom świetnie wykonując swoją pracę. Zresztą tak samo jak cała reszta dubbingująca produkcję.

Oprócz wcześniej wspomnianych wybuchów mamy świetny komizm, który rozgraniczony jest na kategorie: dla dzieci i dla dorosłych. Twórcy świetnie potrafią inscenizować niektóre z sytuacji aspirując przy tym o uznanie starszych widzów. Zabieg jest jak najbardziej trafny, a wszystko sprowadza się do mile spędzonego czasu przez każdą z grup wiekowych. Na uznanie zasługuje scena pościgu na łodziach po Wenecji oraz kapitalna akcja w przestworzach z udziałem samolotów. Po prostu boki zrywać!

Muzyka Lorne Balfe'a okazuje się być jednym z wielkich zaskoczeń w produkcji ponieważ opiewa w konkretne i wyróżniające się tony, które rewelacyjnie komponują się z obrazem. Kompozycje napisane niczym do rasowego filmu akcji nadają werwy i sprawiają, że jesteśmy w stanie wczuć się w klimat dzieła.

Choć cała historia jest opowiedziana w zabawny sposób to nie da się pominąć głównego motywu produkcji, którym jest braterstwo oraz możliwość polegania na drugiej osobie ponieważ sukces pingwinów (jako agentów oczywiście) polega na świetnym zgraniu drużyny i indywidualnym uzupełnianiau się członków grupy. Jest to bardzo wartościowa lekcja, szczególnie dla młodszych widzów. Ostatecznie film nie zawodzi i prezentuje się od jak najlepszej strony. Nie aspiruje o tytuł wybitnej produkcji przez co jest przyjemnym i lekkim obrazem.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


Paloma i jej nastoletni syn Hector wyjeżdżają na wakacje. Na miejscu ich relacja zacznie się rozluźniać pod wpływem Jazmin, w której chłopak się zakocha.

gatunek: Komedia
produkcja: Meksyk
reżyser: Fernando Eimbcke
scenariusz: Fernando Eimbcke
czas: 1 godz. 22 min.
muzyka: -
zdjęcia: María Secco
rok produkcji: 2013
budżet: -
ocena: 3,7/10












 
Wakacje po sezonie


Kolejny film w reżyserii Fernando Eimbcke, którego dystrybucja została ograniczona do kin studyjnych zapowiadał się całkiem obiecująco. Niestety jak to często bywa zwiastuny produkcji prezentują się lepiej niż sam film co świetnie dowidzi przypadek "Tostów po meksykańsku".

Fabuła obrazu opowiadająca o matce i synu, którzy wyjechali po sezonie na wakacje jest z grubsza bardzo powolna, toporna i nudna. Wydarzenia przedstawiane na ekranie zazwyczaj nie są w stanie nas zainteresować na dłuższą metę. Nie sprzyja im też bardzo wolna akcja, która ewentualnie mogłaby przynajmniej "rozruszać" produkcję. Pomimo, że film porusza bardzo ciekawe kwestie dorastania nastolatków ich seksualności oraz jej poznawania to ciężko jest wysiedzieć w kinowym fotelu gdyż oprócz tego nie dostajemy nic więcej.

Pod względem aktorskim film wypada całkiem nieźle co jest zasługą zaledwie trzech aktorów: Lucio Giménez'a Cacho jako dojrzewającego nastolatka, Maríę Renée Prudencio jako jego matkę oraz Danae Reynaud – obiekt zachwytu chłopaka. Oprócz nich w obrazie pojawia się jeszcze kilku aktorów aczkolwiek nie ma ich wielu. Pod tym względem, jak i paroma innymi, produkcja prezentuje się minimalistycznie.

Surowe i na swój sposób toporne zdjęcia Maríi Secco nie zawsze się sprawdzają. Czasem by się chciało obejrzeć coś z innej perspektywy lub przedstawione w lżejszej oprawie. Oprócz tematu dorastania i seksualności mamy ciekawie przedstawione relacje dwojga młodych ludzi, których relacje niekoniecznie polega na miłości, a na wzajemnej ciekawości. Jednakże głównym wątkiem produkcji jest więź matki z synem, która w filmie prezentuje się naprawdę intrygująco. Wszystko jest okraszone bardzo inteligentnym i sytuacyjnym humorem, który na nieszczęście pojawia się zbyt rzadko.

Ogólnie rzecz biorąc pewne wątki historii przedstawiają się naprawdę dobrze. Reżyser potrafi zbudować ciekawe relacje pomiędzy bohaterami jednocześnie biorąc za przykład samo życie. Jest bardzo subtelnie, delikatnie, ale niestety nudno.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.