Snippet

Pani profesor odkrywa, że ​​cierpi na wczesne objawy Alzheimera.


gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Richard Glatzer, Wash Westmoreland
scenariusz: Richard Glatzer, Wash Westmoreland
czas: 1 godz. 39 min.
muzyka: Ilan Eshkeri
zdjęcia: Denis Lenoir
rok produkcji: 2014
budżet: 4 miliony $
ocena: 7,5/10













 
Wciąż być sobą


Najnowszy film duetu Richarda Glatzer'a i Washa Westmoreland'a chciełem zobaczyć ze względu na Julianne Moore, ponieważ wiele się nasłuchałem o jej wspaniałej roli w tej produkcji. Jak wiadomo wszystko odciągnęło się w czasie, jednakże kiedy Moor dostała Złotego Globa za wcielenie się w postać z obrazu postanowiłem czym prędzej zapoznać się z dziełem reżyserów. Czy warto było?

Fabuła produkcji jest spokojna, intrygująca i bardzo sentymentalna. Ma nieskomplikowaną budowę przez co prezentuje się bardzo przystępnie i klarownie. Akcja filmu jest bardzo powolna i zrównoważona w wyniku czego ciężko jest nam natrafić na jakiś niespodziewany zwrot akcji, który mógłby drastycznie zmienić bieg obrazu. Wydarzenia przedstawiane na ekranie przykuwają oko i potrafią bez dwóch zdań zainteresować swoją treścią. Niestety trzeba przyznać, że większość wątków jest do przewidzenia, a sama historia niezbyt oryginalna.

Główną bohaterką jest oczywiście nie kto inny jak Julianne Moor, która dostarcza nam fenomenalnej roli chorej na Alzheimera pani profesor. Jest bardzo wiarygodna i przekonująca dzięki czemu jesteśmy w stanie bardzo szybko się z nią zżyć. Zaraz za Moor najlepiej plasuje się Kristen Stewart jako córka pierwszoplanowej postaci, która ciągle poszukuje swojego miejsca na ziemi. Aktorka świetnie radzi sobie ze swoją sylwetką i zaraz po głównej odtwórczyni jest najciekawszym punktem obrazu. O ile jeszcze w "Camp X-Ray" nie wszystko do końca układało się po jej myśli, tak teraz całość wypada bardzo dobrze. Gratulacje Kristen. Pokazałaś, że potrafisz grać. Alec Baldwin pomimo, że poprawnie portretuje kochającego męża i ojca nie sprawia wrażenia specjalnego wkładu w swoją rolę.


Łagodna i wprowadzająca nostalgię muzyka świetnie komponuje się ze spokojnym tonem opowieści pozwalając jej być poruszającą, a jednocześnie dramatyczną. Twórcy wynieśli postać Moor na pierwszy plan pozostawiając całą resztę w tyle. Jest to wyraźny znak, że skupiają się przede wszystkim na głównej bohaterce co oczywiście skutkuje zaniedbaniem całej reszty. Liczne wątki poboczne są jedynie zarysem co ostatecznie powoduje niedosyt.

Koncepcja reżyserów, skupia się na pojedynczej jednostce czyli postać Moor. Całkowicie porzucono koncepcję opowiedzenia historii poprzez używanie infantylnych porównań do wielu innych, podobnych przypadków schorzenia jak i uproszczenia efektów choroby do powszechnie znanych jej skutków. W efekcie twórcy wyszli z dobrego założenia dzięki czemu otrzymujemy wartościową historię bez zbędnego balastu. Nie ma użalania się nad bohaterką i tony zasmarkanych chusteczek. Jest wsparcie bliskich, które powinno być najważniejsze w takich sytuacjach, ponieważ dodaje odwagi by przejść przez tragedię wspólnie.

Obraz Richarda Glatzer'a i Washa Westmoreland'a jest bardzo minimalistyczny w swojej formie jednak ukazuje bogatą w treść historię z bardzo dobrym aktorstwem i niezwykle zajmującą fabułą. Film z pewnością nie zdobędzie większej aprobaty wśród widzów, jednakże możliwość utożsamienia się z pierwszoplanową postacią daje niezwykłą szansę zrozumienia choroby jak i dramatu ludzi, którzy na nią cierpią. Dlatego tak bardzo wymowne jest zakończenie produkcji pozostawiające nam pustkę i otępienie.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Młody i ambitny perkusista za wszelką cenę pragnie dołączyć do czołówki najwybitniejszych artystów muzyki jazzowej.

gatunek: Dramat, Muzyczny
produkcja: USA
reżyser: Damien Chazelle
scenariusz: Damien Chazelle
czas: 1 godz. 45 min.
muzyka: Justin Hurwitz
zdjęcia: Sharone Meir
rok produkcji: 2014
budżet: 3,3 miliona $
ocena: 10/10












Dążenie do perfekcji



Kiedy pierwszy raz natrafiłem na tytuł filmu i jego plakat zastanawiałem się jak można cały afisz reklamujący produkcję zaśmiecić napisami, które wynoszą go pod niebiosa. Z jednej strony mnie to dziwiło, a z drugiej intrygowało. Właśnie wtedy postanowiłem, że obejrzę obraz nieznanego mi dotąd reżysera i przekonam się czy te wszystkie superlatywy na plakacie to chociaż część prawdy. Teraz wiem, że napisy miały rację.

Fabuła filmu jest niezwykle wciągająca, niesamowicie urzekająca oraz niewyobrażalnie szokująca. Oprócz tego historia jest bogata w treść i pełna niespodzianek. Nigdy nie mamy pewności co będzie dalej dlatego też oglądamy obraz ze zdwojonym zainteresowaniem. Akcja produkcji do złudzenia przypomina startujący samolot, który z minuty na minutę coraz to bardziej przyspiesza aż w końcu nabiera zawrotnego tempa powodującego przyspieszone bicie serca. Często możemy się spotykać ze scenami wywołującymi chęć odwrócenia wzroku od ekranu co wcale nie jest dziwne zważywszy na sytuacje w jakich mamy ochotę tego dokonać. Wszystko to za sprawą reżysera, który świetnie potrafi manipulować emocjami widzów przez co gorączkowo śledzimy życie głównego bohatera i razem z nim przeżywamy jego sukcesy jak i porażki. Obserwujemy jak prosty człowiek z wielkimi ambicjami próbuje osiągnąć perfekcję pod czujnym wzrokiem nauczyciela, który nieustannie terroryzuje swoich uczniów. Całość jest niezwykle zajmująca, przeto podczas oglądania produkcji kompletnie tracimy poczucie czasu.

Bohaterowie w "Whiplash" są rewelacyjnie nakreśleni przez co od razu jesteśmy w stanie się z nimi zżyć. Aktorzy wybrani do sportretowania postaci sprawują się fenomenalnie i prezentują nam wiarygodne sylwetki. Na pierwszym planie bezprecedensowo bryluje duet Teller-Simons, z którego każdy z nich daje z siebie maksimum, aczkolwiek Simmons niezaprzeczalnie góruje nad wszystkimi, ukazując postać bez skrupułów, która kieruje się chorą ambicją na koszt innych. Oprócz nich jest jeszcze Paul Reiser, Melissa Benoist i Austin Stowell.

Muzyka Justina Hurwitz'a jest olśniewająca i bez przerwy utrzymuje niezwykle oryginalny klimat. Oprócz tego świetnie brzmi oraz nieustannie buduje napięcie. Jazzowym brzmieniom Hurwitz'a  akompaniują całkiem niezłe zdjęcia Sharone Meir oraz wyborny montaż Toma Cross'a. Rewelacja!

Dzieło Damiena Chazelle'na jest jedną z niewielu produkcji w których muzyka jest na pierwszym planie, a my mamy z nią nieprzerwany kontakt. Ktoś mógłby z tego powodu stwierdzić, że film nie jest dla niego. Bzdura! Cały urok obrazu zawdzięczamy właśnie kompozycjom Hurwitz'a! Bez nich film nie byłby już taki sam. Całe piękno tego zabiegu polega na fenomenie muzyki jazzowej, której nawet nie do końca lubiąc, jesteśmy w stanie się nią zachwycić. Tak właśnie jest w "Whiplash".

Koniec końców, reżyser niespodziewanie zaserwował mi ucztę dla zmysłów, której smak jeszcze długo będę czuć. Nie mówiąc już o epilogu, który podwyższa ciśnienie do dwieście dwadzieścia jednocześnie pozostawiając pustkę w naszym sercu. Jednakże pomimo, że zakończenie jest bardzo wymowne to jednak sami musimy sobie odpowiedzieć na pytania ile jesteśmy w stanie poświęcić dla sukcesu? Ile jesteśmy w stanie wycierpieć, aby dotrzeć na metę zwycięsko. Ile granic jesteśmy w stanie przekroczyć by osiągnąć doskonałość? Nigdy  nie wiadomo co może nam pomóc w dążeniu do perfekcji. Ambicja, wsparcie bliskich, czyjaś motywacja, a może chęć pokazania, że to co się robi wykonuje się dobrze? Jedno jest pewne, że droga na szczyt nie jest usłana różami, a żeby się na niej znaleźć trzeba coś z siebie dać, aby na to zasłużyć. No chyba, że ma się talent...

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Tragikomiczne perypetie aktora, który niegdyś zyskał sławę jako bohater serii hollywoodzkich filmów o komiksowym superbohaterze, a teraz próbuje wystawić na Broadwayu sztukę we własnej adaptacji i reżyserii, z sobą samym w roli głównej. Jeśli chce doprowadzić do premiery, musi stawić czoło licznym przeciwnościom losu i własnemu ego, odzyskać zaufanie bliskich, odbudować zrujnowaną karierę i odnaleźć siebie.

gatunek: Dramat, Komedia
produkcja: USA
reżyser: Alejandro González Iñárritu
scenariusz: Alejandro González Iñárritu, Nicolás Giacobone, Alexander Dinelaris, Armando Bo
czas: 1 godz. 59 min.
muzyka: Antonio Sanchez
zdjęcia: Emmanuel Lubezki
rok produkcji: 2014
budżet: 18 milionów $
ocena: 8,9/10









 
Efekty uboczne sławy


Najnowszy film Alejandro Gonzáleza Iñárritu z początku nie był dla mnie propozycją godną uwagi. Tak jak większość oceniłem film po tytule, który brzmi niczym kolejny blockbuster o superbohaterze ratującym świat, co oczywiście spowodowało, że odstawiłem go w niepamięć. Wszystko jednak uległo zmianie, kiedy przez przypadek natrafiłem na opis produkcji. Wtedy zrozumiałem jak bardzo się pomyliłem.

Fabuła filmu jest wartka, zajmująca, bardzo płynna i zaskakująca. Oprócz tego zawiera wiele ciekawych zabiegów artystycznych wykreowanych przez reżysera, które warunkują zarówno klimat jak i wydźwięk obrazu. Iñárritu przedstawia wiele ciekawych aspektów bycia aktorem oraz tęsknoty za sławą, która przeminęła. Opowiada niezwykle realną historię człowieka, pragnącego zrobić coś znaczącego co pozwoli mu z powrotem wrócić na szczyt. Niestety jak wiadomo nic nie przychodzi łatwo. Od początku bohater zmaga się z rozmaitymi przeciwnościami losu jednocześnie łamiąc przez siebie ustalone bariery. Chce zrobić dobrze, jednak cały świat jest przeciwko niemu i utrudnia mu prace w rozmaity sposób: wybredny aktor w jego spektaklu, córka narkomanka (teoretycznie po odwyku), brak środków do życia, recenzentka spektakli z ogromną niechęcią do głównej postaci itp. Wszystko to idealnie przedstawia mechanikę wielkiego świata oraz pojedynczą jednostkę starającą się przetrwać w tej dżungli.

Aktorzy to kolejny fenomen produkcji Gonzáleza, ponieważ każdy z nich dostarcza nam niezapomnianych kreacji przez co oglądanie ich to czysta przyjemność. Mamy rewelacyjnego Michaela Keaton'a, świetnego Edwarda Norton'a oraz bardzo dobrą Naomi Watts. Równie wyśmienicie prezentuje się Emma Stone oraz Zach Galifianakis w całkiem nowej, nie komediowej roli.

"Birdman" posiada fenomenalne zdjęcia w wykonaniu Emmanuela Lubezki'ego, które sprawiają wrażenie jakby każda ze scen była nakręcona w jednym ujęciu. Kamera nie skacze chaotycznie z miejsca na miejsce tylko spokojnie płynie bez przerwy podążając za  bohaterami. Majstersztyk!  Oczywiście sukces ten mógł być zagwarantowany jedynie dzięki rewelacyjnemu montażowi. Niezwykle oryginalna, nieustannie budująca napięcie i dramaturgię muzyka Antonio Sanchez'a, która głównie bazuje na dźwiękach bębnów i perkusji wybrzmiewa zaskakująco dobrze choć jej rola w filmie jest minimalistyczna.

Reżyser wziął na warsztat bardzo trudny, aczkolwiek autentyczny temat, który z pewnością dotknął już wiele gwiazd. Chodzi mianowicie z zapominanie. Jak to się w życiu często dzieje o pewnych rzeczach po prostu zapominamy. W taki sam sposób można zapomnieć o aktorze/aktorce, który swoje istnienie w sferze kinowej zawdzięcza tylko jednej roli. Później przepada jak kamfora i prawdopodobnie nigdy już się nie pojawi. W filmie pojawia się bardzo trafne porównanie do Roberta Downey'a Jr., które jest w pewien sposób adekwatne do naszej postaci. Kiedyś sławny, później już mniej aż w końcu poszedł w odstawkę i nikt nie chciał już o nim pamiętać. Jednak samozaparcie i walka z własnymi demonami skutkuje sukcesem przez co znowu się jest na topie i zarabia krocie. Riggan Thomson zdaje się pragnąć czegoś podobnego ponieważ brak mu poprzedniego życia w blasku fleszy i wielkich filmów. Najwidoczniej broadwayowskie przedstawienie nie jest tym co mogłoby zadowolić bohatera.

Koniec końców "Birdman" okazał się jednym z najlepszych filmów ostatniego czasu i uważam, że jest naprawdę wart uwagi jak i poświęconego czasu, który na pewno nie okaże się zmarnowanym. Jedyne czego mi osobiście brakło to zwyczajnej sympatii do bohaterów, której tutaj nie byłem w stanie z postaciami nawiązać. Jest to jednak czysto personalna uwaga.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 

Na terenie współczesnej Moskwy grasuje nieuchwytny seryjny morderca. Funkcjonariusze nadali mu przydomek "Fotograf", gdyż przy ciałach swoich ofiar zostawia kartoniki z numerami, stosowane przez ekipy śledcze, kiedy fotografują zwłoki i potencjalne dowody na miejscach zbrodni. Tropy prowadzą do dawnego garnizonu Armii Radzieckiej w Legnicy i serii dramatycznych wydarzeń, które rozegrały się tam w latach 70.

gatunek: Seansacyjny, Kryminał, Thriller
produkcja: Polska
reżyser: Waldemar Krzystek
scenariusz: Waldemar Krzystek, Krzysztof Kopka
czas: 1 godz. 34 min.
muzyka: Maciej Zieliński
zdjęcia: Arkadiusz Tomiak
rok produkcji: 2014
budżet: -
ocena: 6,9/10







Na tropie mordercy


Ostatnimi czasy bardzo ciężko było trafić na dobry kryminał polskiej produkcji. Na szczęście zaczyna pojawiać się coraz więcej filmów o takiej tematyce. Mieliśmy już bardzo dobrego "Jezioraka", który udowodnił, że można, że da się. Wkrótce zobaczymy "Ziarno prawdy", na podstawie prozy Zygmunta Miłoszewskiego, jednak teraz zajmiemy się najnowszym dziełem Waldemara Krzystka, który też poniekąd jest potwierdzeniem postępu w tej dziedzinie.

Zacznijmy do fabuły produkcji, która jest bardzo, ale to bardzo zawiła. Oprócz tego jest niezwykle tajemnicza, trudna w odbiorze oraz lekko chaotyczna. Oglądając "Fotografa" należy się mocno skupić na przedstawianych wydarzeniach, gdyż łatwo można zgubić wątek przez co nie uda nam się wszystkiego dokładnie zrozumieć. Ogrom informacji dosłownie zalewa nas swoją treścią, którą bardzo ciężko spamiętać, a ta okazuje się być kluczowa w dochodzeniu prowadzonym przez Nataszę Sinkin'ową. Akcja jest z początku wartka i postępowa, jednak później dzieje się coś niedobrego gdyż tempo opowieści gwałtownie spada. Film się dłuży i jest przegadany. Szkoda, ponieważ historia wymyślona przez twórców prezentuje się rewelacyjnie. Posiada wiele retrospekcji, zwrotów akcji oraz tajemniczych zdarzeń, które miały miejsce w latach 70-tych. Wszytko to będące  fenomenalną pracą scenarzystów pokazuje, że wykazali się niezwykłą kreatywnością przy powstawaniu dzieła. Szkoda tylko, że nie byli w stanie opowiedzieć historii w taki sam sposób jak ją napisali.

Pod względem aktorskim film wypada bardzo dobrze przy czym należy zwrócić uwagę, że większość postaci jak i główni bohaterowie są grani przez Rosjan. Na pierwszym planie mamy Tatyanę Arntgolts oraz Alexandra Baluev. Reszta to Dmitriy Ulyanov, Andriej Kostash i Elena Babenko. Dopiero za nimi plasują się polskie gwiazdy czyli: Adam Woronowicz, Tomasz Kot, Sonia Bohosiewicz oraz Agata Buzek.

Muzyka Macieja Zielińskiego bardzo dobrze uzupełnia produkcję nadając jej jeszcze bardziej mrocznego wydźwięku. Świetnie prezentuje się scenografia szczególnie z lat 70-tych, kiedy to mają miejsce wydarzenia, które przyczyniły się do "narodzenia się" Fotografa.

Największym zaskoczeniem w produkcji, oprócz znacznej większości rosyjskiej obsady jest fakt, że film sprawia wrażenie jakby był nakręcony przez Rosjan, a nie przez Polaków, gdyż znaczna część akcji ma miejsce w Moskwie, a dialogi postaci prawie cały czas są w języku rosyjskim. Wydarzenia mające miejsce w Polsce z udziałem polskich aktorów to zaledwie niewielki fragment.

Oprócz powyżej wymienionych wad, filmowi Waldemara Krzystka brakuje jeszcze tak zwanego efektu "WOW", który w jakimś stopniu wywarłby na nas wrażenie. Okazji do jego zastosowania było wiele jednak reżyser nie wykorzystał żadnej. Nawet podczas zakończenia, które mogłoby idealnie podsumować dzieło. Takim sposobem produkcja jest chłodna i bardzo sterylna w swojej budowie, świadcząc jednocześnie o wielkim zaniedbaniu ze strony Krzystka podczas opowiadania historii na podstawie tak dobrego scenariusza. Szkoda "Fotografa", ponieważ miał duże predyspozycje do zostania jednym z najlepszych kryminałów ostatnich lat.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 

Hen z Peruwiańskiej dżungli wprost do Londynu przybywa mały niedźwiadek, którego zwą Paddington. Przybył on do Anglii w celu znalezienia domu, jednak jak się okazuje to nie jest takie proste. Kiedy miś poznaje rodzinę Brown'ów wszystko ulega zmianie i nic nie będzie już takie jak dawniej.

gatunek: Familijny, Komedia, Przygodowy
produkcja: USA, Wielka Brytania, Francja
reżyser: Paul King
scenariusz: Paul King, Hamish McColl
czas: 1 godz. 35 min.
muzyka: Nick Urata
zdjęcia: Erik Wilson
rok produkcji: 2014
budżet: 38,5 miliona €
ocena: 7,0/10










Przygarnij misia



Heyday Films będące jednym z producentów najpopularniejszej sagi młodzieżowej o Harrym Potterze, postanowiło tym razem przenieść na ekran niesfornego niedźwiadka, który kiedyś z pewnością był jednym z najulubieńszych dziecięcych bohaterów. Czy miś ponownie zaskarbi sobie serca naszych pociech?

Cała fabuła kręci się wokół tytuowej postaci czyli misia Paddingtona, który wprost z Peruwiańskiej dżungli przybył do Londynu w celu znalezienia domu. Oczywiście jest wyjaśnione dlaczego musiał odbyć taką podróż. Akcja jest umiarkowana, jednak wydarzenia przedstawiane na ekranie okazują się być całkiem zajmujące i z chęcią śledzimy przebieg hisorii. Opowieść jest bardzo ciepła i przyjemna w odbiorze. Optymalny czas seansu sprawia, że projekcja nie ma prawa się dłużyć i z pewnością nie zanudzi dzieci.

Paddington należy do bardzo obszernej grupy bohaterów, których nasze pociechy pokochają od razu. Miś jest miły, zabawny i bez problemu zaskarbi ich serca. Jego staranne wykonanie w technice 3D pozwala dzieciom uznać go za prawdziwego. Do sukcesu niedźwiadka przyczynia się także dobry polski dubbing w wykonaniu Artura Żmijewskiego. Trzeba jednak przyznać, że głosy pozostałych postaci tez wypadają nieźle. Oprócz Bena Whishaw'a , który w oryginale użycza głosu Paddingtonowi mamy także Hugh Bonneville'a, Sally Hawkins, Julie Walters, Petera Capaldi oraz Nicole Kidman jako złą Millicent usiłującą spreparować misia.

Wspomniane już wcześniej efekty specjalne robią bardzo dobre wrazenie, a misie wyglądają realistycznie. Ciekawie prezentuje się scenografia oraz przyjemna dla ucha muzyka. Całkiem nieźle prezentują się zdjęcia w wykonaniu Erika Wilson'a pokazujące piękną panoramę Londynu.

Pomimo humorystycznego tonu opowieści twórcy pozwalają sobie na odrobinę grozy i dramatu co powoduje szybsze bicie serca (szczególnie u młodszej widowni). Cała mieszanka ekranowych emocji świetnie potrafi ze sobą współgrać, dając ciepły i humorystyczny koniec.

Jedno jest pewne. Paddington jest dobrze zrobionym filmem o konkretnej i łatwej w odbiorze fabule. Ma w sobie dużo humoru i ciepła, jednak potrafi także wywołać odpowiednią dramaturgię. Propozycja idealna dla dzieci jak i całej rodziny z tym, że bardziej polecam produkcję tej pierwszej grupie.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 

Zespół najbardziej utalentowanych ludzi na świecie pracuje pod okiem genialnego Alana Turinga nad złamaniem skomplikowanego kodu, którym posługują się naziści. Ich niesamowite dokonania, oparte częściowo na pracy polskich naukowców, pozwalają położyć kres najbardziej okrutnej wojnie w historii dużo wcześniej, niż wydawało się to możliwe.

gatunek: Biograficzny, Dramat
produkcja: USA, Wielka Brytania
reżyser: Morten Tyldum
scenariusz: Graham Moore
czas: 1 godz. 53 min.
muzyka: Alexandre Desplat
zdjęcia: Óscar Faura
rok produkcji: 2014
budżet: 15 milionów $
ocena: 8,5/10








 
Człowiek i Enigma


Najgłośniejszy brytyjski film zeszłego roku o sławnym matematyku był dla mnie propozycją nie do przeoczenia. Byłem ciekaw historii geniusza, tego jak ona odnosi się do spraw polskich oraz czy produkcja Mortena Tyldum'a rzeczywiście jest tak dobra jak o niej piszą. Nie zawiodłem się na obrazie, aczkolwiek doznałem rozczarowania w pewnej z kwestii.

Fabuła produkcji już od samego początku potrafi niesłychanie nas zaintrygować i pochłonąć bezgranicznie. Historia Alana jest w bardzo dobry i przystępny sposób opowiedziana, przez co bardzo przyjemnie się ją ogląda. Wydarzenia pokazywane na ekranie są dynamiczne, przejmujące, a nawet czasem wzruszające. Akcja jest wartka i tylko niekiedy spuszcza z tonu. Zdarzają się momenty przestoju i wtedy niektóre sceny lekko się dłużą, aczkolwiek jest to sporadyczne. Cała historia jest opowiedziana jednym tchem co czyni ją niezwykle spójną. Narratorem jest sam Turing, który wyjaśnia po kolei co i jak. Obraz dzieje się na dwóch płaszczyznach: w przeszłości i teraźniejszości. Jest to bardzo dobry zabieg opierający się na licznych retrospekcjach. Twórcy maksymalnie wykorzystali potencjał opowieści przez co seans mija bardzo szybko i z pewnością nie będziemy się na nim nudzić.

W roli Alana Turing'a mamy rewelacyjnego Benedicta Cumberbatch'a, który świetnie portretuje  matematyka, outsidera i nieprzeciętnego geniusza. Pozostali aktorzy: Matthew Goode, Mark Strong, Allen Leech, Charles Dance i oczywiście  Keira Knightley wypadają dobrze jednak są oni właściwie tłem głównej postaci.

Efekty specjalne prezentują  się całkiem dobrze nawet pomimo ich małego nagromadzenia. Muzyka Alexandrea Desplat'a jest bardzo klimatyczna i świetnie komponuje się z obrazem. Produkcję bardzo często uzupełniają czarno-białe kadry, które odzwierciedlają sytuację polityczną. Równie dobrze prezentują się sceny z młodości bohatera jak i liczne wątki poboczne, a całość potrafi rewelacyjnie ze sobą współgrać i nie dochodzi do żadnych zgrzytów. Twórcy potrafią także niejeden raz przemycić humor do filmu.

Obraz wyraźnie skupia się na cierpieniu jednostki czyli głównego bohatera jako niezrozumianego przez nikogo geniusza, odludka i do tego jeszcze homoseksualisty. Tyldum pokazuje w filmie to co oczywiste i powszechnie znane, jednak po raz kolejny odświeża nam pamięć i mówi, że świat nigdy nie był w stanie zrozumieć inności i oryginalności oraz, że nie było w nim miejsca dla nieprzeciętnych geniuszy, którzy postrzegali świat całkiem inaczej co przekładało się na jego odmienne interpretowanie.

Niestety twórcy filmu pominęli udział Polaków w rozszyfrowaniu kodu Enigmy i mimo, że napomknęli o nich dwukrotnie to nie miało to szczególnie wielkiego znaczenia, a prawda jest taka, że bez polskich naukowców i ich pracy nad szyfrem Turing nie byłby w stanie złamać jego bardziej skomplikowanej wersji. Pomijając jednak ten fakt produkcja wypada bardzo dobrze i jest warta uwagi.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Po ostatnich przygodach na prowincji przyjaciele rozstali się i rozjechali po świecie. W rodzinnym mieście pozostał jedynie Szyja, czyli Tomek Zarówny - jak zawsze posłuszny swojej ukochanej żonie. I to właśnie on wpada tym razem w kłopoty. Pracując na autostradzie, Szyja poznaje przypadkiem agentkę gwiazd Klementynę. Seksowna blondynka porywa go na kilka dni do Warszawy. Jeszcze tego samego dnia Tomek zmienia się w prawdziwego celebrytę. A jego żona - słynna Jadźka postanawia sprowadzić go do domu, choćby i siłą.

gatunek: Komedia
produkcja: Polska
reżyser: Piotr Wereśniak
scenariusz: Piotr Wereśniak
czas: 1 godz. 35 min.
muzyka: Maciej Zieliński
zdjęcia: Tomasz Madejski
rok produkcji: 2015
budżet:
ocena: 5,0/10









Sława, pieniądze i wielka kariera



Mówi się, że jeśli coś się dobrze sprzedaje to należy podążać w tym kierunku, aż do czasu spadku zainteresowania danym produktem. Cały ten proces pięknie opisuje przysłowie "kuć żelazo póki gorące". Dokładnie tak postępują twórcy filmu "Wkręceni" z 2013, prezentując nam kolejną odsłonę komedii w reżyserii Piotra Wereśniaka.

Fabuła filmu nie wykazuje się zbytnią oryginalnością i z reguły jest przewidywalna, jednak tym razem potrafi nas czasem zaskoczyć. Wydarzenia przedstawiane na ekranie są w miarę ciekawe i opowiadają spójną historię. Nie pozostawiają niedomówień jak to było w przypadku  pierwszej części. Akcja jest wartka już od samego początku i nie powinna nas znudzić. Seans mija bardzo szybko, przez co nie dłuży nam się czas w kinie. Ogólnie rzecz biorą jest to odmóżdżająca komedia na ciężkie wieczory, nad którą specjalnie nie trzeba się zastanawiać. Szybko przemija i w miarę przyjemnie się ją ogląda.

Na pierwszym planie nieprzerwanie widnieje "Szyja" czyli Tomek Zarówny w wykonaniu Pawła Domagały. Aktor zagrał bardzo dobrze i właściwie już w pierwszej części udowodnił, ze nadaje się do produkcji komediowych. Jego postać jest przerysowana co po pewnym czasie zaczyna już męczyć. Brawa jednak za drugie wcielenie ponieważ to wymagało podwójnej pracy. Intrygująco wypada Małgorzata Socha w roli bezwzględnej asystentki znanego gwiazdora, której zależy tylko na pieniądzach. Dobrze jej w tej roli i chyba sam to czuje. Marta Żmuda Trzebiatowska gra głupiutką asystentkę, Filip Bobek nie pokazuje niczego nowego, a na to wszystko jeszcze Barbara Kurdej-Szatan w przeciętnej roli. Raz lepiej, a raz gorzej. Poza tym zestawieniem ciekawie prezentuje się Antek Królikowski i Leszek Lichota. Okazyjnie pojawia się Anna Mucha, Marcin Perchuć, Krzysztof Ibisz, Katarzyna Cichopek, Michał Piróg, a nawet DJ Adamus! Wow, kogo tu jeszcze  nie ma?

Całkiem nieźle prezentują się zdjęcia Tomasza Madejskiego czego nie można powiedzieć o muzyce Macieja Zielińskiego. Humor jest całkiem zjadliwy, aczkolwiek w większości nadal pozostaje drętwy, a niektóre sceny wypadają po prostu głupio. Znajdą się jednak i takie, które od razu powodują uśmiech na twarzy.

Produkcja obrała za temat świat celebrytów i ich życie w blasku flesh'y. Mamy wielką analizę otoczenia gwiazd, mechaniki programów telewizyjnych oraz wielkiej sławy. Wszystko jest pokazane od złej strony co oczywiście nie do końca jest prawdą. Niestety w większości przypadków to się sprawdza, a film całkiem nieźle opowiada historię prostego człowieka nie potrafiącego zrozumieć zasad gry. Oprócz tego mamy przedstawiony wizerunek osób bez skrupułów, którzy poprzez wyzyskiwanie innych chcą się niezwykle wzbogacić i dbają tylko o siebie innych mając gdzieś.

Podsumowując "Wkręceni 2" wypadają niewiele lepiej od pierwowzoru. Mają ciekawszą fabułę i są lepiej opowiedziani, ale nie zmienia to faktu, że wciąż nie jest to kino wysokich lotów. Ciężko jest zrobić dobrą komedię bez wypełniania jej głupkowatym humorem, który przeznaczony jest z reguły dla mało wymagających osób. Seans przeleciał mi całkiem przyjemnie ponieważ nastawiłem się na głupkowatą komedię, a że taką dostałem nie miałem problemu w ocenie dzieła Piotra Wereśniaka. Film średni.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

 

Rywalizujący z bratem zapaśnik Mark Schultz zostaje zaproszony przez multimilionera Johna du Ponta do jego posiadłości i wzięcia udziału w przygotowaniach do Olimpiady w Seulu dołączając jednocześnie do grupy zapaśniczej o nazwie Foxcatcher.

gatunek: Biograficzny, Dramat, Sportowy
produkcja: USA
reżyser: Bennett Miller
scenariusz: E. Max Frye, Dan Futterman
czas: 2 godz. 10 min.
muzyka: Rob Simonsen
zdjęcia: Greig Fraser
rok produkcji: 2014
budżet: -
ocena: 8,0/10











 
Cena nie gra roli


Najnowszy film Bennetta Miller'a, twórcy "Capote" i "Moneyball" z początku nie zaintrygował mnie dostatecznie, aby po niego sięgnąć. Moje podejście uległo zmianie po przeczytaniu wielu pochlebnych opinii na jego temat i w efekcie zdecydowałem się na "Foxcatcher'a". Teraz już wiem co bym przegapił nie decydując się na tę produkcje.

Fabuła obrazu jest niezwykle intrygująca i od samego początku aż do końca pochłania nas bezgranicznie. Przy okazji jest bardzo tajemnicza i zaskakująca. Nie zdradza przyszłych wydarzeń przez co trzyma nas ciągle w niepewności i napięciu co przekłada się na niejednokrotne zaskoczenie. Akcja jest wartka już od pierwszej sceny i sukcesywnie utrzymuje nadane tempo. Czasem tylko zwalnia, aby wprowadzić nas w przyszłe wydarzenia.

Produkcja dostarcza nam kilku, a tak ściślej mówiąc trzech bardzo dobrych kreacji aktorskich. Mamy rewelacyjnego Stevea Carrel'a, którego po ucharakteryzowaniu na pierwszy rzut oka ciężko rozpoznać. Fenomenalna praca! Równie intrygująco prezentuje się Mark Ruffalo w roli jednego z braci - na pozór tego lepszego. Channing Tatum odgrywa takiego byczka, ciągle na wszystkich obrażonego i zamkniętego w sobie. Koniec końców wypada przekonująco w swojej kreacji, a motyw jego postępowania jest wyjaśniony.

Nikogo nie powinno zdziwić stwierdzenie, że film to właściwie występ trzech aktorów. Zarówno reszta obsady jak i wątki poboczne są prawie całkowicie zepchnięte na pobocze. Prawie, gdyż pojawiają się ciekawe relacje na linii du Pont – matka du Pont'a jednak na tym koniec. Nie wspominając oczywiście o relacjach dwóch braci, które są priorytetowe.

Muzyka Roba Simonsen'a opiewa w spokojne tony co sprawia, że niespecjalnie się wyróżnia. Niekiedy nawet w ogóle się nie pojawia przez co buduje napięcie. Kadry Greiga Fraser'a są surowe, wręcz banalne, jednak świetnie kreują tajemniczy i intrygujący klimat. Film dodatkowo jest oparty na faktach jednak w jakim stopniu pokazuje prawdę nie mam pojęcia. Tę kwestię pozostawiam znawcom.

Pomijając tę propozycję z pewnością przegapiłbym świetne kreacje aktorów oraz bardzo dobry film, aczkolwiek nie rewelacyjny.  Obraz Miller'a jest dobrze zrobiony, ma specyficzny klimat oraz opowiada ciekawą historię jednak wszystko mieści się w ramach dobrej produkcji. Nie wychodzi poza ustalony szablon i trzyma się sprawdzonych reżyserskich zabiegów. Jest to dzieło warte zobaczenia, jednak z pewnością nie pozostanie zbyt długo w naszej pamięci.

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Niedoceniany muzyk, biznesmen, panna młoda, znany milioner, kelnerka oraz specjalista od materiałów wybuchowych powiedzą "dość!" i pokażą wszystkim swoje dzikie oblicze. W świecie, w którym liczy się tylko wydajność i sukces, przechytrzą system i będą walczyć o siebie, nawet jeśli będzie to wymagało przekroczenia cienkiej granicy między normalnością a szaleństwem.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Damián Szifrón
scenariusz: Damián Szifrón
czas: 2 godz. 2 min.
muzyka: Gustavo Santaolalla
zdjęcia: Javier Julia
rok produkcji: 2014
budżet: 3,3 miliona $
ocena: 8,7/10












W każdym drzemie ukryta dzikość




 
Film Damiána Szifrón'a był jednym z obrazów, na które czekałem z niecierpliwością od czasu zobaczenia jego zwiastuna. Nie pomógł fakt, że dystrybutor przesunął jego premierę z 2014 roku na początek 2015. Jaki był powód tego zamieszania, nie wiadomo, jednak pewne jest to, że warto było czekać.

Fabuła produkcji składa się z sześciu nie powiązanych ze sobą historii, co przekłada się na to, że każda opowiada całkiem odmienną perypetię. Epizody są świetnie napisane i bardzo ciekawie opowiedziane. Wszystko dopracowane wręcz na ostatni guzik. Podczas oglądania filmu nie ma czasu na nudy, ponieważ akcja wrze już od samego początku i cały czas tylko przyspiesza pokazując coraz to ciekawsze potyczki w danych częściach. Jest oczywiście czas na odpoczynek od zdarzeń pokazywanych na ekranie w postaci "spokojnego" odcinka (wcale nie gorszego), który jest tylko wprowadzeniem do ostatniej fazy obrazu czyli wielkiego finału – wesela.

Pod względem aktorskim film prezentuje się rewelacyjnie. Wszyscy aktorzy z poszczególnych epizodów dają z siebie 200% możliwości, aczkolwiek najlepiej wypada Erica Rivas jako panna młoda. Genialny performance. Nie gorzej wypadają też Leonardo Sbaraglia, Ricardo Darín, Oscar Martínez i Rita Cortese.

Bardzo dobrze prezentują się zdjęcia Javiera Julia, jak zarówno intrygująca muzyka Gustava Santaolalla. Towarzyszy nam również świetna charakteryzacja. Rewelacyjne efekty specjalne pokazywane są  z  rozmachem godnym Hollywoodzkich produkcji. Z reguły są to eksplozje, jednak dobry wybuch zawsze warto docenić.

Obraz Szifrón'a uważany za komedię jest prędzej czarną komedią choć i to określenie nie do końca pasuje, ponieważ komizm w "Dzikich historiach" jest czarny jak smoła i jak spojrzelibyśmy na wydarzenia przedstawiane na ekranie z innej perspektywy stwierdzilibyśmy, że to prędzej dramat, groza czy kryminał. Jednakże perypetie bohaterów są ukazane w tak komiczny sposób, że po prostu ciężko się nie zaśmiać. Taki jest właśnie urok czarnego humoru. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że nie każdemu ta forma komedii przypadnie do gustu. Jednak z drugiej strony potyczki postaci w pewien sposób łączą wszystkie epizody, gdyż każdy z nich mówi o emocjach, a w szczególności o sytuacji kiedy ktoś nadwyrężył nasz spokój ducha i w wyniku tego przysłowiowo "puszczają nam nerwy". Bardzo dobrze jest to pokazane w produkcji gdzie powodem frustracji może się okazać cokolwiek. Wystarczy jeszcze nadwyrężyć ten stan i wychodzą z nas prawdziwe gremliny. Na pierwszy rzut oka wydaje się to absurdalne jednak chyba każdy z nas wie, że tak nie jest ;).

Warto było czekać i spędzić dwie godziny w kinie oglądając film  Damiána Szifrón'a, który pomimo humorystycznego wydźwięku skrywa w sobie przesłanie bądź ostrzeżenie wyraźnie mówiące, że działanie pod wpływem emocji zawsze ma złe skutki, a agresja to uczucie, które należy trzymać na wodzy. Czasem jednak ciężko utrzymać fason w dzisiejszych czasach gdzie jest milion rzeczy czekających tylko, aby nas zirytować. Sami to rozgryźcie.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.
 

Młoda strażniczka przebywająca w więzieniu w Guantanamo o bardzo zaostrzonym rygorze nawiązuje więź z jednym z zatrzymanych.

gatunek: Dramat
produkcja: USA
reżyser: Peter Sattler
scenariusz: Peter Sattler
czas: 1 godz. 57 min.
muzyka: Jess Stroup
zdjęcia: James Laxton
rok produkcji: 2014
budżet: 1 milion $
ocena: 7,0/10














W więzieniu uczuć



Ostatnimi czasy coraz bardziej interesują mnie produkcje filmowe, które nie są powszechnie kojarzone, a nawet znane. Są to również filmy, których światowa premiera miała miejsce już dawno, temu jednak w Polsce o obrazie ani widu ani słychu. Takim właśnie oto sposobem natrafiłem na produkcję Petera Sattler'a pt: "Camp X-Ray" opowiadającej o młodej strażniczce z Guantanamo. Niezwykle zaintrygował mnie ten tytuł więc postanowiłem go obejrzeć. Wrażenia?

Za scenariusz jak i reżyserię obrazu odpowiada ta sama osoba czyli wspomniany już wcześniej Peter Sattler. Na pierwszy rzut oka bardzo prosta fabuła z czasem systematycznie się rozbudowuje i coraz bardziej wciąga. Akcja jest umiarkowana i tylko czasem nieznacznie przyśpiesza. Nie oznacza to jednak, że wydarzenia przedstawiane przez reżysera nie są ciekawe. Intryguje nas nie tylko to co się wkrótce wydarzy, ale również zachowania bohaterów żyjących w dość ciężkim środowisku.

Główną bohaterką filmu jest oczywiście postać Kristen Stewart czyli gwiazdy Sagi "Zmierzch". Już wiele razy kwestionowano zdolności aktorskie pani Stewart więc ja postaram się tego nie robić i powiem kawa na ławę. Aktorka zasadniczo poradziła sobie w roli strażniczki z Guantanamo, aczkolwiek nie zawsze przekonująco. Ma dobre i słabe momenty. Ważne jest jednak to, że kiedy miała zagrać dobrze i przekonująco, zrobiła to i powiedzmy, że mi to wystarcza. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż liczę na przebłysk talentu z jej strony. Zaraz obok głównej bohaterki świetnie prezentuje się Peyman Moaadi w roli skazańca. Nie ma co tu dożo pisać, po prostu świetna robota. Cała reszta też prezentuje się całkiem dobrze.

Film ma bardzo specyficzny charakter, który zawdzięcza surowemu planowi. Jak w więzieniu tak i w produkcji Petera Sattler'a do wszystkiego jest odpowiedni dystans, który ma gwarantować bezpieczeństwo. Akurat tutaj ten zabieg sprawdza się znakomicie gdyż wzbudza nasze zaciekawienie dalszymi zdarzeniami, które nie do końca okazują się być oczywiste. Zredukowana do minimum muzyka Jessego Stroup'a jak i toporne kadry Jamesa Laxton'a są kolejnymi nieodzownymi punktami odpowiadającymi za odpowiednią atmosferę.

Bardzo interesująco wypadają konwersacje pomiędzy Cole i Armirem, którzy zawiązują pewną więź między sobą. Nie jest to bynajmniej głupie, a jak najbardziej ludzkie i prawdziwe. Obraz jest w szczególności o uczuciach, jak i o podejściu do pewnych spraw z całkiem innej perspektywy. Swoją drogą pokazuje też ciężkie życie strażnika w Guantanamo jak i niewyobrażalny rygor stosowany wobec więźniów.

Na początku mojej przygody z produkcją Petera Sattler'a obawiałem się, że film na który się kolokwialnie "napaliłem" nie sprosta moim oczekiwaniom. Okazało się jednak, że niepotrzebnie martwiłem się na zapas ponieważ obraz wypadł całkiem dobrze. Największą wadą dzieła Sattler'a jest niewykorzystany w pełni potencjał historii, którą można by opowiedzieć jeszcze lepiej i ciekawiej. Mogłoby się to stać za sprawą dobrze rozbudowanych wątków pobocznych gdyż tutaj mamy zaledwie ich nawiązkę co ogranicza film praktycznie do dwóch postaci. Niemniej jednak polecam tę produkcję bo pozytywnie mnie zaskoczyła i jest godna uwagi.



Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.


"Pani z przedszkola" to obraz rodziny, której życie z dnia na dzień staje na głowie, gdy wkracza w nie przedszkolanka syna, piękna i tajemnicza Karolina. To za jej sprawą rodzice chłopca – zapalony konstruktor latawców i jego melancholijna małżonka odkryją, czym jest prawdziwa miłość i zrozumieją, że przez wszystkie lata małżeństwa tak naprawdę niewiele o sobie wiedzieli. 

gatunek: Komedia
produkcja: Polska
reżyser: Marcin Krzyształowicz
scenariusz: Marcin Krzyształowicz
czas: 1 godz. 30 min.
zdjęcia: Michał Englert
muzyka: Michał Woźniak
rok produkcji: 2014
budżet: -
ocena: 4,0/10






Co by było, gdyby...



Najnowszy film Marcina Krzyształowicza jest jednym z najbardziej tajemniczych dzieł 2014 roku. Z dwuminutowego zwiastuna nie jesteśmy w stanie wywnioskować o czym będzie film, a liczne opisy fabuły nie zaspakajają dostatecznie naszej ciekawości, co ostatecznie zmusza nas do pójścia na seans pt: "Pani z przedszkola".

Ja wiem, że pan Marcin chciał dobrze i ambitnie opowiedzieć swoją historię, ale wiadomo, wyszło jak zawsze czyli źle. Fabuła podzielona na wiele części z których każda poświęcona jest innej postaci wydaje się być ciekawym pomysłem jednak tylko na papierze. Wydarzenia pomimo swojej chronologii są bardzo zagmatwane i porozrzucane niczym śmieci po podwórku. Reżyser nie kończąc opowiadać jednej historii przechodzi do kolejnej i następnej, a później do każdej z nich wraca i dokańcza. Wszystko odbywa się bardzo chaotycznie przez co niektórzy z pewnością się zagubią. Pozornie łączące się ze sobą części fabuły nie zawsze gładko ze sobą współgrają. Akcja stara się być wartka i postępowa, jednak taka nie jest i w efekcie szybko nas zaczyna nudzić. Wydarzenia są mało interesujące i rzadko kiedy zdarza się aby zaciekawiły nas bardziej.

Aktorzy są chyba jedną z niewielu rzeczy, która ratuje film od totalnej katastrofy. Mamy Agatę Kuleszę, Adama Woronowicza, Karolinę Gruszkę, Krystynę Jandę, Łukasza Simlata, Mariana Dziędziela i Cezarego Morawskiego jako narratora. Każdy z nich przyczynił się w podratowaniu produkcji i za to wielkie brawa.

Muzyka wydaje się świetnie wpasowywać w kiczowatość filmu i przez to można stwierdzić, że jest całkiem dobra. W obrazie jest też wiele animowanych wstawek oraz pytajników, dymków itp. na wzór komiksu. Niespecjalnie to wygląda na ale trudno.

Skoro film jest określany mianem komedii to z reguły w takiej sytuacji nasz mózg podpowiada nam, że będziemy mogli się pośmiać i w wyniku tego prawdopodobnie się zrelaksujemy. W takim razie według mnie "Pani z przedszkola" nie jest komedią. Produkcję nazwałbym raczej dramatem o specyficznym charakterze. Nie ma komizmu postaci, sytuacji czy chociażby zwykłych zabawnych dialogów. Oprócz tego obraz zawiera zadziwiająco dużą ilość scen erotycznych więc pamiętajcie o tym, aby nie zabierać na film dzieci.

Po wnikliwym przekalkulowaniu i podsumowaniu wszystkich pozytywów i negatywów stwierdzam, że slogan promujący film ("Takiej komedii jeszcze nie było") idealnie opisuje produkcję Marcina Krzyształowicza, która tak naprawdę komedią nie jest. Poszczególne wydarzenia w większości się ze sobą nie kleją co przekłada się na niskie zainteresowanie nijaką akcją. Niestety, ale ten obraz okazał się niezbyt udanym dziełem.


Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.

Vincent to zgryźliwy mizantrop, któremu dni upływają na wyścigach konnych, w ulubionym barze i w towarzystwie zaprzyjaźnionej nocnej damy. Pewnego dnia do domu obok wprowadza się Maggie z synem Oliverem. Powitanie nowych sąsiadów odbywa się bez ciepłych słów i nie zapowiada początku pięknej przyjaźni. Jednak wiecznie spłukany Vin dostrzega szansę na podratowanie swego opłakanego budżetu. Zostaje może nie najtańszą, ale na pewno najbardziej ekscentryczną niańką w mieście. 

gatunek: Komedia
produkcja: USA
reżyser: Theodore Melfi
scenariusz: Theodore Melfi
czas: 1 godz. 43 min.
muzyka: Theodore Shapiro
zdjęcia: John Lindley
rok produkcji: 2014
budżet: 13 milionów $
ocena: 7,5/10








 
Nauczyciel życia


Kolejna komedia z Melissą McCarthy i Billem Murray'em czyli wielkimi komikami. On jako zrzędliwy starszy pan z wieloma wadami, a ona to nowa sąsiadka, która dopiero co się wprowadziła. Nic by ich nigdy nie połączyło gdyby nie postać Jaedena Lieberher'a. Każdy z nich ma swoje kłopoty i zmartwienia, jednak czy warto dać im szansę w komedii Teodora Melfi?

Fabuła produkcji jest ciekawa i bardzo wciągająca. Od razu jesteśmy w stanie "wstrzelić się" w akcję, która jest niezwykle wartka i płynna. Każde z wydarzeń następuje po sobie niezwykle sprawnie nie gubiąc przy tym głównego wątku. Liczne wątki poboczne są dobrze nakreślone i świetnie wkomponowują się w pierwszoplanową intrygę, niektóre dotyczą głównej postaci, jednocześnie mówiąc nam o niej coś więcej, natomiast inne poświęcone są całej reszcie.

Pod względem aktorskim film wypada bardzo dobrze. Zarówno Melissa McCarthy jak i Bill Murray wypadają świetnie w swoich rolach. Równie dobrze prezentuje się Naomi Watts. Pierwszy raz na ekranie dla Jaedena Lieberher'a okazuje się trafieniem w dziesiątkę, ponieważ chłopak radzi sobie rewelacyjnie i poprzez pokazanie swoich umiejętności już zgarnął dwie kolejne propozycje. Cała reszta wypada całkiem dobrze.

Muzyka niespecjalnie się wyróżnia, natomiast zdjęcia wypadają już lepiej. Bardzo dobrze prezentują się także rozmaite utwory wykonawców. Całość z założenia ma być oczywiście komedią, jednak nie do końca można by się z tym zgodzić. Pomimo tego, że film zawiera dużo zdrowego humoru, który z pewnością nieraz nas rozbawi, to sama postać głównego bohatera jest raczej tragiczna. Człowiek po przejściach, dźwigający bagaż doświadczeń do tego nie potrafiący zająć się samym sobą, udziela wielu mądrych i życiowych rad małemu chłopcu, który dopiero wchodzi w świat dorosłości. Wszystko oczywiście jest w komediowej otoczce co może przyćmić wydźwięk, który wyraźnie mówi, że choć mając wiele wad, nadal możemy być dla kogoś kopalnią dobrych rad i być najlepszym człowiekiem na świecie. Dlatego właśnie bardziej jestem przekonany do oryginalnego tytułu brzmiącego: "St.Vincent" (pol. Święty Vincent).

Podsumowując, najnowszy film z Billem Murray'em jest bardzo ciepłą produkcją, którą bardzo przyjemnie się ogląda spędzając przy tym miło czas. Ma dobrą obsadę, mnóstwo humoru oraz pokazuje wiele życiowych sytuacji. Potrafi też zaskoczyć, co jest raczej niespotykane w "komediach". Uważam, że jak najbardziej warto dać szansę obrazowi  Teodora Melfi'ego i mogę go szczerze polecić.



Tytułowa Olive Kitteridge jest nauczycielką matematyki w szkole średniej. Charakteryzuje ją cięty humor, surowe usposobienie i twarde zasady moralne, za którymi Olive skrywa dobre serce. Jej mąż Henry prowadzi lokalną aptekę. Serial koncentruje się na głównej bohaterce i jej relacjach z otoczeniem. Pokazana jest codzienność Olive i jej zwyczajne, pełne mniejszych i większych problemów życie. Odsłaniane są tajemnice i skrywane związki, przestępstwa i dramaty małej społeczności.

oryginalny tytuł: Olive Kitteridge
gatunek: Dramat
kraje: USA
na podstawie: "Olive Kitteridge" – powieść  Elizabeth Strout
czas trwania odcinka: 1 godz.
odcinków: 4
sezonów: 1
reżyseria: Lisa Cholodenko
muzyka: Carter Burwell
zdjęcia: Frederick Elmes
produkcja: HBO
średnia ocena: 8,7/10 (system oceny seriali wyjaśniam tutaj)
wiek: dozwolone od 12 lat (wg. KRRiT)




Miniserial wyprodukowany przez stację HBO przyciągnął moją uwagę dość szybko z powodu niebywałego zainteresowania fabułą serialu jak i samej głównej bohaterki. Olive Kitteridge, czyż to imię i nazwisko nie wydaje się niezwykle intrygujące? Według mnie jak najbardziej i co ciekawe podczas oglądania tej niezwykle wciągającej produkcji nasze przeczucia okazują się prawdą.


 
Okruchy codzienności



Miniserial jest zbudowany zaledwie z czterech sześćdziesięciominutowych odcinków.  Jednak pomimo tak małej ilości epizodów akcja jest bardzo sprawna i co ciekawe dzieje się na przestrzeni 25 lat. Tak, wydarzenia czasami bardzo szybko przemijają i odchodzą wręcz w niepamięć zastępowane nowymi, aczkolwiek nie jest to duża wada ponieważ dobrze zadbano abyśmy nie czuli się zagubieni przez te skoki w czasie. Nie da się jednak pominąć faktu,  że pierwszy odcinek jest ogromnym zastrzykiem dla całej serii i bez niego cała produkcja straciłaby na werwie. Później akcja lekko zwalnia i choć już do końca nie dorówna pierwszej części to nadal jest interesująca.

Poza intrygującą fabułą oczywiście mamy styczność z niezwykle zaskakującą jak i poniekąd dziwną osobą jaką jest tytułowa bohaterka. Frances McDormand wprost genialnie wcieliła się w swoją postać i to widać już od pierwszego ujęcia. Rewelacyjnie zrozumiała charakter bohaterki, przez co potrafiła tak niebywale oddać jej uczucia. Oprócz niej jest oczywiście świetny Richard Jenkins, Zoe Kazan, John Gallagher Jr. oraz Bill Murray w epizodycznej roli. Niemniej jednak pomimo wielu postaci przewijających się przez produkcję warto zwrócić uwagę na role Petera Mullan'a, Jessego Plemons'a czy Coryego Michaela Smith'a.

Całość jest okraszona wpasowującą się w klimat muzyką Cartera Burwell'a oraz ciekawymi ujęciami Fredericka Elmes'a. Dobrze sprawują się też plenery swojskiego miasteczka. Niewielkie efekty komputerowe pojawiające się w serialu wypadają naprawdę rewelacyjnie. Źle wykonane, na pewno zepsułyby odbiór produkcji.

Pomimo sielankowego stylu opowieści, która dla niektórych może okazać się niezbyt interesująca, w produkcji jest wiele scen dramatycznych, które niejednokrotnie potrafią wywołać dreszczyk emocji. Prawda jest jednak taka, że to właśnie te historie "z życia wzięte" są tutaj najbardziej zajmujące. Rozważają poważne, trudne i psychologiczne problemy oraz często zmuszają do własnej refleksji nad tym jak my postąpilibyśmy w danej sytuacji.

HBO przyzwyczaiło nas już do świetnych, dobrze napisanych i zrobionych produkcji telewizyjnych, które niekiedy naprawdę odstają jakością od kinowych propozycji. W przypadku Olive Kitteridge stacja po raz kolejny pokazała, że jest warta uwagi. Ta ekranizacja książki Elizabeth Strout skusiła nawet Toma Hanks'a do bycia jej producentem. Wcale mu się nie dziwię. Ja bym postąpił podobnie, ponieważ historia głównej bohaterki jest niezwykle intrygująca i przejmująca, a zarazem jednak smutna i dołująca, jak życie. Przecież nie ma czegoś takiego jak zwyczajne życie, czyż nie?

Zapraszamy do lajkowania naszego profilu na facebook'u abyście zawsze byli na bieżąco z recenzjami.